Reklama

PRASA. Musiał: Narodziłem się na nowo. Brałem tyle leków, że nie miałem ochoty jeść

redakcja

Autor:redakcja

03 kwietnia 2021, 08:18 • 14 min czytania 12 komentarzy

Sobotnia, świąteczna prasa, to oczywiście mnóstwo piłki w ligowym wydaniu. Wracamy po przerwie na reprezentację, więc historii jest sporo. Najbardziej porusza wywiad z Tomaszem Musiałem. Sędzia powoli wraca do zdrowia po boreliozie, w międzyczasie stracił ojca. – Bywały dni, w których nie miałem ani sił, ani ochoty wstać z łóżka. To był zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu. Nie tylko dla mnie, ale i dla moich bliskich. Chodziłem na wizyty do psychologa, bo trudno mi było samemu sobie poradzić. Wszystko się dla mnie zawaliło – opowiada w „Przeglądzie Sportowym”.

PRASA. Musiał: Narodziłem się na nowo. Brałem tyle leków, że nie miałem ochoty jeść

Sport

Górnik Zabrze z rozmontowanym składem po przerwie na kadrę. Kubica i Paluszek nie ćwiczyli z zespołem, Manneh wrócił z Afryki.

Nie wszyscy zawodnicy uczestniczyli w ostatnich zajęciach. Aleksander Paluszek i Krzysztof Kubica przebywali przecież na zgrupowaniu reprezentacji młodzieżowej w Hiszpanii, a pomocnik Alasana Manneh wojażował po Afryce, gdzie z reprezentacją Gambii wywalczył historyczny, bo pierwszy awans do finałów Pucharu Narodów. Wiele wskazuje na to, że z Wartą może nie zagrać. Dlaczego? Po powrocie do Polski został poddany testom na koronawirusa. Do czwartku nie trenował z zespołem. Być może sztab szkoleniowy da mu odpocząć w wielkanocny  poniedziałek.  Innych zagadek personalnych nie brakuje. Choć trener Brosz to nie selekcjoner Paulo Sousa, który cały czas coś „miesza” w składzie, ale zmiany na poniedziałkowe starcie z Wartą będą. Już choćby dlatego, ze za żółte kartki pauzować musi Giannis Masouras. Kto zastąpi Greka na wahadle? Być może będzie to Michał Rostkowski. Jakie jeszcze zmiany mogą być dokonane przez szkoleniowca Górnika? Wiele wskazuje na to, że do gry w podstawowym składzie wróci Bartosz Nowak.

Jacek Magiera zaczyna misję Śląsk Wrocław. Dotychczas miał on udane starty w swoich zespołach.

Reklama

W wielkanocny poniedziałek Jacek Magiera zadebiutuje na trenerskiej ławce wrocławskiego Śląska. 44-letni szkoleniowiec „chrzest bojowy” przejdzie w Białymstoku, gdzie na jego drużynę czeka Jagiellonia. Czy rozpocznie swoje urzędowanie w klubie ze stolicy Dolnego Śląska od wygranej? Pierwszym klubem, w którym popularny „Magic” (nie mylić ze słynnym niegdyś koszykarzem Los Angeles Lakers, Earvinem Johnsonem) rozpoczął samodzielną pracę, było I-ligowe wówczas Zagłębie Sosnowiec. Magiera trafił na Kresową latem 2016 roku i poprowadził sosnowiczan w dziewięciu kolejkach sezonu 2016/17. Bilans miał imponujący – sześć zwycięstw i trzy remisy, bramki 20:8. Zespół ze Stadionu Ludowego był wtedy liderem I ligi z dorobkiem 21 punktów i o cztery „oczka” wyprzedzał Sandecję Nowy Sącz oraz o pięć Wigry Suwałki, Chojniczankę i GKS Katowice.

GKS Jastrzębie może przeżywać deja vu. Zarówno jesienią, jak i teraz, zaliczył trzy porażki bez strzelonego gola z tymi samymi rywalami.

