Reklama

„Najpiękniejszy stadion w I lidze nie oznacza najwyższego budżetu w I lidze”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

19 lutego 2021, 12:09 • 26 min czytania 6 komentarzy

GKS Tychy to jeden z tych klubów, które od kilku lat wydają się być gotowe do sprawdzenia w Ekstraklasie, a jednak zawsze coś staje na przeszkodzie. Teraz również nie będzie łatwo, ale prezes Leszek Bartnicki mówi jasno: celem są przynajmniej baraże, mimo że aspiruje do nich więcej niż połowa stawki. Punkt wyjścia jest co najmniej niezły – tyle samo punktów co miejsce szóste i zaległy mecz z ŁKS-em, do którego dojdzie już w sobotę. Z prezesem tyszan rozmawiamy o celach klubu, jego sytuacji finansowo-organizacyjnej, próbach sprzedaży spółki piłkarskiej, postrzeganiu przez pryzmat stadionu, letniej rewolucji w zespole, odejściu Jana Biegańskiego, rozstaniu z Ryszardem Tarasiewiczem, ostrożności w temacie skautingu oraz piątym roku pracy po drugiej stronie frontu po odejściu z dziennikarstwa. Zapraszamy. 

„Najpiękniejszy stadion w I lidze nie oznacza najwyższego budżetu w I lidze”
GKS Tychy walczy wiosną o drugie miejsce czy o wejście do strefy barażowej? Sobotni mecz z ŁKS-em chyba wiele tu wyjaśni.

Nie wyolbrzymiałbym roli pierwszego meczu. Nawet ten sezon I ligi pokazał już, że sytuacja szybko może się zmieniać. Po paru kolejkach niektórzy zdążyli przesądzić, że Arka Gdynia i ŁKS mają pewny awans. Graliśmy w Gdyni, gdy Arka miała komplet punktów i wygraliśmy 2:0 po bardzo dobrym meczu. ŁKS z kolei, który przez większość rundy spisywał się dobrze lub bardzo dobrze, w pięciu ostatnich kolejkach wywalczył jeden punkt. Nie przywiązywałbym więc aż tak dużej wagi do pojedynczego meczu, natomiast oczywiście nie ma co ukrywać, że ŁKS w razie zwycięstwa będzie miał nad nami osiem punktów przewagi i to już byłaby duża strata. Ale nawet wtedy mielibyśmy jeszcze połowę sezonu, żeby próbować go dogonić. No i pamiętajmy, że znów będzie można wywalczyć awans poprzez baraże.

O co GKS Tychy gra? Myślę, że jesteśmy w gronie około dziesięciu poważnych kandydatów do znalezienia się w pierwszej szóstce na koniec sezonu. I ligę z różnej perspektywy obserwuję od wielu lat i muszę przyznać, że tak silnej i wyrównanej stawki sobie nie przypominam. Dziś nawet trzynasty Widzew Łódź ma aspiracje sięgające awansu i jego działacze tego nie ukrywają. To pokazuje, jak duże jest grono klubów zainteresowanych Ekstraklasą i jednocześnie mających ku temu predyspozycje budżetowe, infrastrukturalne czy historyczne. Liga zapowiada się bardzo ciekawie, a my chcemy zająć miejsce, które da przynajmniej możliwość powalczenia w barażu.

ŁKS WYRAŹNYM FAWORYTEM MECZU Z GKS-EM TYCHY. W TOTOLOTKU KURS NA WYGRANĄ GOSPODARZY WYNOSI 1.55

GKS Tychy ma wszystkie wspomniane podstawy do awansu? Tak ten klub często jest postrzegany z zewnątrz, gdzie wydaje się, że brakuje już tylko sukcesu sportowego.

Na GKS Tychy patrzy się dziś przez pryzmat pięknego stadionu – najpiękniejszego w I lidze obok obiektu Widzewa, a i sporo klubów Ekstraklasy mogłoby go pozazdrościć. Z racji tego, że Tychy są dość młodym miastem, bo prawa miejskie uzyskały 70 lat temu i nie mają słynnych zabytków, stadion miejski to rzecz, którą miasto może i musi się chwalić. Pod względem infrastrukturalnym nie mamy żadnych problemów ze spełnieniem wymogów licencyjnych dotyczących gry na najwyższym szczeblu. Wiosną 2020 przechodziliśmy proces licencyjny pod Ekstraklasę i przeszliśmy go w pierwszym terminie. Uważam, że to już bardzo dużo, tu jesteśmy gotowi. Zawsze mogłoby być lepiej, stąd też w tym roku obok stadionu budowane będzie boisko treningowe z naturalną i podgrzewaną nawierzchnią. Już mamy świetne boisko ze sztuczną trawą, również podgrzewane. Wszyscy nam go teraz zazdroszczą. Po naszych ostatnich sparingach rozdzwoniły się telefony z innych klubów, także ekstraklasowych, które chciałyby z tego boiska skorzystać.

Reklama

Jeśli chodzi o zaplecze dla drużyn młodzieżowym, też mamy się czym pochwalić. Podam przykład. Kilka tygodni temu z wykładami na temat niebezpieczeństw związanych z hazardem był u nas niespokrewniony ze mną Szymon Bartnicki, który kilka lat temu pracował w akademii Legii Warszawa. Widząc, jakie warunki mają grupy młodzieżowe w Tychach, stwierdził, że za jego czasów w Legii chłopcy mogliby tam o takich rzeczach pomarzyć.

Co do budżetu, sądzę, że jesteśmy w środku pierwszoligowej stawki.

