Reklama

Chcę tylko, by Hania nie była więźniem swojego ciała…

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

27 marca 2021, 11:27 • 16 min czytania 20 komentarzy

Marzę, żeby Hania była samodzielna i mogła korzystać z życia. To tyle. Chcemy doprowadzić do tego, by nie była więźniem swojego ciała. O to walczymy, o tym marzymy – opowiada Adrian Błąd. Jego córka, Hania, wskutek komplikacji przy porodzie, ma poważne problemy neurologiczne. Zaburzenia ruchu, zaburzenia wzroku, zaburzenia mimiki twarzy. W rozmowie z nami piłkarz GKS-u Katowice w przejmujący sposób opowiada o chorobie swojej córki, rehabilitacjach, reakcji środowiska piłkarskiego. A my ze swojej strony zapraszamy do wzięcia udziału w licytacjach i zbiórce, z których środki zostaną przekazane na dalszą rehabilitację Hani. Linki znajdziecie w tekście i na naszej stronie.

Chcę tylko, by Hania nie była więźniem swojego ciała…

ZBIÓRKA DLA HANI BŁĄD

LICYTACJE KOSZULEK DLA HANI BŁĄD

– Cała ciąża przebiegała normalnie, wszystkie badania były perfekcyjne. Nie było mowy o tym, że cokolwiek się dzieje źle. Sytuacja zaczęła się przy samym porodzie. Najpierw informacja, że się zaczęło. Pojechałem od razu do szpitala. Na sali porodowej spędziliśmy kilka godzin.

Nie wiem, czy to wymknęło się lekarzom spod kontroli… Hania była trzy razy owinięta pępowiną. Nie podjęto decyzji o cesarskim cięciu, wyciągano ją na siłę, przy pomocy urządzenia, które miało wyciągnąć dziecko za główkę.

Tak naprawdę trwało to pięć, może sześć minut. I ta chwila całkowicie zmieniła życie człowieka.

Jest masakra. Te sześć minut spowodowały niedotlenienie. Mózg zaczął obumierać. I dlatego u Hani w główce są takie rozległe zmiany neurologiczne.

Reklama
Byłeś przy tym porodzie?

Tak. Jeszcze załapałem się na moment, gdy można było dostać na to pozwolenie. Jak rozmawiamy z żoną, to wszystko trwało tyle, jakby było jedną sekundą. Wszystko wydarzyło się tak nagle. Akcja, nerwowe wyciąganie…

Nie dochodziło do nas to, co się dzieje. Po porodzie nie podali żonie dziecka. Od razu zobaczyli, że coś jest nie tak. Hania od razu była reanimowana. Po reanimacji włożono ją do inkubatora i zawieziono z Katowic do Zabrza na intensywną terapię. Zobaczyłem Hanię w zasadzie tylko w inkubatorze, gdy wyjeżdżała z sali. Później przez miesiąc nie mogliśmy widzieć naszego dziecka, bo przez pandemię nie mogli nas wpuścić do szpitala. Wszystko odbywało się telefonicznie. Codziennie dzwoniliśmy na intensywną terapię wypytywać, jak się Hania czuje.

Po porodzie i reanimacji, Hania została poddana hipotermii na 72 godziny, co miało spowodować lepszą regenerację płuc. Zareagowała w miarę pozytywnie, bo jest z nami dzisiaj. Mogło być tak, że by już jej z nami nie było. Przez miesiąc nie mieliśmy żadnej możliwości kontaktu z dzieckiem. A wiadomo, że dla noworodka kontakt jest bardzo istotny, szczególnie z matką. Nam to zostało zabrane.

Dla was też chyba taki kontakt był bardzo istotny. Nagle nie wiesz, co będzie z twoją córką, a tu nawet nie możesz jej zobaczyć. Jak wy sobie z tym poradziliście?

