Reklama

Największe niespodzianki pierwszej rundy eliminacji Mistrzostw Świata 2022

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

01 kwietnia 2021, 14:22 • 9 min czytania 5 komentarzy

Nie ma co ukrywać – gdyby nam wczoraj Maguire nie strzelił gola, pewnie byśmy się w tym zestawieniu znaleźli. Czy zasłużenie? Ano nie do końca, przynajmniej z perspektywy pierwszej połowy. „Na szczęście” takiego dylematu nie ma, bo zestawienie największych zaskoczeń pierwszej rundy eliminacji do Mistrzostw Świata 2022 jest i tak dłuższe, niż się spodziewaliśmy. 

Największe niespodzianki pierwszej rundy eliminacji Mistrzostw Świata 2022

Dość powiedzieć, że w swoich grupach liderują nie tylko Anglia i Hiszpania, ale też Armenia i Turcja, które zostawiły z tyłu Holendrów oraz Niemców. Ale do rzeczy!

Irlandia – katastrofa trwa

Wiecie kiedy ostatnio Irlandia wygrała mecz? 14 listopada 2019 roku, kiedy w spotkaniu towarzyskim pyknęli Nową Zelandię. A starcie o punkty? Ano trzeba cofnąć się jeszcze wcześniej, bowiem do czerwca rzeczonego roku, kiedy triumfowali nad Gibraltarem.

W takiej sytuacji głupio aż szukać wygranej nad rywalem przynajmniej porządnym, a nie jednym ze słabszych. Gdybyśmy bowiem byli bardzo czepialscy, musielibyśmy powiedzieć, że miało ono miejsce ponad dwa lata temu, gdy z Irlandią przegrała Gruzja.

Tak czy inaczej – jest to wynik zawstydzający.

Reklama

Tym bardziej, że Irlandia nie grała tylko z Niemcami, Belgami, Hiszpanami, ani nawet nie z Węgrami, Polską i Chorwacją. W trakcie tego marszu upokorzenia, który ciągnie się przez 12 spotkań, przegrywali aż siedem razy. Do Finów, Anglików, Walijczyków oraz Serbów, dołączył ostatnio największy powód do załamywania rąk. Mocniejszy od Irlandii okazał się bowiem Luksemburg.

I to nie jest tak, że najmniejszy z członków Beneluksu miał masę farta. Oddali tyle samo celnych strzałów, mieli podobne posiadanie piłki, stworzyli sobie więcej niebezpiecznych okazji. Zarówno Moris, jak i Bazunu musieli ratować swój zespół.

Spotkanie tańczyło na ostrzu noża, ale koniec końców zakończyło się porażką, jakiej chyba nikt się nie spodziewał. Jedyną bramkę w spotkaniu zdobył Gerson Rodrigues, który na tym zgrupowaniu strzelił tyle samo bramek, co w całym sezonie ligi ukraińskiej.

 

Hiszpania – 2004 dzwoni

Chociaż – jak już wspomnieliśmy – Hiszpania przewodzi swojej grupie, to może miejsce lidera koniec końców stracić. Dużo będzie zależało od bezpośredniego starcia ze Szwecją, za co jednak winę ponosi niemrawy start podopiecznych Luisa Enrique.

W dwóch meczach zgarnęli cztery punkty. Nie tak źle, ale tylko do momentu, gdy odkryjemy, że ich rywalami byli Grecy oraz Gruzini. Na kolana nie powala też bilans bramkowy – 3:2. Wszak niewiele brakowało, aby reprezentacja, w której w pierwszym składzie biega Gwilia, wyrwała Hiszpanom punkty. Ostatecznie jednak polegli, a ta trudna sztuka udała się „tylko” Grecji. Osiągnęli to w stylu, który już gdzieś żeśmy widzieli.

Reklama
  • posiadanie piłki: 77% – 23%
  • strzały: 9 – 1
  • podania: 943 – 216
  • interwencje bramkarzy: 0 – 1
  • wynik: 1 – 1

Flashbacki do 2004 roku były bardziej niż oczywiste. Grecy zagrali okropnie, nie dało się na to spotkanie patrzeć. Hiszpania, która pozbawiona była liderów, a także naprawdę mocnych nazwisk, nie mogła się przez ich zaporę jednak przebić. Przypominało to legendarny mecz Barcelony z Celtikiem, przypominało marsz potomków Hery po triumf na Mistrzostwach Europy.

Jakże jednak nie można Greków rozgrzeszyć, skoro koniec końców to spotkanie zremisowali? Co z tego, że brzydko, co z tego, że po karnym? Czy nie cieszylibyśmy się, skacząc niemal do gwiazd, gdyby Polsce też udało się wyrwać La Furia Roja na zbliżającym się Euro, nawet grając w takim stylu?

Może konieczne będzie zadzwonienie do greckiej federacji, by udzieliła nam kilku wskazówek? W końcu w ostatnich pięciu meczach przeciwko Hiszpanii, tylko dwa razy schodzili z boiska na tarczy.