Ryszard Tarasiewicz pracując w Tychach wiele razy podkreślał, że budżet powinien być wyższy, żeby walka o Ekstraklasę stała się realniejsza. Można wręcz było odnieść wrażenie, że GKS to bardziej ligowy biedak niż krezus. Pewnie przesada, ale wydźwięk był jasny: tu nie ma tylu pieniędzy, ile się niektórym wydaje.

Wracamy do tego, że ludzie w pierwszej kolejności patrzą na GKS przez pryzmat stadionu. A to niekoniecznie działa w ten sposób, że klub z najpiękniejszym obiektem jest najbogatszy. Idąc tym tokiem myślenia, Raków Częstochowa nie mógłby uchodzić za jeden z lepiej płacących klubów Ekstraklasy, a wszyscy wiemy, jak jest. Mamy możliwości i perspektywy, żeby walczyć o coś więcej, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że wyjąwszy epizod z Sokołem Tychy, tyscy kibice po raz ostatni mieli u siebie najwyższą ligę pod koniec lat 70., gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Mówimy o marzeniu któregoś już pokolenia. Chcielibyśmy je spełnić i będziemy o to walczyć. Klub świętuje 50-lecie istnienia i piękniejszego prezentu nie można sobie wymarzyć. Cały czas jednak musimy pamiętać, jak mocna i wyrównana jest stawka w tym sezonie. Najważniejsze, że zespół, który latem zaczęliśmy budować po większych zmianach kadrowych, jest perspektywiczny. Gdyby nawet nie udało się teraz awansować, to przed nowym sezonem nie trzeba byłoby dokonywać licznych korekt. Drużyna z racji wieku i perspektyw rozwoju wielu zawodników, byłaby w następnych rozgrywkach jeszcze silniejsza.

Fakt, iż sekcja piłkarska wyodrębniona ze spółki Tyski Sport nadal jest na sprzedaż, ma tu jakieś znaczenie? Nie doskwiera wam w klubie poczucie tymczasowości w tym kontekście czy macie poczucie, że w razie awansu wszystko się wyjaśni?

Awans zawsze pomaga, ponieważ I liga jest najdroższą ligą w Polsce. Nie z racji sum, tylko z racji tego, jakie są koszty, a jakie przychody z tytułu praw telewizyjnych i umów sponsorskich. W Ekstraklasie pieniądze od telewizji i z praw marketingowych to już naprawdę ogromny zastrzyk dla budżetu. W I lidze kwoty przelewane przez Polsat czy Fortunę są istotne, ale jednak niewspółmierne do tego, co mamy w Ekstraklasie. Różnica między wydatkami jest natomiast znacznie mniejsza, zwłaszcza gdy chce się z założenia znajdować w czołówce tabeli.

Odnośnie wątku głównego. Spółka piłkarska została wyodrębniona między innymi po to, żeby ułatwić ewentualne pozyskanie inwestora. Klub jednak znajduje się w niezłej kondycji finansowej. Nie stoimy pod ścianą i to nie jest tak, że mówiąc brzydko, ktokolwiek przyjedzie na wielbłądzie z workiem pieniędzy, to od razu zostanie właścicielem GKS-u Tychy.

A mam wrażenie, że dotychczas głównie tacy inwestorzy się pojawiali. Rok temu pisano o chętnych z Turcji i Hiszpanii, w kontekście których przewijały się jakieś agencje menadżerskie, wcześniej bliscy zainwestowania w klub byli Meksykanie.

Widzimy na przykładzie innych polskich klubów, jak mogą kończyć się przygody z zagranicznymi inwestorami. Są to doświadczenia, z których można wyciągać pewne wnioski. Nikt w urzędzie miasta, z prezydentem Andrzejem Dziubą na czele, nie pozwoli, by doszło do historii oznaczających konieczność zaczynania od zera w niższej lidze. A już przecież taki scenariusz w Tychach przerabiano. Jeżeli ktoś ma przejąć GKS Tychy – czy to jako właściciel pakietu całościowego, czy pakietu większościowego – musi być wiarygodny i zapewnić dalszy rozwój klubu na wszystkich płaszczyznach. Dotyczy to także grup młodzieżowych, ostatnio kładziemy duży nacisk na ten aspekt. Chcemy, żeby nasza młodzież trafiała do pierwszego zespołu, a nie żeby ktoś tu przyjechał z ciężarówką zawodników, którzy z góry dostaną miejsce w składzie.  Z każdym chętnym do rozmów usiądziemy, ale to jeszcze niczego nie będzie oznaczało.

Reklama
Obecnie szykują się jakieś rozmowy czy koronawirus utrudnia sprawę?

Koronawirus utrudnił wszystko, odchudził portfele wielu ludzi, a nawet ograniczył możliwość podróżowania. Jakieś rozmowy w tle się toczą, ale na dziś skupiamy się na tym, że już w sobotę zaczynamy wiosenną rywalizację.

Ciągle gramy bez kibiców, ale dla GKS-u Tychy to niekoniecznie same problemy. Przyznawał pan niedawno, że oszczędności związane z ochroną i zabezpieczaniem meczów w dużym stopniu równoważą te straty.