Walka toczyła się o to, czy Hania w ogóle z tego wyjdzie. Ze szpitala cały czas dostawaliśmy informacje, że dziecko jest w ciężkim stanie i walczy o życie. Gdy przez miesiąc lekarz mówi ci tylko takie rzeczy, ciężko dopuścić do myśli, że jest inaczej. Zwłaszcza, gdy jej nie widzisz, nie wiesz, jak się zachowuje, jak reaguje. To było dla nas bardzo ciężkie. Nie potrafiliśmy sobie nawet wyobrazić, co się z nią dzieje.

Jak wyglądał zabieg hipotermii?

Hania była włożona do specjalnej komory, gdzie jest obniżona temperatura. Jej płuca i głowa lepiej reagują dzięki temu na bodźce. To miało pomóc zwłaszcza w tym, żeby Hania mogła zacząć samodzielnie oddychać. Na początku, wiadomo, funkcjonowała z włożoną rurką. Lekarze mówili, że wkładają ją na 72 godzin, a potem mieli ocenić, jak zacznie sobie radzić. Na szczęście Hania zaczęła samodzielnie oddychać. Ale wiadomo, że powikłania po tym wszystkim, co się wydarzyło, są bardzo mocne. Na dzień dzisiejszy Hania ma 8,5 miesiąca, a jej rozwój jest oceniany na 1,5 miesiąca. Hania nie ma mimiki twarzy. Jedyna emocja, jaka występuje na jej twarzy, to płacz.

Codziennie robimy rehabilitację. Żona poświęca Hani praktycznie 24 godziny na dobę. Jeździmy do fizjoterapeutów na wszelkie zabiegi, ale do tego dochodzi praca w domu. Tak jak piłkarz musi dbać o siebie przez całą dobę, tak samo teraz musimy dbać o nasze dziecko. Stosujemy metodę Vojty. Zabiegi przeprowadzamy po 3-4 razy dziennie w domu. Walczymy o zdrowie Hani. Nikt z lekarzy nam nie powie, co będzie za rok, dwa, trzy, cztery czy pięć. Wszystko jest uzależnione od tego, jak ona samodzielnie będzie się rozwijać. Rehabilitacja ma pomóc, ale wszystko wyjdzie z czasem.

Reklama

Cofając się momentu, gdy Hania była przez miesiąc w szpitalu – były podczas tego okresu kryzysowe momenty?

Chyba nie. Po hipotermii, gdy została wyprowadzona, zaczęła sobie w miarę radzić. Miała na pewno problem z jedzeniem. Hania ma duże napięcie mięśniowe. Cała twarz była napięta, nie przyjmowała smoczka, więc Hania nie mogła samodzielnie jeść. Była karmiona przez sondę. To też miało na nią negatywny wpływ. Gdy przez miesiąc dziecko jest na sondzie, trzeba poświęcić dużo czasu, by dojść do sytuacji, że zacznie jeść z butelki. Po tym miesiącu została przetransportowana z Zabrza do Świętochłowic, gdzie żona mogła już iść do niej do szpitala. Tam się zaczęło wszystko od nowa. Żona musiała ją przyzwyczajać do butelki, co naprawdę nie było łatwe. Gdy dziecko jest karmione przez sondę, traci nawyk ssania, odruchy „chcę dostać mleko”.

Jak wygląda ta metoda Vojty, o której wspomniałeś?

Żona śmieje się, że to „ucisk-wycisk”. W ciele ludzkim są miejsca, które jak się dotyka, to one bodźcują. To ogólnie bardzo nieprzyjemne dla dziecka. Dotyka się je na przykład między żebrami, w różnych pozycjach. A dziecko jest napięte, musisz układać je w różne pozycje, bo ono samo, wiadomo, nie ułoży się jak dorosły człowiek. To dla niej bardzo nieprzyjemne. Ale podobno ta metoda jest najbardziej skuteczna. Zobaczymy z czasem, jak wyjdzie. Wiele osób mówiło nam, żebyśmy się nawet nie zastanawiali, a od razu działali. Tak robimy.

