Reklama

Defensywa, zaślepienie 3-5-2 i trudny charakter. O klęskach Paulo Sousy

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

22 stycznia 2021, 08:48 • 10 min czytania 10 komentarzy

Zbigniew Boniek stwierdził na konferencji prasowej ogłaszającej nominację nowego selekcjonera, że każdy z kim rozmawiał, mówił mu, że Paulo Sousa jest topowym trenerem. Nie wątpimy w prawdomówność prezesa. Na ocenę tego sformułowania względem reprezentacji Polski przyjdzie jeszcze czas, ale ziarno wątpliwości w tej kwestii sieją dwie niekrótkie przygody w karierze Portugalczyka – pierwsza na zapleczu Premier League, a druga we Francji. Sousa sumarycznie spędził tam trzy lata i napiszmy to wprost: nie są to karty w jego CV zapisane złotymi zgłoskami. 

Defensywa, zaślepienie 3-5-2 i trudny charakter. O klęskach Paulo Sousy

Podczas swojej pracy w Championship, Portugalczyk był dopiero początkującym szkoleniowcem. Objęcie QPR było jego pierwszą samodzielną pracą w klubie i na dzień dobry wkraczał w niezły bajzel. Stery powierzył mu Flavio Briatore, włoski biznesmen, z którym Sousa znał się od czasów gry w Serie A.

Nominacja ta była cokolwiek dziwna, ale wydaje się, że do tego właśnie zdążyli się przyzwyczaić fani stołecznego zespołu. Szkoleniowiec z Półwyspu Iberyjskiego był czwartym trenerem w ciągu dwunastu miesięcy, co wymownie świadczy o ówczesnej sytuacji w Londynie. Briatore próbował, ściągał wielu piłkarzy, często dawał komuś szansę na zasadzie: a może coś z tego będzie. Poprzednikiem Sousy był przecież Gareth Ainsworth, ówczesny piłkarz QPR, pomieszanie z poplątaniem.

Ostatecznie Portugalczyk nie wytrwał na Louftus Road zbyt długo. Poprowadził klub w zaledwie dwudziestu sześciu meczach, w których The Rangers odnieśli siedem zwycięstw. Dał się wówczas poznać jako zatwardziały zwolennik defensywnego stylu, zgodny z tym, co sam prezentował jako piłkarz. QPR grało topornie, ostro, nastawiając się przede wszystkim na fizyczną destrukcję. Sousa nie poleciał jednak za wyniki.

W komunikacie wystosowanym chwilę po zwolnieniu, mogliśmy przeczytać:

Reklama

„Klub Queens Park Rangers musiał ze skutkiem natychmiastowy rozwiązać umowę z Paulo De Sousą. Uwadze klubu nie umknęło, że pan Sousa – bez upoważnienia – ujawnił wrażliwe i poufne informacje. Klub, korzystając z porady prawnej, odpowiedział w ten sposób, by chronić swoją pozycję”. 

Znacznie więcej na ten temat nie wiadomo, prawdopodobnie szkoleniowiec wygadał się, że część transferów była uzgadniania bez jego wiedzy. A tego Sousa nie znosił, o czym dawał wyraz wielokrotnie, między innymi w Fiorentinie i Bordeaux. Niemniej konflikt z tak silną wówczas figurą jak Briatore, mógł rzucić się cieniem na dalszej przygodzie trenerskiej Portugalczyka. Na jego szczęście nie rzucił. Chwilę później znalazł pracę w Walii – sięgnęło po niego Swansea City.

Niczym Radiohead

Problemem pracy Sousy na Liberty Stadium nie było to, że odnosił złe wyniki. Wręcz przeciwnie. W porównaniu do swojego poprzednika, Roberto Martineza, poszło mu lepiej. Klub zajął siódme miejsce w tabeli, tracąc tylko jeden punkt do barażów o Premier League. Bez szału, ale też bez dramatu.

Szkopuł tkwi w tym, że ten system zupełnie nie leżał zawodnikom Swansea. Byli oni przyzwyczajeni do czegoś innego. Martinez był w końcu odpowiedzialny za zalążki stylu, który pod wodzą Brendana Rodgersa zakiełkował później jako Swansealona. A u Sousy? Defensywka, defensywka, defensywka. Nawet w obliczu porażki jego zespół nie atakował bezpośrednio, a czaił się na kontry.

