Reklama

Z piłkarskiego szczytu prosto na kozetkę. Wypalenie Ottmara Hitzfelda

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

23 lutego 2021, 09:45 • 15 min czytania 20 komentarzy

Na przełomie wieków Ottmar Hitzfeld dał wszelkie argumenty, by uważać go nawet za najlepszego trenera Europy. Najpierw sensacyjnie zawojował Bundesligę oraz Ligę Mistrzów w roli szkoleniowca Borussii Dortmund, a potem poszedł za ciosem i równie wielkie sukcesy święcił z Bayernem Monachium, ponownie triumfując w Champions League. Nie może zatem dziwić, że gdy w 2004 roku 55-letni wówczas Niemiec rozstał się z ekipą ze stolicy Bawarii, natychmiast spłynęły do niego rozmaite, atrakcyjne oferty pracy. Najciekawszą niewątpliwie przedstawili działacze Deutscher Fussball-Bund. Zaproponowali oni Hitzfeldowi, by przygotował i poprowadził drużynę narodową podczas zbliżających się wielkimi krokami mistrzostw świata, organizowanych właśnie w Niemczech. Trudno o bardziej nobilitującą propozycję dla trenera. A jednak „Generał” odmówił. Czuł, że jeśli nie zrobi sobie przerwy od pracy, to lada moment po prostu się wykończy.

Z piłkarskiego szczytu prosto na kozetkę. Wypalenie Ottmara Hitzfelda

Dla niemieckich mediów to był olbrzymi szok.

Odrzucona oferta

Hitzfeld wydawał się wręcz oczywistym kandydatem do objęcia funkcji selekcjonera kadry. Jasne, ostatni sezon w Bayernie niespecjalnie mu się udał. Monachijczycy w 2004 roku nie wygrali mistrzostwa kraju, w przebiegach polegli też w Pucharze Niemiec i Lidze Mistrzów. Niemniej, przez kilkanaście lat pracy na arenie klubowej szkoleniowiec udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że powierzenie mu zespołu zwyczajnie się opłaca. Pierwsze sukcesy odnosił już w latach osiemdziesiątych, w kolejnej dekadzie wspiął się na absolutnie topowy pułap, a na początku XXI wieku się na tymże pułapie utrzymał. Był trenerem jednocześnie bardzo doświadczonym, jak również nadążającym za nowoczesnymi trendami taktycznymi.

BAYER WYGRA NA WYJEŹDZIE Z LAZIO? KURS: 1,72 W TOTOLOTKU!

Dokładnie takiego człowieka potrzebowała reprezentacja po klęsce poniesionej na Euro 2004. Podopieczni Rudiego Voellera nie wyszli z grupy i narobili sobie wstydu bezbramkowym remisem z Łotwą. Zresztą sam Voeller bez wahania stwierdził, że Hitzfeld powinien przejąć ster z jego rąk. – To najlogiczniejsze wyjście – mówił. – Oczywiście nie jest moją rolą namaszczanie następcy, ale wydaje mi się, że Ottmar ma wszelkie predyspozycje, by przejąć reprezentację. Jest utytułowany, doświadczony, ma odpowiednią osobowość. No i aktualnie pozostaje bez posady.

Spekulacje szybko przerodziły się w konkrety.

Reklama

„Moje zadanie zostało wykonane. Złożyłem panu Hitzfeldowi bardzo dobrą ofertę. Teraz pozostaje nam czekać na odpowiedź z jego strony, ponieważ poprosił o kilka dni do namysłu. Zaproponowaliśmy mu dwuletnią umowę, ale możemy ją rozszerzyć o dodatkowe dwa lata, jeśli trener zechce takiego zabezpieczenia. (…) Pan Hitzfeld od początku był moim wyborem. Jak dotąd rozmawiałem tylko z nim”

Gerhard Mayer-Vorfelder (prezydent DFB) latem 2004 roku

Hitzfeld rzeczywiście zastanawiał się przez kilka dni, które dziennikarze i eksperci spożytkowali na prognozowanie, jak może wyglądać kadra pod wodzą „Generała”. Kogo odpali po wpadce w Portugalii, na kogo postawi w kontekście mundialu? Nie brano na poważnie pod uwagę scenariusza, w ramach którego Hitzfeld postanowi pozostać na bezrobociu. W końcu przemówił jednak sam zainteresowany. I wypowiedział słowa, które z ust trenerów – zwłaszcza na absolutnie topowym poziomie, gdzie w grę wchodzą wielkie wyzwania, wielki i prestiż i wielkie pieniądze – padają bardzo rzadko.

