Reklama

Najmniejsze miasta z klubami w Ekstraklasie

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

06 marca 2021, 08:30 • 23 min czytania 22 komentarzy

Ostatnimi czasy kluby z mniejszych miejscowości są ustach całej Polski głównie wtedy, gdy sprawią sensację w Pucharze Polski. O ile jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku drużyny z małych miasteczek regularnie występowały w najwyższej klasie rozgrywkowej, tak obecnie, poza nielicznymi przypadkami, Ekstraklasa stanowi rozrywkę dla dużych miast. Próżno już szukać ekip takich jak Amica Wronki czy Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, które nie dość, że na kilka ładnych lat zadomowiły się na naszych piłkarskich salonach, to odnosiły na nich sukcesy. Czy istnieje szansa, że w przyszłości ligowa elita będzie składać się z tego typu drużyn? Możemy pewnie co najwyżej spodziewać się pojedynczych przypadków.

Najmniejsze miasta z klubami w Ekstraklasie

Sięgnęliśmy pamięcią do dawnych czasów i przygotowaliśmy zestawienie najmniejszych miast z klubami w Ekstraklasie.

KLUBY Z MAŁYCH MIEJSCOWOŚCI

Drużyny z miasteczek, które występowały albo wciąż występują na poziomie centralnym, w zdecydowanej większości były/są czymś w rodzaju fanaberii lokalnych biznesmenów. W dużym uproszczeniu wyglądało to tak, że pewnego dnia pewien bogaty pan stwierdził: sprawię sobie tutaj futbol na poziomie. Coś na zasadzie: jeżeli czegoś nie można zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie – przyjdzie i zrobi to. Z czasem udawało mu się zachęcić inne podmioty do współpracy, dzięki czemu kluby dość szybko wydostawały się z ligowych nizin. W innych przypadkach to duże zakłady państwowe utrzymywały zespoły. Niestety, ale funkcjonowanie tych klubów – zwłaszcza w latach 90. oraz na początku XXI w. – bardzo często wiązało się z jedną z najczarniejszych i najbardziej wstydliwych kart w historii polskiej piłki, czyli korupcją.

Romantyczne historie i wielkie zwycięstwa okazały się w dużej mierze wyreżyserowane przez działaczy. Cała Polska emocjonowała się i patrzyła z zazdrością na sukcesy ekip z Grodziska czy Wronek, a jednak po latach wyszło, że niektóre triumfy były zwykłą ustawką. Oczywiście nie wszystkie winy zostały udowodnione. Niektórym się upiekło, ponieważ zgodnie z podstawową zasadą prawa – nie może ono działać wstecz, polski wymiar sprawiedliwości nie mógł postawić zarzutów osobom, które dokonały czynów korupcyjnych przed 2005 rokiem.

*

Natomiast już abstrahując od brudnych zagrywek prezesów, drużyny z małych miejscowości na pewno dodawały kolorytu i różnorodności Ekstraklasie (ówczesnej I lidze) oraz jej zapleczu. Przaśne stadiony, specyficzny doping lokalnej społeczności oraz kadry nierzadko składające się z sowicie opłacanych gwiazd ligi. W loży VIP przesiadywały wszystkie najważniejsze osobistości z okolicy: burmistrz, proboszcz, komendant policji oraz… lokalni hochsztaplerzy. Niesamowita mozaika, ale te kluby stanowiły największą rozrywkę dla tamtejszej społeczności.

Reklama

Były też w dużym stopniu lekarstwem na jej kompleksy.

Głównie przez I ligę (dawniej II ligę) przewinęła się ogromna liczba ekip, które były efemerydami. Nieco starsi czytelnicy z pewnością będą pamiętać sezony, kiedy to przez moment na zapleczu występowały Heko Czermno, Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie lub Włókniarz Kietrz. A to tylko niewielka cześć wyliczanki. Od ponad 10 lat sztandarowym przykładem dużej piłki na prowincji jest Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Na początku swojej przygody z poziomem centralnym rywalizował z inną „wiejską” drużyną – Kolejarzem Stróże. Kolejarz był oczkiem w głowie senatora Stanisława Koguta (zmarł w zeszłym roku) z tym że dość szybko zniknął z piłkarskiej mapy. Aktualnie na poziomie centralnym mamy kilku przedstawicieli niedużych miejscowości: Nieciecza (700 mieszkańców), Niepołomice (13 tysięcy mieszkańców), Bytów (17 tysięcy), Łęczna (19 tysięcy), Polkowice (22 tysiące), Ostróda (33 tysiące), Chojnice (40 tysięcy).

NAJMNIEJSZE MIASTA Z KLUBAMI W EKSTRAKLASIE

Nie jesteśmy zwolennikami teorii, że wielka piłka powinna być zarezerwowana wyłącznie dla dużych miast. Polska piłka cierpi na deficyt wariatów, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, którzy zainwestują swój kapitał w lokalny klub. Jeśli ktoś wydaje swoje prywatne pieniądze, nic nam do tego, na co je przeznacza. Ma ochotę zainwestować w lokalny klubik? Jego sprawa i decyzja. A że często okazuje się, iż biznesmeni, którzy potrafią w znakomity sposób zarządzać swoimi przedsiębiorstwami, nie są już w stanie dobrze kierować dużym przedsięwzięciem sportowym – to druga strona medalu.

