Reklama

Podmianka selekcjonera niedługo przed wielkim turniejem? To się już zdarzało

redakcja

Autor:redakcja

20 stycznia 2021, 09:39 • 14 min czytania 9 komentarzy

Jak nietrudno się domyślić – historia futbolu, również ta najnowsza, zna takie przypadki, gdy działacze krajowej federacji decydowali się na zmianę selekcjonera na kilka miesięcy przed startem wielkiego turnieju. Nie zdarza się to może zbyt często, no ale od czasu do czasu ktoś postanawia wykonać ten ryzykowny, nieco zalatujący desperacją ruch. W związku z niespodziewanym zwolnieniem Jerzego Brzęczka postanowiliśmy zatem przypomnieć kilka podobnych sytuacji, które wydarzyły się w XXI wieku. Nie tylko z kronikarskiego obowiązku. Interesowało nas tutaj przede wszystkim, jakie skutki przynosiły w przeszłości tego rodzaju posunięcia. Spoilerować za bardzo nie chcemy, więc stwierdzimy krótko: zwykle były to skutki opłakane. Lecz w paru przypadkach dokonana na wariackich papierach zmiana trenera się opłaciła.

Podmianka selekcjonera niedługo przed wielkim turniejem? To się już zdarzało

Ruszamy więc z małym podsumowaniem. Na początku zgłaszamy jednak drobną uwagę. Braliśmy tutaj pod uwagę przypadki zmiany trenerów na krótko przed mistrzostwami Europy i mistrzostwami świata, na tych turniejach się skupiliśmy. Jednak siłą rzeczy pojawią się także wątki związane z innymi turniejami międzypaństwowymi. Głównie Pucharem Narodów Afryki.

Dobra, startujemy.

Azjatyckie zawirowania

Zerknijmy najpierw w kierunku Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Zwłaszcza Bliskiego, ponieważ w ostatnich latach nieco chaotycznymi zmianami na stanowisku selekcjonera drużyny narodowej często popisywali się działacze z Arabii Saudyjskiej. Spójrzmy choćby na mistrzostwa świata w Niemczech. Drużynę dość długo przygotowywał do turnieju argentyński szkoleniowiec, Gabriel Calderon, ale stracił on posadę w drugiej połowie grudnia 2005 roku. Jego miejsce zajął Marcos Paqueta. Trener rodem z Brazylii. Pacqueta do tego stopnia zaimponował Saudom w roli trenera lokalnego Al Hilal SFC, że to właśnie jemu postanowiono powierzyć misję poprowadzenia kadry na mundialu.

Efekt? Remis 2:2 na otwarcie turnieju z Tunezją, potem łomot 0:4 od Ukrainy i wreszcie, na pożegnanie, skromne 0:1 z Hiszpanią. Może się ekipa „Zielonych Sokołów” na niemieckim turnieju nie skompromitowała, no ale furory też z pewnością nie zrobiła.

Reklama

Do niezłego zamieszania doszło też w Arabii Saudyjskiej przed ostatnimi mistrzostwami świata. Do września 2017 roku drużynę prowadził słynny Bert van Marwijk, potem na krótki zmienił go Edgardo Bauza, by wreszcie 28 listopada 2017 roku stery powierzono w ręce Juana Antonio Pizziego. Były selekcjoner reprezentacji Chile w nowej roli spisał się przeciętnie. Saudowie na mundialu w Rosji nie wyszli rzecz jasna z grupy, turniej zaczynając od sromotnej klęski z gospodarzami. Potem było wprawdzie lepiej, a w ostatniej kolejce grupowych zmagań udało się nawet podopiecznym Pizziego pokonać Egipt, no ale nie miało to już większego znaczenia dla losów rywalizacji.

Juan Antonio Pizzi

Do ciekawej sytuacji przed turniejem w Rosji doszło także w reprezentacji Japonii. Temat był zresztą dość szeroko omawiany na Weszło, ponieważ na Japończyków w fazie grupowej trafiła drużyna Adama Nawałki. W kwietniu 2018 roku, a zatem naprawdę tuż-tuż przed mistrzostwami, posadę selekcjonera zespołu z Kraju Kwitnącej Wiśni objął Akira Nishino, wcześniej dyrektor techniczny kadry.