Wiele oczywiście zależy od frekwencji na danym spotkaniu. Nas chyba najbardziej w ostatnich miesiącach dotknął mecz z Cracovią. Drugi ćwierćfinał Pucharu Polski w historii klubu, miało być wielkie święto, a nagle kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem okazało się, że nie możemy wpuścić kibiców. To był pierwszy w całym kraju mecz bez udziału publiczności od momentu wybuchu pandemii. Wszystkie koszty związane z jego organizacją już ponieśliśmy i nic się nie dało w tym względzie zmienić. Wolałbym grać z kibicami i jeśli tylko będzie taka możliwość, podpiszę się pod nią obiema rękami, zwłaszcza że mając duży i nowoczesny stadion bez problemu jesteśmy w stanie zapewnić odpowiednie warunki. Wiosną, przed pierwszym otwarciem trybun, stawiano nas za wzór w tym kontekście. Nie mogę się doczekać powrotu publiczności, bo mam już dość meczów z pustymi trybunami, gdy słychać każde słowo i nie czuć, że kibice żyją razem z drużyną.

Do tego telewizyjne podkłady ze sztucznym dopingiem, na których nieraz słychać mylący widza gwizdek sędziego.

Dlatego chciałbym już grać z kibicami i głęboko wierzę, że wkrótce do tego dojdzie. Wiosną gramy u siebie kilka ważnych meczów z rywalami z czołówki i wsparcie z trybun byłoby bardzo potrzebne. Piłka nożna to gałąź rozrywki, a ona ma sens, gdy jest widownia – także ta na stadionie. Pozostaje nam czekać na decyzje organów państwowych. Jako władze Fortuna 1. ligi wraz z Ekstraklasą SA i PZPN-em staramy się lobbować w tej sprawie, tyle możemy zrobić.

Osobą kwestią są koszty, jakie kluby w Polsce ponoszą z tytułu organizacji imprez masowych. Są one niewspółmierne do innych dyscyplin sportu. Pełne stadiony mamy też chociażby na żużlu, a jednocześnie wiem, że koszty organizacji imprezy kluby żużlowe mają niższe. Kibice często nawet nie są świadomi takich rzeczy. Z boku może się wydawać, że klub zarabia na biletach i tyle. Kiedyś wypowiedziałem słowa, może mało popularne, że w naszym kraju kluby piłkarskie czasami więcej wydają na firmy ochroniarskie niż na szkolenie młodzieży. Chyba nie tędy droga.

Zimą przyszli tylko Wiktor Żytek i Kamil Kargulewicz, ale trudno być zaskoczonym. Już w grudniu zapowiadał pan, żeby więcej niż dwóch transferów się nie spodziewać. Ewentualnie jako trzecią nową twarz można dopisać powracającego po poważnej kontuzji Macieja Mańkę.

Zdecydowanie. Nie nastawialiśmy się na intensywne okno transferowe. Z kilku powodów. Pierwszy i zasadniczy jest taki, że istotna przebudowa kadry nastąpiła latem. Z klubu odeszło wielu zawodników, w większości mających wiekowo już trójkę z przodu. Chcieliśmy zespół odmłodzić i postawić na chłopaków, którzy szczyt piłkarskiej kariery mają przed sobą. Najlepiej, żeby wchodzili na ten szczyt z GKS-em Tychy. Zmienił się też pierwszy trener, pracę rozpoczął Artur Derbin. Było to pracowite okienko pod kątem zmian, więc siłą rzeczy musiało minąć trochę czasu, nim ten zespół zatrybi. Kto wie, czy tak naprawdę naszymi najlepszymi meczami jesienią nie były te dwa ostatnie – z Widzewem i Odrą Opole. Teraz chcieliśmy głównie zgrywać zespół i doskonalić niektóre elementy w grze.

Po dokładnej analizie wiedzieliśmy, że będziemy musieli sprowadzić młodzieżowca na skrzydło i gotowego zawodnika do środka pola. W drugim przypadku duże znaczenie miało odejście Janka Biegańskiego, choć nie tylko o nie chodziło. Zależało nam, żeby nowi zawodnicy regularnie grali w poprzednim klubie i nie byli do odbudowywania. Fajne CV, w którym jednak ostatnio głównie były ławka rezerwowych i kontuzje to nie nasz cel. Te plany udało się zrealizować.

Kolejna kwestia. Jak wiadomo, w Polsce kontrakty zawodników przeważnie wygasają w czerwcu, a nie w grudniu. Za dobrych zawodników trzeba zimą zapłacić, a jeśli ktoś jest do wzięcia za darmo, nie dzieje się to bez przyczyny.

Słusznie pan zauważył, że do gry wraca Maciej Mańka, który w przedostatniej kolejce zeszłego sezonu zerwał więzadła krzyżowe. Dosłownie kilka dni przed kontuzją Maciek przedłużył kontrakt, w praktyce wiążąc się z GKS-em Tychy do końca kariery. Cieszymy się, że „Maniol”, będący przecież wychowankiem klubu, może znów walczyć o miejsce na prawej obronie. Poprzednie rozgrywki były dla niego bardzo udane, strzelał dużo ładnych goli i zaliczał sporo asyst.

GKS TYCHY WYGRA W ŁODZI Z ŁKS-em? KURS 6.47 W TOTOLOTKU, REMIS – 3.70

Jak zaawansowany był temat z Rafałem Figlem, który ostatecznie wylądował w GKS-ie Katowice?

