Reklama

Dziekanowski krytykuje piłkarzy, którzy epatują przepychem w czasach pandemii

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

18 stycznia 2021, 06:48 • 9 min czytania 23 komentarzy

Kilka dni temu na którymś z portali wizytą w jednej z najdroższych restauracji świata pochwalił się Josip Juranović. Obrońca Legii, który przebywa z drużyną na obozie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, sfotografował się w przyjacielskim uścisku z szefem tegoż lokalu w Dubaju. Co gorsza, fotografię „podał dalej” oficjalny profil warszawskiego klubu, nie zauważając pewnej niestosowności przekazu do obecnych czasów. I co w tym takiego złego? W normalnych warunkach potraktowałbym to jako ciekawostkę: stać ich, niech się bawią. Ale wiemy, że żyjemy w czasach wyjątkowych. Tak jak napisałem na początku – powściągliwość jest wręcz pożądana. Mówi się, że fotografia warta jest więcej niż tysiąc słów. Co więc czytamy z fotografii Juranovicia i jego kolegów z drużyny: „Cześć, jak się macie? Siedzicie zamknięci w domach? To dobrze, bo u nas wszystko świetnie, żadnych obostrzeń, po treningu chodzimy po plaży, w wieczorami jemy kolacje w najlepszych knajpach – pisze Dariusz Dziekanowski w „Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

Dziekanowski krytykuje piłkarzy, którzy epatują przepychem w czasach pandemii

„SPORT”

Rozmowa z Pawłem Żelemem, byłym prezesem Piasta Gliwice. Sporo o tym, jak udało się poukładać klub za jego kadencji, jest też o najtrudniejszym momentach w trakcie pracy Żelema w Piaście.

Jaki moment był najtrudniejszy w czasie pana prezesowania gliwickiemu klubowi?

– Robiąc retrospekcję tych 42 miesięcy, przypomniałem sobie chwilę zwrotną, ale zarazem bardzo trudny moment w tej pracy. To było 19 maja 2018 roku. Być może niewiele osób pamięta tę datę, a na pewno nikt jej nie zapisze specjalną czcionką w kronikach klubu, ale ta ostatnia kolejka sezonu, w którym do końca walczyliśmy o utrzymanie, była bardzo ważna. To był taki sezon pod względem sportowym, w którym wszystko szło nam bardzo ciężko. Mimo że kilka miesięcy wcześniej przyszedł trener Fornalik oraz jego sztab, a zmiany sprawiły, że następowała poprawa jakości gry oraz organizacji pracy w klubie, w którym wszystko było w terminie i na wysokim poziomie, to ciągle brakowało punktów do bezpiecznego utrzymania się w lidze. Dlatego kiedy w ostatniej kolejce mojego pierwszego sezonu w Piaście przyszedł mecz o życie, bo zajmowaliśmy 15. miejsce i mieliśmy 2 punkty straty do Bruk-Betu Termaliki, z którą graliśmy na naszym boisku, stres był ogromny. Tamto zwycięstwo oznaczało nie tylko utrzymanie. Ono zapoczątkowało także marsz w górę, wbrew tym, którzy od pamiętnych przerwanych derbów z Górnikiem życzyli nam wszystkiego najgorszego z różnych powodów. Piast był na świeczniku, bo chciał się przeobrażać, chciał zmian, a niektórzy woleli, żeby status quo było utrzymane. Dlatego gdy Gerard Badia w 90 minucie strzelał gola na 4:0, pieczętując nasze zwycięstwo, poczułem, że to jest koniec naszej drogi przez mękę, ale nasze krew, pot i łzy odpłaciły nam rok później mistrzostwem Polski i brązowym medalem w kolejnym sezonie.

Zadał pan sobie kiedyś pytanie, jak to się stało, że Piast w 2019 roku został mistrzem Polski?

– Myślę, że wiem w czym tkwi tajemnica tamtego sukcesu. Po 30 kolejkach byliśmy na 3. miejscu, mając 7 punktów straty do Lechii i Legii. Popatrzyliśmy wtedy w tabelę i powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia, a wygrać możemy wszystko. Gdybyśmy zajęli 5. miejsce, nikt by z tego nie robił tragedii, a tytuł to przecież przepustka do historii polskiej piłki. Wszyscy w to uwierzyli i dlatego na koniec sezonu mogliśmy otwierać szampany.

Reklama

Górnika Zabrze prześladuje sparingowy pech. Pandemia przeszkodziła w rozegraniu meczów z RB Salzburg, Crveną Zvezdą i wcześniej ze Slavią Praga.

