Reklama

Kulisy życia sędziów ligowych poza ekstraklasową elitą

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

28 lutego 2021, 08:59 • 17 min czytania 15 komentarzy

Jeden schodzi tysiąc metrów pod ziemię, drugi zarządza tysiącem osób w handlu detalicznym. Trzeci trudzi się nauczaniem języków obcych, czwarty pilnuje firmy transportowej. Oto właśnie kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce. Dla wielu z nich wejście w trykot meczowy jest fachem dodatkowym. Niezobowiązującym w tym znaczeniu, że ktoś taki równie dobrze mógłby poświęcić weekend na rodzinną wycieczkę, zamiast zbierać szereg wyzwisk podczas meczu piłkarskiego na drugim końcu Polski. Nie pomyślcie tylko, że z arbitrów chcemy zrobić męczenników. Przedstawiamy jedynie specyfikę życia grupy ludzi nienależących do ekstraklasowej elity, która, jak się okazuje, jest tematem o różnych obliczach.

Kulisy życia sędziów ligowych poza ekstraklasową elitą

Porozmawialiśmy z szeregiem osób, które jeżdżą na mecze 1. ligi, 2. ligi, czasami też na stadiony Ekstraklasy, ale w roli sędziów technicznych. Poruszyliśmy takie wątki jak: druga strona życia, zarobki, istota pasji, sodówka wśród sędziów, progres zawodowy czy jawność ocen obserwatorów. Wśród naszych rozmówców znaleźli się ludzie z dużymi ambicjami, jak również ci, którzy tę pracę traktują jako odskocznię. Bez profesjonalnego kontraktu z PZPN-em, na zupełnie innych warunkach. Z czym to wszystko się je? Co sądzą fachowcy o różnych aspektach ze swojej codzienności?

Dowiecie się poniżej.

Druga strona medalu, inne oblicze codzienności

Zazwyczaj ograniczamy ocenę sędziów do tego, co zobaczymy w ich wykonaniu na murawie. Stawiamy różne tezy, patrząc przez pryzmat błędów. Krytykujemy, czasami też szydzimy. Staramy się jednak unikać skrajności, szukamy w tej kwestii odpowiedniego balansu. Oczywistym jest, że na seryjne wpadki i brak wyciągania wniosków przez osoby decyzyjne zawsze będziemy spoglądać surowym okiem. Ilekroć mamy do czynienia z taką tendencją na polskich boiskach, tylekroć odzywa się w nas powinność, żeby taką sprawę nagłaśniać. W końcu mowa o ludziach, od których zależy bardzo wiele. Losy jednego meczu, często racja bytu danego klubu w takim a nie innym miejscu. Wymagamy i weryfikujemy. Obserwujemy i nie dajemy się oszukać. Oczywiście jeśli któremuś z sędziów należą się ciepłe słowa, takowe z naszych ust też można usłyszeć.

Okej, cały ten proces zna każdy, a to przecież jedynie wycinek pewnego obrazu.

Reklama

Sędzia to też człowiek. Ma swoje zmartwienia, notuje wzloty i upadki na stopie nie tylko zawodowej, wykonuje pracę niedostrzegalną dla niedzielnego widza. Jako że przyjęło się, iż głosu tego środowiska raczej nie słyszymy w mediach zbyt często, pojawia nam się trochę niewiadomych. Nie wiemy, co taki człowiek sobą reprezentuje, pomijając fakt używania gwizdka w mniej lub bardziej udany sposób. Dlatego warto sięgnąć trochę głębiej, szczególnie tam, gdzie sędzia piłkarski nie może liczyć na warunki, w których na fachu sędziowskim można skupić się w 100%. Albo z własnego wyboru, albo z powodu panujących realiów, które życia raczej nie ułatwiają. Jak powiedział nam jeden z arbitrów, po boiskach 1. czy 2. ligi biegają lekarze, górnicy czy nauczyciele. Gdyby mieli coś porzucić, stojąc pod ścianą z myślą o wyżywieniu rodziny, na pierwszy ogień poszedłby gwizdek.