– Mam dość stresu. Na razie kończę z trenerką.

„Generał” na kozetce

Hitzfeld uchodził za szkoleniowca charyzmatycznego i stanowczego. Wręcz surowego. Przydomek „Generał” nie wziął się przecież znikąd. Dlatego początkowo trudno było uwierzyć, że człowiek o takich przymiotach, typowy twardziel, przyznaje się do – jak powiedzieliby niektórzy – słabości. Podejrzewano nawet Niemca o jakieś niecne zamiary. Było wszak tajemnicą poliszynela, że na zatrudnienie Hitzfelda od dłuższego czasu wielką chrapkę ma Florentino Perez. Na początku XXI wieku Bayern toczył niezapomniane boje z Realem Madryt w Lidze Mistrzów i prezydent „Królewskich” przekonał się z bliska o klasie Ottmara. Widział w nim nowego lidera swego galaktycznego projektu. Jednak Hitzfeld szybko położył kres spekulacjom na swój temat. Ofertę Realu także odrzucił. Zresztą nie po raz pierwszy, bo zalecał się do niego także poprzednik Pereza, prezydent Lorenzo Sanz.

Rzeczywiście Real mocno o mnie zabiegał w 1997 roku, zaraz po moim zwycięstwie w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund – przyznał Niemiec. – Pomyślałem sobie jednak, że zanim coś tam zdziałam, to na pewno mnie zwolnią. Poza tym, nie znałem języka hiszpańskiego. Ani słowa. Nie potrafiłbym się dogadać z zawodnikami, a komunikacja zawsze stanowiła podstawę mojej pracy. Oferta była bardzo kusząca, ale w trakcie swojej trenerskiej kariery nigdy nie pozwalałem, by poniosła mną euforia. Każdy kolejny krok stawałem się dobrze przemyśleć.

Niemiec odrzucił zatem propozycję niemieckiej federacji i zignorował zainteresowanie Realu. Po prostu odsunął się w cień. Dobrowolnie zszedł z futbolowego piedestału, choć dostanie się tak wysoko zajęło mu przecież kilkanaście lat mozolnej harówki.

Reklama

Ottmar Hitzfeld z Pucharem Mistrzów

Hitzfeld jest jednak przekonany, że postąpił słusznie. – To nie była naturalnie łatwa decyzja. Rozważałem ją bardzo intensywnie – przyznał w rozmowie z Wolframem Porrem, autorem książki „Ottmar Hitzfeld: Fussballverruckter. Mutmacher. Menschenfanger”. – Uznałem jednak, że muszę w tym przypadku wsłuchać się w głos płynący z własnego wnętrza. Po sześciu latach spędzonych w Bayernie byłem po prostu wyczerpany. Kompletnie straciłem formę. Nie mogłem dłużej pracować pod taką presją, potrzebowałem natychmiastowej przerwy.

Przerwa sama w sobie nie wystarczyła.

Wyniszczona psychika trenera wymagała przemyślanej pomocy lekarskiej. Hitzfeld przez dwa lata korzystał ze wsparcia farmakologicznego, by odzyskać pogodę ducha, ukoić zszargane nerwy i odbudować wewnętrzny spokój. Za namową lekarza przeprowadził się do ukochanego Engelbergu, by nawet fizycznie przemieścić się jak najdalej od wielkiego futbolu. Na ubocze. – Praca w Bayernie to wspaniałe, ale jednocześnie okrutne wyzwanie – opowiadał „Generał”. – W każdym meczu musisz zwyciężyć, inny rezultat zawsze jest rozczarowaniem dla twoich przełożonych, no i oczywiście dla kibiców. Czegoś takiego nie odczuwałem na przykład w Borussii. Nawet wówczas, gdy walczyliśmy o mistrzostwo Niemiec. Bayern pod tym względem jest specyficzny. Sześć lat pracy w Monachium eksploatuje człowieka bardziej niż dwadzieścia w innym klubie.

