Reklama

PRASA. Czerwiński: Gdybym miał 20 lat, byłbym spakowany. Teraz patrzę na najbliższych

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

30 stycznia 2021, 07:59 • 13 min czytania 4 komentarze

Sobotnia prasa to jak zwykle sporo tekstów o ligach zagranicznych, ale skoro ruszyła Ekstraklasa, to i tematy z ligowej półki w niej znajdziemy. Na przykład rozmowę z Jakubem Czerwińskim, który tłumaczy, dlaczego został w Gliwicach. – Najważniejszym czynnikiem, który zadecydował o przedłużeniu umowy do grudnia 2023, był fakt, że moja rodzina świetnie się czuje w Gliwicach, a ja w tej drużynie. Gdybym miał 20 lat, pewnie już dawno byłbym spakowany, ale teraz muszę – i wie pan co, naprawdę chcę – patrzeć także na najbliższych. Ich komfort wpływa też na moje samopoczucie – mówi obrońca Piasta.

PRASA. Czerwiński: Gdybym miał 20 lat, byłbym spakowany. Teraz patrzę na najbliższych

Sport

W Zabrzu zamiast transferów będzie szansa dla młodych. Według „Sportu” jednym z największych wygranych zgrupowania jest Krzysztof Kubica, którego chwali Marcin Brosz.

Zimą zanosiło się na zmiany. Miało dojść dwóch, trzech doświadczonych zawodników, a kilku młodszych iść na wypożyczenie. Mówiło się nawet o sześciu piłkarzach, a więc całkiem sporej liczbie. Zawirowania z przygotowaniami, brak transferów – nie licząc skróconego wypożyczenia do GKS-u Bełchatów Bartłomieja Eizencharta – sprawiły, że młodzież została w klubie i walczy o swoje. Jednym z największych wygranych przerwy zimowej jest Krzysztof Kubica. Pochodzący z Żywca 20-latek zdobywał bramki w sparingach z AS Trenczyn (4:1) i Slovanem Bratysława (2:2), grając w miejsce Romana Prochazki, który miał problemy ze zdrowiem. Dziś Kubica z pewnością wybiegnie na boisko od pierwszego gwizdka. – Krzysiek jest dla nas twarzą młodej fali zawodników, która odważnie wchodzi do zespołu. W sparingach zdobył bardzo ładne bramki, ale należy też wyróżnić innych zawodników stale czyniących postępy i wywierających presję na tych, do których się przyzwyczailiśmy. To nas ogromnie cieszy, jednak liczymy, że na wywieraniu presji na starszych się nie skończy, że chłopcy ci dadzą z siebie coś więcej, jak było w przypadku Szymona Żurkowskiego, którego do dzisiaj wspominamy. Liczymy, że będą mieli wpływ na skład, na naszą grę i postawę, a to co pokazywali w meczach kontrolnych uda się przełożyć na ligę i Puchar Polski – mówi trener Brosz, który potrafi wypromować młodych graczy.

Na młodzież postawili także w Gliwicach. Mateusz Winciersz będzie rywalizował o skład z Dominikiem Steczykiem i Arkadiuszem Pyrką. Czy Piast kupi jeszcze kogoś?

Reklama

– Na tę chwilę nie szukamy wzmocnień. Zobaczymy, co będzie się działo w tych pierwszych meczach, jak zawodnicy będą reagowali na urazy – oby ich nie było – aczkolwiek okno transferowe jest otwarte i niczego nie można wykluczać – wyjaśnia szkoleniowiec Piasta, który tej zimy przywitał w Gliwicach jedynie pomocnika Ruchu Chorzów, Mateusza Winciersza. – Mateusz gra na pozycji, na której występują też Dominik Steczyk i Arek Pyrka, dlatego był to przemyślany ruch, aby wzmocnić konkurencję. Każdy ma szansę, on również. Zobaczymy jak sytuacja będzie się rozwijać – odpowiada trener pytany o szanse młodego gracza na grę w tym sezonie.

Robert Kasperczyk opowiada o zimowych transferach. Sporo optymizmu dla kibiców z Bielska-Białej.

Po przepracowaniu okresu przygotowawczego co może pan powiedzieć o zawodnikach, którzy dołączyli do Podbeskidzia zimą?