„Dla mnie nie ma czegoś takiego jak brak czasu. Jest tylko organizacja czasu”

– Nie ma takiej możliwości, żeby na poziomie 1. czy 2. ligi wyżyć z sędziowania. Mecze dostajemy dwa razy w miesiącu, a to nie trwa cały rok. Tak naprawdę mówimy o 7-8 miesiącach, kiedy możemy liczyć na zarobki. Gdyby skupić się tylko na tym, biorąc pod uwagę fakt utrzymania rodziny czy wszelkie niezbędne opłaty, uważam, że to problem. Istnieje zbyt duża dysproporcja między kwotami za mecze Ekstraklasy a 1. czy 2. ligi – mówi Marek Opaliński, sędzia mający 117 spotkań na szczeblu centralnym.

Czym na co dzień zajmuje się 43-latek?

Od 23 lat pracuję w KGHM-ie, teraz jako prowadzący zmianę. Organizuję pracownikom zadania, dbam o ich bezpieczeństwo w warunkach prawie tysiąca metrów pod ziemią. To praca, która może stresować. Sam zjazd tak głęboko pod ziemię jest dla wielu wyzwaniem. Pamiętam swoje początki, nie było łatwo, ale już tam na dole  negatywne myśli muszą się schować. Skupiamy się na celach i pojawia się rutyna, choć oczywiście trzeba uważać na każdym kroku. Musimy być ostrożni. Wiemy, że potencjalny błąd może kosztować ludzkie zdrowie czy nawet życie. 

Opaliński: – Sędziowanie to moja druga miłość. Gdybym patrzył na pieniądze, odpadłbym prędzej czy później

Kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce

Opaliński dodaje, że kluczowa kwestia to organizacja czasu. Dzięki niej da się łączyć pracę z sędziowaniem, choć łatwo nie jest:  Mam to szczęście, że trafiłem na bardzo wyrozumiałe szefostwo. Kiedy trzeba wziąć jakiś urlop na wyjazd gdzieś na drugi koniec Polski, kierownictwo oddziału przychylnie patrzy na moje zajęcieOgółem jednak to na pewno nie jest takie proste, jak może się wydawać. Akurat ja pracuję 7-8 godzin dziennie, do tego trenuję cztery dni w tygodniu. Dochodzą też regularne szkolenia, analizy wideo przed i po meczu. Szczególnie czasochłonne jest tworzenie oceny na temat swojego występu, które potrafi zabrać przynajmniej pół dnia. Sumując to wszystko, nie zostaje nam zbyt wiele czasu dla siebie.

Reklama

Kornel Paszkiewicz, sędzia mający 88 meczów na szczeblu centralnym, zgadza się z tezą starszego kolegi po fachu: Jestem z tych osób, które praktykują “fenomen poranka”. Wstaję o 5 rano, robię swoje rzeczy związane z rozwojem, a potem wypełniam obowiązki. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak brak czasu. Jest tylko organizacja czasu. Jak to jest, że najpotężniejsi ludzie na świecie dorobili się milionów, mając tyle czasu, co inni ludzie? Tak jak Bill Gates, tak Kornel Paszkiewicz ma do dyspozycji 24 godziny na dobę. Nigdy nie mam tak, że przed meczem ligowym zastanawiam się, czy z czymś zdążę. Oczywiście mam świadomość, że są sędziowie, którzy mają trochę trudniej. Raz mieliśmy takie zgrupowanie w Turcji, na które kilku sędziów nie mogło pojechać ze względu na sprawy zawodowe.

35-latek zwraca uwagę, że w czasie sędziowania tak naprawdę odpoczywa. Nie narzeka na swój los, patrzy optymistycznie. Wyłamuje się spod teorii, że życie sędziego poniżej poziomu Ekstraklasy może być trudne. Codzienność mam naprawdę dobrze poukładaną. Po meczu robię samoocenę, na następny dzień idę na trening, ale też do normalnej pracy. Jest tutaj pewna ciągłość, w której wszystko się zazębia. Jedno dla drugiego jest odskocznią. Wielu zawodowych sędziów też prowadzi własne biznesy, ale u nich proporcje rozkładają się na zasadzie np. 80/20, nie 50/50.