Na przestrzeni lat na najwyższym poziomie rozgrywkowym występowało wiele drużyn z miast zamieszkanych przez 40-70 tysięcy mieszkańców. Pod koniec ubiegłego wieku w ówczesnej I lidze rywalizowały zespoły: Siarka Tarnobrzeg, Stal Stalowa Wola, Igloopol Dębica czy KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Upadek państwowych zakładów przemysłowych był początkiem końca tych drużyn. Z kolei w Ostrowcu klub był zabawką prezesa Mirosława Stasiaka. Niezłego gagatka, który potrafił wymuszać na trenerach, by wstawiali go do składu, a w pewnym momencie drużyna nosiła nazwę – Stasiak KSZO Celsa. Oczywiście nie obyło się bez skandali korupcyjnych.

Obecnie tego typu twory to już jedna wielka abstrakcja, ale dawniej różne dziwne zabiegi z nazwami były na porządku dziennym. Najlepszy kazus? Sokół Pniewy w Tychach albo Lechia/Olimpia Gdańsk (w wyniku fuzji z poznańskim klubem). Wracając jednak do tematu, obecnie najmniejszymi miastami z Ekstraklasą są: Lubin (72 tysiące mieszkańców) oraz Mielec (60 tysięcy mieszkańców). W minionej dekadzie na samym szczycie hierarchii ligowej mogliśmy obserwować poczynania tylko dwóch ekip, które mają swoją siedzibę w mniejszych miejscowościach: Bruk-Betu Termaliki Nieciecza (3 sezony) oraz Górnika Łęczna (3 sezony). W porównaniu do lat 2001-2010 są to tylko incydentalne przypadki. Dla przykładu: w sezonie 2003/2004 występowały aż cztery zespoły z miast poniżej 30 tysięcy mieszkańców.

W dalszej części skupimy się na występach tzw. najmniejszych z najmniejszych. W zdecydowanej większości nie były to wieloletnie przygody, ale kilka klubów – z różnych przyczyn – na trwale zapisało się w pamięci kibiców. Postanowiliśmy także sprawdzić, jak aktualnie toczą się losy tych zespołów.

Reklama

Bruk-Bet Nieciecza

  • Data powstania klubu: 1922 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie: 2015-2018
  • Największy sukces: 8. miejsce w sezonie 2016/17
  • Klubowa legenda: Mateusz Kupczak
  • Ciekawostka: Legii Warszawa nie udało się w Niecieczy zdobyć nawet punktu

Klub z okolic Tarnowa wzbudzał już sensację, gdy znajdował się na poziomie III ligi. Natomiast ambicje państwa Witkowskich sięgały samego szczytu ligowej hierarchii. W sezonie 2009/10 „Słoniki” wygrały grupę wschodnią II ligi, a przez następne pięć lat występowały na zapleczu ekstraklasy. Bramy do raju otworzyły się dla nich w 2015 r. kiedy to Nieciecza z drugiego miejsca awansowała do elity. Pierwszy sezon stał pod znakiem walki o utrzymanie, w drugim zaś klub osiągnął największy sukces w historii – awans do grupy mistrzowskiej, w której zajęła ostatecznie 8. miejsce.

I tak jak to często bywa w polskiej piłce, najtrudniejsze jest zarządzanie sukcesem. Państwo Witkowscy zamarzyli sobie, że ich zespół będzie grać piękną ofensywną piłkę… i w trakcie sezonu (!) zwolnili Czesława Michniewicza, który był architektem bardzo dobrego końcowego rezultatu.

„Zaznaczmy od razu – nie można się decyzji działaczy Bruk-Betu dziwić. Spójrzmy w kadrę tego zespołu – Dalibor Pleva, Sebastian Ziajka czy Patryk Fryc to ścisły ligowy top ocierający się o reprezentacje swoich krajów. Napad złożony z Dawida Nowaka i Vladislavsa Gutkovskisa to poziom nie tyle czołówki Ekstraklasy, co gwarant twardej walki w fazie grupowej europejskich pucharów. Do tego te zimowe transfery, wzmocnienia, dzięki którym atak na podium, a może nawet i pozycję lidera był czymś tak oczywistym jak krótkie spódniczki u kobiet w kwietniu. Martin Miković czy Krystian Peda, którzy trafili do Niecieczy w ostatnich tygodniach to w zestawieniu z ówczesnymi sąsiadami w tabeli wymiatacze gwarantujący walkę o najwyższe cele. Tymczasem Bruk-Bet słabo zaczął rundę i spadł na marne siódme miejsce w tabeli.

Okej, kluby o niewielkich budżetach z nieszczególnie potężnych ośrodków, które dopiero rozpoczynają swoją wielką przygodę z Ekstraklasą, mogłyby sobie pozwolić na taki sezon. Ale nie Bruk-Bet Termalica Nieciecza KS, klub, którego ambicje sięgają dużo wyżej, niż walka o czołową ósemkę” – w taki oto sposób wówczas mocno ironicznie komentowaliśmy decyzję włodarzy klubu.

