Reklama

Pazdan: Po Euro mogłem reklamować Ubera i Media Expert

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

05 marca 2021, 08:19 • 11 min czytania 7 komentarzy

Pierwszy okres pazdanomanii był dobry pod względem wizerunkowym. Pokazałem się, jako normalny gość. Wydałem książkę dla dzieci, zostałem ambasadorem SOS Wioski Dziecięce, brałem udział w reklamie Kubusia, która miała na celu propagowanie zdrowego stylu życia. Nie rzucałem się na każdą ofertę, a było ich naprawdę wiele. Mogłem reklamować Ubera, Media Expert, ale w tamtym czasie uważałem, że w ogóle nie wiąże się to z moim wizerunkiem. Z perspektywy zastanawiam się, czy takie podejście było dobre. Zdarzały się sytuacje, w których firma oferowała mi bardzo dużą sumę za sam przyjazd, niezależnie od tego, czy zgodziłbym się z nią współpracować – opowiada Michał Pazdan w rozmowie dla „Przeglądu Sportowego”. Co tam dziś w prasie?

Pazdan: Po Euro mogłem reklamować Ubera i Media Expert

„SPORT”

Ten sezon wcale nie musi być stracony dla Piasta Gliwice. Sytuacja w lidze nie jest może znakomita, ale dzięki ograniu Legii pojawiła się szansa na zdobycie Pucharu Polski.

Można pokusić się o stwierdzenie, że obecny Piast jest słabszy od tego, który zdobył mistrzostwo Polski, a może i od ubiegłorocznego, który zdobył brąz. Naszym zdaniem gliwiczanie są po prostu trochę innym zespołem, z nowymi ogniwami, które jednak coraz lepiej wpasowują się do maszyny. Inżynier Waldemar Fornalik wie, jak skalibrować maszynę, jak ją naoliwić, by działała równo i mocno. W tej chwili Piast to jeden z najbardziej niewygodnych rywali dla każdego. – Nie zawsze jesteśmy faworytem. W Warszawie nim nie byliśmy, ale pokazaliśmy, że Piast na wiosnę może wygrać z każdym i czuje się mocny. W drugiej połowie meczu z Legią faktycznie to była duża praca w obronie, ale ona także została wynagrodzona – mówił po awansie do półfinału Pucharu Polski Jakub Czerwiński.

Raków Częstochowa w kwietniu rozegra pierwszy mecz u siebie. Ale tak naprawdę u siebie – w Częstochowie. Rozmowa z Piotrem Grzybowskim, wiceprezydentem Częstochowy, na temat stadionu, boiska, relacji z Rakowem.

Reklama
Czy termin realizacji pierwszej części budowy stadionu przy Limanowskiego, a więc 21 marca, jest aktualny?

– W poniedziałek, wraz z władzami klubu odwiedziliśmy teren budowy stadionu. Mamy deklarację, że do końca tego miesiąca wykonawca wystąpi do stosownych instytucji o odbiór wykonanej pracy. Będzie to więc nieduże opóźnienie w stosunku do terminu 21 marca. Firma zwracała uwagę na kłopoty z koronawirusem, trzeba pamiętać też o sporych mrozach, które były w lutym. Wraz z klubem planujemy, żeby mecz, który odbędzie się 17 kwietnia (rywalem Rakowa będzie wtedy Lech Poznań – przyp. red.) mógł zostać rozegrany już w Częstochowie i wtedy chcielibyśmy przyjąć gości z Poznania na zmodernizowanym obiekcie przy Limanowskiego.

Jak wygląda stan prac na stadionie?

– Najtrudniejsze zadania do wykonania były związane z płytą boiska, a więc doprowadzeniem instalacji grzewczych. Wszystkie prace ziemne zostały już wykonane. Są wylane fundamenty. W momencie, w którym rozmawiamy, przyjeżdża konstrukcja trybun. W kolejnych dniach będą one stawiane. Na szczęście teraz dopisuje nam pogoda.

Czy podjęta została decyzja dotycząca murawy? W grę wchodził zasiew albo trawa w rolkach…

– Z mojej obecnej wiedzy i po rozmowach na stadionie wynika, że będzie to rolka.

Rozmówka z Erikiem Janżą. O słabej formie Górnika Zabrze, ścisku w tabeli Ekstraklasy i „kryminale” w starciu z Legią.