Nie ukrywam, że interesowaliśmy się Rafałem. Zadzwoniłem do niego jeszcze pod koniec rundy jesiennej w Ekstraklasie, gdy już było wiadomo, że w Podbeskidziu raczej nie wiążą z nim dalszych planów. Żeby było jasne: wcześniej odezwałem się do prezesa Bogdana Kłysa, wszystko odbyło się w zgodzie z przepisami. Rozmawialiśmy z Rafałem, wpisywał się w charakterystykę zawodnika, którego poszukiwaliśmy na pozycje „6” i „8”. W ostatnim czasie zaliczył dwa awanse do Ekstraklasy, więc w I lidze bardzo dobrze się sprawdzał. Przedstawiliśmy mu i jego agentowi swoje warunki, ale koniec końców zdecydował się na GKS Katowice. Już tam był, doskonale znam tam Rafała Góraka i Roberta Góralczyka, oni kiedyś wprowadzili go do piłki na poziomie centralnym. Nie zamierzałem się licytować. Skoro Rafał wybrał Katowice, to znaczy, że może w danym momencie nie czuł w pełni tego, co chcemy w Tychach zrobić. Co nie znaczy, że mieliśmy do niego pretensje, po prostu dokonał wyboru. Nie zawsze chęć pozyskania zawodnika oznacza jego pozyskanie.

Na daną pozycję zawsze trzeba mieć kilka opcji transferowych. Wiktor Żytek był jednym z zawodników, których od początku braliśmy pod uwagę. Jest znacznie młodszy niż Rafał Figiel, wciąż ma wiele do wygrania i do udowodnienia. Nie stanowi wielkiej tajemnicy, że znajdował się na celowniku kilku bogatszych klubów z I ligi i nawet Ekstraklasy. Wiosną w meczu na wodzie sami się przekonaliśmy, jak groźnym potrafi być zawodnikiem. Tym bardziej cieszę się, że go do siebie przekonaliśmy. Podpisaliśmy z nim dość długi kontrakt, jest w najlepszym wieku dla piłkarza i nie musimy rozmyślać o Rafale Figlu.

Z tego co pan mówi, wynika, że Żytek był właśnie przekonany do projektu, skoro oparł się zainteresowaniu bogatszych klubów, a Figla trzeba byłoby przekonywać głównie na polu finansowym.

Mamy swoją filozofię budowania drużyny z Krzysztofem Bizackim i Arturem Derbinem. Wiele czasu spędzamy na rozmowach i analizowaniu różnych wariantów i tak jak mówiłem: nie jesteśmy krezusem tej ligi i nie zamierzamy zawodników przekonywać tylko i wyłącznie cyframi na kontrakcie. Mamy zgodną z prawdą opinię klubu stabilnego, który płaci na czas. Piłkarze w dniu „Matki Boskiej Pieniężnej”, przypadającym u nas w dziesiątym dniu danego miesiąca, nie muszą naciskać non stop F5, żeby sprawdzić, czy przelew doszedł. Warto to doceniać. Z każdym przychodzącym zawodnikiem dużo rozmawiam, starając mu się nakreślić wizję jego rozwoju połączoną z wizją rozwoju klubu. Pieniądze nie mogę być jedynym czynnikiem motywującym. Mamy dziś grupę ludzi, których najlepsze dopiero czeka. To bardzo ważne, gdy trzeba dać maksimum z serca i wątroby.

Kibice na pewno byli rozczarowani odejściem Janka Biegańskiego, natomiast pan podsumowując 2020 rok stwierdził, że zatrzymanie go to było mission impossible.

Z dużym wyprzedzeniem rozpoczęliśmy rozmowy na temat nowego kontraktu, natomiast sytuacja była niezwykle trudna i skomplikowana. Nie wystarczyło przekonanie samego Janka. Był zawodnikiem niepełnoletnim, więc przekonany musiał być również jego tata, który w międzyczasie wyrobił sobie licencję pośrednika transferowego. Powiem szczerze: nie mam sobie nic do zarzucenia w tej sprawie. Wiem, ile rozmów odbyliśmy, ile czasu poświęciliśmy na nie tylko piłkarski rozwój Janka. Jego nauczycieli ze szkoły znałem lepiej niż nauczycieli moich synów. Wnioski niech sobie każdy wyciągnie.

Naprawdę zależało nam na jego pozostaniu. Uważałem, że on może się dalej rozwijać w Tychach. Wiosną tego roku czeka go matura i chcieliśmy, żeby pograł u nas jeszcze przynajmniej do końca sezonu. A później przecież każdy zdaje sobie sprawę, że chłopak ma możliwości na grę w dużo lepszym otoczeniu. Nikt się nie łudził, że spędzi u nas długie lata, ale liczyliśmy, że skoro tutaj się wyszkolił i pokazał, to klub finalnie dostanie z tego tytułu odpowiednią gratyfikację finansową. Skończyło się tylko na ekwiwalencie. Piłka to system naczyń połączonych. Jeżeli nie zarabia klub, z którego zawodnik odchodzi, to zarabia ktoś inny w tej układance. W ostatnim czasie widzieliśmy to też w głośnym przypadku innego zawodnika na literę „B”. Klubom trudno dziś zatrzymywać młode talenty. Są one otoczone różnymi osobami, różne czynniki decydują.

Najłatwiej powiedzieć, nie znając kulis sprawy, że głupi Bartnicki zarobił na Biegańskim zdecydowanie mniej niż powinien. Trudno jednak, żebym siłą włożył długopis do rąk Janka i jego ojca. Życzę chłopakowi powodzenia, gratuluję mu ostatniego występu, zwycięstwa Lechii i tyle. Mam nadzieję, że kiedyś będzie sprzedawany za grube miliony euro i GKS jeszcze z tego tytułu otrzyma jakieś środki. Skupiamy się na wychowywaniu kolejnych Janków Biegańskich. Wydaje mi się, że mamy naprawdę sporo ciekawych chłopaków, którzy za kilka lat będą też na ustach kibiców w całej Polsce.