„Sztuką jest sprawienie, żeby obie prace nie nachodziły na siebie”

Mecz jest dla mnie wyzwaniem tygodnia. Jest świętem, które traktuję bardzo poważnie. Grzechem byłoby, gdybyśmy podchodzili do tematu sędziowania z myśleniem typu “jadę trochę pogwizdać, dostanę za to kieszonkowe”. Nie, to fach dodatkowy, ale wykonywany przez nas z maksymalnie profesjonalnym podejściem. Sztuką jest dopiero sprawienie, żeby obie prace nie nachodziły na siebie. Muszę mieć pewność, że mam czas na tę dodatkową aktywność. Na szczęście mój pracodawca wie, co robię. Bierze ten fakt pod uwagę, ale oczywiście zanim przejdę do myślenia o pracy sędziego, zawsze muszę dokończyć swoje sprawy mówi Sebastian Tarnowski, sędzia ze stażem w postaci 102 meczów na szczeblu centralnym.

Pracuję w dużej sieci handlowej, mam pod sobą 40 sklepów. Zarządzam prawie półtora tysiącem osób, jestem regionalnym dyrektorem sprzedaży w trybie pracy od poniedziałku do piątku. To taki zawód, gdzie nie ma ram godzinowych od 8 do 16, a mimo to udaje mi się znaleźć czas na drugą pasję. To triathlon, na który poświęcam 9-12 godzin tygodniowo. Wyznaję zasadę, że trzeba przygotować ciało do najtrudniejszych wyzwań. To czasami przydaje się na boisku dodaje 41-latek.

Tarnowski: – W życiu sędziowskim zdarzały mi się znakomite mecze, ale też spektakularne porażki

Kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce

– Wcześniej pracowałem w bankowości, w segmencie przedsiębiorstw, a od dwóch lat prowadzę własną działalność gospodarczą. Na dobrą sprawę pracuję w dwóch branżach. Jedna: doradztwo finansowe, konsulting, sporządzanie planów dla firm i przedsiębiorstw. Druga: jestem współwłaścicielem agencji pracy tymczasowej. Generalnie zdarzało się, że będąc np. na Wyspach Bahama, kończyłem gwizdać mecz Mistrzostw Świata w Beach Soccera, a potem po nocach musiałem zdalnie wykonać część swoich obowiązków związanych z pracą w bankowości. Nieczęsto, ale jednak były takie sytuacje – opowiada Łukasz Ostrowski, drugoligowy sędzia, który w 2017 roku poprowadził finał MŚ w piłce plażowej.

Dodaje: – Jako sędziowie musimy poświęcić trochę życia prywatnego oraz zawodowego, aby móc dobrze wykonywać swoją profesję. Mecz jest tylko ukoronowaniem czasu poświęconego na samoanalizy i przygotowanie fizyczne. To tak jak z zawodnikiem. Spotkanie weekendowe jest tylko zwieńczeniem całego tygodnia pracy na treningach. Poza tym nie ukrywam, że w tygodniu rzadko kiedy się wysypiałem. Miałem mało czasu na odpoczynek. 

O realia życia poza pracą sędziowską, tak w ramach ciekawostki, zapytaliśmy jednego z arbitrów futsalowych*. To Adam Sobinek, który od ponad trzech lat sędziuje mecze 1. ligi futsalu. W Ekstraklasie futsalu pełni funkcję arbitra technicznego.

– Prowadzę firmę transportową, tak więc mam ogrom spraw na głowie – mówi. – Prowadząc swoją działalność, pracuję praktycznie całą dobę. Jak coś się stanie się kierowcy albo auto ulegnie uszkodzeniu lub awarii, muszę być pod telefon. 24 godziny na dobę. Trudno jest to wszystko pogodzić, jednak dbam o higienę snu. Staram się odpoczywać, szukać tego w czwartki-piątki. Poświęcam wówczas czas córce. Na całe szczęście mam duże wsparcie rodziny. Co ciekawe, dla mojego małżeństwa dobrze się składa, że wyrywam się z domu. Pracujemy razem z żoną w tej samej firmie. W robocie cały czas ze sobą przebywamy, zatem mój wyjazd na mecz to swoista równowaga w życiu prywatnym.