„Już po zwycięstwie w finale Ligi Mistrzów w 2001 roku zasugerowałem Uliemu Hoenessowi, że przydałby mi się odpoczynek. Nie chciał o tym słyszeć. Zostałem więc na stanowisku, ale nie odzyskałem już dawnej radości z prowadzenia zespołu. Coś się skończyło”

Ottmar Hitzfeld na łamach Die Welt

W końcu niemieckim szkoleniowcem zaopiekował się psychiatra, doktor Florian Holsboer. Ten sam, który wyciągał z sideł depresji Sebastiana Deislera. – Lekarz uświadomił mi, że ja też mam depresję – wspominał Hitzfeld. – Nie wspominając o innych schorzeniach, jakich nabawiłem się podczas pracy w Monachium. Przepuklina brzuszna, wrzody, uraz kręgosłupa. W Engelbergu na nowo poszukałem radości z życia.

Wrażliwość szefa

Choć Hitzfeld dał się poznać jako trener trzymający podopiecznych krótko – ostatecznie szkoleniowiec o miękkim charakterze nie okiełznałby szatni, w której znajdują się jednocześnie Kahn, Effenberg czy Matthaus – to w rzeczywistości bardzo mocno przeżywał wszelkie stykowe sytuacje w relacjach ze swoimi zawodnikami. Przez długie lata nie potrafił wyrzucić z głowy wyrzutów sumienia, jakie wywołało u niego odpalenie Wolfganga Feiersingera z kadry meczowej Borussii Dortmund przed zwycięskim finałem Ligi Mistrzów w 1997 roku. Austriacki obrońca wystąpił od deski do deski w obu półfinałowych starciach z Manchesterem United i zaprezentował się fantastycznie, a ekipa BVB dwukrotnie zwyciężyła po 1:0.

Sęk w tym, że przed finałową batalią z Juventusem zdążył się wykurować Matthias Sammer, na co dzień postać numer jeden w taktycznej układance Hitzfelda. No i w finale trener postawił właśnie na niego, choć notabene zdawał sobie sprawę, że gwiazdor BVB wielokrotnie usiłował kopać pod nim dołki. – Dla Hitzfelda zawsze najważniejsze było dobro zespołu. Urażoną dumę chował do kieszeni – pisze Wolfram Porr.

REMIS LAZIO Z BAYERNEM MONACHIUM? KURS: 4,17 W EWINNER!

Sammer był najbardziej irytującym zawodnikiem, jakiego kiedykolwiek zdarzyło mi się prowadzić – skwitował po latach Hitzfeld na łamach Kickera. – Narzekał po każdym meczu, nawet po naszych zwycięstwach zawsze mu coś nie pasowało. Doszukiwał się dziury w całym, co podkopywało pewność siebie u pozostałych piłkarzy. (…) Przed finałem Ligi Mistrzów godzinami zastanawiałem się nad tym, na kogo postawić. Sammer czy Feiersinger, Feiersinger czy Sammer? Największy dylemat całej mojej trenerskiej kariery.