Dochodzi do tego terapia wzroku. Hania widzi, ale tak naprawdę nie wie, co widzi. Wodzi wzrokiem za zabawkami, ale na badaniach wyszło, że jej się to wszystko może zlewać. Do końca nie wiadomo, czy ona w ogóle nas rozpoznaje. Do tego komora normobaryczna z tlenem i inne rehabilitacje. Troszkę tego jest. A zobaczymy, co będzie w następnych miesiącach. Wiele ludzi się mnie pyta:

– Jaką kwotę zbieracie, na co wam potrzebne?

Odpowiadam, że to tak naprawdę studia bez dna. Bo ta rehabilitacja nie jest na miesiąc-dwa. Ona będzie potrzebna przez całe życie. Czas pokaże, w jakim stopniu Hania będzie jej wymagać, czy do tego będą potrzebne sprzęty rehabilitacyjne.

Jak wygląda teraz wasz typowy dzień?

Chodzę na treningi, więc wszystko jest na barkach mojej żony, która poświęca Hani 24 godziny na dobę. Wstajemy, przed jedzeniem Hani jest rehabilitacja, potem Hania je, potem znowu i tak się to zapętla. Jeśli nie ma Vojty w domu, to jedziemy do fizjoterapeutki. Mamy też panią, która przyjeżdża do nas do domu na drugą metodę rehabilitacyjną, Bobatha. To metoda bardziej rozciągająca. Raz w tygodniu jest jeszcze terapia wzroku. Żona ma kalendarz i musi prowadzić notatki, bo tego jest tyle, że ciężko ogarnąć, by czegoś nie zapomnieć.

Trening to teraz dla ciebie jak odpoczynek, co?

Troszkę można tak to określić.

Jakie są rokowania dla Hani? Jej życie jest w jakiś sposób zagrożone?

Żaden lekarz nam takiej gwarancji nie da. Nikt nam nie powie, że za rok, po ciężkiej rehabilitacji, będzie dobrze. Są różne przypadki. Neurolog mówił nam, że jego pacjentka już chodziła do liceum, było wszystko fajnie, nagle rozbolała ją głowa i okazało się, że nie ma jednej półkuli mózgu. To są masakryczne przypadki. Nikt nam nie da gwarancji, bo nie wiemy, jak się zachowa mózg Hani.

Mózg dziecka we wczesnych latach jest plastyczny. Jego pozostałe części mogą przejąć funkcje, których Hania obecnie nie ma. Liczymy na to. Nie wiem, co będzie za rok. Czy Hania będzie potrafić samodzielnie się poruszać, czy będzie potrzebny wózek. Walczymy o to, żeby dać jej jak najlepszą rehabilitację, żeby była w stanie samodzielnie funkcjonować. A co z tego wyjdzie – to dla nas czarna magia.

Rehabilitacje są potrzebne właśnie teraz, bo można najwięcej uratować?

Tak. Jak mówię – pierwszy rok-dwa-trzy są u dziecka o tyle istotne, że przez tę plastykę mózgu, gdy dziecko się dopiero rozwija, można mu pomóc na różnych płaszczyznach. To kluczowy moment dla niej, dlatego nie możemy niczego nie zaniedbać. Musimy wykorzystać wiedzę, specjalistów. Najważniejszy okres przed nami. Walczymy, by dać Hani jak najlepsze warunki, by mogła samodzielnie funkcjonować.

Z jakimi jeszcze powikłaniami musi się mierzyć Hania? Mówiłeś o problemach z mimiką, wzrokiem i poruszaniem się.

Jest podatna na padaczkę. Jest w grupie bardzo wysokiego ryzyka. Na dziś przyjmuje lek zabezpieczający ją przed napadami, na razie ich nie stwierdzono. Poza tym wszystkie funkcje fizyczne są, nie wiem jak to określić, na bardzo ubogim poziomie. Hania nie jest niczym zainteresowana – zabawkami czy czymkolwiek. Na całe szczęście zaczyna pomału wodzić wzrokiem. Gdy się do niej coś mówi, zaczyna zwracać na nas uwagę, koncentrować wzrok. Jakaś malutka poprawa na pewno jest. Wcześniej było tak jakbyś… trzymał lalkę. Wiem, brzydko to zabrzmiało, ale tak to wyglądało. Trzymając własne dziecko czułem się, jakbym trzymał żywą lalkę.