W następnym sezonie Bruk-Bet zaliczył spadek. To był dopiero chichot losu.

Przed degradacją nie zdołał ich uchronić ani Maciej Bartoszek, ani Jacek Zieliński. Obecnie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że po trzech latach pierwszoligowej banicji ekipa z malutkiej miejscowości w I lidze powróci na ligowe salony.

Klub z Niecieczy do dziś wzbudza wiele kontrowersji. Dla jednych jest on sprzeczny z ideą „Against Modern Football” i wielu kibiców sprzeciwia się takim – według nich – sztucznym tworom. Drudzy zaś doceniają rozmach, z jakim właściciele od podstaw stworzyli ten projekt. Za własne pieniądze zbudowali stadion oraz bazę treningową. Piłkarze mają zapewnione doskonałe warunki płacowe, a przelewy zawsze dochodzą na czas. Trudno jednoznacznie ocenić słuszność ekstraklasowego bytu zespołu z wioski. Natomiast z całą pewnością Bruk-Bet jest unikatowym – nawet w skali europejskiej – zjawiskiem, a słynne „derby kukurydzy” miały swój niepowtarzalny klimat.

Rymer Niedobczyce

  • Data powstania klubu: 1919 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1948
  • Największy sukces: awans do rozgrywek o mistrzostwo Polski w 1948 r.
  • Klubowa legenda: Antoni Pierchała
  • Ciekawostka: Do 2015 r. Niedobczyce były jedyną wioską w Polsce, która miała kiedykolwiek klub na najwyższym poziomie rozgrywkowym

Tytułem wstępu musimy wytłumaczyć wam dokładnie związki Niedobczyc z Rybnikiem. Malutka miejscowość w 1955 r. uzyskała prawie miejskie, jednak w 1975 r. została włączona w administracyjne granice Rybnika. Zanim jeszcze Niedobczyce stały się miastem, zaraz po wojnie miały drużynę piłkarską, która całkiem nieźle radziła sobie w ogólnopolskich rozgrywkach. W 1947 r. – wówczas sezon rozgrywano systemem wiosna – jesień Rymer uzyskał awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Z tym że był zmuszony rozgrywać mecze w pobliskim Rybniku. Zespół występował pod nazwą „RKS Rymer-19 w Rybniku”.

W 1948 roku Rymer debiutował w I lidze, odnosząc w sezonie 8 zwycięstw m.in. 7-2 nad Wisłą Kraków, ówczesnym wicemistrzem Polski oraz 3 remisy, co w ostatecznym rozrachunku dało 19 punktów i przedostatnie miejsce w tabeli. Rywalizacja na najwyższym poziomie była łabędzim śpiewem niedobczyckiej drużyny.

Rok później komunistyczni działacze wpadli na pomysł, że klub połączy się TS Błyskawica Radlin i dzięki temu powstanie jeden silny zespół. Tak oto na piłkarskiej mapie pojawił się Górnik Radlin, który w 1951 r. został wicemistrzem Polski. Trochę to wszystko poplątane, ale skoro jeszcze kilkanaście lat temu wszelkie chwyty z nazwami były dozwolone, to co dopiero w powojennej Polsce. Sekretarz partii wydał polecenie i trzeba było wykonać „wolę ludu”.

Po upadku PRL-u powrócono do nazwy „Rymer”. Pod koniec XX wieku kopalnia została zlikwidowana, klub został pozbawiony swojego patrona. Nie zrezygnowano jednak z nazwy klubu W 2002 roku zmienioną ją na obowiązującą do dzisiaj KS Rymer Rybnik. Od ponad dziesięciu lat rywalizuje w okręgówce.

Sokół Pniewy

  • Data powstania klubu: 1945 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1993-1996
  • Największy sukces: 9. miejsce w sezonie 1994/95
  • Klubowa legenda: Zenon Burzawa – król strzelców w sezonie 1993/94
  • Ciekawostka: w latach 1993-97 klub pięć razy zmieniał nazwę

Sokół idealnie wpisywał się w realia polskiego futbolu lat 90. Bogaty sponsor – poznański holding „Elektromis”, który wywindował klub na poziom pierwszej ligi. Na mecze schodziła się prawie cała miejscowość. Po spotkaniach jedna wielka biesiada i suto zastawiane stoły. Jednak największym pomieszaniem z poplątaniem były ciągłe zmiany nazw klubu. Ba, w trakcie sezonu 1995/96 zespół z Pniew przeniósł się do Tychów i występował pod nazwą Sokół Pniewy w Tychach. Wcześniej klub grał jako TS Tygdonik-Miliarder Pniewy i Sokół-Elektormis. Po prostu znak czasów.