* sędzia Ekstraklasy futsalu zarabia 600 zł brutto za jedno spotkanie. W I lidze za jeden mecz może zainkasować 400 zł. 

Opinie o zarobkach sędziów piłkarskich

Temat zarobków wśród sędziów opisał kiedyś Szymon Janczyk, dlatego nad cyframi i tabelkami nie będziemy się specjalnie rozwodzić. Tutaj nasi rozmówcy osadzili tę kwestię w szerszym kontekście. Nie robili z siebie ofiar, choć, jasne, punktowali fakt, że może być lepiej. Patrząc na kwoty występujące na poziomie Ekstraklasy, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że sędziowie na niższych szczeblach nie są doceniani tak, jak być powinni. Ba, oni sami nie boją się o tym głośno mówić nawet pod nazwiskiem. Oczywiście część z nich wychodzi z założenia, że to fajnie opłacana pasja, ale, kiedy przychodzi co do czego, nikt nie czaruje rzeczywistości. Rodziny za to się nie utrzyma.

Mam to szczęście, że jednocześnie zarabiam i odnajduje się w dwóch pasjach. Prowadzę swój biznes, mam firmę zajmującą się profesjonalnymi treningami językowymi, która prężnie się rozwija. Teraz prowadzę dużo zajęć językowych w trybie online. Obok tego oczywiście piłka nożna, której nie mogę nazwać czymś dodatkowym. To takie pół na pół. Tym bardziej, że mam ambicje, żeby sędziować w Ekstraklasie. Zaangażowanie musi zatem być. Fakty są jednak takie, że na poziomie 1. ligi, a w szczególności 2. ligi, nasze zarobki nie są jakieś wybitne. Za jeden mecz dostaję 1400 zł brutto, a takich mamy zazwyczaj dwa w miesiącu. Jasne, to nie są złe pieniądze, ale, kiedy patrzysz globalnie, ten punkt widzenia się trochę zmienia. 

– Logicznym jest, że większe kwoty pozwoliłoby nam jeszcze lepiej skupić się na zawodzie. Nie chodzi o łapczywość, a wyższy poziom profesjonalizacji. Dzięki większym zarobkom moglibyśmy mocniej w siebie zainwestować. Chodzi o wizyty u fizjoterapeuty czy własny sprzęt do treningów. Wiem, że nie każdy ma taką możliwość, żeby sprawić sobie szereg tego typu rzeczy. Kiedy jeden z piłkarzy Ekstraklasy usłyszał, ile zarabiamy w 1. lidze, powiedział, że to naprawdę dziwne. Choć, tu muszę zaznaczyć, że i tak cieszę się z miejsca, w którym jestem. Robię to, co kocham, a do tego mi za to płacą – twierdzi sędzia Paszkiewicz.

Paszkiewicz: – Sędziowania nie traktuje jako sposobu, żeby sobie dorobić. Chcę być sędzią Ekstraklasy

Kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce

Gdybym był na miejscu sędziów Ekstraklasy, sędziował trzy mecze w miesiącu, zakładam, że nie miałbym żadnego problemu z zarobkami. Mógłbym się tej pracy w pełni poświęcić. Natomiast jestem w innym miejscu, tak jak wielu innych sędziów, którzy równie dobrze mogliby pójść do innej, zwyczajnej pracy. Takiej, gdzie kwoty mogłyby być nawet wyższe. Nasze zarobki dawno się nie zmieniały. Uważam, że ta kwestia powinna być jeszcze raz przeanalizowana, choć trzeba na to spojrzeć przez pryzmat rynku. Są osoby, dla których sędziowanie jest jedynie dodatkowym, proporcjonalnie dużym zastrzykiem finansowym. Ale są też takie, dla których to główne źródło przychodu. Dochodzą tutaj różne wydatki, które dla drugiej grupy sędziów stają się niezwykle istotne. Z biegiem lat płacimy coraz więcej zauważa sędzia Tarnowski.

