Reklama

Felicio Brown Forbes – osąd bohatera

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2021, 12:47 • 6 min czytania 15 komentarzy

Felicio Brown Forbes to bohater niewątpliwie specyficzny. Nie jest ani wielkim piłkarzem, ani wielkim napastnikiem i to nawet na miarę tej niespecjalnie ekskluzywnej ligi. Ale przy tym ma jedną właściwość, która wyróżnia go na tle reszty: co by się nie działo na boisku, jakiej nie odgrywałby roli w zespole, zawsze będzie widoczny. Najzwyczajniej w świecie nie przydarzają mu się ekstraklasowe mecze, rundy i sezony, po których nie wzbudzałby jakichś emocji. Ma koloryt, barwę, nie jest bezpłciowy, a to już coś. Trudno go sklasyfikować, zamknąć w ramach, bo zaraz z nich ucieka, nie pozwalając określić się ani jednoznacznie na plus, ani jednoznacznie na minus. I doskonale widać to po jego ligowych podbojach w Wiśle Kraków. 

Felicio Brown Forbes – osąd bohatera

Pamiętamy Browna Forbesa z czasów gry dla Korony Kielce. Jesienią 2018 wyglądał jak pokraka, kopał się po czole, nagminnie marnował setki, ale już wiosną zasygnalizował, że coś tam w ten futbol umie – nie panikował z piłką przy nodze, nadawał się do gry kombinacyjnej, przepychał defensorów, wygrywał pojedynki. Może dalej irytowała ta jego wrodzona nieskuteczność i stawanie się symbolem napastnika „świetnie absorbującego uwagę obrońców, choć całkowicie nieskutecznego”, ale przynajmniej nie był już całkowitym szrotem.

W Rakowie zaszła w nim dalsza ewolucja, poczynił kolejny mały kroczek do przodu.

Zadaniowa rola w systemie Marka Papszuna. Solidne liczby – 27 meczów, 10 goli. Sporo minut obok Sebastiana Musiolika. Przyzwoite wrażenie estetyczne i artystyczne. Nikt się nim specjalnie nie podniecał, nikt nie zamierzał go wybitnie chwalić, ale ewidentnie, trochę niepostrzeżenie, wyrobił sobie markę nie najgorszego ligowca. Tylko, że przyszedł nowy sezon, nowe rozdanie i stracił miejsce w składzie na rzecz Vladislavsa Gutkovskisa. Poszedł do Wisły, gdzie na już miał rozwiązać problemy Białej Gwiazdy z obsadą pozycją napastnika.

Czy rozwiązał? Chyba tak, choć – jak to już w przypadku Kostarykanina bywa – nie jest to wcale oczywiste i jednoznaczne. No bo niby Felicio Brown Forbes ma na koncie pięć bramek i asystę w dziesięciu meczach dla Wisły, niby z nim w składzie Biała Gwiazda punktuje nie najgorzej, niby nie jest ani pierwszym, dwudziestym, ani pewnie nawet pięćdziesiątym kandydatem do szyderki i podśmiechujek, ale dalej coś skrzypi, coś nie gra w tej historii. Wszystko dlatego, że Felicio Browna Forbesa dalej cierpi na swoją największą zmorę: nieskuteczność.

To już przypadłość chroniczna.

Brown Forbes może się przykładać i koncentrować. Wszystkimi siłami próbować przełamać swoją naturę. Mieć naturalną nawigację na dobre pozycje strzeleckie. Umieć znaleźć się we właściwym miejsce i we właściwym czasie. Przyciągać do siebie piłkę jak magnes. Ale kiedy przychodzi, co do czego, to można mieć pewność, że swoje zmarnuje. I to niezależnie, czy spod bramki, z ostrego kąta, z pola karnego, spoza karnego, w sytuacji sam na sam, w asyście defensorów lub bez asysty. Po prostu pudłuje, marnuje, partaczy.

Reklama

Ze Stalą Mielec strzelił ładnego gola piętką, ale wcześniej zmarnował dwie bardzo dobre okazje. Z Podbeskidziem czerwoną kartkę za faul na nim otrzymał Aleksander Komor. Gdyby nie to, napastnik Wisły już wychodził sam na sam z Leszczyńskim i w sumie napisalibyśmy, że zabrano mu tym samym gola, ale przecież to Brown Forbes – czy był trafił? Licho wie. Z Lechią był klasycznym sobą. Zaliczył pudło głową w pierwszej akcji meczu, a potem głównie – bez większych efektów – nakręcał ataki przyjmowaniem podań na ścianę i przetrzymywaniem piłki. Z Wartą zagrał nieciekawie. Raz próbował z dystansu, ale akurat niecelnie, poza tym kicha, ale to właściwie wyjątek, takie bezbarwne mecze zdarzają mu się bardzo rzadko.