W Pniewach żyli według staropolskiego zwyczaju – postaw się, a zastaw. Idealnie zobrazował to Zenon Burzawa w rozmowie z Leszkiem Milewskim: „Pierwszy sygnał poszedł przed moim odejściem. Wracaliśmy z obozu. Nagle jakiś komunikat. Nie nazywamy się już Sokół Elektromis Pniewy, tylko Towarzystwo Sportowe Miliarder. Drugi sygnał, wypowiedź prezesa Sieji, że może sprzedać klub za złotówkę. Słuchaliśmy drużyną tego wywiadu, gdzie parę miesięcy wcześniej prezes opowiadał, że gramy o puchary. Nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. Ja za chwilę wylądowałem we Francji, a tam będąc usłyszałem, że zespół przeniesiono do Tychów. Pomyślałem, że zaraz to się rozleci. Skończyło się, jak się skończyło.

Fragment wypowiedzi o prezesie Krzyszfoie Sieji: –Nasłuchałem się o nim dużo, ale mogę powiedzieć to, czego sam doświadczyłem. A z doświadczenia to był konkretny facet. Nie wiem, czy jakiś zawodnik ma do niego pretensje. Co powiedział, to dotrzymywał słowa. Jedna zabawna historia. Po awansie ściągał Daniela Dylusia. Zawołał mnie.

– Chodź Zenek. Co słychać? Znasz Dylusia?
– No znam.
– Dobry napastnik?
– Dobry, pewno że dobry.
– Przyda się?
– Pewno, że się przyda.
– Lepszy od ciebie?
– Nie wiem czy lepszy.
– Proponuję ci zakład. Jak strzelisz więcej od Dylusia, to BMW 5 jest twoje. Ale jak nie strzelisz więcej, od tego momentu grasz za darmo.
– Jak za darmo? To w ogóle nic?
– Premie będziesz miał. A poza tym nic. I co? Podejmujesz wyzwanie? Jak będziesz na styku z rachunkami, coś ci damy.

Nie zdecydowałem się. Potem mi często mówił:

– I co Zenek, trzeba było się zgodzić, miałbyś BMW!
– Prezesie, nie jestem wróżką.

Innym razem zakończenie sezonu. Przyjeżdżamy na bankiecik, ale salka ponura, nikogo nie ma, prezesa też. Myśmy się trzymali dużą grupą, razem z żonami, postanowiliśmy pojechać do mnie do domu. Kupiliśmy kurczaczka, piliśmy piwo, a dziewczyny wino. Nagle wpada prezes Sieja.

– Tak myślałem. Gdzie wy możecie być? U Zenka. Z powrotem mi na salę, ale już! Tak nie będzie.

I dopiero się rozkręciło zakończenie sezonu”.

*

Ostatecznie przygoda ośmiotysięcznego miasteczka z najwyższym poziomem rozgrywkowym skończyła w 1996 roku, kiedy to zespół występował już jako Sokół Tychy. Przez następne lata pniewska drużyna błąkała się między okręgówką a IV ligą. Obecnie występuje w grupie 2. wielkopolskiej V ligi.

Amica Wronki

  • Data powstania klubu: 1992 rok
  • Upadek: 2007 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1995-2006
  • Największy sukces: 3. miejsce w lidze – 2001/02, 2003/04
  • Klubowa legenda: Paweł Kryszałowicz
  • Ciekawostka: klub trzy razy triumfował w rozgrywkach Pucharu Polski

Na temat historii wronieckiej ekipy mogłoby powstać kilka książek, a podejrzewamy, że i tak nie wyczerpałyby wszystkich zagadnień związanych z nią. Słowem: kopalnia anegdot. Dzięki ogromnym nakładom finansowym, pochodzącym z lokalnej fabryki sprzętu AGD, malutki klubik przez ponad dekadę z powodzeniem grał na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Miasteczko słynące wcześniej umiejscowienia w nim ogromnego zakładu karnego, zaczęło – dosłownie – rozdawać karty w polskim futbolu. To we Wronkach rozpoczęła się aktywna „działalność” Ryszarda F. ps. Fryzjer. Jednak trzeba też przyznać, że drużyna, jak na polskie realia, miała bardzo silną kadrę. W jej szeregach znajdowali się między innymi: Paweł Kryszałowicz, Dariusz Jackiewicz, Mariusz Kukiełka, Grzegorz Szamotulski czy Jacek Dembiński. Po prostu paka na mistrzostwo.

I aż ogarnia nas zdziwienie, że wronieckiej ekipie nigdy nie udało się zgarnąć tego trofeum. Niestety, ze względu na dużą domieszkę zagadnień korupcyjnych, istnieją wątpliwości, czy trzykrotne zwycięstwo Pucharu Polski zostało wywalczone w sposób czysto sportowy. Aczkolwiek poprzez brak instrumentów prawnych Amica wciąż figuruje w zestawieniach jako triumfator tamtych edycji rozgrywek. Warto pamiętać, że nieco ponad dziesięciotysięczne Wronki gościły u siebie w europejskich pucharach Atletico Madryt czy Herthę Berlin. Piłkarze z Hiszpanii, gdy zawitali na stadion Amiki, z początku sądzili, że to tylko obiekt treningowy.

Wronki stanowiły dla piłkarzy krainę mlekiem i miodem płynącą. Według relacji Grzegorza Szamotulskiego co poniedziałek do klubu przyjeżdżał koleś, który targał ze sobą ogromną walizkę banknotów. Zawsze znajdowało się w niej ze 100 tysięcy złotych albo więcej. Były to pomeczowe premie.