Ledwie kilka zdobytych punktów w ostatnich meczach to chyba coś dalekiego od waszych oczekiwań?

– Tak, oczywiście. Choć punktów w ostatnich meczach mogło być więcej. W jednym czy drugim meczu mógł być remis, mogliśmy wygrać, a tak się nie stało, no ale w futbolu tak jest, że różnie z wynikami bywa. Były mecze, w których nie zasługiwaliśmy na porażkę, a tak się niestety stało. Teraz trzeba się jednak koncentrować tylko na tym co przed nami, na każdym kolejnym spotkaniu i przeciwniku. Musimy ciężko pracować, a punkty znowu będą na naszym koncie. Ale jasne, chcemy punktować więcej, bo widzimy jaka jest sytuacja w tabeli, jak wszystko jest mocno spłaszczone.

Reklama
Macie tylko trzy punkty przewagi nad Wisłą Kraków i Piastem, które są odpowiednio na pozycji numer 10 i 11…

– Właśnie o tym mówię, przegrasz jeden czy dwa kolejne mecze i będzie problem. Teraz jeszcze w tabeli nie wygląda to najgorzej, ale to moment, kiedy samemu trzeba zacząć ponownie wygrywać. To nasz cel przed kolejnymi grami. Mam nadzieję, że od piątku znowu zaczniemy wygrywać, tym bardziej, że to nie jest tak, iż prezentujemy się źle. Małe błędy decydują o tym, że nie jest tak, jakbyśmy chcieli.

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Śląskowi ewidentnie mecze z Legią nie leżą. Od 2012 roku wrocławianie mierzyli się z Legią osiemnaście razy i wygrali tylko jedno z tych starć.

Od 2012 roku w lidze Śląskowi udało się pokonać Legię tylko we wrześniu 2017 roku (2:1), kiedy szkoleniowcem wrocławian był Jan Urban. Goście prowadzili do przerwy 1:0 po trafieniu Jarosława Niezgody, w drugiej połowie dwukrotnie trafił Marcin Robak. Końcowy wynik mocno zmartwił i zdenerwował właściciela Legii Dariusza Mioduskiego, który niespodziewanie zwolnił trenera Jacka Magierę, co przez wielu ekspertów – zwłaszcza w kontekście osiągnięć zatrudnionego potem Romeo Jozaka – do dzisiaj uważane jest za poważny błąd. Dla Urbana był to moment szczególnej satysfakcji, ponieważ w przeszłości długo pracował przy ulicy Łazienkowskiej. Z perspektywy Śląska można skwitować, że tylko tak dobrze obeznany ze specyfi ką rywala szkoleniowiec mógł poprowadzić wrocławian do zwycięstwa. W końcu od czasów trenera Stanislava Levy’ego nikt poza Urbanem nie zdołał tego osiągnąć. Dlatego ów wyjątek w ostatnich wieloletnich relacjach ma niewielki wpływ na ocenę całości: w starciach z Legią Śląsk sobie nie radzi. – Zespół z Warszawy też oczywiście ma rywali, którzy mu nie pasują. Za moich czasów była to Odra Wodzisław, która z trudnych do wyjaśnienia powodów potrafi ła nam dać w kość, a potem rolę niewdzięcznego przeciwnika przejął Bruk-Bet Termalica Nieciecza, bo i z nim Legia miewała mocno pod górę – zwraca uwagę Włodarczyk. Czy na takiej samej zasadzie Legia jest zmorą Śląska? To inny przypadek, bo w przeciwieństwie do drużyn z Wodzisławia czy z Niecieczy Śląsk w starciach z legionistami raczej nie występuje jako faworyt. Zwykle dzieje się to, czego należy oczekiwać: Śląsk nie umie sprawić niespodzianki.