Czuje się w takich momentach w ogóle radość z bycia ojcem?

Myślę, że tak. W sumie to śmieszny i dziwny moment, pierwszy raz zobaczyłem Hanię przez okno.

Przez okno?

Ze względu na pandemię. W szpitalu dali mi dziecko przez okno, tak jakbym kupił je na targu. To było moje pierwsze spotkanie z nią.

Stałeś pod szpitalem i dostałeś je z sali?

Tak. Nie mogłem wejść do szpitala. Myślałem, że to się nie dzieje. Troszkę to śmieszne. Ale cóż, gdy z dnia na dzień widzimy u Hani leciutką poprawę, jakąkolwiek, bardzo nas to cieszy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to łatwe i przyjemne. Każdy jej jakikolwiek postęp – choćby to, że zaczęła sama jeść z butelki – to dla nas wielka radość. Wiemy, że zmierza to w jakimś kierunku, a nie stoimy w miejscu.

Gdy żona była z Hanią w szpitalu, proponowali nam dożywianie przez rurkę. Brzydko to zabrzmi, ale lekarzom jest wtedy łatwiej, nie trzeba się męczyć z dzieckiem, poda się pokarm przez rurkę i dziecko się rozleniwia. Tylko że później lekarze nie są z dzieckiem w domu, a my. Całe szczęście, żona się nie zgodziła. Powiedziała, że będziemy walczyć o to, żeby samodzielnie jadła. Po prostu rozleniwili byśmy dziecko. Nie robiłaby postępów. Sami postanowiliśmy, że się nie damy. Takie jedzenie z butelki naprawdę cieszy. Żona rozszerza jej dietę o marchewkę czy cokolwiek innego, Hania zaczyna pomalutku to przyjmować. To też takie małe rzeczy, które naprawdę dają radość. Jeśli miałbyś dziecko w domu z rurką, sam widok byłby nieprzyjemny. A gdy samodzielnie zaczyna przyjmować pokarm, jest to dobrym prognostykiem w jej rozwoju.

Przez pandemię nie mogliście widzieć Hani przez miesiąc, podawaliście sobie dziecko przez okno, jakieś jeszcze komplikacje były? Nie wiem, zdarzyły się sytuacje, gdy lekarz czy fizjoterapeuta nie chcieli was przyjąć?

To śmiesznie zabrzmi, ale jak idziesz prywatnie, to wszyscy cię przyjmą.

No tak.

Więc raczej z tym nie było problemu. Na badania umawiane przez NFZ byśmy czekali, czekali i nie wiem, czy byśmy się doczekali. Jak jest możliwość skonsultowania się z jakimś lekarzem, to od razu umawiamy się prywatnie. Dla nas czas jest bardzo ważny. Każdy miesiąc jest dla Hani bardzo istotny.

Przez całą ciążę nastawiasz się, że będzie dobrze. Nagle się okazuje, że nie jest dobrze. I jeszcze nie widzisz przez miesiąc swojego dziecka. Pojawiają się pytania „dlaczego akurat nas to spotyka?”.

To nie jest łatwe. Ale z drugiej strony tłumaczę sobie, że poddać się też nie możesz. Jeśli rozłożylibyśmy ręce, sami byśmy sobie zaszkodzili. Nie jest to dla nikogo łatwa sytuacja. Jesteśmy tylko ludźmi. Szczególnie, że cała ciąża przebiegała bardzo dobrze, badania były OK, nic nie wskazywało, że coś się może wydarzyć. Dlaczego nas to spotkało? Tego nie wiemy. Po prostu nas to spotkało. Teraz musimy z tym żyć i walczyć. To ciężkie pytanie.