W książce „Szamo” jest zawarta opowieść, jak wyglądały rozmowy, gdy klub spóźniał się wypłatą:

„- Niech pan spojrzy za okno, prezesie.
Kaszyński zaskoczony rzucił okiem.
– Niech pan mi powie, czy tu jest, kurwa, ładnie?!
– Co?
– Czy tu jest, kurwa, ładnie? Czy panu się wydaje, że ja przyszedłem do Amiki, bo mi się podobają Wronki? Pan myśli, że ja marzyłem całe życie, żeby grać we Wronkach? No chyba, kurwa, nie!!! Niech pan mi powie, czy może tu jest wspaniały stadion? No chyba, kurwa, nie!!! A może jest fanatyczna publiczność? No chyba, kurwa, nie!!! Ja tu przyszedłem grać dla kasy! I pan teraz mówi, że mi nie zapłaci tego, co obiecał! Jak pana nie stać na piłkę nożną, to niech pan tu zrobi żużel! Gollob będzie zapierdalał wokół boiska, ja mu mogę czyścić motor!!!
Od tamtej pory zespół miał płacone wszystko co do dnia”.

*

W 2006 r. nastąpiła fuzja Amiki z WKP „Lech” Poznań. Prowincjonalny bogacz połączył siły z wielkomiejskim biedakiem i od tamtego momentu klub występuje jako KKS „Lech” Poznań. W sezonie 2006/07 klub występował w III lidze, lecz po roku funkcjonowania na tym poziomie został rozwiązany i de facto przestał istnieć.

Obecnie we Wronkach działa zespół Błękitni, który nawiązuje tradycją do stowarzyszenia powstałego w 1921 roku. Prezesem klubu jest Marek Pogorzelczyk, były dyrektor sportowy Amiki i Lecha Poznań.

–  Jesteśmy skupieni na szkoleniu młodzieży. Jako nieliczni w regionie nie pobieramy składek od rodziców, a z miasta otrzymujemy – uwaga, proszę usiąść – 80 tysięcy złotych. Starcza nam to tylko na pokrycie kosztów transportu dla wszystkich naszych grup. Na całe szczęście miejscowa fabryka AGD wspiera nasz rozwój, dzięki czemu możemy pochwalić się tym, że nasz zespół występuje w CLJ U-17. Natomiast nie ma szans, aby Wronki powróciły na poziom centralny. Nawet nie ma możliwości, by zawitała do nas III liga. Występujemy obecnie w V lidze. Ewentualny awans wyżej spowodowałby, że niemożliwa byłaby realizacja naszej misji: szkolenia dzieci i młodzieży. Z prostej przyczyny, wówczas nie byłoby nas stać na utrzymanie grup juniorskich, a tego byśmy nie chcieli – Marek Pogorzelczyk, prezes Błękitnych Wronki.

Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski

  • Data powstania klubu: 1922 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1997-98, 1999-2008
  • Największy sukces: 2. miejsce w lidze – 2002/03, 2004/05
  • Klubowa legenda: Sebastian Mila
  • Ciekawostka: klub dwa razy triumfował w Pucharze Ekstraklasy – 2006/07, 2007/08

Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski nikomu nie trzeba przedstawiać. Klub, który za sprawą Zbigniewa Drzymały, napisał jedną z piękniejszych kart w historii występów polskich zespołów w europejskich pucharach – jeśli chodzi o XXI w. – przez bardzo długi czas należał do ścisłej ligowej czołówki. Natomiast pechem potomka słynnego Michała Drzymały było to, że akurat w tamtym okresie w ekstraklasie rządziła Wisła Kraków. Z kolei nie stanowiło to żadnego problemu, by na stadionie widniał napis „mistrz polski 2002/03” z minimalną wstawką „wice”.

Dyskobolia przez lata przywoływała miłe skojarzenia. Ot, klub z malutkiej miejscowości, który rzucił rękawice drużynom z największych miast, nie tylko polskich, ale i zagranicznych. Berlin? Pokonany. Manchester? Odprawiony z kwitkiem. W sezonie 2003/04 podopieczni Dusana Radolskiego w znakomitym stylu obroniły honor naszych drużyn w Europie.

Jednak po latach wyszły na wierzch – a jakże – brudy korupcyjne. To wielka rysa na szkle. Ta romantyczna historia piłkarskiego „Kopciuszka” straciła wówczas wiele na wartości. PZPN specjalną uchwałą z dnia 2 września 2020 r. pozbawił ekipę z Grodziska tytułu zwycięzcy Pucharu Polski z 2005 r. Obciążających materiałów z wcześniejszych lat jest zdecydowanie więcej. Tylko że, tak jak w przypadku Amiki, wymiar sprawiedliwości, ze względu na zasadę lex retro non agit, nie może ukarać osób odpowiedzialnych za przekręty.

W 2008 r. wóz Drzymały dojechał do Warszawy. Józef Wojciechowski odkupił klub z licencją na grę w Ekstraklasie. Dyskobolia była zmuszona występować w IV lidze, a na piłkarskie salony powróciła Polonia. Aktualnie klub z Grodziska występuje w klasie okręgowej (siódmy poziom rozgrywkowy).