Pisaliśmy wówczas: „Już w niedzielę wieczorem mówiono w trybie dokonanym, że selekcjonerem reprezentacji Japonii przestał być Vahid Halilhodzić. W poniedziałek rano zostało to oficjalnie potwierdzone. Pożegnanie krewkiego Bośniaka było kwestią czasu. Władze krajowej federacji od dawna nie mogły się z nim porozumieć. O jego zwolnieniu myślano dużo wcześniej. Planowano to uczynić po zakończeniu eliminacji, ale gdy Japonia awansowała, postanowiono jeszcze zaczekać. Jak widać – niepotrzebnie. Japończycy w marcu zmierzyli się towarzysko z Mali i Ukrainą. W obu przypadkach zaprezentowali się słabo. Z afrykańskim rywalem zremisowali 1:1, z naszym wschodnim sąsiadem przegrali 1:2. Halilhodzić od dawna nie był zresztą poważany w szatni, a po tych meczach już otwarcie krytykowało go kilku zawodników. Ich opinia w sporej mierze przyczyniła się do tego, że doszło do zmiany. Okazuje się, że piłkarze potrafią zwolnić trenera na całym świecie”.

Jak się okazało – Japończycy całkiem nieźle na tej podmiance wyszli. Udało im się wyjść z grupy, pomimo poniesionej w kuriozalnych okolicznościach porażki z Polską, a potem w 1/8 finału mocno nastraszyli Belgów, późniejszych medalistów turnieju.

Reklama

Afrykański bałagan

Rzecz jasna najczęściej do nieoczekiwanych zmian na ławce trenerskiej dochodziło w reprezentacjach afrykańskich.

Zacząć wypada od chyba najbardziej spektakularnego przypadku. Świętej pamięci Stephen Keshi to szkoleniowiec, który zdołał wprowadzić kadrę Togo na mistrzostwa świata w 2006 roku. Był to naturalnie pierwszy tego kalibru sukces w dziejach ekipy „Krogulców”. A jednak to nie Keshi poprowadził tę drużynę podczas samego turnieju. Stracił pracę po nieudanym występie podczas Pucharu Narodów Afryki. Na trzy miesiące przed mundialem jego miejsce zajął więc niespełna siedemdziesięcioletni Otto Pfister. Problem w tym, że tuż przed startem mistrzostw Niemiec… także zrezygnował. W drużynie doszło bowiem do buntu zawodników, którzy domagali się od federacji uregulowania premii za awans na turniej.

Ostatecznie Pfistera namówiono do powrotu, zaapelowali o to zresztą sami piłkarze, lecz sytuacji w zespole nie udało się już poukładać. Togo nie zdobyło ani jednego punktu w fazie grupowej i z hukiem, w aurze skandalu powróciło do kraju. FIFA nałożyła potem na tę reprezentację 100 tysięcy franków szwajcarskich kary za „postawę niegodną uczestnika mundialu” w przegranym 0:2 starciu ze Szwajcarią.

Otto Pfister

Do aż trzech interesujących podmianek doszło w afrykańskich ekipach przed mistrzostwami świata w Republice Południowej Afryki. Żeby daleko nie szukać przykładów – choćby gospodarze w październiku 2009 roku pozbyli się Joela Santany, który wpędził drużynę w jeden z najstraszliwszych kryzysów formy w jej najnowszej historii. W jego miejsce ściągnęli doświadczonego Carlosa Alberto Parreirę, mistrza świata z 1994 roku. Brazylijczyk już wcześniej pracował zresztą z ekipą RPA, w gruncie rzeczy to właśnie on wytypował Santanę na swego następcę, co okazało się kompletną pomyłką. Za swój błąd Parreira częściowo zdołał się jednak zrehabilitować. Gospodarze z grupy przed własną publicznością wyjść wprawdzie nie zdołali, ale przynajmniej udało im się uniknąć kompromitacji, która była więcej niż pewna, gdyby nieszczęsny Santana pozostał na stanowisku. Zawodnicy RPA wygrali nawet swój ostatni grupowy mecz z Francją.

Na doświadczenie i międzynarodowe obycie postawili także działacze z Wybrzeża Kości Słoniowej i Nigerii.