Podejrzewam. Ale pewnie pomogło ci to, że jesteś kojarzony jako piłkarz, któremu charakteru na boisku nie brakuje.

Na pewno pomogło mi to, że w klubie fajnie zareagowano. Zwykle gdy wydarzy się tragedia rodzinna, mówią „idź na tydzień na urlop, uporządkuj swoje sprawy i wróć”. A tu było na odwrót. Nie było czegoś na zasadzie „odpocznij i radź sobie sam z tym”, było raczej „grasz normalnie, my ci pomożemy”. Cała Gieksa – i szatnia, i sztab, i klub – jest bardzo pomocna. A to, co się dzieje teraz wokół Hani, to już w ogóle przechodzi ludzkie pojęcie.

W jaki sposób szatnia i klub ci pomagają?

Każdy z chłopaków dokłada swoją cegiełkę do licytacji. Na przykład Zbyszek Wojciechowski zna się bardzo dobrze z Łukaszem Piszczkiem i poprosił go o koszulkę z autografem. Małe rzeczy, ale naprawdę bardzo ważne. Wielu chłopaków samodzielnie zaangażowało się w zbiórkę. Jako klub tak samo – pełne wsparcie. Choćby promowanie tych licytacji. Małe rzeczy, a jakby je złożyć w całość wychodzi wielka pomoc.

Jakbyś nie mógł przyjechać na trening, bo trzeba coś zrobić z Hanią, zostanie to odebrane w klubie ze zrozumieniem?

Tak. Trener Górak też jest bardzo rodzinnym i charakternym człowiekiem, więc rozmowy są konkretne. Gdyby nagle wypadło, że trzeba jechać z Hanią do szpitala czy na jakąś konsultację na drugi koniec Polski, mógłbym to zrobić. Jeden dzień bez treningu nikomu nie zaszkodzi. A w obecnej sytuacji wszystko jest zrozumiałe. Dlatego też mówię o pomocy ze strony klubu. Klub mógłby nie wyrazić zgody, a jest pełne wsparcie. Odczuwam je na co dzień. Jestem za to wdzięczny i zawsze będę. W ciężkiej sytuacji ludzie jednak pomagają.

W jaki sposób wyrzucić takie rzeczy z głowy, gdy jesteś na boisku?

Ciężko o tym nie myśleć przed treningiem, przed meczem. Zwłaszcza, gdy szatnia jest zaangażowana w pomoc tobie, nie jesteś w stanie tych tematów omijać. Wydaje mi się, że jak już wychodzisz na boisko, pojawia się adrenalina, nie myślisz o tym. Nagle jesteś w innym świecie. Dochodzą emocje, przeciwnik, piłka. Starasz się skoncentrować na meczu. Na razie chyba w miarę dobrze mi to idzie. Nie zauważyłem, żebym był nieobecny, żeby głowa była gdzieś indziej. Ale jesteśmy tylko ludźmi, dochodzą emocje, adrenalina, staram się sobie z tym radzić.

Czyli to, co w domu, żadnego przełożenia nie ma.

Nie wiem, ciężko mi to określić, należałoby spytać trenera! Jeżeli kopałbym się po czole, to bym nie grał. Pół żartem, pół serio. Na dzień dzisiejszy jesteśmy liderem drugiej ligi, więc na razie zrobiliśmy krok milowy, by wrócić tam, gdzie byliśmy przed chwilą. Ale przed nami jeszcze troszkę tych spotkań, niełatwych. W drugiej lidze łatwiej się gra takie mecze, jak ostatnio z Górnikiem Polkowice – lider z wiceliderem. Naprawdę fajne spotkanie jak na trzeci poziom rozgrywkowy. Dużo trudniejszymi meczami są te, gdzie my gramy o awans, a ktoś o utrzymanie. Wtedy musimy pokazać swoją wyższość w tej lidze. A uważam, że pomału – choć może źle to zabrzmi – zaczynamy przerastać tę drugoligową rzeczywistość. Ale mówić sobie można, trzeba to udowodnić na boisku.

