Reklama

„Boniek pokazał twarz jednowładcy, który nie liczy się z nikim”

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

20 stycznia 2021, 07:47 • 12 min czytania 23 komentarzy

Akcja ze zwolnieniem Brzęczka ma jeszcze inny wymiar – demaskuje prezesa Bońka jako jedynowładcę. Jasne, nie pierwszy raz, ale do tej pory w kluczowych kwestiach starał się przynajmniej dbać o pozory. Pod tym względem o trzy długości wyprzedził Latę, który jednak decyzję w sprawie kandydatów konsultował z zaufanymi ludźmi, jakoś tam liczył się ze zdaniem ówczesnego Wydziału Szkolenia PZPN. Odbywało się nawet coś na kształt rozmów kwalifikacyjnych z kandydatami. Boniek nie liczy się z nikim, zaufanie ma tylko do siebie. Pokazuje swoją wodzowską twarz, która nie pozwala mu na konsultowanie strategicznej decyzji – a taką jest kwestia obsady stanowiska selekcjonera – z Markiem Koźmińskim, czyli swoim potencjalnym następcą, który przy okazji jako wiceprezes w federacji ma nadzór nad sprawami szkoleniowymi – pisze Antoni Bugajski w felietonie na łamach „Przeglądu Sportowego”. Co poza tym dziś w prasie?

„Boniek pokazał twarz jednowładcy, który nie liczy się z nikim”

„SPORT”

Jerzy Brzęczek nie poprowadzi kadry na Euro, ale na biedę narzekać na będzie. Mimo zwolnienia powinien dostać od PZPN od 1 mln do 2,5 mln zł.

Zakładając jednak, że średnio Jerzy Brzęczek mógł liczyć na ok. 100 tysięcy złotych, wliczając owe bonusy, to Polski Związek Piłki Nożnej, zwalniając go w styczniu, winien jest mu dwanaście pensji do 2021 roku. Łatwo obliczyć, że zwolniony selekcjoner zarobi jeszcze ok. 1,2 mln zł. Chyba że w kontrakcie istniał jakiś zapis w przypadku przedterminowego zwolnienia ze stanowiska. Tymczasem inne kwoty podał dziennikarz Mateusz Borek. W „Kanale Sportowym” komentator podkreślił, że nawet gdyby Brzęczek poprowadził Polskę na Euro 2020 i przegrał trzy mecze, to i tak – podpisując nowy kontrakt w maju zeszłego roku – zagwarantował sobie 2-2,5 mln zł. Liczby te sugerują, że podwyżka jednak była, a oznacza ona, że Brzęczek od kilku miesięcy zarabiał w przedziale od 170 do 200 tysięcy złotych. Tak czy inaczej o finansową przyszłość wicemistrz olimpijski z Barcelony martwić się nie musi, choć pewnie jest rozczarowany i zawiedziony tym, co się wydarzyło. Zwolnienie dopadło Jerzego Brzęczka dokładnie na dwa miesiące przed 50. urodzinami, które będzie obchodził 18 marca. 

Rozmówka z Januszem Kupcewiczem o zwolnieniu Brzęczka. Były reprezentant Polski sugeruje, że decyzję o rozstaniu ze szkoleniowcem mogła sprowokować starszyzna kadry.

Reklama
Jak skomentuje pan decyzję o zwolnieniu selekcjonera Jerzego Brzęczka?

– Wydaje się ona dziwna. Nie wiem, co jest jej powodem. Może coś pękło między Brzęczkiem a zawodnikami? Być może to właśnie oni mieli wpływ na decyzję prezesa Bońka. Ale trudno jednocześnie nie pamiętać, że nie tak dawno kontrakt z selekcjonerem został przedłużony, a ponadto w dużym stopniu broniły go wyniki, z awansem na Euro włącznie. Styl gry prowadzonego przez niego zespołu istotnie nie powalał, ale przecież drużyna pod jego kierunkiem zajęła pierwsze miejsce w grupie eliminacji mistrzostw Europy. Słowem – zadanie wykonał. Ponadto utrzymał zespół w najwyższej dywizji Ligi Narodów. No to ja już nie wiem za co trenera ma się rozliczać?

