Reklama

Berlin chwilowo pogodzony. Derby na remis

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

04 kwietnia 2021, 20:27 • 4 min czytania 1 komentarz

W sezonie 20/21 prawdopodobnie nie znajdziemy lepszej ilustracji do powiedzenia „pieniądze nie grają” niż losy Unionu i Herthy. Remis w derbach Berlina pogodził zarówno futbolowych romantyków, jak i piłkarskich cyników.

Berlin chwilowo pogodzony. Derby na remis

Union pisze w tym sezonie rewelacyjną historię. Derby to zawsze starcia antagonizmów, ale w tych berlińskich mierzą się ze sobą zespoły, które różni absolutnie wszystko. Union? Jeden z najskromniejszych budżetów w Bundeslidze, drużyna klecona na podobnych zasadach, co ekstraklasowa Warta, w tym samym momencie Hertha jest jednym z najbardziej przepłaconych projektów piłkarskich ostatnich lat. Union gra na klimatycznym stadionie „Przy Starej Leśniczówce”, Hertha na wielkim molochu. Union jest obiektem westchnięć piłkarskich hipsterów, Hertha niekoniecznie. Union od zawsze był malutki, Hertha to stały bywalec Bundesligi.

No i najważniejsze – to Union w tym sezonie ma wynik, o jaki miała walczyć Hertha. Kolosalne transfery tego większego gracza (przynajmniej na papierze) sprawiały, że Hertha na poważnie mogła myśleć o przerwaniu marazmu i walce o puchary. Takie cele nie powodowały żadnego zaskoczenia. O puchary walczy jednak Union (cztery punkty straty do Bayeru), a Hertha drży o ligowy byt (dwa punkty przewagi nad miejscem barażowym).

Union Berlin – mocny początek

To Union jako pierwszy odpalił fajerwerki. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo pod stadionem znalazła się delegacja fanatyków, która chwilę po pierwszym gwizdku odpaliła pirotechnikę. W przenośni, bo Union szalał w pierwszych minutach.

  • Promel po przebijance doszedł do strzału głową, Schwolow efektownie interweniował (choć i tak był spalony),
  • Kruse odpalił bombę z dystansu, bramkarz Herthy znów na posterunku,
  • Ryerson huknął w poprzeczkę, Musa mógł szybko dobić, ale z przesadził siłą – poszło nad bramką.

No i przede wszystkim stała się rzecz najważniejsza – Union wyszedł na prowadzenie. Wrzutka z prawej strony może nie okazała się sama w sobie celna, ale dalsze konsenwencje – najpierw nieudane wybicie obrońcy Herhy, a potem przegrana przebitka – przyniosły korzyści w postaci sytuacji strzeleckiej dla Andricha. Pomocnik gospodarzy huknął, ile fabryka dała. Wyszło idealnie – nie dość, że mocno, to jeszcze przy słupku. Wszystkie te akcje miały miejsce w pierwszym kwadransie. To Union miał inicjatywę, to Union wyprowadzał akcje spod swojej bramki, mogli się panowie ze stadionu „Przy Starej Leśniczówce” podobać.

Reklama

Hertha – powolne rozkręcanie się

A Hertha? Początkowo uciekała się do prostych środków na zasadzie – kiedy można, to spróbujemy dwoma-trzema podaniami przenieść się pod bramkę. Po mocnym początku Unionu mieliśmy wrażenie, że piłkarze Dardaia będą mieli wielki problem, żeby wrócić do gry w tym meczu. Jak to często bywa – byli apatyczni, byli gdzieś obok meczu, ich próby nie bardzo się kleiły. Aż do momentu, gdy… jednak zaczęły się kleić.

Sygnał do tego, że odwaga popłaca, dał Cordoba, który niemalże – jak w Kilerze – jednym ruchem załatwił dwóch osiłków. Jego przyjęcie piłki sprawiło, że prawie – w sumie z niczego – stanął sam na sam, no ale w międzyczasie został powalony. To trochę otworzyło worek z akcjami. Torunarigha uderzył po rzucie rożnym w poprzeczkę. Cunha wygrał pojedynek w polu karnym i wystawił niemalże do pustaka, co w ostatniej chwili przeczytał Trimmel (i tak był spalony).

No i wreszcie z rzutu karnego strzelił Lukebakio. Nie była to oczywista jedenastka – Guendouzi samemu mocno potraktował obrońcę, natomiast to ruch piłkarza Unionu sprawił, że Francuz stracił równowagę i padł na glebę. Dyskusji raczej nie ma. Hertha wróciła do gry i po bardzo przyjemnej pierwszej połowie wyczekiwaliśmy na drugą.

Ale się rozczarowaliśmy

Druga połowa – ostrożność zamiast odwagi

Jeśli się nie mylimy, w całej drugiej odsłonie meczu doszło do pięciu strzałów. Żaden z nich nie był groźny, żaden z nich nie był ciekawy, pewnie nawet nie bardzo jest wyciąć co do skrótu. Union być może przestraszył się, że sprawy zaczynają wymykać mu się z rąk i postawił na wariant ostrożny. Kontrolował grę, trzymał piłkę daleko od swojej bramki, ale bardziej po to, by nie nadziać się na żaden z ataków Herthy, a nie, by cisnąć po zwycięską bramkę. Sama Hertha też sprawiała wrażenie drużyny, która szanuje punkt.

Krzysztof Piątek pojawił się na boisku dopiero w doliczonym czasie gry, po tym jak przez kilka minut stał przy linii bocznej i czekał, aż sędzia przerwie grę i pozwoli mu wejść. Kompletnie nie rozumieliśmy, dlaczego Dardai tak długo trzyma Cordobę na boisku. W pewnym momencie przestał funkcjonować, był niewidoczny, gdzieś poza grą. Oczywiście, cała Hertha raczej biegała za piłką, no ale na pozycji numer dziewięć ewidentnie brakowało świeżej krwi. Piątek strzelił gola w reprezentacji, wyszedł na Anglię, ale jego sytuacji w klubie to nie poprawiło. W te kilkadziesiąt sekund nic sensownego oczywiście nie stworzył.

Reklama

Hertha wygrała jesienne derby, więc to ona panuje w Berlinie w tym sezonie. Ale czy władze tego klubu nie woleliby przegrać lokalnej walki z maluczkim rywalem, ale w zamian liczyć się w stawce o puchary? To pytanie retoryczne.

Wojna futbolowych romantyków z futbolowymi cynikami na remis.

Union Berlin – Hertha Berlin – 1:1

10′ Andrich – 35′ Lukebakio

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

1 komentarz

Loading...