Reklama

Serce się kraje, gdy oglądam Lecha Poznań

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

21 lutego 2021, 09:38 • 19 min czytania 46 komentarzy

– Lech, mam wrażenie, jest też przewidywalny taktycznie. Nawet jak były sukcesy, to według mnie opierały się na indywidualnościach. Ishaku, który strzela. Tibie, Ramirezie czy Moderze. Taktycznie cały czas ten sam komunikat. Nie chodzi o to, żeby oceniać i nigdy tego nie będę robił, bo wiem jak złożona jest praca trenera i od jak wielu czynników zależy postawa zespołu. Nie wiem jak trener Żuraw pracuje. Ale patrzę na Legię, Czesiu Michniewicz zagrał słaby mecz w pierwszej kolejce, to zmienił system i zaskoczył choćby Raków w bardzo dobrym stylu. Czy Lech ma coś innego przygotowanego taktycznie? – z Mariuszem Rumakiem rozmawiamy o obecnym Lechu Poznań, ale nie tylko. Czym dziś się zajmuje i dlaczego polską odpowiedzią na Footbonautę? Jak się czuje dość długo już będąc poza ławką trenerską? Dlaczego mocno w swoim warsztacie poszedł w rozwój umiejętności miękkich? Dlaczego powinno się poszukiwać u piłkarzy, ale i pracowników, motywacji wewnętrznej? Co sądzi o ostatnich decyzjach Michała Probierza? Czy często wraca do pucharowych bojów ze Stjarnanem i Żalgirisem? Zapraszamy.

Serce się kraje, gdy oglądam Lecha Poznań

***

Panie trenerze, wielu pewnie myśli, że pan to obecnie na wczasach, ewentualnie dyżur przy telefonie, a tu grafik wypełniony. Czas na rozmowę miał pan dziś tylko z rana, potem cały dzień w rozjazdach.

Nie masz pracy stacjonarnej, nie prowadzisz klubu, to nie jest zaraz tak, że nie masz nic do zrobienia. Ja jestem niespokojną duszą. Więcej niż dwa tygodnie bym w domu nie wytrzymał. Trochę robię rzeczy związanych z edukacją trenerów, trochę szkolenia związane z zarządzaniem, już nie tylko piłkarskie. Dużo fajnych spotkań, dużo nauki, rozjazdów. Teraz rozpoczynamy cykl dla trenerów wspólnie z pismem „Asystent Trenera” oraz szkołą Łukasza Panfila, ciekawy jest też projekt w Zabrzu, gdzie powstaje nowoczesne urządzenie treningowe we współpracy z Politechniką Śląską. Ja w tym projekcie odpowiadam za merytorykę.

Co jest innowacyjnego w tym urządzeniu treningowym?

Kojarzy pan Footbonautę?

Oczywiście.

To jest Footbonaut, tylko trzy kroki do przodu. Piłkarz wchodzi do takiej „klatki”, tam na czterech ścianach jest rzut stadionowy. Piłka jest wystrzeliwana z odpowiednią z siłą z wyrzutni, a potem piłkarz przyjmuje, podaje, strzela we wskazane cele. Jest mierzalny czas działania oraz skuteczność. Poza przeciwnikiem, wszystko w realiach boiskowych, meczowych, choć na sztucznej trawie i w pomieszczeniu. Nawet można puścić dźwięk, który imituje trybuny, by odbywać takie zajęcia w warunkach stresowych, powiedzmy, derbowego starcia.

Reklama

Czyli jest możliwość, celem odtworzenia warunków derbowych, ścieżki audio z wyzwiskami.

Oczywiście, choć raczej myślałem o głośności, sam prowadziłem zespół w kilku takich meczach i wiem, że jest głośno na dole. To też wpływa na percepcję. Urządzenie powstaje w Zabrzu we współpracy z Politechniką Śląską, ale to inicjatywa prywatnego inwestora, także to będzie komercyjny projekt.

A te spotkania niezwiązane z edukacją trenerów – jeździ pan na przykład po firmach i rozmawia z tamtejszymi kadrami zarządzającymi?