Wspomniał pan o tym, że coś wewnątrz mogło pęknąć na linii piłkarze – trener.

– Mogło tak być. Powtórzę, że wyniki spełniały nasze oczekiwania, choć oczywiście styl nie rzucał na kolana. Z drugiej strony – popatrzmy na nasze zespoły klubowe, występujące w europejskich pucharach, by o lidze nie wspomnieć. Najczęściej ręce opadają…

Podbeskidzie idzie jak burza przez sparingi. Trzeci mecz, trzecie zwycięstwo – tym razem z Olimpią Lublana, wiceliderem słoweńskiej ligi.

Od pierwszych minut meczu zarysowała się przewaga bielszczan. Lepiej operowali piłką i częściej znajdowali się z nią w pobliżu pola karnego rywala. Prowadzenie objęli w 37 min. Bramka była efektem bardzo dobrze zorganizowanego ataku, który rozpoczął Milan Rundić. Podał do Michała Rzuchowskiego, który uruchomił na prawym skrzydle Filipa Modelskiego. Dośrodkowanie w pole karne kapitana drużyny nie było udane, ale futbolówka trafiła do Maksymiliana Sitka, który znajdował się na skraju szesnastki. Młodzieżowiec przytomnie odwrócił się w kierunku bramki i oddał przepiękny strzał, przy którym bramkarz Olimpiji nie miał nic do powiedzenia. Warto nadmienić, że wcześniej strzegący słoweńskiej „świątyni” Nejc Vidmar dwa razy ratował swój zespół przed utratą gola. Najpierw obronił strzał głową Marko Roginicia, a następnie kapitalnie interweniował po uderzeniu Rzuchowskiego z rzutu wolnego.

Reklama

Maciej Murawski stanął na czele zarządu Lechii Zielona Góra i zapowiada, że Lechia ma być czołową drużyną regionu – celem jest awans do II ligi.

Maciej Murawski deklaruje: – Chcę zaangażować się w Lechię, spowodować, że będzie wokół niej coraz więcej pomocnych osób. Za dużo dobrego wydarzyło się w ostatnich latach, by to zmarnować. Dopóki klub nie będzie na tyle samodzielny, by funkcjonować tak, jak sobie to wyobrażam, to na pewno tutaj będę. Obym zatem… jak najszybciej mógł pójść na emeryturę. Chcę, by Lechia znalazła się tam, gdzie jest jej miejsce. Moim zdaniem to rozgrywki centralne. Nie jest to coś, co wydarzy się za rok czy dwa, ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by uczynić z niej drużynę będącą w stanie awansować do II ligi; albo nawet jeszcze wyżej. Pamiętam przecież II-ligowe mecze na naszym stadionie, kiedyś na spotkanie z Szombierkami przyszło 6000 osób. Potencjał w Zielonej Górze jest. Chcemy pracować na rozwój nie tylko zielonogórskiej piłki, ale całej lubuskiej. Dopóki gramy w II albo III lidze, powinni u nas występować tylko chłopcy z lubuskiego. Oby tu się wybijali, szli w świat, a my równolegle będziemy budować klub, który wkrótce też zagra w wyższej lidze. Skoro kiedyś to się udało, to czemu teraz miałoby się nie udać? Pamiętam, jak przed laty z Andrzejem Sawickim graliśmy w Zrywie Zielona Góra. Odeszliśmy szybko, ale nasi rówieśnicy z ekipy juniorów zostali, weszli do seniorskiej piłki i w krótkim czasie awansowali do II ligi. To jest możliwe. Chcemy, by ta historia się powtórzyła. 

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Brzęczek nie zostawia w kadrze spalonej ziemi, kadra nadal ma potencjał. Chodzi o to, by nie skupiać się na planie minimum, a nie czymś więcej.