Zaowocowało to jednym z najdziwniejszych dorobków w historii Championship. Z jednej strony Łabędzie miały drugą najlepszą defensywę w lidze, ustępując jedynie Newcastle United, które rozniosło drugą ligę. Z drugiej zaś dysponowały najgorszym (!) atakiem. Żaden inny zespół nie strzelił tak zawstydzająco małej liczby bramek – 40. W porównaniu do rządów Martineza, Swansea wbiła rywalowi o 23 gole mniej! Nic więc dziwnego, że piłkarze dogadywali się z Portugalczykiem cokolwiek średnio, o czym świadczyć może wypowiedź Garry’ego Monka – chodzącej legendy klubu, ówczesnego kapitana Łabędzi:

– Nie da się ukryć, że ma warsztat, wiele nauczyliśmy się w kwestii gry defensywnej. Z drugiej strony nie mogliśmy wyczuć jakiejkolwiek organizacji. Rzuciliśmy się z jednej skrajności w drugą. Zdarzały się sesje, podczas których nie dało się nawet spocić. Sousa był trenerskim luzakiem, ale tak naprawdę ograniczał nas, bowiem nie pozwalał na dodatkowe treningi – narzekał Monk.

Reklama

Cieniem na jego walijskiej przygodzie kładzie się też odpalenie Leona Brittona, kolejnej istotnej postaci w historii drużyny z Liberty Stadium. Można więc przypuszczać, że odchodząc ze Swansea nucił sobie pod nosem tekst piosenki „Creep”.

Dla nas jednak najbardziej interesujące jest to, co w życiu Sousy działo się po sezonie 2009/10. Okazuje się bowiem, że błędy, które popełniał jako początkujący szkoleniowiec, były jego mankamentem także dziesięć lat później. Chociaż Portugalczyk zaliczył udane epizody na Węgrzech, w Szwajcarii czy przede wszystkim we Włoszech, gdzie jego Fiorentina biła się o mistrzostwo, to cieniem na tym dorobku kładzie się dotychczas ostatnia klubowa robota 50-latka. W Bordeaux został wybrany najgorszym szkoleniowcem w XXI wieku. Raczej nieprzypadkowo.

Taktyczny beton

Niedawno wydany „Narodowy Model Gry” wskazuje ustawienie 1-3-5-2, jako najbardziej optymalne w rozwoju polskiej piłki. Dla Sousy – jako nowego szkoleniowca reprezentacji – nie mogło być lepszej informacji. To trener, który jest w stanie iść za tym systemem prosto w ogień lub na najbardziej krwawą wojnę. W końcu tak właśnie uczynił we Francji.

O ile jego pobyt w Fiorentinie jest dobrze wspominany i Portugalczyk był chwalony za swoją elastyczność, o tyle pobyt w Bordeaux stał się kompletnym przeciwieństwem tej tezy. 50-latek na samym starcie postanowił, że jego klub będzie grał właśnie w systemie z trzema środkowym obrońcami i trzymał się tego do samego końca. Swojego lub Żyrondystów.

Jak się okazuje, przyjęte przez niego założenia, nie miały prawa wypalić. Przekonuje nas o tym Michał Bojanowski: – To ustawienie zupełnie nie było adekwatne do tego, jakich piłkarzy miał w zespole. Sousa się jednak uparł i stwierdził, że tak jak ich sobie ustawi, tak mają grać. Nie grali. Cechowała ich toporność, mimo tego, co mogą wskazywać bramki, które zdobyli. Problemem Bordeaux było przede wszystkim tworzenie okazji z gry, bo stałe fragmenty wychodziły im całkiem nieźle.

Doprowadziło to do nieciekawej sytuacji, w której klub z Akwitanii nie walczył o miejsca premiowane grą w pucharach, ale był przeciętniakiem Ligue1. Do Sousy miano jednak zaufanie, bo przejął zespół w fatalnym sezonie 2018/19, z góry spisywanym na straty. Liczono zatem, że w kolejnych rozgrywkach nastąpi wyraźna poprawa i gry, i samych wyników. Portugalczyk miał czas, pełne zaufanie w kwestii transferów oraz prowadzenia drużyny. Pozytywnych efektów nie było.

W sezonie przerwanym przez pandemię koronawirusa, Bordeaux zajęło 12. miejsce w tabeli. Biorąc pod uwagę fakt, że 50-latek był trzecim najlepiej opłacanym trenerem w lidze (3 miliony euro za sezon), dla władz równało się to z wielkim rozczarowaniem. Sousa poleciał, a jego miejsce zajął powracający z emerytury Jean-Louis Gasset.