Nie wyrzucał pan sobie trochę, że nie rozpoczął tych rozmów jeszcze wcześniej, chociażby jesienią 2019, gdy Biegański nie grał u Ryszarda Tarasiewicza i nie znajdował się na fali wznoszącej? Podczas tej podsumowującej konferencji powiedział pan, że wtedy trudno było mu oferować nowy kontrakt.

Jednym z powodów naszego rozstania z Ryszardem Tarasiewiczem była różnica zdań co do wprowadzania młodych zawodników do drużyny. Oczywiście zgadzam się, że gdyby Janek Biegański grał regularnie przed odejściem tego trenera, to być może sprawy potoczyłyby się inaczej. Niewykluczone, że gdybyśmy mogli rozmawiać już rok temu, to mielibyśmy więcej argumentów, żeby chłopaka w klubie zostawić. A dawał takie sygnały, poprzedniej zimy w meczach sparingowych u Tarasiewicza prezentował się bardzo dobrze. Nie jestem jednak osobą, która będzie trenerów do czegokolwiek zmuszała.

Chodzi mi jednak o to, czy uważa pan, że klub okazał się tutaj wystarczająco przewidujący? Jesienią 2019 Biegański nie grał w I lidze, ale dostrzegając jego potencjał może dałoby się już w tamtym czasie załatwić temat przedłużenia umowy.

No dobrze, ale jaki interes w przedłużaniu kontraktu z klubem miałby zawodnik, który nie gra?

Taki, że poczułby się doceniony w kontekście przyszłości, wiedziałby, że długofalowo wiąże się z nim poważne plany i jest inwestycją dla klubu.

Inwestycją jeżeli ma jeszcze rok kontraktu, a na tu i teraz w ogóle nie gra? Gdyby Janek grał i nie chciał podpisać nowego kontraktu, ktoś mógłby go zaszantażować, że jeśli się nie zdecyduje, to przestanie grać. Przykład chociażby Mateusza Wdowiaka w Cracovii. Nie chcę teraz rozstrzygać, czy to metoda moralnie słuszna, natomiast teoretycznie klub mógłby pójść taką drogą. Ale jeśli piłkarz i tak nie gra, to nawet w ten sposób się go nie przekona, bo w praktyce nic by się u niego nie zmieniło.

Czyli w tamtym okresie już z nim rozmawialiście o przedłużeniu współpracy, a on dawał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany?

No trudno, żeby była tutaj jakaś chęć z jego strony, skoro nie dostawał żadnych szans w I lidze. Nie mówię, że to zawsze jest wina trenera. Janek też swoje wie, na przykład to, że swego czasu miał trochę więcej kilogramów niż teraz. Wracamy do tego, że szkoda, iż tak późno zaczął grać, bo wówczas pozycja negocjacyjna klubu byłaby lepsza.

A propos Ryszarda Tarasiewicza. Został zwolniony już po drugim meczu rundy wiosennej, czyli w dość nietypowych okolicznościach. Z perspektywy czasu ma pan dokładnie takie samo przekonanie, że warto było wykonać taki ruch?

Nikt jeszcze nie mógł przewidzieć, że za kilka dni wybuchnie pandemia i przez trzy miesiące nie będziemy grali w piłkę. Trudno było mówić o efekcie nowej miotły w takich okolicznościach. Zespół w trybie awaryjnym przejął Ryszard Komornicki i nie mogliśmy obiektywnie stwierdzić, czy warto już szukać docelowego szkoleniowca. Długo przecież nie wiedzieliśmy, czy sezon zostanie dokończony. Generalnie nie była to sytuacja normalna. Jeśli jednak ktoś mnie spyta, czy żałuję decyzji o rozstaniu z Ryszardem Tarasiewiczem, to powiedziałbym, że nie. Gdybym musiał podjąć ją ponownie, zrobiłbym to samo.

Tarasiewicz dawał do zrozumienia, że jest bardzo rozczarowany takim obrotem spraw? Później w kilku wywiadach nie ukrywał dużego żalu do klubu.

Trener Tarasiewicz ma teraz dużo wolnego czasu, może mieć różne przemyślenia. Ja nie zamierzam tego komentować.

Irytowało pana, że Tarasiewicz chyba najwięcej w całej lidze narzekał na sędziów? Co by się nie działo podczas meczu, na konferencjach powracał ich temat. W pewnym momencie stało się to trochę kuriozalne.

Wie pan, na gorąco można być zdenerwowanym po meczu, w którym błąd sędziego zaważył o wyniku. Też mi się to zdarza i pewnie zdarza się każdemu pracownikowi każdego klubu. Takie sytuacje zawsze bolą, w ostatniej rundzie również nas one spotykały. Uważam natomiast, że wpływu wielkiego na to nie mamy. Zakładam, że sędziowie nie mylą się celowo. Błędy wynikają ze zwykłej ludzkiej ułomności, co nie znaczy, że zaraz po meczu, gdy adrenalina jeszcze buzuje, nie jest się wręcz wściekłym. Jeśli chodzi o trenera, lepiej, żeby w trakcie meczu skupiać się na tym, co dzieje się na boisku, a nie na arbitrze technicznym. Nic się tu nie wskóra. Awansujmy do Ekstraklasy, to będziemy mieli mecze z VAR-rem, choć on też nie rozwiązuje wszelkich problemów.