Od samego początku nie traktowałem sędziowania jako działalności zarobkowej. Dla mnie to pasja. Jednak, siłą rzeczy, muszę podchodzić do tego profesjonalnie. Pierwszy raz poczułem, że moje sędziowanie nie jest już tylko zabawą, a czymś poważnym, w momencie, gdy zacząłem jeździć na turnieje międzynarodowe Beach Soccera. Tam się zderzyłem z profesjonalną organizacją zawodów, w grę w chodziły inne pieniądze. Jest większe zainteresowanie mediów, a to przekłada się na inne proporcje oraz skalę całego przedsięwzięcia. Na Mistrzostwach Świata są inne kontrakty reklamowe, poziom prezentowany przez graczy. Co tu dużo mówić, to był dla mnie ogromny przeskok w porównaniu do trzeciej ligi lub czwartej ligi, którą wcześniej sędziowałem mówi sędzia Ostrowski.

Gra warta świeczki?

Jak w większości zawodów, których człowiek może się podjąć, także w środowisku sędziowskim można zaliczać awanse. Piąć się w górę, rozwijać swoją karierę. Tylko że to nie jest taka prosta sprawa. Jeśli ktoś notuje słabe występy na najwyższym szczeblu, musi minąć wiele czasu, nim otrzyma zsyłkę do ligi niżej. Jako że liczba wakatów jest ograniczona, szczególnie w przeszłości trudno było dostrzec nowe twarze. To się ponoć zmienia, choć warto wiedzieć, że ów proces rządzi się swoimi prawami. Niektórzy arbitrzy walczą o awans przez wiele lat, inni dają sobie spokój wcześniej niż później, kiedy zdają sobie sprawę, że to nie dla nich. Jeszcze innym przydarza się dotknięcie samego szczytu, ale tylko na chwilę. Niektórzy też w takim stopniu skupiają się na zrobieniu sukcesu, że doprowadzają do niezdrowych sytuacji.

– Były takie momenty, kiedy przełożyłem wajchę całkowicie w stronę sędziowania, myśląc o Ekstraklasie i karierze międzynarodowej. Tylko że taki poziom poświęcenia okazał się dla mnie czymś trudnym do utrzymania.  Dopiero jak odnalazłem w swoim życiu balans, a rodzinę i pracę zawodową ustawiłem jako wyższy priorytet niż boisko, moja przygoda na murawie zaczęła wyglądać lepiej. Oczywiście koncentrowałem się na sędziowaniu tak jak wcześniej, ale z dystansem. Nie wrzucałem już do głowy takich myśli, że, jeśli nie będę perfekcyjny na każdym kroku, nie wespnę się na wyższy poziom. Miałem chwile, kiedy myślałem “chłopie, daj sobie spokój”. Z biegiem czasu stwierdziłem, że odciążenie psychiki daje lepsze efekty – opowiada Tarnowski.

Dodaje: Nie tak łatwo zarządza się grupą sędziów. Jest nas sporo i to ludzi przygotowanych na tym samym poziomie fizycznym i merytorycznym. Wszystko się zgadza, modelowe przykłady. I co ma zrobić szef, który trzyma pieczę nad tyloma nazwiskami? Nie zazdroszczę komuś takiemu. To zawsze będzie subiektywna decyzja. Zgodzę się, że w pewnym momencie elita sędziów w Polsce była zamknięta. Ale teraz to się zmieniło. Nie widać już tego efektu zabetonowania. Ja swego czasu witałem się z gąską, być może mogłem zasmakować Ekstraklasy, ale miałem źle nastawioną głowę. Od tamtej pory wiem, ze jako sędzia można się za bardzo zapędzić.

Ostrowski: – Jesteśmy tak dobrzy, jak nasz ostatni mecz. Pewność siebie potrafi zgubić

Kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce

Młodszy, 35-letni sędzia Paszkiewicz przedstawia inny punkt widzenia:

– Moim głównym celem i marzeniem, do którego dążę krok po kroku, jest sędziowanie w Ekstraklasie. Uważam, że już teraz jestem na to gotowy. Teraz pozostaje tylko pracować i czekać na swoją szansę. Zbyt dużo w siebie zainwestowałem przez 15 lat, mówimy o dziesiątkach tysięcy, żeby nie myśleć o awansie na najwyższy szczebel. Kiedy miałem kontuzję, naprawdę bardzo wiele wydałem na rehabilitację. Łączne koszty są ogromne. Takich jak mnie, wkładających w to serce, jest jednak więcej. Musimy systematycznie pracować, patrzeć z meczu na mecz, żeby móc sięgać coraz wyżej. Nie przyjmuję myśli, że mi się nie uda.