W rundzie jesiennej drużynie z Jastrzębia Zdroju też przytrafiła się seria trzech meczów bez strzelonej bramki. Żeby było ciekawiej, były to potyczki z tymi samymi zespołami, które teraz zalazły za skórę podopiecznym trenera Pawła Ściebury. Zespół z Harcerskiej przegrał wówczas wszystkie mecze 0:1 – z Radomiakiem, Chrobrym i Widzewem. Niewiele brakowało, by przegrał do zera cztery mecze z rzędu, ale w spotkaniu z Puszczą Niepołomice Daniel Szczepan strzelił honorowego gola w 93 minucie, skutecznie egzekwując „jedenastkę”. W sobotę do Jastrzębia zawita drużyna trenera Tomasza Tułacza, która dla GKS-u jest wyjątkowo niewdzięcznym przeciwnikiem. Ale przecież każda passa – dobra lub zła – musi się kiedyś skończyć. – Musimy poprawić naszą grę ofensywną i zacząć znowu punktować – powiedział najlepszy snajper jastrzębian, Daniel Rumin. Tylko w ten sposób GKS może wykaraskać się z kłopotów. A zbliżają się one milowymi krokami, bo przewaga nad drużynami zamykającymi ligową tabelę – GKS-em Bełchatów i Zagłębiem Sosnowiec – stopniała do trzech punktów.

Włodzimierz Lubański podsumowuje zgrupowanie kadry Polski. Legenda reprezentacji kraju mówi, czego brakuje mu w drużynie.

Reklama

Przekonują pana pomysły selekcjonera Paulo Sousy, jeżeli chodzi o sposób gry drużyny?

– Z Anglikami nie graliśmy trójką, a piątką obrońców, gdzie w pierwszej połowie Bereszyński z jednej, a Rybus z drugiej strony grali bardzo nisko i zajmowali się przede wszystkim odbiorem piłki. Z przodu byliśmy więc mocno ograniczeni. Przy posiadaniu przez nas piłki mieli podejść wyżej, ale nie wyglądało to dobrze. Trener zaczyna pracę z zespołem i szuka najlepszych rozwiązań, zarówno jeżeli chodzi o ustawienie taktyczne, jak i o osoby, które mają to wykonać. Powiem tak, z Węgrami było widać, że jesteśmy lepszą drużyną pod względem techniki, zaangażowania, przygotowania akcji i szkoda, że w taki sposób traciliśmy bramki. Co do Anglii, to trzeba powiedzieć, że była od nas trochę lepsza, ale przy odrobinie szczęścia też mogliśmy zdobyć punkt.

A czego brakuje Włodzimierzowi Lubańskiemu jeśli chodzi o reprezentację Polski?

– Krótko powiem, że wyników, które dla nas wszystkich byłyby zadowalające. Z Anglikami zagraliśmy zbyt ostrożnie. Oni w tyłach nie są najmocniejsi i trzeba było zmusić ich, żeby zajęli się naszymi ofensywnymi piłkarzami, a my zajęliśmy się raczej przeszkadzaniem, odbiorem im piłki niż kreowaniem sytuacji. Naszą siłą jest kontratak, a w tym meczu na Wembley tego brakowało, dlatego nie wyjeżdżamy stamtąd z pozytywnym rezultatem.

Super Express

Krótka zapowiedź meczu Legii z Pogonią. I tyle, nie bardzo jest co cytować.

Przegląd Sportowy

Kadra bez Krychowiaka? Bez szans, pomocnik Lokomotiwu nadal jest jednym z liderów zespołu.

– Zespół jest bardziej przekonany, na co go stać, gdy grają tacy zawodnicy jak Grzegorz czy Robert Lewandowski – chwalił piłkarza Lokomotiwu Moskwa Sousa. Przekaz jest klarowny – Krychowiak to jeden z liderów. Nieprzypadkowo przed starciem z Węgrami w Budapeszcie (3:3) w szatni najpierw przemawiał Lewandowski, a następnie w drodze na murawę właśnie środkowy pomocnik. – Panowie, mistrzostwa świata, teraz się zaczynają, wszyscy razem, ej! Żeby nie było niespodzianek. Nie wygramy tego meczu, tylko grając w piłkę – przestrzegał kolegów. Co kluczowe, później na boisku był jednym z najlepszych wśród Biało-Czerwonych. Na potwierdzenie kilka liczb – wygrał siedem z ośmiu pojedynków, zaliczył dziewięć przechwytów (najwięcej w zespole), w tym pięć na połowie przeciwnika i tylko Bartosz Bereszyński podawał częściej do przodu.