„Sammer był liderem opozycji w moim zespole. Za wszystko zawsze obwiniał trenera”

Ottmar Hitzfeld na łamach Der Westen

W końcu postanowiłem, że zagra Sammer – dodał trener. – Rano w dniu finału zapukałem do pokoju Feiersingera. Obaj wiedzieliśmy, że moja wizyta z pewnością nie oznacza niczego miłego. Dlatego postanowiłem nie owijać w bawełnę: „Nie zagrasz dzisiaj. Nie zabiorę cię też na ławkę, bo wolę zachować wśród rezerwowych więcej opcji ofensywnych. Rene Tretschok bardziej mi się dzisiaj przyda jako ewentualny joker” – stwierdziłem. Zdając sobie sprawę, że niszczę chłopakowi kulminacyjny punkt jego kariery. Że zabieram mu najszczęśliwszy dzień jego piłkarskiego życia. Feiersinger nic nie odpowiedział. Chyba nawet nie słuchał, gdy uzasadniałem mu swoją decyzję. Myślę, że w tamtym momencie po prostu mnie nienawidził. Dlatego po chwili wstałem i zostawiłem go samego. I tak nie mógłbym go przecież w żaden sposób pocieszyć.

Teoretycznie Hitzfeld mógłby o tym wszystkim zapomnieć w momencie, gdy Sandor Puhl zakończył finał Champions League, pieczętując tym samym sensacyjny triumf Borussii Dortmund nad Juventusem. Na dodatek odniesiony na Stadionie Olimpijskim w Monachium. Liczy się przecież ostatecznie jedynie wynik, a ten usprawiedliwiał wszelkie, nawet najtrudniejsze i najbardziej kontrowersyjne decyzje szkoleniowca.

„Generał” nie potrafił jednak przestać myśleć o Feiersingerze i dramacie, jaki musiał mu zgotować dla dobra drużyny.

finał Ligi Mistrzów 1997

Jak gdyby szkoleniowiec BVB mało miał zgryzot, tuż po trumfie nad Juventusem libero dortmundzkiego zespołu nie przegapił okazji, by – niejako w swoim stylu – przypuścić zawoalowany atak na swego trenera. – Gdyby nie przemówienie Gerda Niebauma, nie zdobylibyśmy Pucharu! – oznajmił Sammer. Podważając tym samym znacznie taktycznych i motywacyjnych posunięć Hitzfelda. – To było niepotrzebne – skwitował Ottmar.

Po zakończeniu sezonu Hitzfeld wymusił na władzach Borussii, by przesunęły go na stanowisko dyrektora sportowego. Już wtedy poczuł, że ma dość trenerki i wiążących się z nią nieprzyjemności. Zaczął się też poważnie zastanawiać, czy nie lepiej było – zgodnie z pierwotnym pomysłem na życie po zakończeniu piłkarskiej kariery – zostać matematykiem w jednym z małych, szwajcarskich miasteczek. Jak nietrudno się domyślić, tego rodzaju refleksje tylko się nasiliły, gdy – już po przenosinach do Bayernu – Ottmar przegrał legendarny już dziś finał Champions League z Manchesterem United pomimo prowadzenia 1:0 do 90 minuty. Choć jest pewnym paradoksem, że „Generał” znacznie gorzej przeżył finał z 2001 roku, ten zwycięski.

Znów dała o sobie znać jego wrażliwość na presję.

– Stawką starcia z Valencią było wszystko, na co pracowałem w Monachium po porażce z United na Camp Nou. Tym razem byliśmy zdecydowanymi faworytami do zwycięstwa – powiedział Hitzfeld. W wywiadzie udzielonym Markowi Wawrzynowskiemu i Maciejowi Szmigielskiemu dodał zaś: – To jest sztuka. Wygrać, kiedy wszyscy od ciebie tego oczekują. Przeciwko Valencii byliśmy gotowi do triumfu, bo spora grupa piłkarzy pamiętała porażkę z Barcelony. I mając taką okazję do rewanżu, musieliśmy ją wykorzystać.

Powrót do gry

Gotowość do powrotu na ławkę trenerską po przerwie rozpoczętej w 2004 roku Hitzfeld zaczął odczuwać dopiero po około dwóch latach wypoczynku. Ładowanie akumulatorów w Engelbergu i naprawianie zdewastowanych wcześniej relacji rodzinnych trochę potrwało.