Ci pierwsi 28 marca 2010 roku ogłosili, że nowym selekcjonerem drużyny narodowej zostaje słynny Sven-Goran Eriksson, były trener reprezentacji Anglii. Ponoć Szwed otrzymał 300 tysięcy funtów samej premii za podpisanie kontraktu. No ale wyjść z grupy z ekipą „Słoni” nie zdołał, choć miał do dyspozycji takich graczy jak Didier Drogba, Yaya Toure, Salomon Kalou, Aruna Dindane, Kolo Toure, Emmanuel Eboue, Gervinho czy też Didier Zokora. Inna sprawa, że Wybrzeże wylądowało w grupie śmierci z Portugalczykami i Brazylijczykami.

„Po turnieju przyjęto nas na lotnisku jak bohaterów. Co było w sumie dość dziwne, ponieważ nie zrealizowaliśmy celu, jakim był awans do fazy pucharowej mistrzostw świata. Jednak już wcześniej zdążyłem się przekonać, że futbol dla mieszkańców Wybrzeża Kości Słoniowej jest właściwie całym światem. Odpadnięcia w fazie grupowej nie potraktowano jako porażki. Doceniono nasz wysiłek”
Sven-Goran Eriksson

Co ciekawe, najpierw po Erikssona zgłosili się przedstawiciele nigeryjskiej federacji, lecz Szwed nie zdołał się z nimi dogadać odnośnie szczegółów swojego kontraktu. Dlatego Nigeryjczycy sięgnęli finalnie po innego fachowca rodem ze Skandynawii. Postawili na Larsa Lagerbacka.

Zmienił on na ławce trenerskiej „Super Orłów” zwolnionego w lutym 2010 roku trenera Shuaibu Amodu. Okoliczności rozstania z nieżyjącym już niestety Nigeryjczykiem były, swoją drogą, dość dziwaczne. Postawiono przed nim zadanie, jakim był awans do półfinału Pucharu Narodów Afryki 2010. „Super Orły” misję zrealizowały, zajęły trzecie miejsce w turnieju. Po czym Amodu i tak wyleciał z posady.

Pisaliśmy na Weszło: „Poukładany świat Skandynawii to był żywioł Lagerbacka. Nigeryjski bajzel kompletnie go przytłoczył. Mundial okazał się dla Nigeryjczyków nieudany, więc natychmiast tematem numer jeden – do którego chętnie odnosili się na przykład afrykańscy współpracownicy Lagerbacka – stały się zarobki Szweda. Lasse nie miał ochoty się w tym babrać. – Do zawodników nigdy nie miałem uwag. Nigeria to jednak inna kultura. Piłka przenika się z polityką. Angażuje się w nią rząd, minister sportu – to była dla mnie nowość”.

Lars Lagerback

Czy to koniec afrykańskiego rozdziału naszej wyliczanki? No jasne, że nie. Teraz rzućmy okiem na mistrzostwa świata w Korei i Japonii.

W listopadzie 2001 roku reprezentację Kamerunu objął Winfried Schafer. Niemiec niedługo potem zatriumfował zesztą z ekipą „Nieposkromionych Lwów” w Pucharze Narodów Afryki, lecz na mundialu szału już nie było. Kameruńczycy polegli w fazie grupowej. Podobny los spotkał także kadrę Nigerii, którą po zakończeniu PNA objął Festus Onigbinde. Co ciekawe, jego poprzednikiem był wspomniany dopiero co Shuaibu Amodu, który wyleciał ze stanowiska, ponieważ… zajął trzecie miejsce na mistrzostwach kontynentu. No nie miał chłop szczęścia do mundiali. Tak czy owak, Nigeryjczycy dowodzeni przez Onigbinde nie poradzili sobie w grupie śmierci i szybko pożegnali się z turniejem.

Przegraliśmy wtedy przez Taribo Westa! – grzmiał po latach niepocieszony selekcjoner.