Moder i Maguire wyrównają rachunki? Pomocnik ma szansę zagrać na Old Trafford.

– Testy wszystkich, którzy wrócili ze zgrupowań reprezentacji, wyszły pomyślnie, nie ma także żadnych kontuzji, kadra na najbliższy mecz będzie taka sama jak na spotkanie z Newcastle – powiedział na konferencji Potter. Po dwóch wygranych z rzędu Mewy przesunęły się na 16. miejsce, ale ich przewaga nad strefą spadkową nadal jest skromna (6 punktów). W niedzielę zespół Pottera zagra na Old Trafford. Moder ma dużą szansę na występ w pierwszym składzie i ponowną rywalizację z innym strzelcem z Wembley – Harrym Maguire’em. Nasz pomocnik ma z nim rachunki do wyrównania, bo nie dość że ten obrońca strzelił gola dającego Anglii zwycięstwo, to jeszcze dotknął piłki ręką w swoim polu karnym, co uszło uwadze sędziego. 

Dawid Smug doznał feralnej kontuzji w meczu Hutnika Kraków. Jak znosi leczenie?

MICHAŁ GŁUSZNIEWSKI: Minęło już trochę czasu od wypadku podczas meczu z Górnikiem Polkowice. Jak się pan czuje?

DAWID SMUG (BRAMKARZ HUTNIKA KRAKÓW): Teraz już jest lepiej. Mijają dwa tygodnie od zabiegu i powoli wracam do zdrowia. Na początku byłem obolały, jednak opuchlizna schodzi i rany się goją.

Jaka była diagnoza lekarzy?

Mam pękniętą żuchwę. Moja= szczęka jest unieruchomiona i nie mogę jej otwierać. Mogę mówić tylko ruszając samymi ustami, przez to mocno zmieniła się też moja dieta. Od momentu kontuzji jem tylko rzeczy rozdrobnione. Koktajle, kremy, jogurty i soki. W święta będę tylko patrzył, jak inni się zajadają.  

Ernest Terpiłowski przeprosił pana za tę sytuację?

Od razu po meczu napisał mi wiadomość z przeprosinami. To był wypadek, ryzyko zawodowe. Nie mam do niego żalu, bo o co? Człowiek idzie do innej pracy i też może mu się coś stać, normalna sprawa.

Są jeszcze szanse na występ w tym sezonie?

Raczej nie, całą rundę mam z głowy. Cieszę się jednak, że nie jest to kontuzja mięśniowa. Nogi i ręce mam sprawne, za tydzień, dwa będę mógł zacząć biegać i postaram się nie tracić czasu.

Paweł Wszołek opowiada o tym, czy zostanie w Legii. Zdradza też, że liczył, że Paulo Sousa pamięta go z Serie A.

W Legii?

Na razie jestem na etapie rozmów z władzami klubu. Zawsze mam szacunek dla swojego pracodawcy, nie ma znaczenia, czy w przyszłym sezonie będę piłkarzem Legii, cały czas daję z siebie maksimum. Inne kluby wiedzą, że moja umowa wygasa w czerwcu, że od stycznia mogę już podpisać kontrakt z nowym klubem. Mam oferty z różnych lig, tych najlepszych również. Nie będę tego ukrywał. Chciałbym zostać przy Łazienkowskiej, ale jeśli to się nie uda, poradzę sobie.

Wszystko zależy od tego, jakie warunki przedstawi Legia?

Dla mnie pieniądze nigdy nie były najważniejsze, ale nie powiem, że są nieistotne. Trzeba rozsądnie spojrzeć na to, ile w danym wieku można zarobić. Każdy piłkarz wie, jak takie rozmowy wyglądają, wszyscy walczą o swoje. Z respektem i rozsądkiem. Rozmawiamy, mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i zostanę w Legii. Pewnie ofert byłoby więcej, gdyby znów został pan powołany do reprezentacji Polski.

Zmiana selekcjonera dawała panu nadzieję, że wróci pan do kadry?