Trudno jednak obronić tezę, że Brzęczek z tych piłkarzy i z tego zespołu wycisnął maksimum możliwości. Że po 2,5 roku pracy drużyna zrobiła postęp, że w 24. występie pod wodzą byłego selekcjonera (1:2 z Holandią) zagrała o klasę albo po prostu lepiej niż w jego debiucie (1:1 we Włoszech). Ubiegłoroczne mecze z Holandią oraz Włochami w Lidze Narodów pokazały oblicze kadry – z czterech spotkań z silnymi reprezentacjami Biało-Czerwoni przegrali trzy. Kadra Adama Nawałki też została pokonana przez Niemców w eliminacjach MŚ, ale po 1:3 we Frankfurcie nad Menem kibiców ani dziennikarzy nie bolały oczy od patrzenia na wyczyny drużyny, bo wtedy niewiele brakowało do remisu. Był niedosyt i dobra, otwarta gra. Zespół Brzęczka od silnych przeciwników dzieliła przepaść, drużyna nie stwarzała nawet okazji do zdobycia bramki, a najlepszy piłkarz świata Robert Lewandowski nie oddał z Italią celnego strzału w dwumeczu. Dlatego zawodnicy też czasem męczyli się swoją grą. W rozmowach między sobą nazywali byłego już trenera „Wuja” (Brzęczek jest wujkiem Jakuba Błaszczykowskiego), o Nawałce mówili po prostu „Stary”. To wiele mówi o wzajemnych relacjach. – Żal trenera Brzęczka jako człowieka, ale prawda jest taka, że mam duże wątpliwości, czy z nim cokolwiek byśmy osiągnęli w mistrzostwach Europy – stwierdził jeden z wiodących kadrowiczów. Był wyrazicielem opinii. Kamil Glik i Kamil Grosicki z klasą pożegnali selekcjonera w mediach społecznościowych, Robert Lewandowski i inni bezpośrednio zadzwonili lub napisali do byłego już przełożonego. Teraz czekają na następcę, który nie zastanie spalonej ziemi, ale też nie przychodzi na gotowe.

Rozmowa z Lubomirem Guldanem, który zakończył karierę piłkarską i został dyrektorem sportowym Zagłębia Lubin. O powodach takiej decyzji, o planach na Zagłębie, o przyszłości Samuela Mraza (wypożycznie nie zostanie skrócone).

Od kiedy pan wiedział, że piłkarski strój zamieni na dyrektorski garnitur?

Już od dosyć dawna poważnie dopuszczałem możliwość zakończenia kariery. Pod koniec 2019 roku miałem sygnał, że mógłbym zostać członkiem sztabu szkoleniowego Łudogorca Razgrad, w którym kiedyś grałem i zdobywałem dwa razy mistrzostwo Bułgarii. Trenerem drużyny zostawał Pavel Vrba i właśnie on proponował mi, abym był jego asystentem. Wtedy nie skorzystałem, bo uznałem, że praca trenerska przynajmniej na razie to zajęcie nie dla mnie. Nadal grałem w Zagłębiu, ale mniej więcej pół roku temu pojawił się temat dyrektora sportowego. Zastanawiałem się, pytałem zaufanych znajomych, co o tym myślą. Kontaktowałem się z Jiřim Bilkiem, który jest dyrektorem w Slavii Praga, ale wcześniej graliśmy razem w Zagłębiu. Dostawałem zachęcające sygnały, radzono mi, żebym spróbował się w nowej roli. Dwadzieścia lat byłem piłkarzem „profi ”, najwyższy czas podjąć nowe wyzwanie.

Ale może warto było poczekać do końca sezonu i dopiero po ostatnim meczu zająć się czymś innym? Bo wrażenie jest takie, że kapitan zostawił drużynę w połowie drogi…

Błędne wrażenie. Zagłębie jest na szóstym miejscu, śmiało może patrzeć w górę tabeli. Proszę mi wierzyć, że
gdybyśmy teraz byli gdzieś na dole, być może zaplątani w walkę o utrzymanie, pewnie nadal byłbym w drużynie. A tak mogę zająć się nowymi sprawami, mając przekonanie, że zespół jest na dobrej drodze, nic złego mu nie grozi. Dla mnie to ważny moment, bo mam trochę czasu, żeby się wdrożyć w nowe zadania i przygotować do konkretnych działań w letnim oknie transferowym.

