Reklama

Kiedyś walka o mistrza. Dziś walka o wyjście z przeciętności

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

30 stycznia 2021, 12:48 • 5 min czytania 4 komentarze

Raz się wygra, raz zremisuje, raz przegra i jakoś się doleci do końca sezonu, z dala od drużyn myślących tylko o godnym utrzymaniu, a jednocześnie w bezpiecznej odległości od pucharów. Lechię i Jagiellonię łączy w tym sezonie wiele. Przede wszystkim jedno – jeśli wiosna będzie wyglądała tak jak jesień, kibice zapamiętają sezon 2020/21 jako jeden z bardziej bezbarwnych dla ich drużyn w ostatnich latach.

Kiedyś walka o mistrza. Dziś walka o wyjście z przeciętności

A wcale nie musiało tak być, bo przecież jeszcze nie tak dawno temu oba kluby miały swój moment, gdy toczyły w Ekstraklasie walkę z największymi. Pamiętacie ostatnią kolejkę sezonu 16/17, gdy cztery drużyny walczyły w bezpośrednich starciach o tytuł? I Jaga, i Lechia były wtedy o gola od mistrzostwa. Przy Łazienkowskiej podopieczni Piotra Nowaka zremisowali 0:0, nie pomogła czerwona kartka Sławomira Peszko. Jagiellonia przegrywała z Lechem 0:2, spięła się w końcówce, doprowadziła do remisu, lecz decydującego ciosu nie zadała.

I Lechia, i Jagiellonia należały wtedy do ligowej czołówki. Jaga poparła to kolejnym wicemistrzostwem, Lechia stanęła na podium w rozgrywkach 19/20 i sięgnęła po Puchar Polski.

Te czasy minęły.

Geneza problemów – Lechia

Lechii odbija się czkawką to, że w poprzednich latach grała na grubo. Wyróżniający się ligowiec, który nie załapie się na żaden ciekawy transfer zagraniczny, chciał iść właśnie do Gdańska – fajne miejsce do życia, klub z aspiracjami i zarobki, które ciężko byłoby osiągnąć gdzieś indziej. Bywały momenty, gdy nad morze przyjeżdżały wagony z piłkarzami. Skala transferów mogła robić wrażenie, sięgano po topowe u nas nazwiska – jak Mila, Peszko, Krasić, bracia Paixao. Nigdzie nie było tak łatwo zarobić „stówki miesięcznie”, jak w Gdańsku.

Reklama

Wszystko wyglądało jak odważny projekt, lecz odwagę należy zamienić na naiwność, bo po czasie okazało się, że niespecjalnie spina się to finansowo. Piłkarzy, których zwabiły wysokie kontrakty, zaczęły odstraszać zaległości w wypłatach, które były notoryczne. Było to trochę niesprawiedliwe wobec całej ligi – Lechia płaciła ponad stan, wykręcała dobre wyniki, a wiele klubów, które prowadziły rozsądną politykę budżetową, oglądały jej plecy.

Aż w końcu doszło do wielu kwasów.

Piłkarze zaczęli walczyć o swoje i rozwiązywać kontrakty. A sama Lechia pracuje dziś w o wiele innych warunkach.

Geneza problemów – Jagiellonia

Niesprawiedliwym byłoby stwierdzenie, że Jagiellonia skończyła się po odejściu Michała Probierza. Ireneusz Mamrot też miał swoje momenty, może sobie zawiesić na szyi srebrny medal, no i generalnie to nie on był powodem powolnego i regularnego obniżania lotów białostockiego klubu. Wytrwał w nim stosunkowo długo, przemierzył drogę od walki o mistrza do dobrego, ale jednak ligowego średniaka. To, jak dobrą robotę wykonywał w Białymstoku, pokazali jego następcy – mizerny Iwałjo Petew i Bogdan Zając, który wciąż szuka pomysłu na swoją drużynę.