Po co Ryszard Komornicki przyszedł do GKS-u Tychy? Piastował stanowisko, które chyba nie do końca było potrzebne, a on sam zdawał się nie wiedzieć, za co tak naprawdę ma odpowiadać. Najwięcej na starcie mówił o transferach, ale potem Tarasiewicz narzekał, że w ogóle przy nich nie pomagał, a sam Komornicki twierdził, że ma głównie wdrażać nowy system szkolenia w klubie. Potem sprawiał wrażenie, jakby został niemalże zmuszony do bycia tymczasowym trenerem, choć pokątnie mówiło się, że właśnie o to mu chodziło.

Przyszedłem do klubu kilka tygodni po zatrudnieniu Ryszarda Komornickiego, więc trudno mi odpowiadać za tę decyzję. Na pewno kluczową sprawą miała być u niego pomoc w stworzeniu modelu szkoleniowego. Komornicki był w przeszłości świetnym piłkarzem, zresztą m.in. GKS-u Tychy. Ma duże doświadczenie, jeszcze niedawno pracował w FC Kaiserslautern. Dopiero kilkanaście dni temu został stamtąd zwolniony. Był u nas, już go nie ma, wolałbym się skupić na tym, co przed nami, a nie grzebać w przeszłości. Pozytywy związane z jego pobytem w Tychach też da się wyciągnąć, choćby zwiększenie nacisku na treningi indywidualne z młodymi zawodnikami.

Podsumowując letnie transfery, w zasadzie jedyne nieco większe uwagi miał pan do Damiana Nowaka. Na razie prawie wszyscy się sprawdzili.

Jak wszyscy i sam Damian pewnie też, spodziewałem się, że strzeli znacznie więcej niż jednego gola, ale nadal w niego wierzę. Myślę, że cztery bramki zdobyte w sparingach, czyli najwięcej z całego zespołu, pokazują, że wciąż warto na niego liczyć. Co do reszty transferów, nie wykonywaliśmy tych ruchów po omacku. Raczej sięgaliśmy po zawodników, których od początku chcieliśmy. Byli w odpowiedni sposób prześwietleni i grali w poprzednich klubach, nie musieliśmy ich odbudowywać. Nemanja Nedić przyszedł z czołowego klubu czarnogórskiej ekstraklasy, grał w europejskich pucharach. Kamil Szymura był kapitanem GKS-u Jastrzębie, Bartek Biel był najlepszym strzelcem GKS-u Bełchatów, a Krzysztof Wołkowicz też się w nim wyróżniał. Oskar Paprzycki był podstawowym zawodnikiem Chojniczanki, Łukasz Norkowski był najważniejszym młodzieżowcem w Jastrzębiu. A Damian Nowak pod koniec rundy wiosennej omal nie wprowadził Radomiaka do Ekstraklasy. Marcel Stefaniak nie grał wiosną w Bałtyku Gdynia, ale tylko dlatego, że cała III liga nie grała. Wcześniej, będąc wypożyczonym z Widzewa, miał tam pewny plac. Każdy z tych zawodników przyszedł do nas, by od razu wykonać kolejny krok naprzód w karierze.

Co też istotne, szatnia została mocno spolonizowana. Jedynym regularnie grającym obcokrajowcem jest Nedić, który już świetnie mówi po polsku. To dodatkowo ułatwia przekaz trenerowi, a drużynie łatwiej stworzyć dobrą atmosferę. To pokrótce wyjaśnienie, dlaczego na ten moment nasze letnie transfery uważam za udane.

Czyli pana zadaniem, proporcje między Polakami a obcokrajowcami w pewnej chwili zostały zaburzone?

Tak, oczywiście nie ma tu żadnych podtekstów ksenofobicznych, nie o to chodzi. Oprócz tego kadra zespołu nie była właściwie zbalansowana pod względem wiekowym.

To drugie chyba nawet bardziej. Z grona zawodników, których pożegnaliście latem, aż siedmiu było już po trzydziestce.

Na ostatni mecz trenera Tarasiewicza z Chrobrym Głogów średnia wieku wyjściowego składu wynosiła ponad 30 lat, mimo że musiał w nim być młodzieżowiec. To niekoniecznie był właściwy kierunek i chcieliśmy go zmienić. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Mamy znacznie młodszy zespół, a w razie braku awansu kontrakty większości zawodników będą ważne przynajmniej przez następny sezon. To bardzo ważne, zakładając, że ci chłopcy swój szczyt kariery dopiero mają przed sobą i jeszcze powinni się rozwijać. Jeśli natomiast mamy drużynę opartą na 30-latkach, to super, gdy uda się zrealizować cel sportowy, ale jeśli nie, to powoli dochodzi się do ściany. Odmłodzenie składu tak czy siak jest wtedy nieuchronne. Uważam, że przeprowadziliśmy je we właściwym momencie i jak na tak duże zmiany w zespole, trzeba naprawdę pozytywnie ocenić wynik za rundę jesienną. Przegraliśmy jedynie trzy mecze, poza Miedzią Legnica nie przegraliśmy z nikim ze ścisłej czołówki. Letnie transfery wkomponowały się może nawet szybciej, niż niektórzy zakładali.

A wszystko to mimo, że klub nadal nie ma działu skautingu, co nieraz się wam wypomina. Pan do tego tematu podchodzi bardzo pragmatycznie.