Portugalczyka nad Sekwaną nie były w stanie obronić wyniki. O ile w Swansea City mogły pękać oczy od stylu gry, który preferował, ale przymykano na to oko ze względu na sukcesywne zdobycze i niezłą pozycję w Championship, o tyle we Francji wiodło mu się po prostu źle. Zawodziła go nawet defensywa, co podkreśla Eryk Delinger: – Sousa starał się wprowadzać podstawy typowe dla ofensywnie grających zespołów – nacisk na wyprowadzanie piłki krótkimi podaniami czy intensywny pressing – ale w praktyce zupełnie niczego to nie przynosiło. Jego ekipa miała ogromne kłopoty z tworzeniem okazji bramkowych, ale narażała się za to na częste straty blisko bramki. Ostatecznie Żyrondyści zajęli odległe – jak na standardy Portugalczyka – 10. miejsce pod względem najszczelniejszych linii obrony.

50-latka zawiodła jego ulubiona broń. W Serie A działało to niemal bez zarzutu, ale w Ligue1, 3-5-2 lub 3-4-1-2 właściwie za każdym razem kończyło się sytuacją patową. Brakowało mu odpowiednich wykonawców, przede wszystkim w linii defensywy, gdzie grał podstarzały Laurent Kościelny, Loris Benito oraz Brazylijczyk Pablo. Ujmijmy to w ten sposób – żaden z nich nie jest ani demonem szybkości, ani nie wyprowadza najlepiej piłki, co w tym ustawieniu jest warunkiem sine qua non.

Koniec końców żaden trener Bordeaux od 1996 roku nie miał gorszej średniej punktów na mecz. Dał się w tym czasie poznać jako szkoleniowiec pewny siebie i swoich przekonań, nawet za cenę utraty pracy. Samo rozstanie zresztą też nie było złe, bo Portugalczyk zabrał zawodników na uroczystą pożegnalną kolację. Jednocześnie, prawdopodobnie żaden inny trener nie miał tak szemranej opinii u kibiców Żyrondystów, co Paulo Sousa.

Kreatywna księgowość

To aspekt pozasportowy, lecz mający duży wpływ na to, jak ostatecznie odbierany jest Portugalczyk na Matmut Atlantique. W kontrakcie, który szkoleniowiec podpisał z Żyrondystami, poza gigantyczną pensją znalazł się pewien nielegalny zapis. Otóż klub zdecydował się przyznawać Sousie procent od sprzedaży zawodników. Sprawą oczywiście zajęła się liga, ale i tak znalazł się sposób, by to obejść. – Zamiast wpisywać w umowę rzeczony procent, w ręce trenera miał trafić bonus, którego wielkość byłaby uzależniona od tego, ile pozyskają z transferów wychodzących. – mówi Michał Bojanowski.

Trudno się zatem dziwić, że rodziło to coraz więcej pytań, wokół przyszłego selekcjonera Polski. Kibice Bordeaux mogli zastanawiać się, czy 50-latkowi bardziej będzie zależało na dobru swoim, czy klubu. Transfer Remiego Oduina rozwiał wątpliwości u wielu osób. Piłkarz Reims kosztował aż 10 milionów euro, co jak na warunki Żyrondystów było niebagatelną sumą. Sprawa jednak była znacznie bardziej skomplikowana.

Po pewnym czasie na jaw wyszło, że za transakcją stał ten sam agent, który w czwartkowy poranek wrzucił na swojego Instagrama zdjęcie z ośnieżonej Warszawy. Hugo Cajuda – reprezentujący Sousę – był odpowiedzialny za sprowadzenie francuskiego piłkarza do Bordeaux. Co więcej, zarobił na tym ponad milion euro, co sprawia, iż domniemania o nieprzypadkowości takiego procederu są całkiem zasadne.

Wpływ na ocenę Portugalczyka ma także transfer Julesa Kounde do Sevilli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, obrońca przechodził do lepszego klubu, gdyby nie to, że kochający grę trójką stoperów Sousa pozbywał się swojego prawdopodobnie najlepszego piłkarza w tej kwestii. Czynił to lekką ręką, co stało w totalnej opozycji do tego, z jakimi zamiarami do klubu z Ligue1 wchodzili amerykańscy inwestorzy.