– Dla mnie to jest tak duża dawka emocji i adrenaliny, że nie umiem z tego zrezygnować. Na dodatek w futsalu dzieje się zdecydowanie więcej niż na trawie. Gra toczy się w szybszym tempie. Jest akcja, strata i od razu kontra w drugą stronę. Wysiłek piłkarzy dostrzega się bardzo wyraźnie. Wysiłku i kaca moralnego sędziów – już niekoniecznie.  Mało kto jest w stanie to wychwycić. Tylko moja rodzina widzi mój wysiłek, a po meczu minę zadowolonego lub skacowanego moralnie człowieka. Nie będę ukrywał: czasami przychodzi kryzys. Na całe szczęście mogę wówczas wykonać telefon do związku i poprosić o urlop. Kiedyś miałem w sobie taką niezdrową ambicję, że po jednym złym meczu pojechałem z kontuzją na kolejny. Spieprzyłem go. Nie gwizdnąłem ewidentnego rzutu karnego – przyznaje sędzia Sobinek.

Sodówka – kit czy rzecz na porządku dziennym?

Paszkiewicz: – Jesteśmy tylko ludźmi. Komuś może wyjść coś za szybko, przez co zacznie spoczywać na laurach. Tak jak w szatni piłkarskiej, tak wśród sędziów to się zdarza, ale mówimy o zdecydowanej mniejszości. Tylko że ten proces działa trochę inaczej, bo w chwili wchodzenia na profesjonalny poziom nie jesteśmy 20-latkami. Mówimy o ludziach po 30., czasami 40. roku życia. Jeśli chodzi o młodość i początkowe wspinanie się po szczeblach sędziowskich, tak, na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że miałem trochę inny punkt widzenia, mniej stonowany. Dzisiaj to wygląda zupełnie inaczej.

Opaliński: – Jako szef Podokręgu Legnica zauważam pewne objawy. Szczególnie u młodych sędziów, którzy nie są jeszcze ukształtowani. Tylko że w moim rejonie ktoś taki jest szybko sprowadzany na ziemię. Nie ma przyzwolenia, żeby tak się zachowywać. Jakiś sędzia niewiele osiągnął, a już lata w chmurach. Nie da się w taki sposób zrobić większej kariery sędziowskiej, trzeba twardo stąpać po ziemi. Sędziowie z niższych klas rozgrywkowych powinni mieć świadomość, że tylko ciężka praca i pokora doprowadzi ich gdzieś wyżej. Jeśli komuś brakuje poukładanej głowy, może być problem. 

Sobinek: Ależ oczywiście, że jest coś takiego jak sodówka u sędziego. Ja miałem taką sodówkę w swoim pierwszym półroczu pracy, ale to było jeszcze na boiskach trawiastych. Niestety nie każdy sędzia ma świadomość, że mu włączyła mu się „gwiazdorka”. Sam zresztą dostrzegam u kilku kolegów, którzy szybko awansowali już nawet dwie ligi wyżej, że zmieniło się ich nastawienie i charakter. To już są „panowie sędziowie”. Duma nie pozwala im powiedzieć: przepraszam, mój błąd.

Kulisy życia niezawodowych sędziów w Polsce

Jawność ocen sędziego

Na koniec wątek dość często podejmowany przez kibiców czy dziennikarzy w ostatnim czasie. Śledzimy występy sędziów, sami w redakcyjnym gronie wystawiamy im konkretne noty. Nijak się to ma jednak do systemu, jakim operuje środowisko sędziowskie. Panuje tam pewna hierarchia, występuje kilka etapów, które składają się na końcową ocenę. Słusznej czy nie – tego nie wiemy, a szkoda. Ciekawość zżera, kiedy widać, że ktoś ewidentnie zawalił mecz, a jego przełożony odwraca kota ogonem, broniąc swojego pracownika. Dlatego zapytaliśmy naszych rozmówców, jakie zdanie mają na temat ujawnienia wyników analiz występów jednego czy drugiego arbitra.

