Reklama

Ivi Lopez? Fajny gość. Raków łapie oddech

redakcja

Autor:redakcja

21 lutego 2021, 18:09 • 3 min czytania 8 komentarzy

Dziś w Lubinie spotkały się ze sobą drużyny, które wiosną zdobyły w lidze jeden punkt. Bramki strzelone – zero. Zgodzimy się chyba, że jak na łącznie 540 minut „próbowania” jest to wynik nie najlepszy. W dodatku – dla dopełnienia obrazu – należy wspomnieć, że jedna z nich odpadła z Pucharu Polski z drugoligowcem (druga awansowała dalej). Jakie widowisko mogły nam stworzyć takie ekipy? Zgadliście – dość przeciętne. 

Ivi Lopez? Fajny gość. Raków łapie oddech

No ale dobra, co tam, będziemy widzieć tę szklankę do połowy pełną. Przynajmniej się postaramy.

Skoro ani piłkarze Rakowa Częstochowa, ani Zagłębia Lubin nie strzelili wiosną bramki w lidze, to należy docenić to, że dziś padły aż trzy. Jasne, pierwsza z nich była dziełem przypadku, jednak znów – skupiamy się na pozytywach. Doceniamy więc to, jak w polu karnym odnalazł się Patryk Szysz. W przypadku Lubina każde zachowanie „a la klasowy napastnik” to pewne wydarzenie (dziś Sevela na szpicy wystawił Drazicia!), a to wykończenie można pod to podciągnąć. Miedziowi wymieniali piłkę pod szesnastką gości, kluczem było odbiciem jej od Sapały, a potem swoje zrobił wspomniany Szysz. Pierwszą okazję po szybkiej kontrze chłopak jeszcze zmarnował, ale potem dał swojej ekipie prowadzenie.

ZNÓW KLUCZOWY IVI LOPEZ

Z kolei przed Rakowem będziemy chylić czoła za to, że zdołał się podnieść. Znów mecz im się nie ułożył, ale tym razem podopieczni Marka Papszuna byli w stanie odwrócić jego bieg. Pomógł przede wszystkim Ivi Lopez. Tijanić jak ostatnio irytował, tak irytuje nadal (więcej machania łapami niż udanych zagrań), Tudor po raz kolejny dużo biegał, ale niewiele z tego wynikało, Gutkovskis stał jak klocek w polu karnym, czekając na okazje do zmarnowania, a Hiszpan zrobił swoje.

Najpierw kapitalnie uderzył z rzutu wolnego i wyrównał stan rywalizacji. W lidze, w której świętem jest każdym gol strzelony bezpośrednio z piłki stojącej poza szesnastką, spora rzecz. Na dowód statystyka – w tym sezonie padło dopiero pięć takich bramek, a Lopez strzelił dwie.

Reklama

Później zmusił Hładuna do trudniej interwencji. Bramkarz Miedziowych poradził sobie z jego strzałem, ale odbitą przez niego piłkę tak nieudolnie próbował wybić Balić, że zapakował ją do pustej bramki.

Gdybyśmy byli malkontentami, to moglibyśmy zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie Ivi Lopez, ten mecz nie miałby sensu. Ale że nie jesteśmy – po prostu cieszymy się, że Hiszpan miał swój dzień (pierwszy gol w lidze od meczu z Lechem w 10. kolejce). I skoro już przyjęliśmy urzędowy optymizm – zaznaczmy, że Lopez kluczowy był już w meczu Pucharu Polski, gdy wypracował pierwszą bramkę, a kolejne dwie zdobył już sam.

JAK W POLSKIM FILMIE

Przed chwilą błyskawicznie przeskoczyliśmy z 29. na 81. minutę, ale to głównie dlatego, że po drodze działo się niewiele. Mieliśmy jakieś niezbyt klarowne sytuacje (choćby niecelne uderzenie Lopeza czy strzał Starzyńskiego po ruletce), ale to nie tak, że ktoś chciał umierać za trzy punkty. Nawet Raków, który po takim starcie był już dość blisko wchłonięcia przez peleton, nie wyglądał na drużynę, która chciała iść na noże, byle wywieźć komplet oczek. Udało się? No udało, bo obrońca gości miał zaćmienie, ale nie wynikało to z huraganowych ataków.

Dopiero w 84. minucie, już po stracie bramki, Martin Sevela wprowadził na plac swój zabójczy duet Mraz-Sirk. Pierwszy z nich w ostatniej minucie wywalczył rzut wolny, z którego nic nie wyniknęło. Czyli – biorąc pod uwagę poprzednie mecze Mraza – całkiem udana zmiana. Ech, niełatwo patrzeć na to Zagłębie, nawet przez różowe okulary.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...