– Rafał Janicki gwarantuje odpowiedni poziom i stabilizację, a także zachowanie pewnych reguł w grze obronnej. Pilnuje zachowania odpowiednich odległości zarówno pomiędzy obrońcami, jak i między blokiem defensywnym a drugą linią. Fajnie współpracuje też z bramkarzami. Jeżeli chodzi o Petara Mamicia na lewej obronie, to dodaje on dużo chorwackiej jakości, jeśli idzie o grę ofensywną. W defensywie ma chłodną głowę. Bardzo pasuje do modelu gry, jaki chcemy zaproponować.

A Jakub Hora?

Reklama

– Kuba pojawił się najpóźniej spośród wszystkich nowych graczy. Przygotowywaliśmy go dopiero na obozie i trochę nam… „spuchł”. Miał pewien kryzys, pracowaliśmy z nim indywidualnie. Może nie od pierwszego meczu, ale liczę, że w całej rundzie da nam wiele radości.

Czy jest coś, co martwi pana przed pierwszym spotkaniem? A co przed premierą w 2021 roku pana cieszy?

– Nic mnie nie martwi, a cieszy mnie to, że mentalnie zespół wygląda o 180 stopni lepiej niż w pierwszych dniach po Nowym Roku. Nie będę już wracał do powodów. Jestem bardzo podbudowany i z optymizmem czekam na pierwsze mecze. Praca z psychologiem nie była konieczna. Moje doświadczenie pozwala mi zaufać sobie i sztabowi szkoleniowemu. Choć nie wykluczam takiej współpracy w przyszłości. Czasami zawodnicy źle to odbierają, choć wcale tak nie jest.

Wygląda na to, że żart Bartłomieja Drągowskiego o masażystach, którzy są przed nim w kolejce do grania, się sprawdzi. Miedź Legnica szuka bramkarza, ale trener Skrobacz twierdzi, że jakby co, to skorzysta z dobrej formy pracowników klubu.

Na zgrupowanie trener Skrobacz zabrał tylko dwóch bramkarzy (Paweł Lenarcik i Jędrzej Grobelny), bo Mateusz Hewelt próbuje zaczepić się w szwedzkim Trelleborgs FF, zaś Jan Szpaderski przymierzany jest do Radomiaka. Zawodnikiem Miedzi nie będzie młody golkiper Damian Maksymowicz z włoskiego SPAL Ferrara, który zagrał w sparingu z MKS-em Kluczbork (7:0). – W dalszym ciągu szukamy bramkarza, najchętniej młodzieżowca, który byłyby wiosną numerem trzy, ale takiego, który w następnym sezonie nie straciłby tego statusu – powiedział Jarosław Skrobacz. – Jeżeli nie znajdziemy, w dobrej formie jest trener naszych bramkarzy, Olek Ptak, a także obaj masażyści – Maciej Kuczyński i Mateusz Kula (śmiech). Możemy również skorzystać z opcji wykupienia Jędrzeja Grobelnego. Nie spieszymy się, bo do wznowienia rozgrywek został jeszcze miesiąc.

Super Express

Vitezslav Lavicka zapewnia, że Śląsk Wrocław celuje w europejskie puchary. Ubolewa też, że nadal nie udało się zastąpić Jakuba Łabojki.

„Super Express”: – O co gra Śląsk w tym sezonie?

Vítězslav Lavička: – Naszym celem jest poprawienie wyniku z zeszłego sezonu (4. miejsce – red.). Jestem zwolennikiem spokojnej pracy, regularnego rozwoju. Często powtarzam zawodnikom, że w dążeniu do poprawienia rezultatów musimy stosować zasadę „krok po kroku”. Mamy szeroką kadrę, bardzo dobrych zawodników. Wierzę, że jesteśmy w stanie awansować do europejskich pucharów. O to walczymy.

– Nie brakuje panu w zespole defensywnego pomocnika?

– Odszedł Jakub Łabojko, który robił bardzo dobrą robotę. Trudno go zastąpić. Ale mamy w kadrze Krzysztofa Mączyńskiego, który jest kapitanem, naszym liderem, świetnym piłkarzem. Poza tym są młodzi piłkarze, nasi wychowankowie. Są Maciej Pałaszewski i Szymon Lewkot, który dobrze prezentował się w II-ligowych rezerwach. Na pewno powalczą o miejsce w składzie

Oprócz tego informacja o tym, że Michał Listkiewicz jest zakażony koronawirusem. Zdrowia życzymy!

Przegląd Sportowy

Jakub Czerwiński miał z Piasta odejść, a przedłużył kontrakt. Dlaczego? Między innymi o tym opowiada w „PS”.