Kiedy usłyszałem, że nowym selekcjonerem został Paulo Sousa, to pomyślałem, że może pamięta mnie z Serie A? Kiedy występowałem we Włoszech i przed złamaniem ręki rozgrywałem bardzo dobry sezon, to trener Sousa prowadził Fiorentinę, gdzie też stawiał na ustawienie z wahadłowymi. Iskra nadziei się pojawiła, że to dla mnie szansa, bo na wahadle czuję się jak ryba w wodzie. Jestem stworzony na tę pozycję: gram przodem do bramki, widzę na bieżąco wolne przestrzenie, mam więcej miejsca, mogę się rozpędzić na całej stronie. Na tej pozycji jest się trochę wolnym elektronem, bardzo mi to odpowiada. Powołania na razie nie dostałem, ale nic straconego. Robię swoje. Wierzę, że selekcjoner zauważy moje zaangażowanie. Na tym się koncentruję.

Jak Pogoń wyrobiła patent na Legię? Ciekawa historia o budowaniu pewności siebie.

Z tamtego zespołu jeden zawodnik mógłby powalczyć o podstawowy skład u nas. Jeden. Dominik Nagy. Reszta byłaby rezerwowymi – mniej więcej to usłyszeli piłkarze Pogoni Szczecin od trenera Kosty Runjaica na odprawie przed meczem z Legią Warszawa w listopadzie 2018. Bez względu na to, czy szkoleniowiec naprawdę tak myślał, czy tylko chciał wzmocnić wiarę w siebie u swoich zawodników, ci mu uwierzyli. Wstali, wybiegli na murawę stadionu przy ulicy Twardowskiego i pewnie pokonali ówczesnych mistrzów kraju 2:1, bramkę tracąc w doliczonym czasie. W ten sposób Niemiec rozpoczął leczenie Portowców z kompleksu Legii. […] – Za nami pięć tygodni przygotowań. Zaje…cie przepracowanych. Jesteśmy przemocni pod każdym względem. I przyjechaliśmy tu wygrać. Nie zremisować. Wygrać! Wychodzimy tam, zap…dalamy jeden za drugiego, bo jesteśmy wszyscy jedną wielką rodziną, panowie! – mówił Kamil Drygas w szatni chwilę przed wybiegnięciem na murawę stadionu przy Łazienkowskiej w lipcu 2019. Nie było to wyjątkowo oryginalne przemówienie, ale nie musiało być. Najważniejsze, że zespół faktycznie wierzył w to, co mówił środkowy pomocnik. Od pierwszego do ostatniego słowa. Budowaniu poczucia wspólnoty również przysłużył się Runjaic, który pilnuje mniej widocznych szczegółów i np. po zakończeniu sezonu 2018/19 zaproponował wspólnego grilla, na którego zaproszono wszystkich pracowników Granatowo-Bordowych, w tym m.in. sprzedawców z fan shopów.

Jacek Zieliński przed meczem Lecha z Cracovią. Były trener obydwu zespołów dzieli się swoimi przemyśleniami.

KRZYSZTOF PULAK: Czego się pan spodziewa po sobotnim starciu Cracovii z Lechem?

JACEK ZIELIŃSKI (BYŁY TRENER LECHA I CRACOVII): Oba zespoły grają na razie poniżej oczekiwań. Lech zachowuje iluzoryczne szanse, aby włączyć się do walki o europejskie puchary. Cracovia natomiast ma jeszcze przed sobą Puchar Polski (półfinał z Rakowem 14 kwietnia w Krakowie – przy. red.), ale jednocześnie jest uwikłana w walkę o utrzymanie. Spotkają się więc ze sobą dwie „ranne” drużyny i sam jestem ciekawy, co z tego wyniknie. Myślę, że przerwa reprezentacyjna wyszła na plus Cracovii. Michał Probierz mógł popracować z zespołem niemalże w pełnym składzie, a w Lechu kilku zawodników było poza klubem z racji powołań, jak m.in. Lubomir Šatka, Filip Marchwiński czy Jakub Kamiński. Dlatego głównie Pasy mogły w optymalnym składzie przygotować się do tego spotkania.

