Reklama

Z żebrakami na szczyt. Sousa zbudował graczy i ostatni sukces Fiorentiny

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 stycznia 2021, 12:11 • 12 min czytania 21 komentarzy

Był 27 września 2015 roku, Paulo Sousa uśmiechał się od ucha do ucha. Jego Fiorentina właśnie pokonała Inter 4:1. To był prawdziwy festiwal, pokaz siły. Po 23 minutach gry Viola prowadziła już 3:0. Po 31 minutach grała z przewagą jednego zawodnika. Końcowy gwizdek oznaczał, że zespół z Florencji został właśnie liderem Serie A. – Też mi wyczyn, lider w końcówce września… – pomyślicie. Ale tak, to wyczyn, bo Fiorentina na 1. miejscu w tabeli zameldowała się po raz pierwszy od 1999 roku.

Z żebrakami na szczyt. Sousa zbudował graczy i ostatni sukces Fiorentiny

Dla portugalskiego trenera to była nagroda. Jego początek w Toskanii był cholernie trudny, bo to region Włoch słynący z dwóch rzeczy. Doskonałego wina oraz wielkiej nienawiści do Juventusu. Sousa miał tego pecha, że “splamił” swoje CV grą dla Bianconerich. Dlatego nawet fakt, że po przygodzie w Turynie był na klub wściekły, żaląc się, że skreślili go zbyt wcześnie, z powodu kontuzji, nie pomagał mu w zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia. Kiedy przyjechał do klubu powitał go napis – witamy w piekle. Gdy koniec letniego okna transferowego – niezwykle lichego dla Violi – zbiegł się z porażką z Torino, ultrasi przygotowali transparent: to było mercato biedaków.

Złość i frustracja zaskakiwały go z każdej strony tak, jak zima zaskakuje kierowców.

Sousa, gobbo di merda

Warto jednak dodać do tej smutnej historii jedno. Sousa zdecydowanie sobie nie pomagał. Pewnie, latem stracił Stefana Savicia, Joaquina oraz Neto. Ale słowa o tym, że Federico Bernardeschi wkrótce podąży ich śladem, bo powinien grać w drużynie o większych ambicjach, to zwrot spod znaku “fatalne przejęzyczenie”. Kibice dłużni nie pozostali. W nocy odwiedzili centrum treningowe klubu i zostawili pamiątki na bramie.

“Sousa, nie czujesz się jak hipokryta? Odejdź gobbo di merda (w przybliżonym tłumaczeniu – chuju z Juventusu)”.

Reklama

“Mamy marzenia, więc wywieramy presję. Ty powodujesz tylko depresję”.

UNDER 2.5 GOLA W MECZU HISZPANIA – POLSKA NA EURO. KURS 1.88 W TOTOLOTKU!

Takie transparenty błyskawicznie obiegły media i nie zwiastowały nowemu szkoleniowcowi niczego dobrego. We Florencji czuć było rozczarowanie, bo po trzech latach w TOP4 nic nie zapowiadało kontynuacji udanego projektu. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądało zastępowanie czołowych piłkarzy.

  • Nowy napastnik? 27-latek z ligi ukraińskiej
  • Wzmocnienie obrony? Wypożyczenie z Cagliari
  • Zastępca Joaquina? Błaszczykowski, wypożyczony z BVB po swoim “primie”

Do tego doszła zawalona sprawa Mohameda Salaha, który latem wrócił do Chelsea i zamiast Fiorentiny wybrał wypożyczenie do Romy. Viola była pewna, że ma zapis w kontrakcie mówiący o tym, że Egipcjanin wróci na jesień do Toskanii. Nic z tego. Sprawa wylądowała nawet w sądzie, jednak nic nie udało się wskórać.

Tak pokiereszowana Fiorentina przystępowała do sezonu, w którym ambicje otoczenia zaczęły się mocno rozjeżdżać z realiami, w których zaczął obracać się klub. Dlatego to, co udało się zrobić Sousie jesienią, było jak lot w kosmos.

Taktyczny manewr, który zaskoczył Italię

Portugalczyk rozpoczął eksperyment na żywym organizmie. Motto przewodnie – czysta karta. W pierwszych spotkaniach sprawdził 20 zawodników, zdecydowaną większość kadry. Mieszał, sporo mieszał. Grywał trójką obrońców, potem czwórką i znów trójką. Zmieniał pozycje, kreował własny styl. Widział, że to już nie będzie Fiorentina grająca szybko, efektownie, wymieniająca mnóstwo podań. Przestawił wajchę na grę bardziej bezpośrednią, choć też nie oszpecił drużyny – cztery gole na Stadio Giuseppe Meazza o czymś przecież świadczą.