Niemieckie tabloidy w 2002 roku wywlekły bowiem na światło dzienne gorący romans trenera Bayernu z modelką brazylijskiego pochodzenia – Rosi. Dziewczyna znana głównie z rozbieranej sesji dla niemieckiego Playboya miała utrzymywać intymne relacje ze szkoleniowcem przez bite trzy lata. Ponoć Hitzfeld – uchodzący wcześniej, jak widać trochę na wyrost, za „największego dżentelmena niemieckiego futbolu” – odwiedzał nawet Rosi w jej ojczyźnie, wybierając się do Brazylii pod pretekstem obserwowania utalentowanych zawodników. – Po przeszło ćwierćwieczu spędzonym razem w małżeństwie, przestaje się doceniać pewne rzeczy – kajał się Hitzfeld, publicznie prosząc swą żonę, Beatrix, o przebaczenie. – Dopiero teraz zrozumiałem, jak wspaniałego mam w Beatrix partnera. Oczywiście nigdy nie miałem zamiaru porzucać rodziny. Rosi dobrze o tym wiedziała, nie robiłem jej w tym względzie żadnych złudzeń. (…) Długo rozmawiałem z żoną. Na szczęście nasze małżeństwo znów jest stabilne.

Brazylijka przedstawiała jednak całą sytuację w nieco innym świetle.

„Spotykaliśmy się od 1997 roku. Nasz romans dobiegł końca dopiero wtedy, gdy zaszłam w ciążę. Pragnęłam urodzić to dziecko, lecz z miłości do Ottmara dokonałam aborcji. (…) Nie chciałam go stracić, a on… nie chciał tego dziecka. Koniec końców straciłam i jego, i mojego syna. Zrozumiałam wreszcie, że on nigdy nie odejdzie od Beatrix”

Rosi Salioni, była kochanka Hitzfelda

Można się domyślać, że ta sytuacja mocno spotęgowała problemy psychiczne, które zżerały Hitzfelda od środka.

***

Zimą 2007 roku do zregenerowanego już „Generała” zatelefonował wspomniany już Uli Hoeness.

Bayern Monachium pod wodzą Feliksa Magatha zabrnął wówczas w ślepy zaułek i ewidentnie potrzebował nowej miotły. Po dziewiętnastu ligowych kolejkach bawarska drużyna plasowała się na absolutnie rozczarowującej, czwartej lokacie w Bundeslidze. Zdążyła też odpaść z Pucharu Niemiec po klęsce 2:4 z Alemannią Aachen. W klubie wszyscy mieli już serdecznie dość zamordystycznych metod szkoleniowca, które – owszem – początkowo przynosiły Bayernowi wielkie sukcesy na krajowym podwórku, ale na dłuższą metę odbierały piłkarzom smak życia. No i nie przekładały się na europejskie triumfy. Bayern w Bundeslidze potrafił stłamsić i zabiegać każdego przeciwnika, lecz w Champions League podopieczni Magatha zbierali po głowie. Szczególnie dotkliwe lanie sprawili im piłkarze AC Milanu, którzy w 2006 roku robili Bayern 5:2 w dwumeczu.

Ottmar Hitzfeld po powrocie na ławkę trenerską Bayernu

Hoeness uznał, że Hitzfeld to najlepszy z dostępnych kandydatów, by w możliwie szybkim tempie uporządkować nieład pozostawiony w stolicy Bawarii przez Magatha. Choć dziennikarze zza naszej zachodniej granicy podchodzili do tego pomysłu z olbrzymią dozą powątpiewania. Powrót „Generała” w roli trenera-strażaka przedstawiano na ogół jako ostateczny przejaw nieudolności władz klubu, którym brak konkretnego pomysłu na rozwój Bayernu, więc w geście rozpaczy i desperacji uciekają się do rozwiązań sprzed lat. – Hitzfeld nie pracował w zawodzie trenera od dłuższego czasu. Dzisiaj Bayern ściąga go po prostu za zasługi – grzmiał BILD. – Działacze chcą pewnie zakneblować usta krytykom poprzez ponowne zatrudnienie powszechnie cenionego w Monachium szkoleniowca. Jeśli jednak Hitzfeld polegnie, ich ostatnia deska ratunku przepadnie wraz z nim.

