Reklama

A wydawało się, że gorzej być nie może…

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

03 kwietnia 2021, 11:58 • 8 min czytania 11 komentarzy

Końcówka kadencji Wojciecha Stawowego w Łodzi była bardzo słaba. ŁKS pod jego wodzą najpierw taśmowo gubił z czołówką, mając gigantyczne problemy, by w ogóle strzelić gola drużynom z ligowego topu. Wiosnę Stawowy zaczął od kompromitującego 0:3 z GKS-em Tychy u siebie, a czarę goryczy przelał remis w derbach, wyciągnięty dopiero po przerwie prześliczną przewrotką Ricardinho. Wydawało się, że cokolwiek zrobi Ireneusz Mamrot – gorzej nie będzie. 

A wydawało się, że gorzej być nie może…

I po trzech meczach Mamrota w roli szkoleniowca ŁKS-u już wiemy: jest gorzej.

Oczywiście trudno tutaj winić Mamrota, trudno tutaj rozsądzać, czy ŁKS popełnił błąd wymieniając trenera, wreszcie trudno wyrokować, że już nic z tego związku nie będzie. Natomiast po 270 minutach gry łodzian pod wodzą nowego szkoleniowca, ale też po jego wypowiedziach na konferencjach prasowych, możemy zaryzykować ocenę: nie tego oczekiwali kibice z Łodzi.

POPRAWA DEFENSYWY? TYLKO Z PRZEWAGĄ JEDNEGO ZAWODNIKA

Ireneusz Mamrot przychodził do ŁKS-u przede wszystkim jako panaceum na problemy z grą defensywną całego zespołu. Wojciech Stawowy miał swój styl i charakter działania, którego apogeum oglądaliśmy w końcówce jesieni. ŁKS w dwóch kolejnych domowych meczach zdobył SIEDEM bramek. Trzy i pół gola na mecz. Zdobył… jeden punkt, bo i z Puszczą, i z Miedzią dał sobie strzelić po cztery gole.

Od 18 listopada i przegranego 0:1 meczu z Radomiakiem, aż do końca swojej kadencji Stawowy zagrał osiem spotkań. W ani jednym nie udało się ŁKS-owi zachować czystego konta, tylko raz udało się stracić „zaledwie” jedną bramkę. Poza tym?

Reklama
  • dwa gole strzeliły ŁKS-owi Górnik Łęczna, Bruk-Bet Nieciecza oraz Widzew Łódź
  • trzy gole strzelili piłkarze GKS-u Tychy i Legii Warszawa
  • cztery bramki zdobyły ekipy Miedzi Legnica i Puszczy Niepołomice

Najkrócej rzecz ujmując: gorzej być nie mogło. Zwłaszcza, że Wojciech Stawowy uparcie powtarzał, że tak duża ilość straconych bramek wynika z „błędów indywidualnych”, które „trzeba wyeliminować”. Nie brzmi to wyjątkowo przekonująco, skoro co kolejkę inny piłkarz popełnia dokładnie takie same błędy. Zmieniają się nazwiska, pozycje, a nadal dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, jak w meczu z Odrą Opole, gdy Arkadiusz Malarz po prostu wystawił piłkę napastnikowi Odry do pustej bramki.

Czy Mamrot to poprawił?

Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Ze Stomilem i Zagłębiem Sosnowiec ŁKS faktycznie zachował czyste konto. Natomiast sam trener na pomeczowej konferencji przyznawał, że gra defensywna w Olsztynie podobała mu się „poza okresem do dwudziestej minuty”. I faktycznie, do dwudziestej minuty pachniało bramką dla gospodarzy, zwłaszcza na początku meczu w polu karnym ŁKS-u królował chaos. Co się zmieniło po 20 minutach? Łodzianie chwycili myśl trenera Mamrota? ŁKS przypomniał sobie wszystko, co wypracował na treningach?

No nie, Janusz Bucholc wyleciał z boiska z czerwoną kartką i Stomil do końca grał w dziesiątkę, dość rzadko zapuszczając się w ogóle na połowę ŁKS-u. W takich warunkach nieco łatwiej o zachowanie czystego konta, szczególnie jeśli gra faworyt do awansu do Ekstraklasy z drużyną ze środka tabeli, w dodatku w środku rewolucji i czyszczenia składu z wynalazków sprowadzonych przez byłego już dyrektora sportowego.

Zagłębie Sosnowiec? No tak. Zero z tyłu. Z ostatnią drużyną w tabeli, na własnym terenie, a i to przy udziale Arkadiusza Malarza, który zaliczył udane spotkanie. Jeszcze na przełomie października i listopada Stawowy miał serię pięciu meczów z czystym kontem – grał z Arką, Unią Janikowo, Chrobrym Głogów, Koroną Kielce i GKS-em Jastrzębie.