Mateusz Wdowiak opowiada o rozstaniu z Cracovią, ale przede wszystkim o tym, jak ten klub ukształtował go jako człowieka i piłkarza. Duża klasa.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Od zaproszenia przez kolegę na mecz. Plus był taki, że stadionowy debiut miał odbywać się nie na trybunach, a w znacznie lepszym miejscu. – Mieliśmy robić za chłopców do podawania piłek – zdradza. Dla dziesięciolatka już samo bieganie wzdłuż linii i możliwość oglądania z bliska zmagań seniorów to wielkie wydarzenie. A jeśli do tego jest to mecz barażowy o awans do ekstraklasy, przy wypełnionych trybunach i, co może najważniejsze, zakończony korzystnym wynikiem, to trudno w takich okolicznościach nie złapać bakcyla. – Atmosfera zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Okrzyki z trybun, doping. Coś niesamowitego – wspomina piłkarz. Jedenaście lat później kibice krzyczeli dla niego. 15 lutego 2015 roku w 73. minucie spotkania ze Śląskiem Wdowiak zaliczył debiut w pierwszej drużynie Cracovii. Pasy przegrywały na własnym boisku 0:1 i trzeba było gonić wynik. – Usłyszałem od trenera krótkie polecenie: „Leć malutki, rób swoje”. Zawsze tak do mnie mówił – opowiada skrzydłowy. Kwadrans po wejściu młodziutki pomocnik dokładnie dograł piłkę do Marcina Budzińskiego, a ten zdobył wyrównującą bramkę. – Do dziś pamiętam ryk trybun po strzelonym golu. Kapitalny moment – przyznaje gracz Rakowa

Bogusław Wyparło w wywiadzie o swojej karierze piłkarskiej, ale i życiu po zakończeniu kariery. Dzisiaj jest trenerem bramkarzy w Stali Mielec. Rozmowa ciekawa, ale najlepszy jest chyba ten fragment, w którym Wyparło opowiada o problemach prawnych ze swoim pseudonimem „Bodzio W.”.

Na zawsze już zostanie pan zapamiętany jako „Bodzio W.”. Jak to się stało, że grał pan z takim napisem na plecach?

To był czysty przypadek. Klub zatrudnił młodego kierownika drużyny, który wcześniej nie pracował w tym zawodzie. Jacek Żałoba, do dziś pracuje w ŁKS. Telewizja Canal+ wprowadziła w tamtym czasie zasadę, że piłkarze mają grać z nazwiskami na koszulkach. Kierownik podchodził do piłkarzy w szatni i pytał, z jakimi numerami chcemy grać. Kiedy przyszła moja kolej, zażartowałem, że chcę mieć zamiast nazwiska napis „Bodzio W.”. Myślałem, że pan Żałoba jest na tyle kumaty, że zrozumiał żart. Niestety, moją prośbę wziął na poważnie. Kiedy przyszedł sprzęt i zobaczyłem koszulkę, nastąpiła wielka konsternacja. Musieliśmy sprawdzać, czy w ogóle mogę z takim napisem grać. Władze ligi na szczęście wyraziły zgodę, bo to były takie czasy, że nie było możliwości, by ot tak wymienić koszulkę meczową. Takie procedury trwały tygodniami. Początkowo śmiano się ze mnie, ale po pewnym czasie hasło się przyjęło. Szkoda było mi tylko kierownika, bo kiedy zorientował się, że zawalił sprawę, bardzo to przeżył. Wybroniłem go jednak przed konsekwencjami. Poszedłem do prezesa i powiedziałem, że takie było moje życzenie.

Pod względem marketingowym był to strzał w dziesiątkę.

Na pewno fajnie to wyszło, chociaż po latach, kiedy założyłem akademię bramkarską Bodzio W., odbiło mi się to czkawką, ponieważ firma meblarska Bodzio zgłosiła skargę, że używam nazwy zastrzeżonej i musiałem zapłacić karę w wysokości 800 złotych. Nie patyczkowali się ze mną. Od razu poszli do sądu i wlepiono mi grzywnę.

No i piątkowy klasyczek – „Chwila z…” Izy Koprowiak. Tym razem z Michałem Pazdanem. Ciekawie opowiada o tym, jak konsumował popularność pazdanomanii z Euro 2016. Ale i o tym, że jest jednym z tych piłkarzy, po których najmocniej widać stres i nerwy.

Dziwnych sytuacji było pewnie sporo.

Choćby akcja: „Pazdan na Balu”. To było zaraz po EURO. Ktoś do mnie zadzwonił, chciał ze mną pogadać, ja nawet nie wiedziałem, w jakiej sprawie. Na nic się nie zgodziłem, nie dopytywałem, o co dokładnie chodzi, po prostu mieliśmy się za jakiś czas zgadać. Po jakimś czasie ukazała się w internecie informacja, że w sobotę jest impreza pod tytułem „Pazdan na Balu”. Nie miałem pojęcia, co to w ogóle jest ten Bal. Dowiedziałem się, że to dyskoteka. Ludzie zaczęli komentować, że nie tak to powinno wyglądać, że kariera Pazdana zmierza w złym kierunku. A ja nie miałem pojęcia, o co w ogóle chodzi! Wtedy zrozumiałem, że muszę mieć obok siebie osobę, która zajmie się moimi aktywnościami medialnymi i je bardziej ułoży, bo sam tego nie ogarnę. No i przez pewien czas współpracowałem z taką osobą. Musiałem, żeby mieć czas na normalne, codziennie życie rodzinne, bo to ono daje energię na resztę spraw związanych z piłką. Zawsze podkreślam, że spędzanie czasu z synem jest jedną z najważniejszych rzeczy, które mnie napędzają.