Do europejskich pucharów awansował pan również z Cracovią. Co spowodowało, że z zespołu walczącego o utrzymanie Pasy szybko zmieniły się w jedną z najefektowniej grających drużyn w lidze?

W Cracovii trafi łem na zespół będący w dołku, ale sama drużyna bardzo mocno trzymała się ze sobą w szatni. To byli chłopcy, którzy przebywali na co dzień w swoim towarzystwie i tworzyli zgraną ekipę. To później zaowocowało. Nie było w tym żadnych większych czarów. Postawiliśmy na piłkę ofensywną, która pasowała tym zawodnikom. Ten styl ich cieszył, a oni mieli umiejętności pozwalające na grę w określony sposób. Mam na myśli między innymi Denissa Rakelsa, Marcina Budzińskiego, Mateusza Cetnarskiego i Bartosza Kapustkę. Wszyscy byli zawodnikami, którzy chcieli grać taki futbol i przeć do przodu. Ich grupa stanowiła jedność. Do dzisiaj patrzę z dużym szacunkiem na tych chłopaków. 

Droga Jakuba Bierońskiego do gry w Podbeskidziu. Ciekawie wygląda zwłaszcza jej ostatni etap.

Jakiś czas temu Kuba dostał na urodziny od byłego trenera nieśmiertelnik z wygrawerowanymi trzema datami. Kolejno: podpisanie pierwszego profesjonalnego kontraktu, debiut w IV-ligowych rezerwach Górali i pierwszy mecz w seniorskim zespole Podbeskidzia. W I lidze zadebiutował jako 16-latek w przegranym 0:2 spotkaniu z Rakowem, a w czerwcu ubiegłego roku, gdy drugi raz wyszedł w pierwszym składzie Podbeskidzia i Górale pokonali 2:1 Olimpię Grudziądz, zdobył piękną bramkę. W tamtym meczu doznał też jednak kontuzji. – Złamałem rękę. Kolega z drużyny, Rafał Figiel, podarował mi kilka dni później książkę Jona Gordona „Obóz treningowy”. Była w niej m.in. historia gościa, który dostał się do drużyny futbolu amerykańskiego i jego kariera zaczęła się błyskawicznie rozwijać, ale nagle doznał poważnej kontuzji. W książce było wiele informacji, jak sobie radzić w takich sytuacjach i czym się nie przejmować – opisuje Bieroński.

Tomasz Musiał wraca do zdrowia i sędziowania. Za nim najtrudniejszy okres w życiu – przeszedł boreliozę i stracił ojca.

IZABELA KOPROWIAK: Jak wiele radości może dać zwykły trening?

TOMASZ MUSIAŁ: Przed chwilą wróciłem do domu, pobiegałem wokół osiedla. Ten wysiłek jest mi bardzo potrzebny, ciało i głowa mocno się go domagały. Zakwasy, ból mięśni po pierwszym treningu to było coś niesamowitego. Tak długo na to czekałem. Odżyłem, odciąłem trudny okres grubą kreską. Narodziłem się na nowo, teraz staram się jak najszybciej nadrobić stracony czas. W sobotę zdałem testy sprawnościowe, były one kluczowe, abym mógł wrócić do sędziowania. Poprowadziłem już spotkania Centralnej Ligi Juniorów, mecze kobiet, liczę na to, że za dwa tygodnie będę mógł być arbitrem w pierwszej czy drugiej lidze.

Ostatni mecz na wysokim poziomie poprowadził pan 15 lipca ubiegłego roku. Jak się wraca na wysokie obroty po tak długiej przerwie?

Bardzo trudno. Nasz egzamin sędziowski trwa około 24 minut, a ja pierwszy trening po chorobie skończyłem po pięciu. Byłem zupełnie nieprzygotowany do takiego wysiłku, nie dałem rady biegać dłużej.

Co pan pomyślał, gdy usłyszał „borelioza”?