Tak. To trend, który jest popularny w innych krajach, chociażby w Anglii. W biznesie też przydają się pewne narzędzia, które ja wykorzystuję w szatni. Robię to już od kilku lat, gdy nie mam zespołu.

To co pan na przykład na takich spotkaniach radzi?

To chociażby budowanie środowiska. Jeśli mówimy o motywacji pracownika, to dzieli się one na trzy rodzaje. Jedną motywacją jest pieniądz, który chcesz zarobić. Druga to strach przed utratą pracy. U piłkarza to się przenosi na strach, że trener go nie wystawi. Trzecia, najmocniejsza motywacja, to motywacja wewnętrzna. Jak pobudzić piłkarza, pracownika, żeby inicjatywa wychodziła od niego. Innymi słowy, odchodzi się dzisiaj od zarządzania, a idzie w kierunku przywództwa. Zarządzanie to wyznaczanie zadań. Ty masz zrobić to, ty tamto i cześć. Natomiast przywództwo to inny poziom. Prowadzenie ludzi, by realizowali się poprzez pracę w twoim zespole. By sami wyznaczali sobie cele. Oczywiście nad tym trzeba czuwać, wyznaczać ramy.

Ciekawe też było dla mnie w tym kontekście zasypywanie przepaści pokoleniowej. Jak rozmawiać z tak zwanymi millenialsami, pokoleniem Facebooka, mediów społecznościowych. Wiadomo, że pokolenie moich rówieśników wychowywało się w innych realiach, co innego wywołuje ich reakcję.

I, według pana obserwacji, jaka to przepaść, na czym się zasadza?

Po pierwsze, nie można tego negować. Mówić: a, bo oni młodzi, to się nie da, bo oni mają już swoje zaszufladkowanie. Świat się zmienia. I będzie się zmieniał. Kto będzie tylko negował, zostanie w tyle. Trzeba się przystosować, a zmiany zaakceptować.

Zauważyłem choćby inne podejście do spraw szacunku, autorytetu. Moje pokolenie miało jeszcze tak, że jak ktoś był szefem czy nauczycielem, z jakiejś swojej roli miał przewodzić grupie, to się to akceptowało. Nawet zwracaniem się per „pan”, „pani”, nigdy po imieniu. Nowe pokolenie raz, że jest bardziej bezpośrednie. Ale kluczowe jest to, że oni muszą ten szacunek „poczuć”. Nie jesteś w stanie im go narzucić tylko rangą stanowiska. Oni muszą uwierzyć, że jesteś w stanie coś im zaoferować. Nie tyle wciągnąć ich w projekt, co sprawić, by oni go tworzyli. Potrzebują przewodnika, inspiratora, a nie ścisłej hierarchii. Na boisku to samo – konieczne jest upodmiotowienie piłkarza. Sprawienie, by on widział swój wkład, a nawet czuł się jego kreatorem.

Reklama

Jeśli chodzi o samą komunikację, to mówimy nie o problemach, a o inności w komunikacji. Widzę czasem te różnice, które są trudne do zrozumienia dla naszego pokolenia. Czasami widzę taką sytuację, gdzie młodzi ludzie potrafią rozmawiać ze sobą ze trzy godziny, ale przez internet podczas gry w coś. Pytałem: dlaczego się nie spotkacie? Mieszkacie w jednej miejscowości. Usiądźcie, pogadajcie, pograjcie. Ale aż takiej potrzeby nie było, choć moje pokolenie nie wyobraża sobie, żeby nie spotkać się w zaciszu domowym. Ale znowu, to nie jest coś na zasadzie zarzutu, tylko konieczności rozumienia. Można się zastanawiać jak ta komunikacja jeszcze się zmieni, bo zmieni się na pewno.

Aby się z młodszym pokoleniem porozumieć, trzeba poznać jego świat. Robi to pan?