Wydobył to, co najlepsze z zawodników, po których się tego nie spodziewano. Vecino, Bernardeschi, oni ożyli w nowej drużynie. Nawet Astori i Badelj jakby przedłużyli swoją karierę” – pisało “Forza Italian Football”.

Reklama

Sousa to alchemik, który zamienia zwykłe metale w złoto – chwaliła Portugalczyka “La Gazzetta dello Sport”.

SOUSA WYGRA MINIMUM 2 Z 3 PIERWSZYCH MECZÓW ELIMINACYJNYCH? KURS 2.40 W EWINNER!

Wyjściowym systemem gry Sousy było 3-4-2-1. Zamiast klasycznych skrzydłowych dwaj wahadłowi. Dwie “dziesiątki” za plecami napastnika. Podobnie gra obecnie zespół innego portugalskiego trenera – Roma Paulo Fonseki. Natomiast nie bez powodu użyliśmy zwrotu “system wyjściowy”.

Zwykle było tak, że Fiorentina w fazie ataku grała trójką z tyłu, a w fazie obrony czwórką. Kluczowy dla określenia linii obrony był przy tym ruch lewego obrońcy. Obniżenie przez niego pozycji tworzyło dziurę, którą wypełniał wówczas ofensywny pomocnik – czytamy w analizie portalu “L’Ultimo Uomo”.

Pomysły taktyczne Sousy doskonale widać na tym krótkim filmie. Zarówno te w obr0nie (zawężanie formacji), jak i z przodu (budowa akcji od tyłu, próba dłuższych podań, gdy rywal stosuje pressing).

Płynne przejścia między formacjami wyróżniały Sousę. Na przestrzeni sezonu użył minimum 11 różnych ustawień, co było jednym z najwyższych wyników w Serie A. Poza tym świetnie wykorzystywał stałe fragmenty gry. Wyróżniało go też to, że Fiorentina bywała przy piłce częściej niż piłkarze Bayernu, jednak jej styl w ogóle nie przypominał gry Bawarczyków. Nie przekładał się także na zupełną dominację rywala. To było raczej powolne torturowanie, w oczekiwaniu na zabójczy cios.

Jego priorytetem jest minimalizowanie ryzyka, zaczynając od konstruowania akcji pod własną bramką. Na starcie akcji Fiorentina gra trójką z tyłu, żeby zawsze mieć przewagę liczebną, nawet przy wysokim pressingu rywala. Sousa chce mieć także czwórkę pomocników w środku, którzy będą napędzali ofensywne akcje. Tu także szuka przewagi i jak największej liczby rozwiązań. W akcję zaangażowanych jest łącznie siedmiu graczy. Równie ważny wkład, ale już w element końcowy, mają skrzydłowi z przeciwnej strony boiska. To oni wchodzą w pole karne i ustawiają się na dalszym słupku, żeby zdobyć bramkę – to znów wspomniany już portal.

Dłuższa wersja lekcji taktycznej. Pokazane m.in. to, jak rozgrywaniem piłki tworzy wolne przestrzenie na boisku, ale też jak potrafi zwolnić grę, żeby nie tworzyć niepotrzebnego ryzyka.

Nazywano go rewolucjonistą, jednym z najciekawszych trenerów do obserwacji. Zaznaczano, że przyszedł znikąd i zaskoczył Italię, uchodzącą za kolebkę taktyki. Jego manewr z przejściami między formacjami był kapitalny. – Co ciekawe zawsze było tak, że to pół-prawy stoper przechodził na prawą obronę w fazie defensywnej. Tak jak zawsze lewy wahadłowy zostawał lewym obrońcą, a lewy środkowy pomocnik – skrzydłowym. Dlatego w roli pół-prawego obrońcy zawsze występował naturalny boczny defensor (Roncaglia, Tomović). Kiedy Fiorentina przechodziła do obrony, jak ryba w wodzie czuł się też Astori, który zajmował swoją ulubioną pozycję w duecie stoperów. Na lewym wahadle grali natomiast naturalni lewy obrońcy, czyli Alonso lub Pasqual. Dlatego nikt z nich nie miał problemów z przestawianiem się na 4-4-1-1 – pisze portal “Running The World”.

Włochów ciekawiło też to, jak skutecznie zawęził przestrzeń między liniami pomocy i obrony. A przy tym wciąż potrafił stosować pressing tak, żeby zmusić rywali do błędu. To wychodziło, Fiorentina na początku sezonu broniła świetnie. Na koniec sezonu też nie było tragedii. Pod względem xGAgainst Viola była trzecim najlepszym zespołem w lidze. Tyle że między słupkami nie było już Neto, więc w rzeczywistości – była szósta.

„Nie mamy nazwisk, ale mamy jaja”

Natomiast, tak czy inaczej, trzeba przyznać, że Paulo Sousa budował piłkarzy. Wymowne, co powiedział o nim Josip Ilicić, jedna z kluczowych postaci jego zespołu.