Sylwetka Jakuba Kiwiora. Od bycia za słabym na kadrę Śląska, przez przeprowadzkę z ojcem do Belgii i Anderlecht, po bycie czołowym obrońcą słowackiego ekstraklasy. Przyjemne czytadło.

„Nowoczesny lewonożny stoper, o którym będzie jeszcze można usłyszeć. (…) Ma potencjał, by zaistnieć w wielkim futbolu”. „Pan pojedynków”. Takie pochwały na tematy gry Kiwiora można znaleźć w słowackiej prasie. Defensor nie ma wątpliwości, że na początku 2019 roku słusznie zdecydował się na przenosiny z Anderlechtu do niewielkiego klubu FK Železiarne Podbrezova. Na pierwszy, a może nawet drugi i trzeci rzut oka taki ruch wygląda dziwnie, ale wbrew pozorom był przemyślany i celowy. Polak nie chciał żyć złudzeniami o szansie w pierwszym zespole Fiołków i wędrować od wypożyczenia do wypożyczenia, by wszędzie być wyłącznie na chwilę. Wiedział, że potrzebuje gry w seniorach i tego szukał w drużynie z kilkutysięcznej miejscowości. Dlaczego nie próbował zaczepić się w polskiej ekstraklasie? To akurat proste. Bo kiedy w 2016 roku razem z tatą Piotrem przeprowadzali się do Belgii, obiecali sobie, że Jakub wróci na ojczyste boiska dopiero, gdy to będzie już nieuniknione. Ojciec to jedna z kluczowych postaci w historii obrońcy MŠK Žilina. Piotr Kiwior bardzo długo był wręcz nierozłączny z synem. Jakub był tak przywiązany do taty, że musiał go widzieć, by normalnie trenować. Kiedy zdarzyło się, że Piotr oddalił się od boiska, chłopiec wybiegł za nim i za żadne skarby nie chciał uczestniczyć w zajęciach. W pewnym momencie rodzice nie mieli wstępu na treningi, jednak Piotr zawsze wyjątkowo mógł oglądać wszystko z boku. Głowa rodziny Kiwiorów jeździła na wszystkie turnieje najpierw z Chrzcicielem, a następnie Gromem (w tych ekipach z Tychów zaczynał obecnie młodzieżowy reprezentant Polski). Ba! Bywało, że Piotr prowadził jeden z dwóch busów i pełnił funkcję opiekuna. – Graliśmy w turniejach praktycznie co tydzień, czasem w jednym w sobotę, a w drugim w niedzielę. Tata praktycznie zawsze był z nami. I mnie to pasowało – wspomina z uśmiechem „Kiwi”, jak był nazywany w kadrze U-21. Piotr kopał amatorsko, więc to naturalne, że właśnie on zaprowadził syna na pierwszy trening. Jakub zaczął z piłką szybko, już jako czterolatek, i początkowo wiek wyróżniał go przede wszystkim w grupie chłopców z rocznika 1997. Wciąż pamięta, że pierwszą nagrodę dostał właśnie za bycie najmłodszym uczestnikiem rywalizacji. Organizujący turniej ksiądz bez wysiłku podniósł brzdąca w górę po wręczeniu statuetki. Podobno gdzieś w domu jest z tego zdjęcie. Nagrania pierwszych treningów także, choć Jakub nie ma pojęcia, gdzie ich szukać. W sumie nic dziwnego, z domu rodzinnego wyprowadził się jakiś czasu temu, jako 16-latek w połowie 2016 roku.

Boniek pokazał twarz jednowładcy, pokazał swoje wodzowskie zapędy – pisze Antoni Bugajski w swoim felietonie. I zdradza kulisy konsultacji, a raczej ich braku.