Mam trzech synów, w tym dwóch nastoletnich, także wiem czym żyją, wiem jak rozmawiają. Czasem nawet ich pytam o stricte techniczne sprawy, na przykład jak odbierają odprawę trenera. Co jest w niej istotne. Znam tego szkoleniowca, wiem jaki ma warsztat, wiem jakie prowadzi odprawy, ciekawa jest taka informacja zwrotna. Mówią na przykład, że lepiej jak jest obraz, do tego krótko, zwięźle, wskazane pewne rzeczy, a nie cała opowieść. Kiedyś też istotne było na końcu odprawy motto zagrzewające. Dzisiaj, OK jak jest, ale nie ma takiej wagi.

Rozmawialiśmy o motywacji wewnętrznej. Był taki piłkarz, u którego bardzo pan chciał ją wyzwolić, a nigdy się nie udało?

Należy to rozgraniczyć i najpierw podkreślić, że piłkarz zawsze ma motywację meczową. Możesz mieć wrażenie, że ktoś jej nie ma, ale tak nie jest. Nigdy nie zauważyłem sytuacji, w której wychodzący na mecz zawodnik nie był zmotywowany.

To taki piłkarski wytrych: a, bo mu się nie chciało.

To tak nie działa. Pytanie częściej dotyczy tego, dlaczego oni nie pokazują tego, co chcą pokazać. Można dyskutować o pewności siebie lub jej braku, co też może wpłynąć na to, że zawodnik albo zagra nonszalancko, albo się schowa. Ale zmotywowany jak najbardziej był. Są różne typy osobowości piłkarzy – ktoś robi więcej wślizgów, ktoś gra techniczną piłkę.

Dla mnie motywacja taka idealna, to gotowość codzienna na trening na tym samym poziomie mentalnym. Zawsze jestem chwilę przed treningiem, zawsze jestem na niego przygotowany, nazwijmy to, od strony życiowej. Nie powiem, którzy piłkarze mnie pod tym względem zawiedli, ale widziałem tą samą mentalność u wielu graczy, którzy potem wyjechali na Zachód i sobie poradzili. Janek Bednarek – ciężko było go wygonić z siłowni czy z boiska treningowego. Karol Linetty, Bartek Bereszyński, Dawid Kownacki, Tomek Kędziora, czy Marcin Kamiński. Mieli takie podejście do tego, by się rozwijać. Widzieć swój postęp – to było dla nich jak narkotyk. Największa motywacja – być coraz lepszym w tym, co się robi. A takie podejście, jeśli dominuje w szatni, tworzy pozytywne środowisko. Ci, którzy w nie wpadają, zarażają się tym samym podejściem.

Tak, to dość naturalna motywacja, uniwersalna: widzieć, że w danej dziedzinie robisz postępy. Robisz się głodny kolejnych.

Ja zawsze powtarzam, że najlepszym trenerem piłkarza jest on sam. Trener może naprowadzić, pokazać kierunek, coś wyjaśnić, dać materiał analityczny. Ale znowu wracamy do pokoleń: trener dziś nie wyznacza celów, że słuchaj, ty musisz dziś zrobić dwadzieścia odbiorów. Dziś trener siada i wyznacza cele razem z zawodnikiem, by on czuł większą podmiotowość, odpowiedzialność. Trener więc, poza kwestiami taktycznymi, motorycznymi, odpowiada za to jakie środowisko szatni stworzył. A to można do pewnego stopnia można zmierzyć tym, jakie są prawdziwe motywacje wszystkich poszczególnych piłkarzy.

Wie pan, też czasem jest tak, że tylko do pewnego momentu ta motywacja wewnętrzna idzie pod rękę z celami klubu. Weźmy Mateusza Wdowiaka. Wdowiak rozwijał się w Cracovii, ale w pewnym momencie z jego motywacji wewnętrznej wynikało to, żeby zrobić kolejny krok, już poza Cracovią.

