Zmagania o fotel prezydenta w Barcelonie przypominają kreskówkę „Szalony wyścig”. Co rusz, ktoś wyciąga królika z kapelusza i proponuje nowe rozwiązania. Jeden z kandydatów – Joan Laporta – chce zatrudnić Mikela Artetę w miejsce Ronalda Koemana.
Zdaniem hiszpańskiej prasy, to właśnie Laporta jest najpoważniejszym nazwiskiem, które bierze udział w plebiscycie. 58-latek zdeklasował pozostałych rywali, gdy przyszło do zbierania podpisów od socios. Uzyskał ich dziesięć tysięcy, zaś drugi Victor Font niespełna pięć. Trzecie miejsce zajął Toni Freixa, na którego stawia się najmniej.
Deklaracje Laporty o możliwym zastąpieniu Koemana, o których informuje RAC1, trzeba traktować jakkolwiek poważnie. Nazwisko Mikela Artety nie występuje w kontekście Barcelony po raz pierwszy. O Hiszpanie mówiło się już w momencie, gdy decydowano o tym, kto przejmie schedę po Quique Setienie. Wówczas jednak wybrano Holendra, a Arteta kontynuował pracę w Arsenalu.
Pozwoliło mu to na zdobycie Pucharu Anglii oraz Tarczy Wspólnoty. Bieżący sezon jest dla Kanonierów dość rozczarowujący. Stołeczny klub długo pałętał się w okolicach strefy spadkowej, a obecnie zajmuje miejsce w środku tabeli. Do szóstego Liverpoolu ma sześć punktów straty, zaś do czwartego West Hamu United siedem.
W trakcie swojej przygody na The Emirates, Arteta zdołał wykręcić średnią 1.84 punktu na mecz. Wobec tego pojawiło się dużo zastrzeżeń, co do pracy 38-latka. Przybrały one na sile po zawstydzających porażkach z Burnley, Wolverhampton i Aston Villą. Artecie pozwolono jednak na wyciągnięcie Arsenalu z dołka.
Dla porównania Ronald Koeman w Barcelonie ma średnią 2.11, jednak w żadnym klubie Premier League (Everton, Southampton) nie szło mu tak dobrze, jak Hiszpanowi w Arsenalu.