Na „dzień dobry” rywalem 5. obecnie zespołu ekstraklasy miał być FC Red Bull Salzburg. Mecz – podobnie jak w zeszłym roku – miał być rozegrany na terenie rywala 9 stycznia. Do wyjazdu ostatecznie nie doszło, bo tuż przed nim Górnika zaatakował koronawirus. W tej sytuacji drużyna Marcina Brosza nie poleciała ani do Salzburga, ani na zgrupowanie do Larnaki, gdzie w ostatnią sobotę jej przeciwnikiem miał być klubowy mistrz Europy z 1991 roku, Crvena Zvezda Belgrad. Serbowie i Austriacy przygotowują się do lutowych meczów w 1/16 finału Ligi Europy, więc starcia z tak markowymi rywalami dużo by „górnikom” dały. Mówili o tym zarówno szkoleniowcy, jak i piłkarze. W ostatnim czasie nad sparingami zabrzan wisi jakieś fatum. W październiku – podczas reprezentacyjnej przerwy – wszystko było już dopięte, by zagrać z silną Spartą Praga. Zespół szykował się do wyjazdu, ale kolejny atak pandemii wszystko przekreślił i Górnik – tak jak teraz – został w domu.

Marsylia intensyfikuje starania o Arkadiusza Milika. Nowa oferta za polskiego napastnika ma wynieść 10 milionów euro.

Temat transferu Arkadiusza Milika ciągnie się od miesięcy i stał się już obiektem żartów i złośliwości. Do końca sezonu pozostaje kilka miesięcy, Milik nie przedłużył kontraktu z Napoli i jeśli teraz nie odejdzie, latem zrobi to za darmo. W dobie pandemii rezygnacja z jakichkolwiek pieniędzy jest źle widziana, a tu wchodzi w grę przynajmniej 10 mln euro. Jednak i Milik ryzykuje, bo odrzucając kolejne oferty skazuje się na niebyt w finałach Euro 2020, co zapowiedział prezes PZPN. Jeśli ma w głowie tylko Juventus, to straci kolejne miesiące, bo turyński klub nie będzie teraz się o niego starał. Za to nie rezygnuje z Milika Olympique Marsylia. W sobotę odrzucona została przez Napoli oferta 7 mln euro plus bonusy, teraz francuski klub podnosi ją do 10 mln i to ma zainteresować prezesa Aurelio De Laurentiisa. Milik miałby podpisać 4,5-letni kontrakt i zarabiać rocznie 4 mln euro.

Reklama

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Dariusz Dziekanowski w swoim felietonie krytykuje Josipa Juranovicia, który w trudnych czasach koronawirusa epatuje wizytą w drogiej restauracji.

Kilka dni temu na którymś z portali wizytą w jednej z najdroższych restauracji świata pochwalił się Josip Juranović. Obrońca Legii, który przebywa z drużyną na obozie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, sfotografował się w przyjacielskim uścisku z szefem tegoż lokalu w Dubaju. Co gorsza, fotografię „podał dalej” oficjalny profil warszawskiego klubu, nie zauważając pewnej niestosowności przekazu do obecnych czasów. I co w tym takiego złego? W normalnych warunkach potraktowałbym to jako ciekawostkę: stać ich, niech się bawią. Ale wiemy, że żyjemy w czasach wyjątkowych. Tak jak napisałem na początku – powściągliwość jest wręcz pożądana. Mówi się, że fotografia warta jest więcej niż tysiąc słów. Co więc czytamy z fotografii Juranovicia i jego kolegów z drużyny: „Cześć, jak się macie? Siedzicie zamknięci w domach? To dobrze, bo u nas wszystko świetnie, żadnych obostrzeń, po treningu chodzimy po plaży, w wieczorami jemy kolacje w najlepszych knajpach”. I jak tu później współczuć piłkarzom, kiedy okazuje się, że klub zalega z wypłatami albo musi obniżyć im kontrakty, a ci podnoszą larum – ale jak to, przecież się umawialiśmy! Nie należę do tych, którzy twierdzą, że piłkarz to najbardziej przeceniany zawód świata. Jeśli kogoś stać, żeby płacić za Neymara 200 mln euro, to nic mi do tego. Jestem nawet dumny, że Robert Lewandowski jest nie tylko najlepszym piłkarzem świata, ale też Bayern płaci mu ogromne pieniądze. Lewy przełamał pewną barierę w myśleniu: „Polak znaczy tani”. Uważam jednak, że nie czas i nie miejsce na epatowanie bogactwem, rozrzutnością. Pewnie wielu z was, drodzy Czytelnicy, zna historię jednej z firm produkujących biżuterię, która to firma wyłożyła grube miliony na kilkuminutowy film reklamowy (bo nawet nie można tego nazwać spotem), by kilka tygodni później zwracać się z apelem o finansową pomoc, bo nie ma na wypłaty dla swoich pracowników. Jest w tym pewnego rodzaju sprzeczność, niestosowność.

Kolejny rekord na rozkładzie Roberta Lewandowskiego. Rekord legendarnego Gerda Mullera jest już poważnie zagrożony przez wyczyny Polaka.