Od pierwszego dnia sprawił, że poczułem się ważnym członkiem zespołu. To była jego największa siła – momentalnie zdobył szacunek szatni. U niego każdy miał równe szanse, wszyscy mogli liczyć na minuty w podstawowym składzie – tłumaczył “LGdS” Słoweniec. Inny były gracz Fiorentiny na pytanie o to, co sądzi o Portugalczyku, odpisał nam krótko: kapitalny gość, idealny. Są tacy, którzy twierdzą inaczej. Piotr Dumanowski na Twitterze podzielił się wiadomością od Manuela Pasquala, który stwierdził, że Sousy nie trawi i nie chce o nim rozmawiać. Ale Włocha można zrozumieć. Trener go odstawił, bo odkrył talent Marcosa Alonso. Ma prawo być rozżalony. Tyle że dłuższa jest jednak lista sukcesów.

POLSKA WYGRA ZE SŁOWACJĄ NA EURO – KURS 1.90 W SUPERBET!

  • Nikola Kalinić – jedyny raz w życiu poczuł się jak napastnik. Tylko u Sousy był rasowym snajperem w silnej europejskiej lidze. W dwa lata uzbierał 33 bramki, miał średnią 0,48 gola na 90 minut. Potem już tylko zawód.
  • Khouma Babacar – dwa najlepsze lata w karierze. 21 bramek, potem już coraz niżej, niżej, aż wylądował w Alanyasporze.
  • Marcos Alonso – po świetnym sezonie trafił do Chelsea, odbudował swoją karierę.
  • Federico Bernardeschi – zainteresowanie nim wyraziła Barcelona. Nie, że w ramach plotek na jakimś “tuttocalcio24”. Oficjalnie, co przyznawał Ariedo Braida.

A weźmy takiego Borję Valero. Ostatni sezon u Vincenzo Montelli to dla niego wielki zjazd, zwłaszcza liczbowy. U Sousy w dwa lata zebrał 18 asyst, dwukrotnie był w czołówce Serie A pod względem xGBuildup (udział przy xG bez strzałów i kluczowych podań), stając się wybitnym pomocnikiem i zapracował na transfer do Interu. Hiszpan uwielbiał trenera. – Porównując go z Montellą, ma zdecydowanie lepszy charakter. Mówi rzeczy prosto w twarz, zawsze. Wie, jak nas zmotywować. Być może czasami mówicie, że gramy gorzej niż rok temu, ale jesteśmy sprawniejsi w defensywie. Trener stworzył grupę, która z ludzkiego punktu widzenia jest świetna. Cieszymy się życiem. Może i nie mamy wielkich nazwisk, ale mamy na tyle wielkie jaja, żeby ograć każdego – mówił mediom.

Poza tym Paulo Sousa “stworzył” Federico Chiesę.

Bardzo dobrze poradził sobie z wprowadzeniem go do zespołu. To on dał mu szansę na debiut w Serie A i… wypuścił go w pierwszym składzie na mecz z Juventusem na inaugurację – mówi nam David Fabbri, dziennikarz zajmujący się Fiorentiną. – Jesienią, w pierwszym roku jego pracy, szło mu tak dobrze dlatego, że postawił na Kalinicia, który okazał się idealnym snajperem. Stawiał także na Bernardeschiego, którego bardzo cenił za umiejętności techniczne – dodaje.

Zarząd wymagał cudów z niczego

Co więc się stało, że Fiorentina, która przez długi czas była na podium, nagle zaczęła hamować? Po pierwsze to, że Sousa miał swoje rewolucyjne metody, nie zawsze okazywało się dobre. Fiorentinę łatwo było złapać na kontrę. Trudniej grało jej się z kolei z zespołami z niższej półki. To częściowo tłumaczy, dlaczego w Lidze Europy lider Serie A skompromitował się przeciwko Lechowi Poznań, który okupował dolne rejony tabeli w Ekstraklasie. Jednak o ile mocniejsi rywale “leżeli” Sousie pod względem taktycznym, to wyniki nie były już przekonujące. Z czołówki udało się ograć tylko Inter (dwukrotnie), reszta albo zgarniała na Violi komplet punktów, albo remis (Napoli). Kluczowym punktem sezonu było zimowe mercato. Wtedy miała zapaść decyzja: wóz albo przewóz. Portugalczyk marzył o Scudetto i nie bał się o tym mówić. Tyle że władze klubu nie za bardzo miały na to pieniążki.

Zimą koniecznie chciał sprowadzić stopera. Zamiast jego wyboru dostał jednak innego zawodnika, który nie był nawet przygotowany do gry. Wtedy jego stosunku z zarządem zaczęły się ochładzać. Z kolei latem odszedł dyrektor sportowy, którego rolę przejął Mario Cognini, członek zarządu klubu. Z nim Sousa miał już praktycznie zerowy kontakt – zdradza nam Fabbri.