Gdy pojawił się odrobinę mocniejszy rywal – rozpędzona Sandecja Nowy Sącz – ŁKS znów wpuścił dwa gole, oczywiście po indywidualnych błędach. Najpierw głupio przegrana główka we własnym polu karnym i brak doskoku do strzelca, potem objechanie przez skrzydłowego Sączersów dwóch obrońców ŁKS-u i absurdalny faul w polu karnym w wykonaniu Maksymiliana Rozwandowicza.

Defensywa naprawiona? Cóż, naprawdę trudno w to uwierzyć, patrząc na te minione 270 minut. A sam Ireneusz Mamrot przecież podkreślał, że to jego cel – przed meczem ze Stomilem zdradził nawet, że w trakcie tygodnia tylko jedną jednostkę treningową poświęcił zadaniom ofensywnym, przez resztę czasu „uczył” bronić.

Reklama

OFENSYWNY MARAZM

ŁKS nie poprawił znacząco gry w tyłach, za to drastycznie obniżył ofensywne loty. Nawet w meczach z GKS-em Tychy czy Odrą Opole ŁKS miewał momenty ofensywnego ognia. Z tyszanami dwie wybitne okazje zmarnował Sekulski, z Odrą przez pierwsze 30 minut spokojnie łodzianie mogli się pokusić nie o dwie, a o cztery bramki. Także z Widzewem ŁKS miał bardzo długi okres, podczas którego nie wypuszczał rywala z własnej połowy.

A teraz? Ze Stomilem Olsztyn nawet w przewadze jednego gracza ŁKS niemiłosiernie się męczył – mur gospodarzy skruszył tak naprawdę dopiero ich własny błąd, gdy jeden z obrońców trafił kolegę przy próbie wybicia, co natychmiast wykorzystał Ricardinho. Z Sosnowcem było jeszcze gorzej, ŁKS był kompletnie pozbawiony ofensywnej mocy. Cztery celne strzały z ostatnią drużyną tabeli u siebie – przy czym sosnowiczanie sześć razy strzelali na bramkę Malarza. Kontrast z kadencją Stawowego jest oczywisty – zapewne czystego konta ŁKS by nie zachował, ale jeśli gubić punkty – to po finezyjnym 4:4, a nie bezbramkowym remisie.

Przykuwał uwagę fakt, że piłkarze miewali jeszcze naleciałości z okresu pracy z poprzednim trenerem – do myślenia dały dwie sytuacje. W pierwszej – Carlos Moros Gracia, stoper, rusza z dryblingiem do przodu, ale skorygowany przez ławkę szybko oddaje piłkę i wraca do siebie. Podobnie z pressingiem Pirulo, który chciał ruszyć pod stoperów Zagłębia, ale przywołany do porządku wrócił do zabezpieczania własnej strefy. Być może faktycznie dzięki temu ŁKS nie stracił żadnego gola. Ale podkreślmy raz jeszcze – niczego też nie zdobył w starciu z najgorszą wówczas drużyną ligi.

Z Sandecją ŁKS gola strzelił po długim wyrzucie z autu i centrze w pole karne chwilę później. Poza tym próbował schematu „laga na Sekulskiego”, który był o tyle problematyczny, że Sekulski już leżał w karetce ze złamanym nosem i podejrzeniem wstrząsu mózgu.

PECH I NIESKUTECZNOŚĆ

Na pewno usprawiedliwieniem dla Mamrota jest właśnie pech. Wypadł mu niemal od razu Ricardinho, wypadł mu Łukasz Sekulski, wypadli Kamil Dankowski, do końca sezonu nie wróci już Samuel Corral, co chwila składem mieszają mu też absencje kartkowe. W dodatku brakuje skuteczności – sam Sekulski doszedł do paru świetnych sytuacji, w których fatalnie się pomylił. To zresztą smutne podsumowanie zezowatego szczęścia ŁKS-u – Sekulski miał być napastnikiem numer trzy, czekać na zejście z boiska Corrala czy Ricardinho. Teraz po jego urazie w przodzie będzie musiał biegać młodziutki Janczukowicz.

Na pewno ełkaesiacy nie pozbyli się problemu, który trawił ich już jesienią. Gdy piłka odbija się od słupka, to zawsze w stronę bramkarza, nie napastnika. Gdy na całej murawie jest jedna nierówna kępa, to zapewne ktoś z ŁKS-u się o nią potknie. Gdy sędzia ma słabsze 8 sekund w 90-minutowym meczu, to pewnie właśnie w trakcie tych 8 sekund nie zostanie podyktowany karny dla łodzian.