To jest jeden z najtrudniejszych momentów. Klub ma swoje cele, piłkarz swoje. Możemy naiwnie wierzyć, że da się to zawsze pogodzić, ale się nie pogodzi. Na pewno zawsze trzeba próbować, ale też zawsze się nie uda. Ostatecznie trzeba pamiętać, że grając w Polsce, gdy piłkarz będzie chciał odejść by zrobić krok do przodu… Trudno się dziwić. Mówimy o, według rankingu UEFA, trzydziestej lidze w Europie. Czyli przed Polską jest wiele mocniejszych. Może nie aż dwadzieścia dziewięć, bo bywa w innych ligach, że jeden, dwa zespoły robią ranking, a liga nie jest tak konkurencyjna jak nasza. Ale jednak i tak znajdziemy wiele lig dających większe pole rozwoju, nie mówiąc o pieniądzach. Ciężko wtedy piłkarza utrzymać. A więc i ciężko utrzymać zespół, gdy na przykład już się coś zbudowało. Pamiętam też taką rozmowę o piłkarzu z pewnym agentem. Był przy tej rozmowie prezes klubu. Rozmawiając o rozwoju tego piłkarza, agent powiedział:

– OK, budujecie ścieżkę rozwoju mojego piłkarza. Ale jaką mamy pewność, że ten trener będzie za rok? A co jak przyjdzie inny, który ma inną koncepcję?

Tak, piłka to takie szczególne środowisko, z bardzo dziwną relację trener-piłkarz. Bo trener w szatni jest najważniejszy, podejmuje decyzje, nakreśla plan, wyznacza personalia. Ale ogółem jeśli siły ciążenia w piłce wyznaczają pieniądze, to mówimy o piłkarzach. Ich transfery potrafią ważyć tyle, by dla klubu mieć znaczenie nawet strategiczne. To szczególny układ.

Można to tylko zaakceptować i starać się wykorzystać jak najlepiej, ale wszystkich nie zadowoli. Nie ma tak, żeby wszyscy zawsze zyskiwali.

Panie Mariuszu, wracając do bieżących kwestii. Był pan ostatnio na liście Podbeskidzia, ale ostatecznie klubu nie przejął.

Tak, rozmawialiśmy, te rozmowy były bardzo uczciwe. Prezes Kłys powiedział, że rozmawia z kilkoma osobami. Wybrano inny kierunek.

To były dla pana duże emocje? Perspektywa powrotu do Ekstraklasy.

Kiedyś podczas rozmowy kwalifikacyjnej ktoś mnie zapytał „Dlaczego warto cię wziąć? Dlaczego warto zatrudnić Rumaka?”. Odpowiedziałem, że to jest logiczne. Bo mam doświadczenie ponad 200 spotkań poprowadzonych na najwyższym poziomie. W różnych klubach. Oraz nikt nie jest tak zdeterminowany jak ja, żeby udowodnić, że jest dobrym trenerem. Oczywiście więc, że były emocje. Chęć udowodnienia sobie i środowisku, że znasz się na robocie. Chcesz złapać byka za rogi. Ta determinacja wychodzi czasem aż uszami.

Duży był zawód, gdy okazało się, że Podbeskidzie jednak nie zdecydowało się na pana?

Nie wiem czy mały czy duży, ale zawsze jest zawód. Jakiś czas jestem bez pracy. Wyzwanie było kolosalne w Podbeskidziu. Przygotowując się do rozmowy z prezesem Kłysem, analizowałem zespół drobiazgowo. Poza meczami czytałem wywiady z piłkarzami, by spróbować poznać mentalność szatni. I to taka sytuacja, gdy przygotowujesz sobie pewien plan naprawczy. Chciałbyś go wprowadzić w życie. Ale z nim zostajesz. I on trafia do szafy.

Powiedział pan, że ta determinacja wychodzi czasem aż uszami. Zabrzmiało to, jakby miało i ciemniejsze oblicze.

Są momenty trudniejsze. Codziennie poświęcam dużo czasu, żeby się doskonalić. Śledzę tendencje, analizuję grę, przykładowo, tylko jednego zespołu przez pewien czasu, by poznać dobrze jego filozofię. Bywają wtedy momenty, że głowa opada.