Robert Lewandowski sam tak naprawdę nie wie, gdzie jest jego szczyt. Kiedy w poprzednim sezonie Bayern mierzył się w 16. kolejce z Freiburgiem, on trafił w tamtym spotkaniu do siatki po raz 19. w sezonie (3:1). W sezonie, który był jego najlepszym w życiu. W dotychczasowym życiu, bo reprezentant Polski wciąż udowadnia sobie i innym, że nie zamierza się zatrzymywać, że jest w stanie przekraczać następne granice. W niedzielę zrobił to po raz kolejny. Mistrzowie Niemiec w 16. kolejce znów mierzyli się z Freiburgiem, a Polak ponownie cieszył się z bramki – tyle że tym razem było to już 21. trafienie w sezonie. Lewandowski stał się pierwszym w historii Bundesligi piłkarzem, który uzbierał tyle goli jeszcze w pierwszej rundzie rozgrywek – do 17 stycznia rekord ten należał do Gerda Müllera (20 bramek zdobytych w rundzie jesiennej sezonu 1968/69). W niedzielnym osiągnięciu Polaka spora była zasługa Thomasa Müllera, który zagrał mu idealną piłkę. Lewandowskiemu nie zostało nic innego, jak wyprzedzić Kevena Schlotterbecka i strzelić na 1:0. Mógł dorzucić do tego kolejne liczby: asystę – jeszcze w pierwszej połowie posłał bardzo dobre podanie do Leroya Sane, ale wprowadzony na boisko w 28. minucie reprezentant Niemiec uderzył minimalnie obok słupka. W drugiej połowie Polak trafił w poprzeczkę, pod koniec meczu jego strzał obronił Florian Müller.

Łukasz Olkowicz w „Prześwietleniu” przybliża historię Mateusza Kuchty. Dziś 24-latek gra w Odrze Opole, a w przeszłości interesował się nim Real Madryt, pytał Milan, a na proponowanym kontrakcie miał 20 tysięcy euro za podpis.

Osiem lat później stałem z kolegami na przystanku przy starym dworcu w Katowicach. Dopiero co skończyliśmy lekcje. Wieczór, ponuro jak tylko może być zimą, gdy z ciemnego jak węgiel nieba spada deszcz. Zadzwonił tata. Usłyszałem coś, dzięki czemu paskudna pogoda już tak parszywa nie była. Kto by przejmował się rosnącymi kałużami, gdyby właśnie dowiedział się, że interesuje się nim Real Madryt, a jego przedstawiciel dzwonił w tej sprawie do twojego klubu. W siedzibie Stadionu Śląskiego, gdzie wtedy grałem, odebrano telefon z Hiszpanii z pytaniami o mnie. Zaraz poinformowano o tym tatę, który wybrał mój numer. To był kolejny z wielkich klubów, oglądanych przeze mnie w dzieciństwie, gdzie miałem przywilej teraz się zobaczyć. Wcześniej porozumiałem się z Milanem, a kontrakt czekał na podpisy. Zewsząd słyszałem o wyjątkowości swojego talentu. To, że go miałem, potwierdzam, wyróżniałem się zdolnościami. Na treningach umiałem się zmobilizować i ćwiczyć maksymalnie, ale brakowało świadomości, że piłka to nie tylko boisko, ale też dieta, regeneracja, wzmacnianie ciała. Uwierzyłem, że wystarczy mi półtorej godziny dziennie wspólnego treningu z drużyną. Po co ćwiczyć więcej, skoro mam taki talent, wszyscy o mnie mówią, więc na pewno zagram na wysokim poziomie. Zabrakło osoby, która by mnie chroniła i nie pozwoliła na to, żeby wciągnął mnie wir wydarzeń. Kogoś przewidującego, kto trzymałby mnie twardo, kopnął w tyłek i powiedział: „Mati, idź do szkoły” albo „Odpuść imprezę u kolegi, tylko się wyśpij”. Jeżeli będę miał syna, nigdy nie pozwolę na to, by wokół niego działo się tyle, ile wtedy doświadczyłem. Myślę sobie, że zainteresowanie Realu czy Milanu bardziej zaszkodziło niż pomogło, bez niego grałbym dziś wyżej niż w I lidze. To mnie przerosło, nie ukrywam.

„SUPER EXPRESS”

Malutkie wzmianki o tym, że Kamil Grosicki wrócił do składu WBA i że mecz Manchesteru United z Liverpoolem zawiódł. Poza tym królują dziś skoki.

„GAZETA WYBORCZA”

K2, piłka ręczna, skoki narciarskie. Ale o piłce dzisiaj nic.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze

Jan Mazurek
6
Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
Hiszpania

Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Damian Popilowski
0
Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Komentarze

23 komentarzy

Loading...