O co mu chodziło? Po przegranym Pucharze Narodów Afryki wewnątrz nigeryjskiej drużyny doszło do polowania na czarownice. O klęskę oskarżano przede wszystkim czterech wielkich gwiazdorów – Jay-Jaya Okochę, Nwankwo Kanu, Ikego Shorunmu oraz wspomnianego Taribo Westa. Pojawiały się nawet polityczne naciski, by całej tej czwórki nie powołać na mundial. Onigbinde postanowił ich jednak zrehabilitować tuż przed turniejem.

Kanu, Okocha, West i Shorunmu koniec końców w komplecie pojawili się na boisku w meczu otwarcia mistrzostw przeciwko Argentynie. – Wszyscy dawali z siebie maksa. Oprócz Westa, który postanowił się zemścić – dowodził Onigbinde. – Sabotował naszą drużynę w meczach z Argentyną i Szwecją. Wystarczy spojrzeć na gola Batistuty. West nawet nie wyskakuje do główki! A co było ze Szwedami? Raz sfaulował Larssona w polu karnym, a potem w ogóle go nie krył. Widząc to, przypomniałem sobie raporty Departamentu Stanu, które przed turniejem przedstawiał mi minister sportu. Trzeba było go posłuchać i nie zabierać Taribo Westa na mistrzostwa świata.

Szwecja 2:1 Nigeria (mistrzostwa świata 2002)

Tuż przed mundialem w Korei i Japonii także reprezentacja Republiki Południowej Afryki przeszła przez okres znaczących zawirować. Carlos Queiroz zrezygnował z posady selekcjonera, ponieważ miał poczucie, że w kompetencje włazi mu z buciorami dyrektor techniczny kadry – Jomo Somo. Zwany dość wymownie „Księciem południowoafrykańskiego futbolu”. Zatem koniec końców właśnie Somo zasiadł na ławce trenerskiej podczas turnieju. Ekipa RPA, choć zaprezentowała się w sumie przyzwoicie, nie zdołała wyjść z grupy. Podobnie jak reprezentacja Tunezji, którą po zimowym Pucharze Narodów Afryki objął Ammar Souayah.

Amerykańskie i australijskie zwroty akcji

Zanim dobrniemy wreszcie na Stary Kontynent, czeka nas jeszcze szybka podróż między Australią a Ameryką Południową. Będzie to jednak podróż całkiem interesująca. Rzućmy na przykład okiem na reprezentację Paragwaju. W styczniu 2002 roku nowym selekcjonerem tejże ekipy został słynny Cesare Maldini. O ile nazwisko nowego trenera zrobiło wtedy spore wrażenie na piłkarzach, tak jednocześnie wzbudziło nieopisane wręcz oburzenie wśród kibiców oraz krajowych szkoleniowców. Maldiniego po prostu odsądzano od czci i wiary.

Twierdzono, że jest za stary i dawno już stracił kontakt ze współczesnym futbolem. Dowodzono, że Włoch nie będzie potrafił się dogadać z zawodnikami, ponieważ on po hiszpański ani be, ani me. Wreszcie – zarzucano mu, że zawarty przez niego kontrakt opiewa na sumy, które dalece przekraczają granice przyzwoitości. Doszło nawet do tego, że podjęta została prawna próba przepędzenia Maldiniego z Paragwaju. Miejscowi trenerzy próbowali zrobić z Włocha… nielegalnego imigranta i wykopać go z powrotem do Italii. Sytuacja uspokoiła się nieco dopiero wówczas, gdy głos publicznie zabrał Jose Luis Chilavert, który udzielił wsparcia nowemu selekcjonerowi. – Chciałbym przeprosić profesora Maldiniego za to, jak przyjęli go kibice – stwierdził kultowy golkiper w jednym z wywiadów. – Niestety, fani są pod wpływem retoryki przedstawianej przez dziennikarzy, a 90% przedstawicieli mediów w tym kraju to banda niekompetentnych nieudaczników.

Maldini na stołku zatem pozostał, a jego Paragwaj w Korei i Japonii pokazał kawał dobrego futbolu. Los Guaranies wyszli z grupy, a w 1/8 finału minimalnie i dość pechowo polegli 0:1 z Niemcami.

Cesare Maldini

No i wreszcie czas na anonsowaną wcześniej Australię.