Sam trener wspominał zaś: – Wiedziałem, że w Bayernie sytuacja jest gorąca, lecz telefon od Hoenessa i tak mnie zaskoczył. Akurat sposobiłem się do wyprawy na narty, gdy usłyszałem dzwonek mojej komórki. Uli poprosił mnie o pomoc. Czułem się już wystarczająco silny, by się zgodzić.

„Generał” w pierwszym meczu po powrocie do Monachium… przerżnął 0:3 z FC Nurnberg.

„Przykro patrzeć na to, jak drużyna reaguje na stracone gole. Przede mną mnóstwo pracy”

Ottmar Hitzfeld po klęsce w Norymbergi

Później Bawarczykom pod wodzą nowego-starego szkoleniowca nie wiodło się dużo lepiej. Finalnie Hitzfeld niczego po swoim poprzedniku nie zdołał naprawić. Monachijczycy zakończyli ligowe zmagania na czwartej lokacie. Najgorszej od 1995 roku. I po dziś dzień najgorszej w XXI wieku.

porażka Bayernu 0:3 z Nurnberg w 20. kolejce Bundesligi 2006/07

Nawet wygrany dwumecz z Realem Madryt w 1/8 finału Ligi Mistrzów nie osłodził bawarskiej drużynie krajowych niepowodzeń. Tym bardziej że już na kolejnym etapie europejskich rozgrywek mocniejszy od Bayernu okazał się Milan. A czwarta pozycja w Bundeslidze nie pozwalała na udział w kolejnej edycji Champions League, co dla ekipy o ambicjach Bayernu stanowiło niewyobrażalny wręcz powód do wstydu. Pewnie z tego względu przed startem sezonu 2007/08 Bawarczycy udali się na szalone zakupy. Latem 2006 roku do klubu trafili Lukas Podolski, Mark van Bommel i Daniel van Buyten, ale to były jeszcze zakupy aprobowane przez Magatha. „Generał” otrzymał do dyspozycji nowy oddział żołnierzy.

W Monachium wylądowali: Franck Ribery, Miroslav Klose, Luca Toni, Jose Sosa, Marcell Jansen, Ze Roberto (ponownie) oraz Hamit Altintop. Bawarczycy na wzmocnienia wydali w jednym tylko okienku transferowym prawie 100 milionów euro. To robiło wrażenie. Hitzfeld znów znalazł się zatem pod presją. Gdyby bowiem po takiej ofensywie transferowej nie zdołał stworzyć ekipy na miarę mistrzostwa, pewnie w prasie przedstawiono by go jako trenera skończonego. Podstarzałego nieudacznika, który niepotrzebnie wznawiał karierę i rozmienił własną legendę na drobne.

Ottmar udźwignął temat. Raz jeszcze udowodnił swą wielkość.

Powiódł Bayern do potrójnej korony. Monachijczycy sięgnęli po mistrzostwo kraju, Puchar Niemiec i Puchar Ligi Niemieckiej. Do pełni szczęścia zabrakło im tylko sukcesu w Pucharze UEFA, ale można było na to przymknąć oko. Najważniejsze, że udało się odzyskać prymat w Bundeslidze.

pożegnanie Ottmara Hitzfelda

Hitzfeldowi już w grudniu 2008 roku zaproponowano przedłużenie umowy, lecz Niemiec miał poczucie, że jego misja w Monachium mimo wszystko dobiegła już końca. Nie czuł się na siłach, by kolejny raz zaangażować się w długofalowy projekt i raz jeszcze powalczyć z Bayernem o sukcesy na europejskiej arenie. Do tego nie najlepiej układały się jego relacje z Karlem-Heinzem Rummenigge, którego nieco irytował pełen kalkulacji styl, jaki w niektórych meczach prezentowali podopieczni „Generała”. Dlatego po zakończeniu sezonu Hitzfeld po prostu odszedł.