Gdy przejmowali władzę trzy lata temu, obiecywali, że podstawą Bordeaux będą młodzi zawodnicy. Tymczasem szkoleniowiec szedł swoją drogą. Kounde wyjechał do Hiszpanii, zaś w ataku najczęściej biegał nie perspektywiczny Josh Maja, ale 35-letni Jimmy Briand. Nie sposób się zatem dziwić, że kadencja Portugalczyka we Francji oraz Anglii stawia pytania odnośnie słuszności jego wyboru.

Co Paulo Sousa może wnieść do reprezentacji Polski?

Należy jednak być uczciwym i nie skazywać 50-latka na porażkę. Nie jest wykluczone, że preferowany przez niego system zostanie dobrze przyjęty przez piłkarzy. Tym bardziej, że w kadrze wydaje się mieć ku temu dobrych wykonawców, a już na pewno lepszych, niż ci, którzy towarzyszyli mu w Bordeaux.

Reprezentacja z pewnością dysponuje trzema dobrymi środkowymi obrońcami. Kamil Glik, Jan Bednarek i Sebastian Walukiewicz są przedstawicielami klubów z najsilniejszych lig Europy. Raz, że grają regularnie, dwa, że na solidnym poziomie. Co więcej, są oni sprawdzeni w ukochanym systemie Sousy, co powinno rozwiązywać kwestię zestawienia linii defensywy.

W razie kłopotów trener będzie mógł też liczyć na Pawła Dawidowicza i Michała Helika, notujących coraz lepsze występy w swoich klubach. Poniekąd rozwiązuje to palącą kwestię lewego obrońcy reprezentacji Polski. W ustawieniu 3-4-2-1 ten problem de facto zanika, zaś Bartosz Bereszyński, Tomasz Kędziora, czy Maciej Rybus, będą raczej rozpatrywani jako wahadłowi. Tam zresztą mają większe szanse na grę niż niektórzy z nominalnych skrzydłowych, bowiem trudno wyobrazić sobie, że Kamil Grosicki przez 90 minut haruje od jednego pola karnego do drugiego. Piłkarz WBA ma braki w grze obronnej, co uwydatniają występy 32-latka w Premier League. Pod względem ofensywnym wciąż jest w stanie zaoferować sporo, ale nie zabezpieczy tyłów takim wymiarze jak wspomniany Rybus.

Abstrahując od Zielińskiego, Szczęsnego i Lewandowskiego, którzy mają niepodważalny status w tej reprezentacji, pewny swego powinien być także Krystian Bielik. Zawodnik Derby County idealnie pasuje do koncepcji Sousy. Jednym z największych tęsknot Portugalczyka za czasów trenowania Bordeaux, był brak zawodnika o charakterystyce Krystiana. Mobilnej szóstki, która z łatwością przeistoczy się w ósemkę. Kogoś, kogo nie przerośnie ani upapranie sobie spodenek, ani posłanie diagonalnego podania na 40 metrów. Podopieczny Rooneya radzi sobie w tej kwestii bardzo dobrze, więc nam pozostaje tylko trzymać kciuki za jego zdrowie.

Powinniśmy się również spodziewać czerpania pełnymi garściami z tego, co do tej pory było w naszej grze co najmniej solidne. Z kontr przez kilka lat korzystał Adam Nawałka, budując swoją kadrę. Kontry to coś, co u Sousy działało nawet w Bordeaux. Nadziewali się na to wszyscy mocniejsi rywale, gdzie gra Żyrondystów wyglądała nadspodziewanie dobrze. Hegemon Ligue1 – PSG – w jednym z ostatnich meczów sezonu 2019/20, dał sobie wbić aż trzy bramki. Można zatem poważnie myśleć o tym, że właśnie w ten sposób będziemy starali się zaskoczyć lepsze drużyny narodowe.

Kto wie, być może taktyka rodem z „Narodowego Modelu Gry” będzie zbawienna. Pytanie, czy na jej wprowadzenie i doszlifowanie, starczy nowemu selekcjonerowi czasu. Pamiętamy jak podobne próby skończyły się w 2018 roku.

Pewne jest póki co jedno – Paulo Sousa nie jest szkoleniowcem, o którym jednoznacznie można przesądzić na plus lub na minus. Przygody w Bordeaux i Fiorentinie stoją na dwóch krańcach oceanu, figurują jako samotne wyspy z zupełnie innymi warunkami życia. Pora dać Portugalczykowi czas i przekonać się, na której wyląduje samolot reprezentacji Polski.

Fot. Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...