Mamy w Polsce przykłady klubów, w których mówi się o wielkim skautingu, a summa summarum w ostatniej chwili trafiają do nich zawodnicy z dziwnych krajów, którzy przez ostatni rok rozegrali jeden mecz. Nie mogli być jakoś szczególnie obserwowani, skoro nie pojawiali się na boisku. Co nie znaczy, że nie dążę do tego, żeby w Tychach nie było rozbudowanego działu skautingu. Myślę, że potrzeba jeszcze przynajmniej pół roku, by zaczął on być widoczny. Natomiast to, że nie mamy dziś ludzi, którzy mają na tabliczce swojego gabinetu napisane „skaut” nie oznacza, że nie selekcjonujemy zawodników, także do rezerw i drużyn młodzieżowych. Zapewniam, że wielu ciekawych chłopaków do nas trafia i to nie tylko takich, których nazwiska wyświetlą się na stronie głównej 90minut.pl. Mamy w tym względzie sporo kompetentnych osób w klubie. Pierwszym narzędziem skautingowym, szczególnie w przypadku młodzieży, są trenerzy poszczególnych grup. Wśród swoich obowiązków mają także raportowanie o ciekawych zawodnikach, których wypatrzą podczas meczów. Ja też, z racji swojego wieloletniego doświadczenia dziennikarskiego i zdobytych kontaktów, cały czas mocno interesuję się piłką, oglądam mnóstwo spotkań. Dokładam jakąś cegiełkę do naszych transferów.

Można też mieć skauting, który ma narzędzia i ich nie wykorzystuje. Arka Gdynia niedawno zatrudniała skauta na niższe ligi hiszpańskie, z jego polecenia kilku zawodników sprowadziła i były to okropne pudła.

Cóż z tego, że miałbym dziś skauta na Bundesligę, skoro nikogo bym stamtąd nie ściągnął. Generalnie rozwijanie skautingu jest jak najbardziej słuszne i wskazane, ale tak czy siak w dużej mierze opiera się to na chęci do pracy poszczególnych ludzi i ich kontaktach. Wypatrzenie zawodnika to jedno, może on wpaść w oko wielu klubom. Drugą sprawą jest rozpoznanie zawodnika pod względem charakterologicznym i tak dalej. Wtedy liczą się przede wszystkim kontakty, możliwość dotarcia do osób, które znają piłkarza, jego rodzinę i otoczenie. Czasami są sytuacje typu konieczność znalezienia pracy dla żony zawodnika i trzeba to zawczasu wiedzieć. O Nemanji Nediciu rozmawiałem z zawodnikami, którzy kiedyś grali w Polsce, a potem występowali w Czarnogórze i go znali. Kibice GKS-u chyba dziś nie wyobrażają sobie składu bez niego. Był on dwukrotnie mistrzem Czarnogóry, grał regularnie w europejskich pucharach, mogliśmy zobaczyć, jak radził sobie na tle Slovana Bratysława. Byliśmy do niego w pełni przekonani. Ale znów podkreślę, że warto mądrze rozwijać skauting i takie są plany, bo jeśli się nie rozwijasz, to de facto się cofasz.

Pięć lat temu odszedł pan z dziennikarstwa i zajął dyrektorskie lub prezesowskie gabinety. Był moment, w którym pan trochę tej decyzji żałował lub czuł, że zaczyna się wypalać? Grzegorz Lech, który dopiero od kilku miesięcy jest prezesem Stomilu, przyznał, że bierze pod uwagę efekt szybkiego wypalenia w tej pracy.

Miałem okazję komentować mecze Grzegorza Lecha w trzech klubach, a dziś jesteśmy kolegami. W lipcu – po meczu ze Stomilem, którym w praktyce zaprzepaściliśmy szanse na baraż – długo rozmawialiśmy. Wypytywał o pracę, jak to jest daleko od rodziny, czy nie żałuję przejścia na drugą stronę rzeki. A tu proszę, po kilku miesiącach mówię mu „panie prezesie”.

To praca bardzo interesująca, która niesie ze sobą mnóstwo wyzwań. Daje wiele satysfakcji jeśli się coś uda, ale jeśli nie wychodzi, pojawia się dużo stresu i może szybko przybyć siwych włosów na głowie. Są momenty, gdy człowiek na wszystko narzeka, a po przegranym meczu ma wszystkiego dosyć. Albo gdy zrobiło się wiele, żeby zawodnik został w klubie, a on nie zostaje. Trudno nie czuć wtedy rozgoryczenia, ale generalnie mówimy o bardzo fajnej pracy, która daje możliwość zrobienia czegoś dobrego. Nie ma jednak co ukrywać: to zajęcie dla ludzi zdających sobie sprawę, że 24 godziny podczas doby to zdecydowanie za mało. Zdających sobie sprawę, że nie ma normalnych wakacji, wolnych weekendów, czasu dla rodziny. Nieustannie trzeba być na stendbaju, że użyję określenia z dziennikarskiego okresu. Trzeba to zaakceptować, zwłaszcza jeśli poważnie podchodzi się do tematu i żyje się klubem. Bycie prezesem to nie tylko zapozowanie z nowym zawodnikiem czy obejrzenie meczu w loży VIP. To też mnóstwo problemów do rozwiązania, mniej lub bardziej przyziemnych. To też telefon od mamy zawodnika z U-12, bo synkowi się nie podobało na treningu. Nigdy jednak nie żałowałem decyzji podjętej w 2016 roku.