Na mistrzostwach świata w 2014 roku ekipę Socceroos poprowadził Ange Postecoglou, którego mianowano na to stanowisko dopiero w październiku 2013, a zatem już w momencie, gdy awans na turniej był zaklepany. Poprzedni szkoleniowiec, Holger Osieck, ukręcił na siebie bicz w jesiennych meczach towarzyskich. Przerżnął kolejno 0:6 z Brazylią oraz Francją. W Australii uznano tego rodzaju rezultaty za nieakceptowalne, nawet biorąc pod uwagę klasę rywali. Tym bardziej że Osieck zanotował też wcześniej kilka wpadek w kontynentalnych turniejach. Postecoglou cudów z australijskim zespołem osiągnąć jednak nie zdołał. Australia całkiem nieźle się zaprezentowała w grupowych konfrontacjach z Chilijczykami i Holendrami, lecz koniec końców nie zdobyła na mundialu w Brazylii nawet jednego punktu.

Eksperymenty z obsadą stanowiska trenera nie przyniosły też spodziewanych efektów cztery lata później. W styczniu 2018 roku wicemistrz świata, Bert van Marwijk objął zespół Socceroos z rąk Postecoglou właśnie. – To jest logiczny wybór – uprzejmie komplementował swego następcę Ange. – Wydaje mi się, że van Marwijk wniesie do drużyny bardziej pragmatyczne podejście do futbolu. To się może opłacić w kontekście najbliższego turnieju, choć nie wiadomo, dokąd nas zaprowadzi długoterminowo.

Cóż – van Marwijk dwa mecze na mistrzostwach świata przegrał, jeden zremisował. Australia nie wyszła z grupy.

Europejskie konflikty

Jeżeli chodzi o reprezentacje ze strefy UEFA, jest mimo wszystko wielką rzadkością, by zmieniać trenera tuż przed mistrzostwami świata czy Europy. Zwłaszcza w tym samym roku, w którym ma się odbyć dany turniej.

Zazwyczaj takim zmianom towarzyszyły jakieś wielkie, nie do końca sportowe afery.

Spójrzmy choćby na reprezentację Anglii. W 2012 roku, na kilka miesięcy przed startem Euro w Polsce i na Ukrainie, do dymisji podał się jej ówczesny selekcjoner, Fabio Capello. Włoski szkoleniowiec nie potrafił bowiem zaakceptować decyzji federacji o odebraniu opaski kapitańskiej Johnowi Terry’emu, którego niezwykle sobie cenił jako piłkarza i jako lidera zespołu. Być może pamiętacie jeszcze tę aferę – Terry został oskarżony o rasistowski atak na Antona Ferdinanda. Miał go nazwać, cytujemy, „pierdoloną, czarną pizdą”. Nagranie z tego incydentu pojawiło się zresztą wkrótce w przestrzeni internetowej. Doszło do nieopisanej wręcz burzy medialnej. Capello i wielu reprezentantów Anglii stanęło po stronie gracza Chelsea. Inna grupa, na czele rzecz jasna z Rio Ferdinandem, nie chciała już widzieć Terry’ego w barwach drużyny narodowej.

Ostatecznie stanęło na rozwiązaniu dość kuriozalnym. Terry na mistrzostwa Europy pojechał, ale powołany przez Roya Hodgsona, który zastąpił nieprzejednanego Fabio Capello w maju 2012 roku. Niedługo po nieudanym turnieju defensor ogłosił jednak zakończenie reprezentacyjnej kariery. – Interesuje mnie sprawiedliwość cywilna, a nie „sportowa” – komentował potem Capello. – Terry powinien był zachować kapitańską opaskę na Euro 2012. Nie można wymierzać człowiekowi kary przed prawomocnym wyrokiem.

John Terry i Fabio Capello

Innego rodzaju awantura sprawiła natomiast, że na mundialu w Rosji pierwszym trenerem reprezentacji Hiszpanii był nieopierzony w tej roli Fernando Hierro. Drużyną miał rzecz jasna dowodzić na turnieju Julen Lopetegui. Ten ostatni w tajemnicy przed federacją prowadził jednak negocjacje kontraktowe z Realem Madryt. Gdy „Królewscy” w czerwcu 2018 roku ogłosili, że już wkrótce Lopetegui przejmie ich zespół z rąk ustępującego w chwale Zinedine’a Zidane’a, szef hiszpańskiej federacji najadł się szaleju i wyrzucił selekcjonera na zbitą twarz.