Póki co to udowadniacie, ale zdajesz sobie pewnie sprawę, że Gieksa to klub przeklęty…

No właśnie są różne opinie. Jestem tu już cztery lata. Fakt, że wynik sportowy to jedno. Wielu ludzi się mnie pyta, jak żyję z kibicami, bo kibice kiedyś wywiesili transparent „Ekstraklasa albo śmierć” i różne takie. Że za duża presja. Kiedyś po przegranym barażu w tamtym sezonie powiedziałem w wywiadzie dla TVP Sport:

– Presję to ma ojciec, gdy jego dziecko jest na OIOM-ie.

Grałeś baraż wtedy, gdy Hania faktycznie była na OIOM-ie?

Chwilę po, Hania była już w domu. Nie wszystkim się „chwaliłem”, że taka sytuacja ma miejsce. Wiedzieli najbliżsi i osoby w klubie. Wiele osób jest teraz pewnie zdziwionych, że coś takiego wychodzi.

Jeśli chodzi o Gieksę, na razie wynik sportowy nie idzie w parze z tym, co tu się dzieje. Jeśli chodzi o kibiców, otrzymujemy naprawdę mega wsparcie. W drugiej lidze potrafią jechać w tysiąc osób na wyjazd. Naprawdę nie możemy narzekać i zrzucać porażek na presję czy coś takiego. To śmiesznie brzmi. Nie widziałem, żeby ktoś kogoś zabił za to, że przegrał mecz.

Pytając o to, czy GKS to klub przeklęty, bardziej miałem na myśli sport. Choćby spadek – nie miał prawa wam się przydarzyć, a jednak się przydarzył.

Andrzej Witan do tej pory mi się śni po nocach.

Nie dziwię się.

Nawet do dziś nie wiem, jak to opisać.

Skoro jesteście klubem przeklętym, muszę zapytać – co teraz pójdzie nie tak?

Wszystko pójdzie dobrze! Po spadku doszło w klubie do zmian. Nie ma wymiany dziesięciu zawodników co pół roku, a w wielu klubach to się dzieje. Obecnie dochodzi do nas po 2-3 wartościowych zawodników. Choćby teraz przyszedł Rafał Figiel, który grał w tym sezonie w Ekstraklasie. Wchodzi do drugiej ligi i myślę, że jest bardzo wartościowym zawodnikiem. Tamten rok, gdy odpadliśmy w barażu, troszkę nam pokazał, ile jeszcze pracy przed nami i naszymi młodymi zawodnikami. Ale przez to, że dalej została ta sama ekipa, doświadczona o poprzedni sezon, jesteśmy mocniejsi niż rok temu. Dlatego śmiem twierdzić, że możemy tego już nie wypuścić.

Wróćmy do zbiórki. Jakich pieniędzy w skali miesiąca potrzebujecie?

To jest uzależnione od tego, jak skonstruujemy plan z fizjoterapeutami. Jak zliczyliśmy, na razie sama rehabilitacja to średnio około 5 tysięcy złotych. Raz coś wypadnie, raz coś dodamy. Zastanawiamy się nad pewnymi rzeczami do rehabilitacji, przy których doszłyby koszta. Na przykład siedzonko, dzięki któremu Hania mogłaby samodzielnie siedzieć. Bo przez to, że nie trzyma główki, nie jest jej łatwo siedzieć w normalnym bujaczku. Chcemy też kupić siedzenie, by można było jej podawać posiłki czy położyć zabawkę. Pomału mogą dochodzić takie większe koszta. Nie wiem, co będzie za miesiąc-dwa.

Jeśli mielibyście inne środki, moglibyście pójść w inną rehabilitację? W lepsze, skuteczniejsze metody?