Spędzając czas z rodziną można się całkowicie odciąć od tego, co dookoła – od telefonu, internetu.

Z tym generalnie nie mam większego problemu. Nie mam odruchu, który zaobserwowałem już u wielu ludzi. Mają przed sobą wyłączony telefon, co dwie minuty odblokowują, sprawdzają kilka aplikacji. Nie dlatego, że migają im powiadomienia, że coś się wydarzyło, to po prostu nawyk, odruch bezwarunkowy. Siedzi ze sobą dziesięć osób, ale żadna nie odłoży komórki, cały czas musi być ona na widoku. Tak to wygląda u większości osób, kiedy ja się na tym złapię, szybko odkładam telefon. Najbardziej wyłączam się wieczorem przed meczem i w dniu meczu. Nie ma znaczenia, że coś miałem do załatwienia, nie interesuje mnie, że ktoś coś do mnie pisze. Po prostu się odizolowuję i staram złapać jak najwięcej energii. Mam na głowie ważniejsze sprawy, bo priorytetem jest piłka, mój zawód. Dlatego lubię wszystko załatwić w jeden, dwa dni. Ustawić jedną sprawę po drugiej, żebym miał to z głowy. Bo jeśli cały czas jest coś do zrobienia, to nie da się tak naprawdę odpocząć. Psychicznie odpocząć. To jedna z ważniejszych kwestii w piłce, o której niewiele się mówi. Możesz grać do 28. roku życia, możesz do 34., a możesz i do 40. Wszystko zależy od tego, jak sam do tego podejdziesz.

Ma pan poczucie, że dobrze wykorzystał czas pazdanomanii?

Pierwszy jej okres był dobry pod względem wizerunkowym. Pokazałem się, jako normalny gość. Wydałem książkę dla dzieci, zostałem ambasadorem SOS Wioski Dziecięce, brałem udział w reklamie Kubusia, która miała na celu propagowanie zdrowego stylu życia. Nie rzucałem się na każdą ofertę, a było ich naprawdę wiele. Mogłem reklamować Ubera, Media Expert, ale w tamtym czasie uważałem, że w ogóle nie wiąże się to z moim wizerunkiem. Z perspektywy zastanawiam się, czy takie podejście było dobre. Zdarzały się sytuacje, w których firma oferowała mi bardzo dużą sumę za sam przyjazd, niezależnie od tego, czy zgodziłbym się z nią współpracować. Żałuję jedynie dwóch-trzech naprawdę fajnych ofert współpracy reklamowej, które z różnych powodów nie doszły do skutku. Mógłbym na tym dodatkowo zarobić.

„SUPER EXPRESS”

Maciej Sadlok uważa, że nawet za Smudy nie trenował tak ciężko, jak za Hyballi. Poza tym też o „studiowani” taktyki Niemca.

– Nie śni się panu tablica w szatni, na której trener Hyballa omawia założenia taktyczne i przez cały czas widnieje na niej słowo „Gegenpressing”?

– To jest część planu trenera, na który jesteśmy przygotowani, i chyba coraz lepiej realizujemy taktykę. Z tygodnia na tydzień wykonuje się już automatycznie detale tego pressingu. Jeśli przychodzi nowy piłkarz, to musi najpierw trochę „postudiować” i przyjrzeć się z boku zasadom tej taktyki.

– Intensywność treningów jest największa w porównaniu do poprzednich szkoleniowców?

– Pracujemy naprawdę ciężko. Wcześniej może u trenera Smudy bywały podobne treningi, ale chyba ciut lżejsze. Dało się to odczuć na początku, gdy był duży przeskok w stosunku do zajęć u poprzedniego trenera.

„GAZETA WYBORCZA”

Siatkówka, skoki, ale nic o piłce.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...