Pisaliśmy na Weszło: „Nie żal nam w ogóle szefów federacji hiszpańskiej. Trzeba zwrócić uwagę na jedną rzecz – Lopetegui po prostu skorzystał z wpisanej do jego kontraktu klauzuli. Na jej mocy, po wpłaceniu dwóch milionów euro, mógł bezproblemowo rozwiązać kontrakt wiążący go z drużyną narodową. Jest tu zatem pewien konflikt interesów, powstały jednak na niewerbalnym, tym bardziej nie na udokumentowanym poziomie. I stąd wynika cały ambaras, bo działacze ufali szkoleniowcowi na tyle, by umieścić w kontrakcie trenera taki zapis. Teraz mają pretensje, że postąpił arogancko. No ale skoro mógł i nie nawet na papierze nie było ku temu żadnych przeszkód? Powiedzmy to sobie otwarcie – RFEF sama sobie zawiązała sznur na szyi. Najpierw popisała się ignorancją, zgadzając się na tak żałośnie niską klauzulę, a teraz jeszcze wykazała się hipokryzją, mając żal do Julena, ponieważ skorzystał z udostępnionej mu furtki. Komuś tam ewidentnie zabrakło kompetencji”.

„Próbowaliśmy utrzymać koncentrację, ale brak stabilizacji tuż przed startem turnieju nigdy nie zwiastuje niczego dobrego dla drużyny”
Sergio Ramos

Lopetegui najlepiej na tym wszystkim nie wyszedł. Przepadł mu mundial, w Realu Madryt natomiast kompletnie sobie nie poradził i dopiero ostatnio w Sevilli odbudował nazwisko. Hiszpańska kadra też zawiodła, w 1/8 finału mistrzostw odpadając z Rosją.

Ostatnio przystanek naszej podróży to Bałkany.

W październiku 2013 roku stery w reprezentacji Chorwacji przejął Niko Kovac, dotychczasowy asystent pierwszego trenera. Stanął przed trudnym zadaniem, jakim było przebrnięcie przez barażowy dwumecz z Islandią i awans na mistrzostwa świata w Brazylii. Późniejszy trener Bayernu sprostał tej misji, lecz na mistrzostwach świata furory już zrobić nie zdołał. Jego podopieczni rozbili wprawdzie efektownie Kamerun, ale polegli w starciach z Brazylią i Meksykiem. Ostatecznie Kovac wyleciał z roboty w trakcie eliminacji do Euro 2016. Podobnie potoczyły się zresztą losy Mladena Krstajicia, który w październiku 2017 roku został pierwszym selekcjonerem reprezentacji Serbii. Na otwarcie mundialu w Rosji jego drużyna wymęczyła wprawdzie zwycięstwo w Kostaryką, ale później przegrała ze Szwajcarią i Brazylią, po czym pożegnała się z turniejem.

Co innego Zlatko Dalić.

Zlatko Dalić

Chorwat w październiku 2017 roku został ściągnięty ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, by ratować sytuację w chorwackiej kadrze przed zbliżającym się wielkimi krokami mundialem. Dalić nie tylko poprowadził drużynę narodową do kluczowych zwycięstw eliminacyjnych i barażowych, ale później zrobił też furorę podczas turnieju. Wicemistrzostwo świata. To mówi samo za siebie.

***

Chciałoby się rzecz jasna, by następca Jerzego Brzęczka poszedł w ślady Dalicia, ale umówmy się – szanse na to są niewielkie. Nawet abstrahując już od tego, że Chorwat miał jednak nieco więcej czasu na przygotowanie zespołu do turnieju. Większość przytoczonych przez nas przykładów świadczy o tym, że kombinowanie z obsadą pozycji trenera na krótko przed mistrzostwami świata bądź Europy przynosiło skutek odwrotny od zamierzonego i kończyło się kolejną zmianą szkoleniowca tuż po imprezie albo w trakcie następnych eliminacji.

Przed nami z pewnością ciekawe czasy. Jak w tym chińskim przekleństwie.

fot. FotoPyk / NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...