 

Ukraina – od opędzlowania Francji do dwóch kompromitacji

Pierwszy mecz reprezentacji Ukrainy? Top. Powstrzymali Francuzów, napsuli im krwi do granic możliwości. Okopali się w polu karnym, sporadycznie wysyłali w bój małe oddział partyzanckie i dopisali do swojego konta bardzo ważny punkt. Na Szewczenkę spadło wówczas mnóstwo pochwał. Że znakomity strateg, że owoce przynosi jego długoletnia praca, że Ukraina nie odpuści walki o awans z pierwszego miejsca.

Tymczasem rzeczywistość: remis z Finlandią 1:1, remis z Kazachstanem 1:1, drugie miejsce w grupie, cztery punkty straty do Francuzów. Wszystko, co dobrego udało się usłyszeć po pierwszym meczu, nagle zniknęło. Trzy identyczne wyniki w trzech meczach z rzędu i zamiast promiennych uśmiechów, pozostała kwaśna mina. Trudno się jednak Ukraińcom dziwić, na pewno liczyli na więcej.

Przede wszystkim z Kazachstanem, bo podział punktów z Finlandią dało się jeszcze zaakceptować. Zespół z północy Europy pokazał się z niezłej strony przeciwko Bośni i Hercegowinie, błyszczał przede wszystkim Teemu Pukki. Napastnik Norwich City ukłuł zresztą Ukrainę, gdy na gola zamienił rzut karny w samej końcówce spotkania. Można było to jednak podciągnąć jako wypadek przy pracy. No ale Kazachstan?

Podopieczni Szewczenki zostali zatrzymani dokładnie tą samą bronią, która oni zastosowali przeciwko Francji. Ukraina chciała dominować, no i dominowała. Była zespołem lepszym, trzymała rywala w szachu przez większość spotkania. Ale jakie to ma znacznie, skoro wystarczył jeden w zasadzie wypad, jedno uderzenie zza pola karnego prosto w okienko bramki, żeby nasi sąsiedzi kręcili nosem po pierwszej rundzie eliminacji.

 

Dania – dynamit z podpalonym lontem

Wiecie, która reprezentacja jest najlepszą po tych trzech kolejkach? Nie Hiszpania, nie Niemcy, nie Anglia, nie Francja, nawet nie Armenia, o której później. Najlepsi są – bez cienia wątpliwości – Duńczycy, którzy z grupy eliminacyjnej urządzili swoje poletko.

Już 8:0 z Mołdawią robi spore wrażenie. Jasne, ktoś może powiedzieć, że to była tylko Mołdawia. Ale przecież to nie jest reprezentacja pokroju San Marino, które zresztą przegrało z Anglikami „tylko” 0:5. Tymczasem po Mołdawii przejechał brutalny walec, ponieśli największą porażkę w bieżących eliminacjach. Żeby było ciekawiej, wcale nie grali w najmocniejszym składzie. Odpoczywał sobie Wass, Hojbjerg, Christensen, Braithwaite, jedynie z ławki weszli Eriksen, Skov oraz Kjaer. Dzieło zniszczenia tamtego dnia tworzył 20-letni zaledwie Damsgaard oraz Dolberg. Obaj popisali się dwoma trafieniami.

Tamto spotkanie było udowodnieniem wysokiej formy, którą dało się dostrzec w starciu z Izraelem (2:0), ale nade wszystko preludium do tego, co działo się z Austrią. Z tą samą Austrią, z którą my tak męczyliśmy bułę, Dania po prostu się bawiła. Najpierw dała im szansę, pomachała marchewką przed nosem, do przerwy remisowała 0:0. A potem szybkie ciosy, podpalono lont dynamitu i z ich rywali nie było czego zbierać.

Wiele odmieniło wejście Skova, który zmienił bezbarwnego Poulsena. Zawodnik Bolonii miał bezpośredni udział w dwóch trafieniach i bez wątpienia należał do najlepszych zawodników na boisku. Poza trafieniami, miał 100% celnych długich podań, a także wygrał wszystkie pojedynki.

Dołożył swoją cegiełkę do tego, że po trzech meczach eliminacji Dania ma nie tylko dziewięć punktów, ale też bilans 14:0. Kilka reprezentacji może patrzeć w ich stronę z zazdrością. Koronkowe akcje, zabawa piłką, nastawienie na atak, zorganizowana obrona. Wow.

 

Turcja – powtórka sprzed 100 lat

O tym, że turecki futbol zaczął sobie coraz śmielej radzić na europejskiej scenie, pisaliśmy szerzej już wcześniej. Jednak między zwycięstwem nad Norwegią a końcem eliminacji do Mistrzostw Świata 2022 przydarzyło się coś, co dla nas może brzmieć niedorzecznie, ale dla Turków jest w sumie codziennością. Remis z Łotwą.