Z Zagłębiem strzelił gola. Lubomir Guldan zagrał w poprzek boiska, Jean Carlos przejął piłkę, podał do Browna Forbesa, a ten w sytuacji sam na sam z bramkarzem pokonał Dominika Hładuna. Z Cracovią wywalczył karnego, nacinając na rękę Dawida Szymonowicza. Pewnie wykorzystał jedenastkę, ale potem zaaplikował łokieć w twarz jednemu z rywali i wyleciał z boiska. Z Legią zaś dał festiwal nieskuteczności. Pisaliśmy:

  • W pierwszej połowie laga na niego z własnej połowy, trochę wygrywa walkę fizyczną z Jędrzejczykiem i Wieteską, a trochę korzysta z ich gamoniowatości. Boruc skraca kąt, gasi akcję.
  • Wisła dzięki wzorowemu przykładowi wysokiego pressingu odbiera piłkę pod polem karnym Legii, Brown Forbes może zrobić z tą akcją wiele, także kończyć ją samemu, ale nie niecelnym strzałem.
  • Znowu laga z własnej połowy, zawala Jędrzejczyk. Umiarkowanie pomaga Wieteska, Brown Forbes robi rajd, ale nie potrafi go skończyć golem.
  • Doskonałe dogranie Yeboaha, Brown Forbes ma patelnię. Chyba najlepsza szansa, niepilnowany, ma trochę miejsca, tylko uderzyć. I uderza, nawet z całej pety, ale w Boruca.

Starał się, robił swoje, nie było tak, że dostawał wszystko pod nos, ale kij z tego wyszło. Z Lechem się zrehabilitował. Zaliczył asystę przy bramce Jakuba Błaszczykowskiego. Nie jakieś super zachowanie, po prostu odczekanie aż Kuba dobiegnie w odpowiednie miejsce, odegranie i gol, ale no, na wagę zwycięstwa. Potem jeszcze mocno huknął z niezłej pozycji, ale jego strzał obronił Filip Bednarek. Z Piastem stwarzał zagrożenie – a to zablokował go Jakub Czerwiński, a to uprzedził go Frantisek Plach. W dwóch niezłych okazjach – raz strzelił obok bramki, raz nad bramką. Biegał do pressingu. Wykorzystał niefortunną interwencję Martina Konczkowskiego i strzelił gola z bliska. Wywalczył karnego po faulu Tomasa Huka, ale jedenastkę odwołał VAR. Z Jagiellonią dwie zmarnowane setki, słupek po ładnym strzale z dystansu i gol w końcówce.

Krótko: dzieje się przy jego udziale. Swoje strzela, swoje marnuje, swoje wypracowuje, swoje partaczy. Nie można przejść obok niego obojętnie.

Zobaczmy więc jak wypada w liczbach. Jest autorem jednej czwartej dorobku całej drużyny. Brał udział przy 30% bramek Wisły Kraków. Bardzo w porządku. Dalej nie widać w tym jednak tych wszystkich zmarnowanych sytuacji, o których cała sprawa się rozchodzi. Dlatego też postanowiliśmy spojrzeć głębiej i w paru bardziej skomplikowanych parametrach (za Ekstrastats) porównać Felicio Browna Forbesa do czołowych dziewiątek Ekstraklasy.

Procent strzałów celnych:

Felicio Brown Forbes – 56%

Reklama

Tomas Pekhart – 52,2%

Kamil Biliński – 50%

Jakub Świerczok – 48,4%

Jakov Puljić – 41,9%

Vladislavs Gutkovskis – 37,5%

Mikael Ishak – 37,2%

Flavio Paixao – 27,3%

Stosunek liczby goli do oddanych strzałów:

Tomas Pekhart – 31,8%

Kamil Biliński – 31,8%

Jakub Świerczok –  25,8%

Jakov Puljić – 20,9%

Felicio Brown Forbes – 20%

Mikael Ishak – 16,3%

Flavio Paixao – 15,9%

Vladislavs Gutkovskis – 15,6%

Kluczowe podania: 

Mikael Ishak –  13

Jakov Puljić –  11

Flavio Paixao – 11

Tomas Pekhart – 8

Felicio Brown Forbes – 8

Kamil Biliński – 7

Jakub Świerczok –  7

Vladislavs Gutkovskis – 4

Dogodne sytuacje: 

Kamil Biliński – miał 7, wykorzystał 71,4%

Jakov Puljić – miał 8, wykorzystał 62,5%

Tomas Pekhart – miał 13, wykorzystał 61%

Jakub Świerczok – miał 5, wykorzystał 40%

Vladislavs Gutkovskis – miał 7, wykorzystał 28,6%

Mikael Ishak –   miał 12, wykorzystał 25%

Flavio Paixao –  miał 4, wykorzystał 25%

Felicio Brown Forbes – miał 8, wykorzystał 25%

Poniżej przyzwoitej Brown Forbes wypada więc tylko w zestawieniu skuteczności w dogodnych sytuacjach. Czy jesteśmy zdziwieni? Oczywiście, jesteśmy w szoku, nie możemy się otrząsnąć… Nie no, jasne, że tego właśnie się spodziewaliśmy, ale optykę na całą sprawę nieco zmienia statystyka expected goals. W tym sezonie jego xG wynosi 3,9 przy pięciu bramkach, w poprzednim 11,8 przy dziesięciu trafieniach, jeszcze w poprzednim 4,4 przy trzech golach. Potwierdza się więc to, że Brown Forbes, choć bezsprzecznie często grzeszy nieskutecznością w dogodnych sytuacjach, to potrafi nadrabiać golami z pozycji mniej oczywistych, co w ostatecznym rozrachunku broni go jako napastnika.

Przy ocenianiu zagranicznych ligowców znów musimy pamiętać o jeszcze jednym ważnym aspekcie: gdyby nie mieli oczywistych wad, nie byłoby ich w Ekstraklasie. To brutalne, ale cholernie prawdziwe. Dlatego też trzeba żyć z Brownem Forbesem ze wszystkimi jego wadami i atutami. I tak wszyscy powinni należycie docenić fakt, że Kostarykanin z mocnego kandydata na dziwaczną ciekawostkę stał się niezłym ligowcem.

 

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...