Reklama

Paulo Sousa nowym selekcjonerem reprezentacji Polski

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

21 stycznia 2021, 15:44 • 6 min czytania 122 komentarzy

Paulo Sousa został nowym selekcjonerem reprezentacji Polski, co podczas czwartkowej konferencji prasowej zakomunikował prezes PZPN, Zbigniew Boniek. Zmiana przebiegła więc płynnie: pożegnanie Jerzego Brzęczka i od razu przedstawienie jego następcy. Początkowo wydawało się, że na nazwisko nowego sternika biało-czerwonych przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać. 

Paulo Sousa nowym selekcjonerem reprezentacji Polski

Mnóstwo mylących tropów, wiele innych kandydatur, ale nie udało się utrzymać stanu konspiracji do samego końca. Wystarczyło, że agent Portugalczyka – który notabene nabiera kolejne kluby na Ricardo Sa Pinto, tym razem turecki Gaziantep Pawła Olkowskiego – nieopatrznie pochwalił się zdjęciem z Warszawy na Instagramie. Wiadomo było, że nie przyjechał tu turystycznie, zwłaszcza że kandydatura Sousy stawała się coraz wyraźniejsza, donosiły o niej także źródła portugalskie i włoskie. Zdjęcie dość szybko zostało usunięte, ale internet już swoje wiedział i chyba nikt teraz w szoku się nie znajduje.

Co by nie mówić, nie mamy do czynienia z przypadkową postacią.

Sousa jako piłkarz grał w Benfice, Sportingu Lizbona, Juventusie (mistrzostwo Włoch i triumf w Lidze Mistrzów), Borussii Dortmund (ponowny triumf w Lidze Mistrzów), Interze, Parmie, Panathinaikosie i Espanyolu. Same konkretne nazwy, co ma swoją wymowę, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że trzy ostatnie kluby to bardziej epizodyczne granie. Kontuzje coraz bardziej dawały o sobie znać, czego efektem zawieszenie butów na kołku już w wieku 31 lat. W portugalskiej kadrze Sousa zaliczył 51 występów, wystąpił na Euro 1996 i Euro 2000. Pojechał jeszcze na mundial do Korei Południowej i Japonii, ale tam już nie zagrał i zaraz potem ogłosił zakończenie kariery. Kariery, która jednak dla większości obecnych kadrowiczów nie za bardzo może stanowić punkt odniesienia. Po prostu nie pamiętają go z boiska, bo albo byli za młodzi, albo jeszcze nawet się nie urodzili.

Sousa dość szybko ruszył w trenerkę. Na starcie prowadził kadrę U-16, a w 2008 roku przez chwilę pełnił funkcję asystenta Carlosa Queiroza w reprezentacji Portugalii, co na pewno nie jest dziś bez znaczenia. Specyfikę pracy w takim trybie zdążył liznąć.

Od 2008 roku zaczął samodzielnie pracować na nazwisko w piłce klubowej. Najpierw bez większego szału próbował sił w angielskiej Championship (QPR, Swansea, Leicester). Lepiej zaczęło mu iść po przejęciu węgierskiego Videotonu: wywalczył dwa wicemistrzostwa kraju i doprowadził ten zespół do fazy grupowej Ligi Europy, eliminując uprzednio Slovan Bratysława, KAA Gent i Trabzonspor. Z samej grupy wyjść się nie udało, ale zostały przyjemne wspomnienia po domowych zwycięstwach nad Sportingiem Lizbona (3:0) i FC Basel (2:1). Znakomicie w tamtym Videotonie spisywał się Nemanja Nikolić. Za kadencji Sousy strzelił 37 goli i zaliczył 10 asyst w 66 meczach.

Reklama
Następnie los skierował go do Maccabi Tel Awiw i tam Portugalczyk dał się zapamiętać z jeszcze lepszej strony.

W sezonie 2013/14 jego zespół najpierw wyszedł z grupy Ligi Europy mając za rywali Eintracht Frankfurt, APOEL Nikozja i Girondins Bordeaux (w fazie pucharowej lepsze okazało się FC Basel – 0:0, 0:3), a potem wywalczył mistrzostwo Izraela. W Bazylei najwidoczniej zdążył zaimponować, bo to właśnie ten klub okazał się jego następnym przystankiem. I znów były konkrety. Tytuł na krajowym podwórku stanowił raczej spełnienie swojej powinności, ale na tym się nie skończyło. Pod wodzą Sousy „RotBlau” wyszli z grupy Ligi Mistrzów kosztem Liverpoolu, na którym ugrali cztery punkty. Do tego domowe zwycięstwo nad Łudogorcem i mimo porażki w Bułgarii oraz dwukrotnego dostania po łbie od Realu Madryt kibice z Bazylei mogli świętować. W 1/8 finału nie było większej dyskusji z FC Porto (1:1, 0:4), ale chodziło już o etap „dużo możemy, niewiele musimy”.