POLSKA WYJDZIE Z GRUPY NA EURO? KURS 1.42 W TOTALBET!

Trener czuł się rozżalony i nie gryzł się w język. Tłumaczył, że zarząd dobrze wie, czego potrzeba Fiorentinie do walki o najwyższe cele i czeka na ich ruch. Publicznie odsyłał dziennikarzy do nich. Ich pytajcie, ich męczcie, ja też czekam tak jak wy. Bez wzmocnień z Violą stało się to, co z wieloma zespołami, które kręcą wyniki ponad stan. Spuchła. Miała fatalny finisz, który zepchnął ją poza czołową czwórkę. Konflikt między Cogninim a szkoleniowcem był już otwarty. Wystarczy rzucić okiem na to, jak trener był atakowany po sezonie w “LGdS”, żeby domyślić się, że jego dni były już policzone.

Końcowy rezultat jest dobry, ale po takim starcie czujemy się rozczarowani wiosną. Nie zdobyliśmy żadnego pucharu, stać nas na więcej. W rewanżach ugraliśmy 26 punktów; w ostatnich 12 meczach tylko 12. Mogliśmy skończyć przynajmniej na czwartym miejscu, zamiast zaciągać hamulec. Słabe mercato? No przepraszam, ale czy to tłumaczy tę fatalną serię na koniec? Paulo mogę powiedzieć jedno: pracuj spokojnie i bądź cierpliwy.

Portugalczyk cierpliwy nie był. Kiedy media pytały go o jakieś konkrety, rzucał: spytajcie Mario. Ten z kolei odgryzał się, ironizując, że cieszy się, że jest dla Sousy aż tak ważny. Po kolejnym słabym okienku Viola stała się ligowym średniakiem i nic nie mogło już tego procesu zatrzymać. Nie jest przypadkiem to, że kiedy skonfliktowany trener odszedł z Florencji po zajęciu ósmego miejsca, władze zatrudniając Stefano Piolego mówili, że klub potrzebuje więcej wyważenia, dostosowania oczekiwań do rzeczywistości. Sousa takiego zaufania nie dostał, a czas pokazał, że nikt po nim nie osiągnął już tak dobrych wyników. Pozostaje on też ostatnim szkoleniowcem, który prowadził zespół w europejskich pucharach. W nich co prawda dwukrotnie odpadał tuż po wyjściu z grupy, ale jednak – dwukrotnie z niej wychodził. Zamiast podziękowań słyszał wtedy narzekania zarządu, który czuł, że obowiązkiem jest półfinał Ligi Europy. Tak, jak za czasów Montelli.

Chiesa pozwolił uwolnić się Sousie od łatki ex-Juventino zwycięstwami we Florencji, a dziś… gra dla Juventusu.

Już przed drugim sezonem eksperci wróżyli, że Fiorentiny nie stać na powtórzenie wyniku sprzed roku. Widzieli, że Paulo Sousa nie tryska entuzjazmem, że ma coraz więcej problemów, kończą mu się pomysły na ich łatanie, a coraz częściej przebąkuje o odejściu, zamiast o budowaniu czegoś trwałego w Toskanii. Ostatecznie udało się nawet wykręcić dokładnie taką samą liczbę punktów, tyle że liga poszła do przodu, więc skończyło się to niższym miejscem.

„Piękna gra, dobre wyniki”

Chociaż szefowie narzekali na to, że Sousa nie wywalczył nawet Pucharu Włoch, jego okres we Florencji powinien być traktowany jako największy sukces w karierze. Nie włożył niczego do gabloty, ale za to pokazał, że potrafi rywalizować w czołowych ligach w Europie. Fakt, że wybrał się później do Chin, był traktowany jako niespodzianka, mimo że sam nie krył się z chęcią zarobienia konkretnych pieniędzy.

W każdym razie wyrobił sobie markę na rynku, który z dużą nieufnością podchodzi do trenerów spoza Italii. Zresztą – ciekawostką jest to, że kiedy Viola sięgnęła po Portugalczyka z Basel, zastrzegła sobie w kontrakcie prawo do rozwiązania umowy w połowie sezonu, jeśli wyniki będą rozczarowujące. Tymczasem zamiast rozczarowania, Sousa odkupił winy u kibiców.

Czy powiedziałbym, że to był udany okres? Tak, choć mógł osiągnąć trochę więcej – przyznaje Fabbri. – Natomiast gra była piękna, a wyniki dobre.

Gra była piękna, a wyniki dobre. Słowa, które po okresie męczenia się z kadrą Brzęczka, są dla kibiców reprezentacji jak najpiękniejsza melodia Mozarta.

SZYMON JANCZYK

PRZECZYTAJ TAKŻE:

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

21 komentarzy

Loading...