–  W IV lidze zarząd był przyzwyczajony do realiów Ekstraklasy i kompletnie nie umiał dysponować ograniczonym budżetem. Następnie Dyskobolię przejął sponsor tytularny „Intermarche”, lecz nie wszystkim się to spodobało. Potem klub zleciał do A-klasy, a od kilku lat staramy się powrócić na czwartoligowy poziom. Aktualnie znowu występujemy już na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim. Kadra jest złożona z miejscowych zawodników, którzy grają u nas za darmo. Lokalni sponsorzy znowu zaczęli nas wspierać. Nastąpiła stabilizacja i są widoki na lepsze jutro – Filip Groszczyk, prezes Dyskobolii.

 

 Ruch Radzionków

  • Data powstania klubu: 1919 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1998-2001
  • Największy sukces: 6. miejsce w lidze – 1998/99
  • Klubowa legenda: Marian Janoszka
  • Ciekawostka: nieistniejący już stadion Ruchu był położony na terenach sąsiedniego Bytomia

Trzy sezony Ruchu Radzionków w Ekstraklasie to jedna z najbardziej sympatycznych powojennych historii w polskiej piłce klubowej. Kto wtedy interesował się piłką, na pewno do dziś pamięta gole 40-letniego Mariana Janoszki czy rozbicie na „dzień dobry” 5:0 Widzewa Łódź, który jeszcze niedawno rywalizował w Lidze Mistrzów. Po spadku w 2001 r. przestało być tak kolorowo, a w pewnym momencie „Cidry” zleciały aż do IV ligi. Odrodziły się jednak i w 2010 roku awansowały do I ligi. Dwa lata później musiały się z niej wycofać – ratując tym samym Polonię Bytom – i na jeden sezon w zasadzie zniknęły z piłkarskiej mapy.

– II liga to było marzenie, o pierwszej nawet nie myślałem, to był dla mnie zamknięty rozdział. Najtrudniej było zresztą zrobić pierwszy awans. Potem każdy kolejny przychodził już łatwiej, siłą rozpędu. Zatrzymaliśmy się dopiero na Ekstraklasie. A i z Widzewem, w debiucie w tej lidze, wychodziło nam wszystko. Sukcesem byłby remis, nikt nie myślał, że powalczymy, każdy się modlił, żeby tylko blamażu nie było. A tu wpadła pierwsza bramka, zaraz druga. Myśleli, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, a się bardzo mocno nacięli .

Kibice już po tym pierwszym awansie zaczęli się zjeżdżać ze wszystkich stron, Świerklaniec, Tarnowskie Góry, Piekary… Świetna frekwencja, głośny doping – zupełnie inaczej się gra w takich warunkach, tym bardziej, jeśli zna się tych ludzi z twarzy, z imienia. Każdy chciał się pokazać przed znajomymi, no i potem nie wstydzić się w tych sąsiadujących ze stadionem lokalach, które po każdym meczu tętniły życiem I liga to były wysokie frekwencje, ale boom na Ruch zaczął się wcześniej, już za trzeciej, czwartej ligi potrafiło się na trybunach stawić po trzy tysiące ludzi. – wspomina Marian Janoszka w reportażu Jakuba Olkiewicza.

Aktualnie klub występuje w IV lidze. Stary zasłużony stadion został już rozebrany, a „Cidry” wreszcie mają dom we własnym mieście. W 2019 r. przenieśli się na nowy kameralny obiekt.

Górnik Radlin

  • Data powstania klubu: 1923 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 1950-55, 1958-59
  • Największy sukces: 2. miejsce w lidze – 1950/51
  • Klubowa legenda: Ewald Wiśniowski, Stanisław Oślizło
  • Ciekawostka: pierwszą nazwą klubu to Towarzystwo Gry Piłki Nożnej „Orzeł Ema-Obszary”

Górnik Radlin to zapomniana historia polskiej piłki.

Zapewne wpływ na to, ma upływ czasu. Wszak okres świetności klubu z 18-tysięcznego miasteczka to czasy, gdy I sekretarzem PZPR-u był Bolesław Bierut, a w każdej szkole i urzędzie wisiały portrety Józefa Stalina. Różne opowieści głoszą, że zanim Górnik Zabrze został najlepszą wizytówką przemysłu wydobywczego węgla kamiennego, oczkiem w głowie partyjnych dygnitarzy był właśnie klub z Radlina.

Na pewno na korzyść tej teorii świadczą transfery do klubu, który w okresie powojennym nie miał żadnych skrupułów w podbieraniu najlepszych zawodników z całego regionu. Do Radlina trafili między innymi Sobek z Szombierek czy Wiśniowski z Katowic. Poza tym miejscowa Błyskawica przy zmianie nazwy na górniczą wchłonęła też pobliskiego Rymera Niedobczyce, który miał już doświadczenie w meczach z ligową czołówką (7:2 z Wisłą Kraków!). Wszystko wskazywało na to, że właśnie pod Rybnikiem będzie budowana futbolowa potęga pod czułą opieką kluczowej dla kraju gałęzi gospodarki. Ambicje potwierdzał sezon 1951 – co prawda wówczas Górnik musiał uznać wyższość Wisły Kraków, ale i tak tytuł wicemistrza ligi tak naprawdę kilkanaście miesięcy po rozpoczęciu budowy nowego świata dawał nadzieję na świetlaną przyszłość. Sęk w tym, że sytuacja była wtedy wyjątkowo dynamiczna. Jak bardzo? – tak opisaliśmy powojenne losy Górnika Radlin w rankingu polskich klubów.