Mamy wrażenie, że Jagiellonia trochę zagubiła się na poziomie organizacyjnym. Podczas, gdy inni szli do przodu, stawiali na dyrektorów sportowych, rozwijali działy skautingu, Jagiellonia wciąż opierała się na „kuleszingu”. Z jednej strony – to metoda, która się sprawdzała. Przecież Jaga uchodziła kiedyś za jedyny obok Legii i Lecha klub, który potrafi regularnie wytransferować swoich piłkarzy za solidne pieniądze. Z drugiej strony, skala niewypałów transferowych w ostatnich latach jest ogromna. Tylko od sezonu 17/18, gdy Jagiellonia zdobyła wicemistrzostwo, do klubu przyszli…

  • Mateusz Machaj,
  • Marko Poletanović,
  • Mile Savković,
  • Martin Adamec,
  • Andrej Kadlec,
  • Martin Kostal,
  • Stefan Scepović,
  • Juan Camara,
  • Ognjen Mudrinski,
  • Krsevan Santini,
  • Dejan Iliev,
  • Fernan Lopez,
  • Kris Twardek,
  • Szymon Sobczak

Spora liczba niewypałów. Oczywiście, znajdziemy kilka okoliczności łagodzących klub z Białegostoku. Machaj miał na papierze wszystko, by wreszcie odpalić w Ekstraklasie. Scepovicia szybko pokonała kontuzja. Kostal był brany w pakiecie z dwoma innymi zawodnikami. Poletanović odnalazł się w Rakowie, więc nie był oczywistym szrotem. Były też dobre strzały jak Puljić, Steinbors czy Jesus Imaz. Ale jednak ocena ostatnich transferowych dokonań musi być obniżona przez dużą liczbę piłkarzy o, posłużmy się eufemizmem, dyskusyjnych umiejętnościach.

Reklama

Jak jest teraz?

Efektem tych wszystkich zawirowań i niewypałów sprzed lat jest sytuacja, którą obserwujemy teraz. Moglibyśmy sprowadzić ją do hasła, które uwielbiają polscy kibice – sezonu przejściowego. Obie ekipy zrobiły transfery, które nie sprawiają, iż zaraz będziemy je traktować jako potencjalnych pucharowiczów.

Lechia:
  • Jan Biegański z GKS Tychy (środkowy pomocnik, rocznik 2002)
  • Joseph Ceesay z Helsingborgs (skrzydłowy, rocznik 1998)
  • Mykoła Musolitin z Valmiery (boczny obrońca/skrzydłowy, rocznik 1999).
Jagiellonia:
  • Bojan Nastić z BATE (lewy obrońca, rocznik 1994).

Ciężko upatrywać tu ruchów, które wzniosą oba kluby na wyższy poziom. Najbardziej obiecujący wydaje się Nastić – gość zaliczył w sezonie 2020 dziesięć asyst, wcale nie był wypychany ze swojego klubu, co więcej – Białorusinów przekonała kwota, jaką wyłożyła Jagiellonia. W mediach pisało się o 200 tysiącach euro, lecz szef klubu Andriej Kapski powiedział na oficjalnej stronie BATE: „kwota, która pojawiła się w mediach dzień wcześniej, nie odpowiada rzeczywistości – jest znacznie wyższa”. Jaga miała na lewej obronie wakat (Bodvarsson i Wdowik nie dojeżdżają), więc uznajemy to za obiecujące uzupełnienie.

Ale, no właśnie – uzupełnienie.

Choć włodarze Jagiellonii i tak mogą sobie zbić piątki po tym oknie transferowym, skoro udało im się przedłużyć kontrakty filarów – Ivana Runje i Martina Pospisila, co wcale nie było takie oczywiste. Runje dla przykładu musiał zgodzić się na sporą obniżkę zarobków.

A Lechia? Z jej perspektywy najważniejszy wydaje się transfer Biegańskiego, wyróżniającego się młodzieżowca w I lidze, który zluzuje Tomasza Makowskiego, który podobno coś w sobie miał, lecz jeszcze nigdy tego nie pokazał. Ceesay to spora niewiadoma (w Szwecji nie dawał liczb), Musolitin to wprawdzie mistrz świata U-20, lecz coś w jego karierze musiało pójść nie tak, skoro szukał szczęścia w łotewskiej Valmierze. Z drugiej strony należy przyklasnąć – skoro przez tyle lat żyli ponad stan, może to dobrze, iż wreszcie zaciskają pasa?

Przed nami zatem mecz ekip, które miały sporo, by zagościć na stałe w ligowej czołówce. Nie potrafiły wykorzystać swoich małych sukcesów, więc dziś walczą o to, by przestać być ligowymi średniakami.

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...