W jakim sensie głowa opada?

W takim, że ciebie tam nie ma. To nie tak, że wieczorem siadasz do komputera, analizujesz mecz, a rano wchodzisz do szatni i mówisz: słuchajcie, mam pomysł. Ostatnio pochylałem się nad Borussią Moenchengladbach Marco Rose. Zacząłem zauważać pewne tendencje, jak buduje grę. Człowiek od razu chciałby to przełożyć na ćwiczenie. Oglądałem, a instynktownie brałem kartkę, żeby to rozrysować. Ale potem nie możesz tego sprawdzić. W przenośni, głowa opada.

Artur Skowronek, gdy miał 1.5 roku trenerskiego bezrobocia, otrzymywał wiele ofert, ale z niższych lig. Bał się jednak, że tam się zakopie. Pan myśli podobnie?

Są zapytania, natomiast to nie są zapytania, które byłyby wyzwaniem. Raczej to są takie zapytania, żeby można było przetrwać. Mogłem wyjechać pracować na Litwę. I można było je podjąć, nie boję się, ale pytanie: co mi to da. Dlatego chcę ostrożnie zrobić kolejny krok. Motywacja jest bardzo mocna, natomiast też ważne u trenera, by wybrać rozsądny projekt. Czyli taki, w którym ma się jak największy realny wpływ na zespół.

Czy w życiu trenera zawsze jest takie „od ściany do ściany”? Jak nie ma pracy, to sam pan mówi o wręcz dokuczliwie wielkiej determinacji. A o drugiej stronie medalu pisał ostatnio mój redakcyjny kolega, Przemek Michalak, który z trenerami rozmawiał o ich życiu prywatnym. Wyłaniał się stamtąd jasny obraz: to życie prywatne zawsze wtedy cierpi.

Jak rozmawiam z młodymi trenerami, zawsze pytam: czy na pewno chcesz to robić. Czy wiesz z czym to się wiąże. Jak nie masz pracy, kolosalny stres. Troska o zabezpieczenie finansowe. Co będzie za tydzień. Nie znajdziesz pracy na Pracuj.pl w zawodzie trenera. Musisz być w środowisku, ktoś cię musi chcieć. To o tyle specyficzne, że słuchałem ostatnio wywiadu Marcina Papieża z Nenadem Bjelicą, który kiedy odszedł z Dinama, to miał kilkanaście ofert z całego świata. Ale to nie on oferował siebie w Chinach czy Arabii, tylko jego przedstawiciel. A praca trenera w Polsce w takim momencie polega na patrzeniu w telefon. Istotne jest też kto komu doradza. Pamiętam rozmowę z pewnym prezesem, który zdziwił się jak ja postrzegam futbol, taktykę i tym podobne. Czy nawet zdziwił się jakie miałem wyniki w Śląsku, gdzie braliśmy zespół na 15 miejscu, a potem w 11 meczach raz przegraliśmy, wyciągając klub ze strefy spadkowej. Nie było tej wiedzy.

A potem nagle wsiadasz na tego konia i też pojawiają się stresy. I jako trener stąpasz po cienkim lodzie, po krawędzi. To się będzie przekładać na życie prywatne, zawsze. Życie z trenerem to życie z człowiekiem na krawędzi. Ale różne rzeczy ludzi motywują.

Zna się pan z trenerem Probierzem, jestem ciekaw co pan sądzi o sytuacji, która ostatnio miała miejsce. Rzucił pracę w Cracovii po meczu z Wartą, na gorąco, potem jednak dymisja nie weszła w życie.

Michał Probierz to osoba, dzięki której jestem w Ekstraklasie i zawsze będę mu za to dziękował. To on w pewnym momencie wyciągnął do mnie rękę. Odnosiłem sukcesy jako trener grup młodzieżowych, od Michała dostałem propozycję przyjazdu do Białegostoku, gdzie pracowaliśmy razem jeszcze z Bartkiem Zalewskim, a ja dostałem Młodą Ekstraklasę. To, że wtedy wyjechałem z Poznania, sprawiło – tak sądzę – że Lech spojrzał na mnie inaczej. Może gdyby nie to, do dziś byłbym trenerem młodzieży. Byliśmy z Michałem w Białymstoku sąsiadami. Dobrze się znamy. Wiem co przeżywa, wiem jakim jest człowiekiem. Widziało się po nim, że ma dość.