W późniejszych latach klub nawet w minimalnym stopniu nie był w stanie nawiązać do występów z lat 50. Dziś Górnik występuje w śląskiej A-klasie, ledwo wiążąc koniec z końcem.

Górnik Łęczna

  • Data powstania klubu: 1979 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 2003-07, 2014-17
  • Największy sukces: 7. miejsce w lidze – 2004/05
  • Klubowa legenda: Veljko Nikitović
  • Ciekawostka: w ostatnim sezonie gry w Ekstraklasie Górnik rozgrywał mecze w roli gospodarza na stadionie w Lublinie

Górnik Łęczna, Górnik Łęczna, Lubelszczyzna jest Ci wdzięczna”. Słowa klubowego hymnu dość wiernie oddają stosunek fanów z tamtego regionu do zespołu sponsorowanego przez kopalnię węgla kamiennego „Bogdanka”. Przez wiele lat drużyna z 19-tysięcznego miasta była bowiem jedynym reprezentantem województwa na poziomie centralnym. W miejscowości położonej trzydzieści kilometrów od Lublina łącznie przez siedem sezonów gościła ekstraklasowa piłka.

Pierwsza przygoda z Ekstraklasą trwała cztery lata. Jednak skala korupcyjnych działań tamtejszych działaczy była tak ogromna, że klub – mimo, że utrzymał się lidze – w 2007 r. został zdegradowany aż na trzeci poziom rozgrywkowy. Standardem było przymusowa banicja ligę niżej, tak więc skala wałków była porażająca.

Ekipa z Lubelszczyzny szybko awansowała do I ligi, ale na powrót do krajowej elity musiała czekać jeszcze sześć długich lat. Wreszcie w sezonie 2014/15 Górnik znowu występował w Ekstraklasie i rzutem na taśmę zdołał wywalczyć utrzymanie. Kolejny edycja rozgrywek również była walką do ostatniej kolejki o ligowy byt. W następnym roku łęcznianie nie zdołali już oszukać przeznaczenia. Misję ratunkową powierzono wówczas Franciszkowi Smudzie i to właśnie w tamtym czasie narodził się jego słynny frazes: „walka o spadek”. Górnikowi zabrakło zaledwie dwóch punktów do tego, by zrealizować cel, jakim było utrzymanie.

Klub zleciał z Ekstraklasy w atmosferze konfliktu z kibicami, którzy zbuntowali się, gdy Arena Lublin stała się miejscem rozgrywania spotkań ich ukochanej drużyny. Na dodatek zarząd narobił ogromnych długów. „Przegląd Sportowy” wskazywał, że zadłużenie wynosiło wówczas siedem milionów złotych. Stery nad tonącym okrętem przejął wówczas były piłkarz Górnika Veljko Nikitović

Chcę walczyć też o wzmocnienie naszego klubowego DNA. Chodzi mi przede wszystkim o to, by każdy kolejny trener, który tu przyjdzie – chociaż trenerowi Kafarskiemu życzę, by pracował jak najdłużej – musiał przyjąć naszą filozofię. A ta filozofia to budowanie solidnego klubu na bardzo dobrej akademii piłkarskiej. Nie chcę być zbyt dużym optymistą i mówić, że chcemy by za dwa lata grali sami wychowankowie, bo to niemożliwe. Chcemy, by za rok 3-4 naszych chłopaków dostało szanse w pierwszym zespole. Chcę jako prezes klubu coś po sobie zostawić, bo prezesem się nie rodzi, prezesem się bywa, nadejdzie taki moment, że będę musiał stąd odejść. Źle się czuję patrząc na to, że Paweł Jaroszyński podpisał w tym tygodniu kontakt z Chievo Werona – fragment rozmowy z 2017 r. z Veljko Nikitoviciem, ówczesnym prezesem klubu.

Górnik Łęczna w poprzednim sezonie uzyskał przepustkę na zaplecze Ekstraklasy. Obecnie – po 18. kolejkach – znajduje się na trzecim miejscu w tabeli i ma tyle samo punktów co drugi ŁKS Łódź.

 Górnik Polkowice

  • Data powstania klubu: 1947 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 2003/04,
  • Największy sukces: 12. miejsce w lidze – 2003/04
  • Klubowa legenda: Jacek Banaszyński
  • Ciekawostka: w latach 2011-2018 klub występował jako KS Polkowice

To był krótki epizod na najwyższym poziomie rozgrywkowym.