Wrócił pan bardzo dobrze przygotowany. Po kontuzji nie było śladu.

Fajne było to, że nie nakładano żadnej presji, żebym wracał jak najszybciej. Cierpliwie pracowaliśmy z trenerem przygotowania fizycznego zgodnie z ustalonym planem i już na starcie założyliśmy, że zajęcia na 100 procent wznowię od początku stycznia, zaraz po urlopach. I to była bardzo rozsądna decyzja. Cały okres przygotowawczy przepracowałem na normalnych obrotach, co pozwoliło mi się odbudować. Może dlatego nie było widać, że kilka miesięcy się leczyłem. Zaimponowało mi podejście klubu – wszyscy wiedzieli, że jestem potrzebny jak najszybciej, a jednak kierowali się moim dobrem, niczego nie przyspieszali.

Ale wyjazd za granicę przepadł.

Nie definitywnie. Po ostatniej rundzie jesiennej mój agent przyniósł mi kilka konkretnych ofert już na teraz, zdając sobie sprawę, że za pół roku będę wolnym zawodnikiem. Co więcej, przed świętami Bożego Narodzenia byłem nastawiony na wyjazd. Nie dałbym pięciu procent, że zostanę w Piaście.

Co się zmieniło?

Dużo mi dały ostatnie święta. Wspólny czas z najbliższymi, spokojne rozmowy z żoną o przyszłości. Jak to będzie wyglądało. Czego byśmy chcieli. No i oferta od szefów Piasta, która z jednej strony była zaskoczeniem, a z drugiej docenieniem trzech lat, które spędziłem w Gliwicach. To też mnie zbudowało. Poczułem, że nie zawiodłem i ludzie, którzy zarządzają klubem oraz trenerzy są ze mnie zadowoleni. Najważniejszym czynnikiem, który zadecydował o przedłużeniu umowy do grudnia 2023, był fakt, że moja rodzina świetnie się czuje w Gliwicach, a ja w tej drużynie. Gdybym miał 20 lat, pewnie już dawno byłbym spakowany, ale teraz muszę – i wie pan co, naprawdę chcę – patrzeć także na najbliższych. Ich komfort wpływa też na moje samopoczucie.

Hellas Werona straszy ligową czołówkę, a Paweł Dawidowicz odgrywa w tym ważną rolę. Dla Polaka obecna jesień to odrodzenie.

Fatalnie zaczął karierę w Serie A – w starciu z Bologną (0:0) wyleciał z czerwoną kartką po 13 minutach, a że był to debiut Ivana Juricia, chorwacki szkoleniowiec później miał do Polaka ograniczone zaufanie. Tym bardziej że rewelacyjnie spisywali się Amir Rrahmani i Marash Kumbulla. Ale że obaj przed trwającym sezonem odeszli (pierwszy do Napoli, drugi do Romy) Jurić szukając zastępstwa, dał szansę Dawidowiczowi. Tym razem się nie zawiódł, a preferowana przez niego taktyka (ustawienie 3-5-2, agresywny pressing oparty na indywidualnym kryciu) wydaje się skrojona z myślą o 25-letnim piłkarzu. – W ustawieniu z trzema obrońcami czuje się z dnia na dzień lepiej. Na tym poziomie ten system jest idealny dla Polaka. Czy jestem zaskoczony postępem, jaki zrobił? Nie, bo po prostu myślę, że zrozumiał wszystkie wymagania Juricia, który głównie oczekuje bycia mocnym w starciach jeden na jeden. Zawodnicy generalnie potrzebują czasu, by się do tego przyzwyczaić – tłumaczy Bertolotto. Dawidowicz stał się jedną z ważnych postaci Verony, która w tym sezonie pokonała Napoli (3:1), Lazio (2:1), Atalantę (2:0) oraz zremisowała z Milanem (2:2), Juventusem (1:1) i Romą (0:0, później zweryfi kowany na walkower dla ekipy z Werony z powodu złego zgłoszenia do gry Amadou Diawary). Polak nie jest aż tak chwalony jak Mattia Zaccagni czy Marco Silvestri, ale jego forma nie przeszła bez echa na Półwyspie Apenińskim. „La Gazzetta dello Sport” wskazała właśnie jego oraz Czecha Antonina Baraka jako „symbole ducha, którego tchnął w Veronę Jurić”.