Nie wiem, jak się moje życie potoczy, ile rzeczy będę jeszcze robił. Za niespełna półtora roku kończę 40 lat i w prezencie urodzinowym chciałbym jeszcze skomentować jakiś mecz. Koledzy z różnych stacji telewizyjnych, którzy to czytają, niech wiedzą, że jeśli mnie wtedy do czegoś zaproszą, będę bardzo wdzięczny. Uwielbiałem komentować mecze, robiłem to przez 10 lat i nie ukrywam, że akurat tego trochę mi brakuje. Dzięki tej pracy i komentowaniu przede wszystkim ze stadionów – wyszłoby około 150 meczów Ekstraklasy i podobnie I ligi – poznałem wielu ludzi i kulisy tego wszystkiego. To otworzyło mi drogę po drugiej stronie i często mi dziś pomaga, choćby w tym, że jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o danym zawodniku, zawsze znajdzie się w telefonie kilka kontaktów, z których warto skorzystać.

Nieraz pan już podkreślał, jak zmienia się perspektywa po wejściu w gabinety. Od początku spodziewał się pan, że tyle wyobrażeń zostanie zweryfikowanych czy jednak na starcie zakładał, że zbyt wiele pana nie zaskoczy?

Zdawałem sobie sprawę, że będę musiał się wielu rzeczy nauczyć, ale chyba nie sądziłem, że aż tylu. Im więcej wiedzy zdobywasz, tym bardziej uświadamiasz sobie, ile jeszcze nie wiesz. Siedząc po tej drugiej stronie barykady jako dziennikarze czy kibice nie mamy świadomości o bardzo, bardzo wielu sprawach. Nie znamy mnóstwa procedur i uwarunkowań w funkcjonowaniu polskich klubów, nieraz mocno przyziemnych. Dopóki się w te buty nie wejdzie, trudno sobie zdawać sprawę z tych rzeczy. To w pewnym sensie naturalne. Gdybym dziś miał nagle zostać elektrykiem wysokich napięć, też musiałbym się dowiedzieć o milionie nowych rzeczy.

To w jakich kwestiach praktyka najbardziej zweryfikowała pana wyobrażenia?

Nie chcę się zagłębiać w szczegóły, to wręcz mogłoby być nudne dla czytelników. Powiem ogólnie: obserwując z boku, dużo rzeczy po tamtej stronie wydaje nam się znacznie łatwiejszych. Wszystko jest proste i oczywiste. Łatwo doradzać kogo sprzedać, kogo pozyskać, kto będzie świetnym zawodnikiem, a kto nie, jak pewne kwestie zorganizować. Czasami nawet nie mamy pojęcia, jak ogromne są koszty przeprowadzenia transferu, który w naszym mniemaniu jest bezgotówkowy. No i dopiero, gdy człowiek zaczyna pracować w klubie, rozumie, jak ogromnym przedsięwzięciem jest zorganizowanie w Polsce meczu piłkarskiego. Ile to wymaga pozwoleń, licencji, zaangażowanych służb, jakie kwoty tego dotyczą. Dziennikarz czy kibic nawet sobie nie wyobraża, jak dużo osób – o których być może nawet nie wie – musi tytanicznie pracować, żeby wszystko odbyło się jak należy.

Kolejną wielką różnicą, którą pan wskazywał, jest zupełnie inny poziom odpowiedzialności za wydawane sądy i podejmowane decyzje. Dziennikarz może kogoś ocenić, trafi lub pomyli się i tyle, a pan za wszystko będzie świecił oczami. Rafał Kędzior wspominał w Footrucku, że często się z tego śmiejecie.

Świecenie oczami to najmniejszy problem, zawsze można założyć ciemne okulary. Gorzej, że zostajemy z podpisanym kontraktem, z którego trzeba się wywiązywać. Gdybym więc miał w jednym słowie zawrzeć największą różnicę między dziennikarzem a prezesem klubu, to jest to właśnie słowo „odpowiedzialność”. Zupełnie inna optyka. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o pretensje do dziennikarzy, taka jest specyfika ich pracy. Rafał też dostrzega te różnice, po pracy w dziennikarstwie poznał piłkę z kilku innych stron, aktualnie pracuje w agencji menadżerskiej. Dziś mieszkamy niedaleko od siebie i choć od dawna jesteśmy dobrymi kolegami, to są sytuacje, kiedy nasze interesy nie są zbieżne i każdy walczy po swojej stronie.

Z Chojniczanki odchodził pan z podniesionym czołem – to był sezon, w którym sensacyjnie liderowała w I lidze – i tylko dlatego, że pojawiła się oferta z Motoru Lublin. A jak by pan podsumował ten drugi okres? Mówiliśmy, że GKS Tychy często jest postrzegany przez pryzmat ładnego stadionu i identyczny problem chyba dotyczył Motoru.

No i chodziło tylko o poziom III ligi, więc ten stadion jeszcze bardziej się wyróżniał. Specyficzny był sam fakt, że po kilkunastu latach wróciłem do rodzinnego miasta. Inaczej pracuje się w klubie, na którego mecze chodziło się kiedyś jako kibic. To czasem pomaga, a czasem wręcz przeciwnie. Dwa i pół roku w Lublinie będę miło wspominał. Cenna lekcja, bez której pewnie nie byłbym teraz w Tychach. Wiele rzeczy udało się zrobić, choć jest niedosyt, że podczas mojej prezesury nie awansowaliśmy do II ligi. Działała klątwa drugiego miejsca. Pozostał cień satysfakcji, że już wtedy powstawał zespół, któremu udało się awansować rok później. Do Lublina ciągle wracam, bo tam mieszka moja rodzina, a synowie trenują w Motorze. Mam dobre relacje z wieloma osobami z klubu, nadal śledzę jego losy i życzę mu kolejnych awansów. Dziś jednak skupiam się na tym, co w GKS-ie Tychy. Wierzę, że czeka nas tu jeszcze wiele pięknych chwil.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/400mm.pl/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

6 komentarzy

Loading...