Tak jak mówił – przez tyle lat tylko trzy miesiące był bez pracy. Jestem pewien, że ta decyzja była naturalna, z potrzeby serca. Pamiętajmy, że to trener i wiceprezes. Jako trener masz te 2-3 tygodnie, kiedy jesteś w stanie, przynajmniej przez tydzień tak sobie pracę zorganizować, że nie myślisz o zespole. Natomiast wiceprezes, czyli też i dyrektor sportowy, kiedy są urlopy sztabu jeszcze mocniej pracuje. To, co zrobił Michał, pokazuje z jak dużym obciążeniem emocjonalnym wiąże się ta praca. W tygodniu piłkarz ma jeden dzień wolny, w którym się wyłącza. Idzie z rodziną na spacer. Idzie do teatru, do kina, na obiad. A trener robi wtedy analizy meczu, robi mikrocykl. Nie ma wolnego. Kolejne tygodnie, dziesiątki tygodni, nakładające się na siebie, mogą spowodować wypalenie.

Czego pan się o sobie nauczył podczas tej przerwy od pracy trenerskiej, już długo ponad rocznej?

Że jednak jestem w stanie dużo przetrwać. Proszę mi wierzyć, te emocje czasem się wewnątrz aż kotłują. Po tylu miesiącach bez pracy to poszukiwanie środków do tego, żeby rodzina miała za co żyć. Mam jeszcze jakieś pomysły, więc gdzieś to funkcjonuje. Ale zobaczyłem też takie ludzkie oblicze naszego środowiska. Jak ma się klub, to nagle jest wielu znajomych, kolegów. Zadzwonią co słychać. Jak nie masz klubu, z każdym miesiącem tych telefonów jest mniej. Aż na końcu dzwonią tylko ci, na których naprawdę możesz polegać. To dużo pokazuje.

Rozczarował się pan jakimiś osobami?

Może nie aż tak, żeby się rozczarować. Ale jak zacząłem rozmawiać z Bielskiem, nagle kilka telefonów znów zadzwoniło. Aż sam pomyślałem: oho, coś się dzieje, bo zaczynają dzwonić. Teraz znowu jest mniej. Tak to wygląda. Zawodowo przez ten czas wiele rzeczy odkryłem, na przykład bardzo mocno przestudiowałem kwestie związane z inteligencją emocjonalną, „miękkimi” umiejętnościami.

Miał mich pan za mało?

Na pewno, kiedy zaczynałem pracę w Poznaniu, byłem mniej świadomym trenerem. Nie czułem aż tak co się może wydarzyć w szatni, co może wpływać na ludzi. Dzisiaj jest inaczej. Odkryłem też kilku trenerów, do których chciałbym pojechać na staż. Jesse Marsch, który fantastycznie prowadzi Salzburg. Marco Rose to też człowiek, którym gdzieś tam się inspiruję, czy Graham Potter. Nie sztuka inspirować się Mourinho, Kloppem, Guardiolą, ale to są geniusze. Natomiast proszę mi wierzyć, są trenerzy, którzy nie wygrywają Ligi Mistrzów, a jednocześnie wykonują fantastyczną robotę. Szczególnie choćby od Jessiego Marscha sporo nauczyłem się jeśli chodzi o język szatni.

To co pan dokładnie u niego podpatrzył?