Czescy piłkarze stanowią ważny punkt West Hamu. Tomas Soucek powoli jest nawet przymierzany do roli gwiazdy Premier League. O rodakach opowiada eks-gracz „Młotów” – Ludek Miklosko.

Często mówi się, że piłkarz po transferze z naszej części Europy do mocnej ligi potrzebuje czasu na aklimatyzację i przyzwyczajenie się do nowych warunków. Souček i Coufal od razu zaczęli grać w pierwszym składzie, i to dobrze.

Pomogło im to, że do Anglii przyszli bezpośrednio ze Slavii Praga, w tej chwili największego i najlepszego czeskiego klubu. Do tego mieli za sobą mnóstwo ważnych, wymagających meczów o stawkę w Lidze Europy i Champions League. Grali przeciwko Chelsea, Sevilli, Barcelonie, Borussii Dortmund, Interowi Mediolan. Każde z tych spotkań było wyrównane. Ich szczęście polegało też na tym, że Slavia pod wodzą Jindřicha Trpišovskiego prezentuje nowoczesny futbol, taki, jaki widzimy w Premier League. Mam tu na myśli intensywną grę daleko od własnej bramki, dużo biegania, ciągłe ataki. W efekcie byli dobrze przygotowani i fi zycznie, i mentalnie do występów w Anglii.

W czeskich serwisach sportowych Souček i Coufal są już przedstawiani jako gwiazdy West Hamu. W Anglii tak samo się ich odbiera?

Widzi się w nich na pewno ważnych piłkarzy zespołu. W każdym meczu grają po 90 minut, za ich występami stoją liczby i dobre wyniki. Są już rozpoznawalni nie tylko przez kibiców West Hamu, ale też innych zespołów. W skali całej ligi mowa o wyróżniających się piłkarzach.

Souček jest już gotowy, by przejść do naprawdę czołowego klubu Premier League?

Może się wydawać, że już pozytywnie został zweryfi kowany przez ligę. Jednak gdybym mógł mu coś radzić, podpowiedziałbym, żeby został w West Hamie, rozegrał tam pełne przyn a j m n i e j dwa sezony (Souček ze Slavii do WHU odszedł pod koniec stycznia 2020 – przyp. red.), ugruntował swoją pozycję, potwierdził umiejętności i dopiero wtedy brał pod u w a g ę k o l e j n y transfer.

Barcelona podarowała Atleticowi mistrzostwo? Tak odbierany jest wkład Luisa Suareza w dobre wyniki klubu z Madrytu.

W tej chwili Atletico ma dziesięć punktów przewagi nad Barcą i jeden rozegrany mecz mniej. Patrząc na liczbę trafi eń i kluczowych zagrań Urugwajczyka w trwających rozgrywkach, spokojnie można stwierdzić, że zespół z Madrytu miałby przynajmniej o połowę mniejszą przewagę, gdyby nie miał w swoich szeregach 34-latka. Możliwe też, że Katalończycy punktowaliby lepiej, więc trudno się dziwić dziennikarzom „Marki”, którzy ostatnio jeden z tekstów zatytułowali tak: „Luis Suarez. Prezent od Barcy, który da Atletico mistrzostwo”. Zresztą szefowie katalońskiego  klubu nie po raz pierwszy wysyłają taki upominek do zespołu Simeone. W 2013 roku dokładnie taką samą drogę przebył David Villa. Hiszpan trafi ł do Atletico za 2,1 miliona euro i bardzo szybko pokazał, że były to dobrze wydane pieniądze. Napastnik strzelił w sezonie 2013/14 trzynaście goli, miał pięć asyst, a na koniec to on razem z kolegami cieszył się z zajęcia pierwszego miejsca w lidze. Zresztą sukces fetował na Camp Nou, bo losy tytułu rozstrzygnęły się w ostatniej kolejce właśnie w Barcelonie.

W Ameryce Południowej czeka nas kryzysowy finał. O Copa Libertadores zagrają pogrążone w problemach Santos i Palmeiras.