Dobra praca na Węgrzech oraz w Izraelu i Szwajcarii została nagrodzona angażem we Fiorentinie przed startem sezonu 2015/16. „Viola” pod jego wodzą kapitalnie zaczęła. Po ośmiu kolejkach Serie A miała na koncie 18 punktów – m.in. po 2:0 z Milanem czy 4:1 z Interem – i prowadziła w tabeli. I nagle doszło do jednej z największych sensacji jeśli chodzi o polską piłkę klubową w minionej dekadzie. Będący wówczas na dnie Ekstraklasy Lech Poznań sensacyjnie wygrał 2:1 we Florencji na inaugurację rywalizacji w grupie LE. Paulo Sousa przegrał z drużyną, która miała w składzie Denisa Thomallę, Davida Holmana i Dariusza Formellę. Co tu dużo gadać, czarna plama w CV.

Fiorentina mimo to dość długo w tamtym sezonie dawała radę.

Dopiero na przełomie lutego i marca 2016 nastąpiło wyraźne załamanie formy. Skutkowało to zaledwie dwoma zwycięstwami w ostatnich dwunastu kolejkach i „tylko” piątym miejscem. Drugi sezon „Viola” zakończyła na ósmej lokacie – na tamten moment rozczarowującej, dziś perspektywa byłaby inna. Z Sousą na wypożyczeniu z Borussii Dortmund przez rok współpracował Jakub Błaszczykowski. Do chwili kontuzji występował regularnie, później już znacznie mniej, ale formę na Euro 2016 zbudował.

Znacznie gorzej zapewne tego szkoleniowca wspomina Bartłomiej Drągowski.

W ciągu dwóch lat zaliczył jeden występ i to niemalże o pietruszkę – z Pescarą, na zakończenie drugiego sezonu. Również na jednym występie (45 minut) zamknęła się współpraca Sousy z Igorem Lewczukiem w Bordeaux. Później polski stoper wrócił do Legii Warszawa.

Reklama

Paulo Sousa po dwóch latach zakończył pobyt we Florencji. Jego trenerska kariera, która dotychczas rozwijała się harmonijnie, bo sukcesywnie wskakiwał na coraz wyższy poziom, trochę wyhamowała. Wyjazd do chińskiego Tianjin Quanjian był raczej typowo zarobkowy. Zastąpił tam Fabio Cannavaro i zbyt długo nie popracował. Zaczął w styczniu, skończył we wrześniu. Został zwolniony, gdy drużyna wygrała jedno z ostatnich dwunastu spotkań. W marcu 2019 Portugalczyk podpisał 3,5-letni kontrakt z Bordeaux, lecz nie wypełnił go nawet w połowie. Podziękowano mu po ubiegłym sezonie, którego we Francji nie dokończono z powodu koronawirusa.

„Żyrondyści” pod jego wodzą spisywali się po prostu przeciętnie, a oglądanie ich gry zdecydowanie nie należało do przyjemności. Tak przynajmniej na Twitterze komentował Michał Bojanowski, ekspert od ligi francuskiej. Zaznaczał jednak, że odnosi się wyłącznie do tego etapu, innych lig nie śledził.

Skrótowo dotychczasowe poczynania Paulo Sousy można podsumować tak:

  • praca w sześciu krajach Europy i Chinach
  • dwa mistrzostwa kraju (Maccabi, Basel)
  • cztery razy w grupie Ligi Europy (trzykrotnie z awansem)
  • raz w grupie Ligi Mistrzów (z awansem)

Krótko mówiąc, stery w polskiej reprezentacji przejmuje człowiek, który wyjściowo ani nie zamyka nam ust, ani totalnie nie zniechęca. Jako piłkarz przyzwyczaił się do walki o najwyższe cele, dużej presji i otoczenia najlepszych zawodników. Jako trener też ma, oględnie mówiąc, większe osiągnięcia niż Jerzy Brzęczyk. No i jak na 50-latka może się pochwalić naprawdę sporym doświadczeniem w zawodzie. Do tego zna pięć języków, jest otwarty na media, podobno umie budować dobre relacje z piłkarzami, lubi system z trójką stoperów.

Zbigniew Boniek w pewnym sensie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Bierze człowieka mocno naznaczonego włoskim futbolem, z którym bez problemu dogada się po włosku, a jednocześnie nie zatrudnia Włocha i nikt mu nie zarzuci, że narodowość nowego selekcjonera stanowiła główne kryterium. Z drugiej strony Paulo Sousa to nie jest najwyższa trenerska półka, ani nawet półka tuż za tym szczytem, na niczyją wyobraźnię jego kandydatura mocniej nie zadziała. Mimo wszystko wydaje się być postacią lepiej rokującą niż chociażby taki Marco Giampaolo.

No dobrze, witamy panie Paulo, czas do pracy. Zbyt dużo go nie zostało.

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
2
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
5
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Komentarze

122 komentarzy

Loading...