Ostatni raz, kiedy udało się pokonać potężnych Łotyszy, miał miejsce – uwaga, uwaga – prawie 100 lat temu. W 1924 roku Turcja wygrała z nimi 3:1. Od tamtej pory – nic. Cztery remisy i jedna porażka, która miała miejsce osiemnaście lat temu. Niebywałe, że goście, którzy walą w łeb Holendrów, a później tych Norwegów z Haalandem na czele, nagle zatrzymują się na reprezentacji, gdzie biega siedmiu gości, którzy mają mniejsze lub większe konotacje z Ekstraklasą.

Co więcej – Turcy prowadzili w tym meczu już 2:0, a później 3:1. Skończyło się jednak na remisie, podziale punktów i tym, że zamiast dziewięciu oczek jest „tylko” siedem. Wstydu nie ma, bo i jak miałby być, ale pewnie parę osób skrzywiło się pod tureckim wąsem.

 

Słowacja – nieprzewidywalni jak Ekstraklasa

Uwaga – zagadka. Jaka jest Ekstraklasa? No oczywiście: NIEPRZEWIDYWALNA. Kiedy więc powołujesz trzech gości z polskiej ligi do swojej kadry, to czego możesz oczekiwać? Ano nieprzewidywalności. Dokładnie takim tropem podążyła Słowacja. Remis z Maltą, remis z Cyprem i nagle, dlaczego by nie, wygrana nad Rosją.

Nie tak dawno dywagowaliśmy o tym, co się na Słowacji zepsuło, że dali sobie zabrać punkty w meczach ze wspomnianymi rywalami. Konkluzja była dość prosta – duża w tym „wina” trenera, którego wiele osób chciało wywalić za burtę, mimo tego, że udało mu się wywalczyć wcześniej awans na Euro.

Wydaje się jednak, że Tarković w pełni się obronił, wszak Słowacja jest jedyną niepokonaną drużyną w swojej grupie. Póki co są na trzecim miejscu, ale jak najbardziej pozostają w zaciętej walce o wyjazd na Mistrzostwa Świata. Najlepszy dowód na to, ile może zmienić jeden mecz.

Armenia – piękny sen trwa

Dobra, możemy mówić sobie o Turcji. Możemy o Hiszpanii z Grekami, o tym, że Słowacja się obudziła w ciągu 90 minut meczu o być albo nie być. Ale i tak największym zaskoczeniem tej rundy eliminacji jest Armenia. Nie znamy choćby jednej osoby, która postawiłaby pięć złotych na to, że to właśnie oni będą liderowali swojej grupie. Grupie, w której jest Macedonia Północna, Rumunia, Islandia, ale przede wszystkim Niemcy.

Tymczasem Armenia – jak gdyby nigdy nic – pyknęła najpierw Lichtenstein, później Islandię (2:0!), a wczoraj ograła u siebie Rumunów. I to właśnie to spotkanie zaimponowało nam najbardziej. Mimo tego, że to goście prowadzili grę, byli zespołem lepszym w pierwszej części spotkania, to nie potrafili złamać armeńskich szyków. Udało się to gospodarzom, którzy wyszli na prowadzenie.

Później jednak miny im zrzedły, wszak w ciągu dziesięciu minut dwa razy trafił Cicaladu. Wydawało się, że Armenia w końcu zostanie zatrzymana. No nic bardziej mylnego, proszę państwa! Zaczęło się od czerwonej kartki Puskasa, a później gospodarze puścili wodze fantazji. Wprost rzucili się na Rumunów i w samej końcówce spotkania zdobyli aż dwie bramki.

Znowu wygrali. W ich skali jest to więcej niż sukces. Naprawdę warto czekać na ich starcie z Niemcami, sprawa bowiem wcale nie musi być tak oczywista.

 

***

Tak, tak, pominęliśmy kilka meczów. Właściwie to dwa. Wszak wielkie wrażenie zrobiła też na nas reprezentacja Czech, ale tylko w meczu z Belgami. Czerwone Diabły a to ratował Courtois, a to słupek, gdy Krmencik wkręcił w ziemię Denayera. Trudno było odnieść wrażenie, że to Belgowie są faworytami tego spotkania, bo w zasadzie w żadnej materii nie byli lepsi. Szkoda jedynie, że w następnym spotkaniu – przeciwko Walii – większych emocji dostarczyły czerwone kartki i łokieć Bale’a, niż jakiekolwiek aspekt piłkarski. Niemniej, będziemy się trzymać tego, że za starcie z Belgami nasi południowi sąsiedzi zasługują na barwa.

Inaczej niż Niemcy, którzy zupełnie skompromitowali się przeciwko Macedonii Północnej. Znowu manianę odwalił Werner, gola zaś strzelił 50-letni Pandev. To jednak zdecydowanie zasługuje na dłuższą i szerszą opowieść.

El. MŚ 2022 Europa – wyniki, tabela, grupy

Eliminacje mistrzostw świata 2022 - wyniki, grupy, tabela

Fot. Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

5 komentarzy

Loading...