Santos i Palmeiras to dwa najbardziej utytułowane kluby w Brazylii, zdobyły najwięcej razy mistrzostwo tego kraju, odpowiednio osiem i dziesięć razy, do tego Santos trzykrotnie triumfował w Copa Libertadores, a Palmeiras raz. Wywalczyły też mnóstwo innych trofeów krajowych i międzynarodowych, w tym Santos dwukrotnie Puchar Interkontynentalny. Było to w czasach Pelego (1962, 1963) i do dziś klub kojarzony jest z „królem futbolu”, który spędził tam prawie całą karierę. Młodsi kibice z Santosu lepiej pamiętają Neymara, który poprowadził zespół do ostatniego triumfu w Copa Libertadores 2011 roku. Obecne realia są jednak znacznie smutniejsze. Drużyna zajmuje dziesiąte miejsce w lidze brazylijskiej. Przegrała trzy ostatnie mecze. Piłkarze nie dostali pieniędzy od listopada, klub został ukarany zakazem transferowym. Jego awans do fi nału był sporą niespodzianką, Santos wyeliminował m.in. w półfi nale Boca Juniors. […] Palmeiras zdobyło w sierpniu mistrzostwo stanu Sao Paulo, ale w lidze ostatnio gra słabo. W trzech kolejnych meczach zdobyło tylko punkt. W tabeli zajmuje piąte miejsce ze stratą pięciu oczek do czwartej pozycji, dającej grę w następnej edycji Copa Libertadores. 

Gazeta Wyborcza

Marcin Kozłowski, jeden ze skazanych za doping w słynnej sprawie Pogoni Siedlce, opowiada, jak to wszystko wyglądało. 

Nie musiała znać przepisów antydopingowych. Ale kroplówkę podała i w jej sprawie, a także w sprawie trenera Daniela P. i lekarza Pawła Ż., toczy się oddzielne śledztwo prokuratury.

– W każdym razie my, piłkarze, stwierdziliśmy, że w całej kłótni trenera i pielęgniarki chodziło o potas, i sprawa jest załatwiona, skoro nam go nie podano. Następnego dnia już kroplóweknie było, ale znów – to nie wzbudziło w nas żadnych podejrzeń: trener powiedział, że reszta będzie miała suplementację kiedy indziej. Zaniepokoiło mnie na chwilkę tylko to, że przyjechała kontrola antydopingowa na najbliższy mecz, czyli 2-3 dni po kroplówkach. W naszej lidze? Kontrola antydopingowa? Mówię „na chwilkę”, bo to było po meczu, w szatni rozgardiasz, hałas, ci biorą prysznic, ci się przebierają, w tym wszystkim wchodzi dwóch kontrolerów i zabiera dwóch piłkarzy. Okazało się, że są czyści. Teraz wiem, że szukali substancji dopingowych, bo jedną z funkcji kroplówki może być wypłukiwanie zabronionych substancji z organizmu. Ale wtedy nie wiedziałem. Przez tyle lat trenowania piłki nożnej w Widzewie i w Pogoni nikt nigdy ani nie podał mi kroplówki, ani nawet nie zasugerował, żeby ją wziąć.

Wciąż żyliście w błogiej nieświadomości, że nad wami gromadzą się ciężkie chmury?

– O dopingu [formalnie o zastosowaniu zabronionej metody, wlewu dożylnego w zakazanej dawce] dowiedziałem się kilka dni po meczu. Zadzwonił trener Daniel P. i powiedział, żebym przyjechał do klubu, bo ma do mnie sprawę. W jego gabinecie już był mój kolega z drużyny Kacper Falon, bardzo zdenerwowany. Trener podaje list, czytam i nie wierzę własnym oczom: POLADA grozi mi czterema latami dyskwalifikacji za kroplówkę, zabronioną metodę wspomagania. „Za kroplówkę? Jak to mi? Przecież to pan, trenerze, mi kazał ją zrobić. I lekarz. Dlaczego mi grożą?” – pytam. A on wyjaśnia, żeby się nie martwić, weźmie wszystko na siebie. Wyszedłem i zadzwoniłem do prawnika. Następnego dnia zbieramy się na treningu. Już wszyscy piłkarze po kroplówce mają list od POLADA. Żądamy, aby trenował nas kto inny, a nie Daniel P. Wychodzimy na trening z drugim trenerem i nagle na boisku pojawia się Daniel P. Zbieramy się w kółku. Trener mówi do nas, że nie wie, dlaczego nie chcemy z nim trenować, skoro kroplówki chcieliśmy my sami. My? My sami? Jeden z nas mówi: przecież lista wisi w szatni i znajduje się na niej cała drużyna, więc jak sami chcieliśmy? Trener odpowiada coś w stylu, że się z tego wybieli. A potem mówi jeszcze o tym, że mamy tłumaczyć się biegunkami.

Rzeczpospolita

Nic o piłce.

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...