Ale z pechem, nieskutecznością i szpitalem w drużynie mierzył się też Wojciech Stawowy. Najbardziej charakterystyczny mecz to wyjazd do Niecieczy, do lidera, gdy do autokaru musieli wsiadać juniorzy, a w pierwszym składzie zagrali tak naprawdę niemal wszyscy zdrowi zawodnicy pierwszego zespołu. ŁKS z przebiegu gry zasługiwał tam przynajmniej na remis, niesłusznie nieuznany był gol Domingueza, zdawało się też, że łodzianom należał się rzut karny. Wtedy pech sprawił, że łodzianie przegrali na boisku najlepszej drużyny ligi. Teraz pechem można tłumaczyć remis z ostatnią drużyną u siebie…

NIEPOKOJĄCE WYPOWIEDZI

Na pewno sytuacji nie poprawiają też wypowiedzi samego Ireneusza Mamrota. Najdziwniejsza była ta z wczorajszej konferencji, podczas której Mamrot zabrał głos na temat dzisiejszego meczu z GKS-em Bełchatów.

Najlepiej stwarzać takie sytuacje, po których będziemy zdobywać bramki. To jest najistotniejsze. Generalnie patrząc na 1 ligę jak ona wygląda, to na pewno trzeba przyznać, że nie ma za wiele sytuacji w tych meczach, które do tej pory się odbyły – powiedział trener ŁKS-u.

To o tyle dziwne, że ŁKS Wojciecha Stawowego strzelał 2,10 gola na mecz, często drugie tyle bramkowych sytuacji marnując. Oczywiście, coś za coś, natomiast trudno się zgodzić z tym, że I liga to rozgrywki wyjątkowo defensywne, w których drużyna z ofensywnym stylem gry nigdy sobie nie poradzi. Do tego dochodzi jeszcze podkreślanie przez Mamrota klasy i mocy każdego kolejnego rywala. Wiadomo, że w dużej mierze to czysta uprzejmość i kurtuazja, natomiast zwraca uwagę na moment, w którym znalazł się ŁKS.

Jesienią to właśnie z tymi rywalami łodzianie wyrobili sobie przewagę, dzięki czemu słaba końcówka rundy nie przyniosła znaczących roszad w tabeli. Łodzianie jesienią ograli Stomil, Widzew, Zagłębie, Sandecję, GKS Bełchatów oraz Resovię – zdobywając w tych meczach 15 punktów, strzelając 16 goli i tracąc cztery. ŁKS-owi z tego maratonu zostały dwa mecze i trudno sobie wyobrazić inny scenariusz, niż wygranie obu. Zwłaszcza w kontekście wyzwań na samym finiszu ligi, gdzie ŁKS czeka seria spotkań z drużynami ze szczytu.

Na ten moment jednak, gdzie ŁKS jesienny miał 12 punktów i 11 goli, teraz – jako Rycerze Wiosny! – ma pięć punktów i pięć bramek.

JAK NIE TERAZ, TO… CO DALEJ?

ŁKS nóż na gardle miał już ze trzy tygodnie temu, ale w lidze brakowało chętnych, by wykonać cięcie. Górnik Łęczna i GKS Tychy, najpoważniejsi rywale w walce o drugie miejsce, też złapali delikatną zadyszkę. Problem łodzian polega na tym, że tamte zespoły już wydźwignęły się z kryzysu – w wielkim tygodniu Górnik rozjechał Chrobrego 3:0, a GKS zdołał ograć Arkę, powiększając nad nią przewagę do 6 punktów. No i wyprzedzając ŁKS.

Łodzianie są obecnie na czwartym miejscu w tabeli, a Radomiak, nad którym mają 3 punkty przewagi, ma jeszcze zaległy mecz. Biorąc pod uwagę formę Widzewa, który od derbowego spotkania odrobił do ŁKS-u już 5 punktów – zaraz może się okazać, że niedawny wicelider tabeli musi drżeć o miejsce w strefie barażowej.

Bezproblemowy powrót do Ekstraklasy, który wydawał się formalnością po 10 czy 12 kolejkach ligi, teraz jest już w sferze marzeń. Oczywiście, ŁKS stać na to, by powrócić na drugie miejsce, stać też na to, by przejść przez baraże. Ale nie po to ŁKS zachował skład z Ekstraklasy i dodatkowo wzmocnił go zimą, żeby męczyć się z Zagłębiem Sosnowiec czy Sandecją. Ta runda już teraz jest dla ŁKS-u gigantycznym rozczarowaniem – zarówno w kwestii wyników, jak i jakości gry. Ireneusz Mamrot musi to bardzo szybko poskładać – albo w przyszłym sezonie do Ekstraklasy nie powróci ani on, ani Łódzki Klub Sportowy.

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...