Od razu na myśl przyszła mi historia Konrada Gołosia. Świetny piłkarz, który z powodu boreliozy musiał skończyć bardzo dobrze zapowiadającą się karierę. To standard, że najpierw pojawiają się w głowie czarne scenariusze, szczególnie gdy zacząłem czytać o tej chorobie w internecie, dowiedziałem się, że może atakować stawy, mózg. Na szczęście lekarz szybko mi wszystko wyjaśnił, powiedział, że damy radę mnie wyleczyć. Zwróciłem się do specjalistów w Krakowie, stwierdzili, że jest to młode, świeże zarażenie, więc powinno być dobrze. Faktycznie było, choć liczyłem, że moja przerwa potrwa zdecydowanie krócej. Męczyłem się aż pół roku, od sierpnia do stycznia przechodziłem kurację.

Jak się leczy boreliozę?

Antybiotykami. Brałem ich tak dużą ilość, że czasami w ogóle nie miałem ochoty nic jeść. Dla organizmu może nie był to aż tak trudny czas, najgorsze było to dla głowy, siedzenie w domu mnie wykańczało. Kiedy przez 20 lat cały czas się ruszasz, a przez pół roku możesz tylko sporadycznie poćwiczyć, a do tego dochodzi tragedia rodzinna, to jest naprawdę trudno. Bywały dni, w których nie miałem ani sił, ani ochoty wstać z łóżka. To był zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu. Nie tylko dla mnie, ale i dla moich bliskich. Chodziłem na wizyty do psychologa, bo trudno mi było samemu sobie poradzić. Wszystko się dla mnie zawaliło.

Czuł pan wsparcie z zewnątrz czy zostaliście w tym trudnym czasie z żoną sami?

Czułem ogromne wsparcie przyjaciół, kolegów sędziów, którzy bardzo często do mnie dzwonili, dopytywali, jak się czuję. Widzieli, że jest źle. Mimo że co tydzień siedziałem w wozie VAR, to łatwo można było zauważyć po moim zachowaniu, że jestem innym człowiekiem, zamkniętym, smutnym. Dzwonili więc, mobilizowali mnie do działania. Bardzo mocno motywowało mnie słuchanie ich opowieści z pobytu za granicą na jakichś meczach, chciałem do nich dołączyć, poczuć to, znów sędziować na najwyższym poziomie. Naprawdę mocno mi pomogli w tym trudnym okresie. Najlepszym przykładem jest moja „czterdziestka”, którą obchodziłem w lutym. Żona w tajemnicy, przez pół roku tworzyła dla mnie filmik, prosiła moich kolegów, bliskich, by wysyłali życzenia. Stworzyła historię, która opowiada o naszych przyjaźniach, o mnie. Nawet prezes Zbigniew Boniek wystąpił w tym fi lmiku.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

Rzeczpospolita

Nie w dziale sportowym, ale jednak – mamy to. Tyle że po głębszej lekturze felietonu „Kupić Lewandowskiego” Ireny Lasoty, jednak trochę żałujemy…

Otóż należy wykupić – dla Polski, a nie dla żadnej partii politycznej, nie dla prezydenta, premiera czy prezesa, ale właśnie dla Polski – Roberta Lewandowskiego. Jego bieżąca cena to 60 mln euro, czyli 280 mln zł. Oczywiście z kontuzją kolana cena może teraz być niższa, więc należy się spieszyć! […] Może nawet sam Lewandowski coś dołoży od siebie? Ale najważniejsze to zebranie pozostałej sumy ze zbiórki ogólnopolskiej. Powinna powstać – na wzór przedwojennej Ligi Morskiej i Kolonialnej – Liga Wykupu Lewandowskiego. A zamiast hasła „Żądamy kolonii zamorskich dla Polski” – „Żądamy Lewandowskiego dla Polski”.  […]  Wyobraźmy więc sobie, że Liga Wykupu Lewandowskiego organizuje zbiórkę – najlepiej internetową – i zamiast płacić Melowi Gibsonowi, polscy artyści, celebryci i sportowcy, bezpłatnie, niezależnie od preferencji politycznych, stosunku do covidu czy przerywania ciąży, jednoczą się pod hasłem „Lewandowski dla Polski”, „Lewandowski for Poland”, „Lewandowski nur für Polen”. I nie tylko zyskamy Lewandowskiego, ale jeszcze dokuczymy Niemcom. Tylko tą akcją nie powinna zarządzać Polska Fundacja Narodowa, bo ślad po Lewandowskim mógłby szybko zaginąć.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
3
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

12 komentarzy

Loading...