Reklama

W tej kolejce już wszystko było, więc w Mielcu nie zobaczyliśmy nic

redakcja

Autor:redakcja

01 lutego 2021, 20:40 • 3 min czytania 11 komentarzy

W tej kolejce działo się już tyle, że spokojnie moglibyśmy obdzielić wszystkimi kuriozalnymi zdarzeniami trzy następne i nadal nie narzekalibyśmy na brak emocji. Ale skoro tak, dla meczu Stali Mielec ze Śląskiem Wrocław nic nie zostało. 0:0 bez historii, jedziemy dalej. 

W tej kolejce już wszystko było, więc w Mielcu nie zobaczyliśmy nic

Żeby było jasne: do gospodarzy większych pretensji nie mamy. Rozegrali całkiem dobrą godzinę i słabsze ostatnie pół godziny, ale generalnie gdybyśmy nie wiedzieli, kto tutaj ma szansę powalczyć o podium, powiedzielibyśmy, że pewnie ci w białych koszulkach. Bo ci w zielonych byli tak bezbarwni i przewidywalni, że to aż niemożliwe, żeby mogli znajdować się w czołówce w tabeli. Zaprawieni w bojach obserwatorzy zdziwieni jednak nie są: to był typowy w tym sezonie Śląsk na wyjazdach.

Coś złego dzieje się z tą drużyną, gdy tylko wyjedzie poza Wrocław.

Traci wszelki rozmach, skupiając się na defensywie i podawaniu do najbliższego. Serio, to nie przypadek, że więcej punktów poza „domem” zdobyła nawet Warta Poznań.

WKS po godzinie rywalizacji osiągnął wreszcie przewagę, ale i tak nic z niej nie wynikało. Goście w zasadzie nie wypracowali sobie żadnej sytuacji, co najwyżej mieli zalążki. Michał Gliwa nawet nie ubrudził sobie stroju, mógłby bez przebierania się zapozować do oficjalnego zdjęcia. Skrzydłowi razili niemocą, środek pola z Pałaszewskim, Sobotą i Praszelikiem był skostniały do bólu, a Erik Exposito tradycyjnie walczył z problemami, które sam sobie stwarzał. I jeżeli możemy za coś pochwalić trenera Laviczkę, to za przyzwoite zmiany. Piasecki w ciągu piętnastu minut zrobił dużo więcej niż Exposito, a Makowski i Zylla rozruszali trochę środek pola. Przy nich wreszcie rozegrał się też nieco wycofany wcześniej Praszelik.

Stal po roszadach Leszka Ojrzyńskiego straciła na jakości.

Roberta Dadoka praktycznie nie było na boisku. Łukasz Zjawiński zmarnował dobrą sytuację, źle strzelając głową. Petteri Forsell przydał się tylko w defensywie, a Andrija Prokić „wyróżnił się” głównie tym, że wyleciał z boiska po dwóch żółtych kartkach. Najpierw został upomniany za faul w środku pola po własnej stracie, w końcówce natomiast władował się przy wyskoku w Israela Puerto. Oba upomnienia słuszne.

Reklama

Mielczanie w mecz weszli dobrze. Mimo że na szpicy mieli Aleksandyra Kolewa, to nie grali tylko lagą do przodu i niech się dzieje. Dobrze podłączali się wahadłowi Getinger i Granlund, Jankowski i Tomasiewicz wymieniali się pozycjami, Domański brał na siebie ciężar gry, a Kolew też potrafił zejść niżej i zrobić miejsce dla wbiegających kolegów. Obrońcy Śląska chwilami mieli sporo problemów. Matus Putnocky już mniej. Obronił pięć celnych strzałów, ale żaden nie stanowił większego wyzwania. A jak już skapitulował na początku drugiej połowy po uderzeniu głową Jankowskiego, to sędzia gola anulował. Powtórki pokazały, że Kolew odbierając piłkę Pichowi nadepnął go na stopę. Tak naprawdę najlepsze pozycje strzałowe mieli ci główkujący niecelnie – Granlund po centrze Jankowskiego i wspomniany Zjawiński.

Ojrzyńskiemu na pewno wypaliło ustawienie z trójką stoperów. Wszyscy grali tu pewnie, zwłaszcza Matras i Flis. Getinger i Granlund dobrze czuli się w akcjach zaczepnych, tu też było widać sens, natomiast przydałby się jeszcze jeden bardziej kreatywny zawodnik na skrzydło. Śląskowi za to przydałoby się trochę ognia w oczach jak u Roberta Lewandowskiego po rozmowie z Paulo Sousą. Chwilami mamy wrażenie, że w sumie takie męczenie buły na wyjazdach po prostu mu pasuje.

Fot. Newspix

Najnowsze

1 liga

Misiura: Na Ekstraklasę byłem gotowy już w 2020 roku

Szymon Piórek
0
Misiura: Na Ekstraklasę byłem gotowy już w 2020 roku

Komentarze

11 komentarzy

Loading...