Choć II ligę w sezonie 2002/03 wciągnął nosem (1. miejsce 76 punktów, dziewięć „oczek’ przewagi nad drugim Świtem NDM) to ówczesna I liga okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla ekipy z miasta położonego 10 kilometrów od Lubina. Mieszkańcy Polkowic na pewno mogą żałować tego, że akurat wtedy ominęła ich derbowa rywalizacja z Zagłębiem, które występowało wówczas w II lidze. Co ciekawe, ich zespół do ostatniej kolejki walczył o utrzymanie, lecz w końcowej serii gier tylko zremisował 0:0 ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki i tym samym nie opuścił miejsca barażowego. W dwumeczu o pozostanie w lidze, zdecydowanie lepsza okazała się Cracovia – dwa razy wygrała 4:0.

Po spadku Górnik przez kilka lat występował na zapleczu Ekstraklasy, po czym w ramach pokuty za grzechy korupcyjne musiał rozpoczynać swój marsz od IV ligi i dość szybko powrócił na drugi poziom rozgrywkowy. W 2012 r. klub wycofał się z II ligi i był zmuszony występować jako KS Polkowice. Trzy lata temu powrócił do historycznej nazwy. Aktualnie jest wiceliderem drugoligowych rozgrywek.

Świt Nowy Dwór Mazowiecki

  • Data powstania klubu: 1935 rok
  • Lata gry w Ekstraklasie (I lidze): 2003-2004
  • Największy sukces: 13. miejsce w lidze – 2004/05
  • Ciekawostka: w sezonie 2003/04 zespół prowadziło aż czterech szkoleniowców: Miroslav Copjak, Bogusław Pietrzak, Władysław Stachurski, Janusz Wójcik.

Zespół z Mazowsza także był jednosezonowa efemerydą na piłkarskich salonach. Dostał się tam, ponieważ – uwaga – ich barażowy rywal w walce o miejsce w ówczesnej I lidze, próbował go przekupić! Choć Szczakowianka Jaworzno w dwumeczu okazała się lepsza, to finalnie Świt znalazł się w elicie.

Brzmi niewiarygodnie, prawda?

W sezonie 2003/04 zdołał uciułać zaledwie 22 punkty. Okazał się lepszy tylko od Widzewa Łódź i efekcie tego z powrotem zawitał na zaplecze. W tamtym czasie w zespole występowali między innymi: Arkadiusz Malarz czy Jakub Wawrzyniak. Ostatnie minuty w historii swoich gier na najwyższym poziomie rozgrywkowym złapał Jerzy Podbrożny.

To właśnie z tamtego sezonu pochodzi jedna z najsłynniejszych anegdot związanych z osobą Janusza Wójcika.  – Pierwszy dzień Janusza Wójcika w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. O 10.00 trening, pół godziny wcześniej drużyna już czeka w szatni. Natomiast Wójcik zamyka się z prezesem Szymańskim oraz jeszcze jedną osobą w gabinecie. Kwadrans przed dziesiątą wyjmuje kajet, otwiera i zaczyna gdzieś dzwonić. Mija 10.00, 10.15, 10.30… W końcu robi się prawie jedenasta. Szymański dyskretnie próbuje dać znać „Wujowi”, że drużyna czeka. W końcu mówi: – Trenerze, a trening? A Wójcik na to: – Prezesie, tu już kurwa nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić. (Fragment książki „Szamo”)

*

Aktualnie Świt jest wiceliderem grupy 1. III ligi, w której występuje już siódmy sezon. Traci osiem punktów do liderującej Pogoni Grodzisk Mazowiecki.

Plusy i minusy występowania w Ekstraklasie klubów z małych miejscowości

Tego typu zespoły są pewną promocją dla miasta. Dzięki występom na najwyższym poziomie małe miejscowości zyskały reklamę, ogromną rozpoznawalność w całej Polsce. Choć można się oczywiście zastanawiać, na ile taka reklama jest w ogóle tego typu mieścinom potrzebna. Z kolei lokalna społeczność otrzymała sporą dawkę ekskluzywnej rozrywki. Na pewno rozgrywki zyskały też kolorytu.

Natomiast największym minusem jest paradoksalnie uzależnienie klubu od lokalnego przedsiębiorcy lub zakładów państwowych. W momencie, gdy znudzi im się tego typu „zabawka”, zazwyczaj zostaje spalona ziemia, a odbudowa klubu nierzadko trwa latami. Właściciele „małomiasteczkowych” zespołów bardzo często zapominali o inwestowaniu w akademie, przez co po upadłości nie było komu występować w nowym projekcie. Najzwyczajniej brakowało potencjału ludzkiego. Przykłady Amiki czy Dyskobolii dobitnie obrazują, jak trudno jest potem funkcjonować. Mniejsi sponsorzy się odwracają. Kibice, którzy byli przyzwyczajeni do gry na wysokim poziomie, nie chcą się identyfikować z porażkami i peryferiami poważnego futbolu.

Cały czas przychylamy się do opinii, że zdrowo zarządzany klub z małej miejscowości w Ekstraklasie, oparty na prywatnych pieniądzach, nie jest niczym złym i czymś, co należy szkalować. Pod warunkiem, że działania włodarzy są racjonalne, nie budują drużyn na kredyt i nie zapominają o szkoleniu młodzieży.

fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...