To amerykański trener. W jednym z wywiadów powiedział, że od Amerykanów bije pewność siebie, czasami nawet nadmierna. Przechodząca wręcz w butę, że są najlepsi na świecie. Nawet zwracał uwagę, że mistrzostwa USA w koszykówce czy baseballu, są od razu nazywane mistrzostwami świata. Marsch bierze tę pewność siebie, ale mówi o optymizmie, którym chce zarażać nie tylko piłkarzy, ale cały klub. To też co mówiłem, sposób dotarcia – piłkarz jest w centrum, piłkarz jest podmiotowy. Mówił o umyśle, dwóch podstawowych stanach, jakie mają piłkarze. Jeden popełni błąd, nic sobie z tego nie robi, gra dalej. Drugi popełni błąd, ma umysł analityczny, przepracowuje to i dopiero potem idzie do przodu. Marsch poszukuje do Red Bulla tego drugiego typu. To trener, który chętnie opowiada, dzieli się swoją wiedzą taktyczną, także jest z czego czerpać.

Ogląda pan wszystkie mecze Lecha Poznań?

Nie wszystkie, ale jak mam czas, zawsze oglądam. A zazwyczaj mogę tak sobie zorganizować czas, że mam go na oglądanie Lecha Poznań. Mieszkam w Poznaniu, proszę mi wierzyć, nie ma praktycznie wyjścia z domu, żeby ktoś nie zaczepił, nie zapytał o Lecha.

O co pytają?

Trenerze, co z tym Lechem? Jak pan to widzi? Wyjdziemy z kryzysu? Dlaczego cztery bramki straciliśmy? Typowe troski kibica.

Bywają niesympatyczne sytuacje?

Nie, nie miałem takich. Nawet ostatnio jechałem przez Wrocław, stoję na światłach. Pan obok pokazuje, żeby opuścić szybę. Zastanawiam się o co chodzi, czy może światło mi nie działa. A on:

– Zrobili panu świństwo w Śląsku, robił pan dobre wyniki z tamtym zespołem.

A to przecież kilka lat minęło. W Lechu, jak rozmawiam z kibicami, też są sympatyczne reakcje.

Nie chcę za bardzo wracać do przeszłości w Lechu, wielokrotnie pan o niej opowiadał. Ale te puchary, no przyzna, pan: duża plama. Roztrwoniony ranking. Tak jest pan postrzegany, pana Lech grał w lidze, punktował regularnie, ale puchary fatalne.

Co mogę powiedzieć, każdy ma swój mecz, o którym chciałby zapomnieć. Mogę powiedzieć, że wiem, co trzeba zrobić, żeby takich meczów już nie było. Ale mógłbym być posądzony o butę. I to jest sport, nigdy niczego nie można wykluczyć i wielokrotnie uczy pokory. Mogę tylko powiedzieć, że wyciągałem wnioski. Nie rzucam tego jako frazesu. Przygotowanie piłkarzy na to co się może wydarzyć w meczu. Po Lechu nigdy nie przegraliśmy w Pucharze Polski z zespołem niżej notowanym.

Mieliśmy taki mecz w Opolu, byliśmy w środku tabeli, przyjeżdżała Bytovia, która musiała wygrać, bo inaczej by spadła. My byliśmy zdecydowanym faworytem. Wiadoma była jednak motywacja Bytovii. Byłem pewny, że będziemy dominować, stwarzać okazje, bo piłkarsko jesteśmy lepsi. Ale może pójść jedna kontra, 0:1, trzeba zareagować. Cały tydzień przed tym meczem uczulałem swoich piłkarzy na sytuację pod 0:1. Nawet mnie dyrektor sportowy spytał dlaczego tak robię. Mówiłem: zaufaj mi, jeśli tak się stanie, to będzie najtrudniejszy moment w meczu. I faktycznie wyszli na prowadzenie po strzale z 30 metrów. Zespół jednak dalej funkcjonował, był gotowy, grał swoje. I na przykład tego brakło w pucharach. Nie jechaliśmy na Żalgiris z założeniem, że możemy przegrywać. Przepracowałem tamte mecze, tyle mogę powiedzieć. Jestem dzisiaj bardziej doświadczonym trenerem dzięki takim momentom w pracy.

Jak się panu dziś ogląda Lecha Poznań?