Nie, to nie jest tak. Większe koszty są wtedy, jeśli na przykład okaże się, że Hania nie będzie mogła chodzić. Potrzebny wtedy będzie specjalistyczny wózek. Normalny kosztuje 3 tysiące, a specjalistyczny może kosztować 15 tysięcy. Dochodzą do tego różne rzeczy. Takie siedzonko też nie jest takie jak dla zdrowego dziecka za 500 złotych, ale musisz wydać 5 tysięcy. Koszty mogą narosnąć. Ale walczymy o to, by wystarczyła tylko rehabilitacja. Tego nie jesteśmy na dzień dzisiejszy przewidzieć. Wszystko zależy od Hani, od tego, jak sama będzie się rozwijać.

Zbieracie więc trochę środki na teraz, trochę na przyszłość?

Tak. Ogólnie to ta cała zbiórka wyszła niespodziewanie. Zgłosiliśmy Hanię do fundacji. Nagle żona dostała maila, że Hania została przyjęta i ma otworzone swoje subkonto. Udostępniłem u siebie link. Myślałem raczej o tych, którzy jeszcze nie rozliczyli się z jednego procenta, taki był cel.

A to, co się stało później… Miazga. Wiele klubów, nawet takich, z którymi nie mam nic wspólnego – nie grałem dla nich, nie mam żadnej historii z nimi związanych, może znam jedną osobę – oferują taką pomoc, że niekiedy brakuje słów, by to opisać. Niektóre kluby dzwoniły i proponowały, że są w stanie przywieźć nam sprzęt rehabilitacyjny, jeśli chcemy. Na dzień dzisiejszy środki są wykorzystywane na rehabilitację, chociaż z licytacji nie korzystamy. Na dziś mam dwie nogi, dwie ręce, jestem w stanie samą grą w piłkę zagwarantować rehabilitację. Fundusz, który zbieramy na Hanię, może być wykorzystywany na przykład na turnus rehabilitacyjny, który zaczyna się od 5 tysięcy wzwyż. Jeśli pojawią się większe koszty, pokryjemy je ze zbiórek.

Naprawdę fajnie, że wszyscy się zjednoczyli. Pokazuje to, że jesteśmy solidarnym środowiskiem.

Mój klub, którego jestem wychowankiem, Zagłębie Lubin, wypuścił ostatnio koszulkę na 75-lecie z dedykowanym nazwiskiem Błąd. Takie małe rzeczy, a robią niesamowity efekt. Bardzo dużo klubów zaoferowało pomoc. Nawet poprzez same koszulki, które ciągle do nas spływają. Teraz graliśmy na Lechu Poznań i dostałem cztery koszulki do licytacji. Miłe rzeczy. Choć nie jestem w żaden sposób związany z tymi klubami, same wychodzą inicjatywą, wsparciem. Jesteśmy chyba mocnym środowiskiem. Potrafimy pomóc drugiej osobie, bezinteresownie. Nie pozostawiamy nikogo samemu.

Chcesz w jakiś sposób podziękować tym wszystkim osobom?

Chyba nie ma na to słów. Każdemu, kto do mnie dzwoni, dziękuję osobiście. Ale można też podziękować teraz. Ciężko jest opisać słowami to, jakie wsparcie dostaję. Jest mi bardzo miło, całe środowisko zareagowało na tę sytuację. Jesteśmy z żoną bardzo wdzięczni, że możemy liczyć na te wszystkie osoby. Słowa nie są w stanie tego wszystkiego opisać. Jakbym miał każdemu z osobna dzisiaj podziękować, to musiałbym napisać z czterysta listów. Bardzo mi miło.

Jak chciałbyś, by wyglądały przyszłe miesiące Hani?

Marzę, żeby była samodzielna i mogła korzystać z życia. To tyle. Chcemy doprowadzić do tego, by nie była więźniem swojego ciała. O to walczymy, o tym marzymy.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

ZBIÓRKA DLA HANI BŁĄD

LICYTACJE KOSZULEK DLA HANI BŁĄD

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

20 komentarzy

Loading...