Ta wydłużona kadencja Bońka jest najgorszym momentem w jego dziewięcioletnich rządach. Jak gdyby miał pomysł na osiem lat, a kiedy w czerwcu ubiegłego roku dowiedział się, że porządzi dłużej, zabrakło mu inwencji i zdał się wyłącznie na działalność spontaniczną. Zaczęło się od wywołującego burzę, także w kręgach politycznych, wpisu na Twitterze komentującego strukturę elektoratu głosującego w wyborach prezydenckich na Andrzeja Dudę. I potem już tak jakoś poszło. Akcja ze zwolnieniem Brzęczka ma jeszcze inny wymiar – demaskuje prezesa Bońka jako jedynowładcę. Jasne, nie pierwszy raz, ale do tej pory w kluczowych kwestiach starał się przynajmniej dbać o pozory. Pod tym względem o trzy długości wyprzedził Latę, który jednak decyzję w sprawie kandydatów konsultował z zaufanymi ludźmi, jakoś tam liczył się ze zdaniem ówczesnego Wydziału Szkolenia PZPN. Odbywało się nawet coś na kształt rozmów kwalifikacyjnych z kandydatami. Boniek nie liczy się z nikim, zaufanie ma tylko do siebie. Pokazuje swoją wodzowską twarz, która nie pozwala mu na konsultowanie strategicznej decyzji – a taką jest kwestia obsady stanowiska selekcjonera – z Markiem Koźmińskim, czyli swoim potencjalnym następcą, który przy okazji jako wiceprezes w federacji ma nadzór nad sprawami szkoleniowymi. Oczywiście nie pyta też o zdanie Cezarego Kuleszy, który jest wiceprezesem do spraw futbolu profesjonalnego. Nowym trenerem ma być podobno obcokrajowiec. A na oficjalnej stronie związku czytam, że wiceprezesem do spraw zagranicznych jest Andrzej Padewski. Zgadnijcie, czy w takim razie może z nim Boniek rozmawiał o zagranicznych kandydatach?

„SUPER EXPRESS”

„Superak” stawia dzisiaj na rozmówki o zwolnieniu Brzęczka. Najpierw Artur Wichniarek, który proponuje opcje Massimiliano Allegriego.

– Kto wchodzi w grę?

– Idealnym trenerem byłby Massimiliano Allegri. Pracował z gwiazdami i odnosił sukcesy w Juventusie, ale zapewne jest trenerem drogim. Z drugiej strony wiem, że PZPN jest bogaty, to czemu mu nie zapłacić? Boniek preferuje włoski styl oraz Serie A i zapewne Allegri spełnia jego kryteria. Jest młody, ale już bardzo doświadczony. Pięciokrotne mistrzostwo Włoch z Juventusem zapewniłoby mu na pewno wielki szacunek szatni.

A dalej Franciszek Smuda mówi, że krótkie zgrupowanie dla nowego selekcjonera nie powinno być problemem.

– Brzęczek wywiązał się z zadań, które przed nim postawiono.

– Możliwe, że prezes Boniek i nie tylko on oczekiwał lepszej gry zespołu. Mamy utalentowane pokolenie, wielu zawodników na wysokim poziomie, z najlepszym napastnikiem na świecie włącznie i oczekiwania mogły być większe.

– Do najbliższego meczu o punkty zostały tylko dwa miesiące, a nowy selekcjoner spotka się z piłkarzami trzy dni przed nim. Poradzi sobie z tym?

– Obojętnie, kto będzie trenerem, to zna polskich piłkarzy szczególnie z reprezentacji, bo grają w dobrych klubach. Pozostaje kwestia znalezienia odpowiedniego systemu gry i ustawienia. Jeśli trener jest dobrym psychologiem i potrafi podejść odpowiednio do grupy, to drużyna może szybko zafunkcjonować

„GAZETA WYBORCZA”

Nie ma niczego o piłce.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...