Serce się kroi. Wydawało się, że Lech, który był latem i w fantastycznym stylu awansował do fazy grupowej Ligi Europy, to zespół, który może dominować zarówno w kraju, jak i grać dobrze w Europie. Grupę miał trudną, OK. Ale zwracano uwagę na to, że gra dobrze do przodu i to uśpiło czujność. Bo ta organizacja w defensywie była zachwiana. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Patrząc na to, co jest po zimie, gdzie było trochę czasu żeby popracować, wkomponować nowych graczy… No nie wygląda to dobrze. Pozycja, którą zajmuje Lech, nie oddaje potencjału tego klubu. Pod względem potencjału kadry, Lech jest na równi z Legią. Ciężko się to ogląda i nie dziwię się, że nastroje są minorowe.

Pokusi się pan o diagnozę?

Mogę się pokusić o diagnozę osoby, która ogląda mecz. Latem, gdy zespół robił sukcesy w pucharach, wcale nie było różnicy w jakości piłkarzy, bo odszedł tylko Kuba Moder. Natomiast proszę zwrócić uwagę na ówczesne zachowania młodych piłkarzy Lecha. Radość po golach i tym podobne. Te różne małe zachowania. Oni tworzyli taką bandę, zarażali entuzjazmem starszych, swoją młodzieńczą radością nakręcali zespół. Stanowili serce tego zespołu. Nawet wypowiedź Puchacza o Mainz, które mogłoby z nimi przegrać, jest w tym tonie. Zespół nakręcany przez młodość. Ale oni stracili swoją pewność siebie. Ta energia uleciała. Starsi chcieliby wziąć odpowiedzialność, ale coś nie działa. Reakcja Ramireza po zmianie… Musiał  być sfrustrowany, skoro tak zareagował. Nie wiem na ile oni dzisiaj wewnętrznie tworzą zespół.

Ale to w dużej mierze te same personalia, co wtedy, gdy tworzyli zespół w drodze po fazę grupową Ligi Europy.

Może coś w środku się wydarzyło w sensie mentalnym. To wie tylko sztab, który prowadzi zespół. My możemy się tylko domyślać i dywagować.

Odejście trenera Skrzypczaka i przesunięcie trenera Bartkowiaka?

Ja myślę, że te zmiany nie doprowadziły do stabilizacji. Karol Bartkowiak jest człowiekiem z akademii, znał tych piłkarzy młodych, był takim pomostem. Plus Dariusz Skrzypczak, który znał całą historię klubu, kibiców. To się fajnie spinało. Natomiast to byłoby za duże uproszczenie, że dziś Lech gra gorzej tylko dlatego. To może być jedna z przyczyn.

Lech, mam wrażenie, jest też przewidywalny taktycznie. Nawet jak były sukcesy, to według mnie opierały się na indywidualnościach. Ishaku, który strzela. Tibie, Ramirezie czy Moderze. Taktycznie cały czas ten sam komunikat. Od tyłu wyprowadzenie, krótkie-średnie podanie, dość ofensywny styl. W lidze szybko został rozczytany, że trzeba wyjść wysoko do Lecha i Lech może mieć problemy.

Brzmi pan, jakby nie był fanem warsztatu trenera Żurawia.

Nie znam warsztatu trenera Żurawie, mówię co widzę, gdy oglądam mecz. Nawet najwięksi trenerzy wprowadzają zmiany, żeby wykrzesać coś innego z zespołu, zaskoczyć przeciwnika. Nie chodzi o to, żeby oceniać i nigdy tego nie będę robił, bo wiem jak złożona jest praca trenera i od jak wielu czynników zależy postawa zespołu. Nie wiem jak trener Żuraw pracuje. Ale patrzę na Legię, Czesiu Michniewicz zagrał słaby mecz w pierwszej kolejce, to zmienił system i zaskoczył choćby Raków w bardzo dobrym stylu. Czy Lech ma coś innego przygotowanego taktycznie? Nie wiem, czas nam pokaże.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Komentarze

46 komentarzy

Loading...