Sędzia Ostrowski uważa, że pozostanie ocen wewnątrz środowiska jest słusznym rozwiązaniem.

Tłumaczy to poziomem skomplikowania. Odniósłbym tę kwestię do pracy trenera, który ocenia swoich zawodników. Zauważmy, że nie wypowiadają się na temat not, które wystawiają swoim zawodnikom. U nas jest podobnie. Powtarzam to zawsze: piłka nożna to nie siatkówka i trudno o jednoznaczne oceny. W futbolu, poza spalonym i przekroczeniem przez piłkę linii bramkowej, nie ma zero-jedynkowych sytuacji. Co do zasady spalony jest albo go nie ma. Z kolei przy decyzji o rzucie karnym dwie osoby będą na tak, trzy na nie. Kwestia wystawienia noty dla arbitra nie jest prostą sprawą, a i tak przecież dziennikarze czy komentatorzy będą naszą boiskową pracę oceniać podobnie ja występy zawodników. Dlatego nie powinniśmy jej spłycać i rzucać w obieg.

Ciekawy pomysł w materii oceny sędziów podrzuca sędzia Sobinek. Moim zdaniem najlepszym procesem weryfikacji byłaby sytuacja, kiedy jeden obserwator oceniałby pracę konkretnego sędziego co najmniej trzy razy w sezonie. Zdarza się, że w każdym innym meczu obserwuje nas ktoś inny. Gdyby obserwator, który przyjechał mnie obejrzeć pierwszy raz, wychwycił moje błędy, a potem jeszcze drugi oraz trzeci raz wziąłby mnie pod lupę, byłoby to bardziej skrupulatne. Nie chcę jednak, żeby to zostało odebrane jako krytyka obecnego systemu oceniania. To luźna propozycja.

Na czynniki pierwsze ów problem rozkłada sędzia Tarnowski.

Zdaniem 41-latka fakt udostępnienie ocen arbitrów mija się z celem z prostego względu. Kryje się za tym procesem zbyt wiele czynników, ba, one potrafią wręcz nie współgrać z końcową notą. Może to paradoks, ale nasz rozmówca rozwiewa wątpliwości. Wyższa ocena sędziego wcale nie musi oznaczać, że lepiej posędziował mecz. Załóżmy, że jeden otrzymuje notę 7,9, a drugi 8,2. Ten pierwszy może być lepiej postrzegany przez fachowców, dlatego nigdy nie powinniśmy ograniczać patrzenia na sędziów przez pryzmat cyfr. Dlaczego? Sędzia z oceną 7,9 mógł świetnie poprowadzić niemal całe spotkanie, popełniając tylko jeden błąd w sytuacji bardzo trudnej, z którą problem miałby nawet VAR. Sędzia z oceną 8,1 mógł zaś nie dać pięciu żółtych kartek, które zawodnikom obu drużyn się należały. Okej, kończy z wyższą notą, ale w środowisku taki występ nie będzie uznany za dobry.

Czy wam, dziennikarzom, byłoby to potrzebne? Żeby wiedzieć, że sędzia Marciniak otrzymał notę minimalnie wyższą od Gila, wiedząc, że mogą zajść takie a nie inne zależności? Kibic pomyślałby: tamten posędziował lepiej, skoro ma wyższą notę. Inny potencjał pod kątem oceny ma mecz, w którym sędzia może popełnić maksymalnie jeden poważny błąd, a inny, gdzie może wydarzyć się sześć ważnych sytuacji w polu karnym bez VAR-u. Wystarczy, że zabraknie mi jednej poprawnej decyzji z tej całości, żebym zrównał się oceną końcową z sędzią, który miał łatwiejsze zawody. Dlatego prawda jest taka, że komentowanie występu sędziów po zobaczeniu ich ocen byłoby nieczytelne dla postronnego odbiorcy. Nie tyle niesprawiedliwe, co po prostu nie miałoby wartości kończy wywód Tarnowski.

KAMIL WARZOCHA I PIOTR STOLARCZYK

Fot. Newspix.pl, FotoPyk

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Piotr Rzepecki
0
Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

1 liga

Ekstraklasa

Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Piotr Rzepecki
0
Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Komentarze

15 komentarzy

Loading...