Jak widać na załączonym powyżej obrazku – w glorii chwały. Pożegnany jak bohater.

Najważniejsza jest rodzina

Po triumfalnej puencie drugiej przygody z Bayernem, Hitzfeld przez sześć lat z mniejszymi i większymi sukcesami prowadził reprezentację Szwajcarii, z którą zakwalifikował się na mistrzostwa świata w 2010 i 2014 roku. Podczas tego drugiego turnieju Helweci wyszli zresztą z grupy i w 1/8 finału stoczyli niezwykle wyrównany i pasjonujący bój z Argentyną. Polegli po golu Angela Di Marii w 118 minucie gry.  65-letni wówczas „Generał” mógł się zatem raz jeszcze przekonać o brutalności futbolu, co pewnie tylko utwierdziło go w przekonaniu, iż nadeszła pora, by odejść na w pełni zasłużoną emeryturę.  Zwłaszcza że w przeddzień starcia z Albicelestes zmarł jego brat, Winfried. – Moja trenerska misja w tym momencie się kończy – skwitował zauważalnie zmęczony, pewnie też zwyczajnie przybity szkoleniowiec. – Mam za sobą wspaniała karierę. Teraz czas na spokojne, ciche życie.

Od tego postanowienia spróbowali go odwieść Chińczycy. Rok po mistrzostwach świata Niemiec otrzymał propozycję – wydawałoby się – nie do odrzucenia. Przedstawiciele Guangzhou Evergrande zaproponowali mu bowiem, bagatela, 25 milionów euro za 1,5 roku pracy w chińskiej ekstraklasie.

– To więcej niż zarobiłem przez siedem lat pracy w Bayernie – przyznał bez ogródek trener.

LAZIO POKONA DZISIAJ BAYERN? KURS: 4,20 W TOTALBET!

„Generał” początkowo chciał przyjąć ofertę, by dodatkowo zabezpieczyć finansowo swoją rodzinę. Umówmy się, Hitzfeld był naturalnie wówczas bardzo zamożnym człowiekiem, ale nawet bardzo zamożni ludzie schylają się, gdy na ziemi leży 25 baniek w twardej walucie. Niemiec usłyszał jednak wówczas od swego syna, Matthiasa, że jeśli o niego chodzi, zastrzyk gotówki wcale nie jest mu do szczęścia potrzebny. Beatrix także apelowała, by Ottmar pozostał w Szwajcarii. No i szkoleniowcem Guangzhou Evergrande został koniec końców Luis Felipe Scolari.

Dziś jestem typowym emerytem, który każdego ranka wstaje, by iść do sklepu po świeże bułki i gazetę – przyznał Hitzfeld w 2019 roku. – Niestety nie mogę już jeździć na nartach, ale za to świetnie się bawię na polu golfowym! Wraz z żoną regularnie pielgrzymujemy do Opactwa Benedyktynów w Metzerlen-Mariastein. Co kilka tygodni odwiedzamy też Matthiasa i wnuki. Wtedy czołgam się po podłodze, czytam bajki i odwiedzam ZOO.

Wygląda więc na to, że „Generał” – jak wielu wybitnych dowódców przed nim – przekonał się, iż niekiedy odwrót nie jest wcale przejawem strachu czy pierwszym krokiem do zupełnej kapitulacji. Wręcz przeciwnie – stanowi okazję, by w przyszłości zaatakować ze zdwojoną siłą i odnieść zwycięstwo.

Hitzfeld niewątpliwie wygrał. Osiągnął spokój ducha.

Lewandowski czy Raul, Kroos czy Xavi?
Najlepsza jedenastka w historii Ligi Mistrzów wg Weszło

fot. NewsPix.pl / WikiMedia

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Niemcy

Niemcy

Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach

Szymon Piórek
1
Nagelsmann pozostanie selekcjonerem kadry Niemiec? Rozmowy po świętach
Niemcy

Hoeness: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Hoeness: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Komentarze

20 komentarzy

Loading...