Reklama

Zaczynał w Romie, pokochał Lazio. Pięć mgnień Angelo Peruzziego

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

15 stycznia 2021, 16:19 • 17 min czytania 2 komentarze

Trzeba przyznać, że Angelo Peruzzi już na pierwszy rzut oka wyglądał jak bramkarz. Konkretnie – bramkarz, który w weekendy stoi przy wejściu do nocnego lokalu we Władysławowie i pilnuje, by nikt nie wnosił do środka wódki, kupionej po taniości w okolicznym sklepie monopolowym. Krępy, nabity mięśniami, potrafiący odstraszyć napastnika z pola bramkowego samym spojrzeniem. No i… niewysoki. Umówmy się bowiem, że 181 centymetrów wzrostu to nie są warunki fizyczne typowe dla najlepszych golkiperów na świecie. A jednak Peruzzi do tego grona przez kilkanaście lat się zaliczał. Drogę na piłkarski szczyt zaczynając w Romie, a kończąc ją za miedzą – w Lazio.

Zaczynał w Romie, pokochał Lazio. Pięć mgnień Angelo Peruzziego

Kiedy wiosną 2007 roku Peruzzi ogłosił zamiar zakończenia kariery, wprost nie mógł się opędzić od ludzi namawiających go, by jednak zweryfikował swoje plany. Jego kontrakt z Lazio wygasał dopiero za rok, więc nie było potrzeby, by podejmować jakiekolwiek pochopne decyzje. Zresztą działacze rzymskiego klubu chętnie zatrzymaliby 37-latka w klubie na jeszcze dłużej, bo cały czas gwarantował wysoki poziom między słupkami i był niezwykle istotną postacią dla szatni. Ten miał już jednak dość futbolu – dręczyły go kontuzje, z którymi na tak zaawansowanym etapie kariery naprawdę trudno było sobie dłużej radzić. Klamka zatem zapadła. Peruzzi powiedział pas.

29 kwietnia 2007 roku, na cztery kolejki przed końcem sezonu ligowego, włoski bramkarz rozegrał – jak wtedy sądził – swoje ostatnie spotkanie w trwającej dwadzieścia lat karierze. Derby Rzymu, zwane z włoska: Derby della Capitale. Dla wychowanka Romy, reprezentującego barwy Lazio, był to naturalnie mecz ze wszech miar wyjątkowy. Idealna puenta długiej, bogatej we wzloty i upadki przygody z futbolem. Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Z perspektywy bramkarza – trudno narzekać na taki rezultat.

Krótko mówiąc – udany epilog.

LAZIO WYGRA DZISIAJ DERBY RZYMU? KURS: 2,77 W EWINNER!

Jednak ani kibice Lazio, ani działacze klubu nie mogli pozwolić, by Peruzzi odszedł w taki sposób. Właściwie bez pożegnania, niemalże po angielsku. Presja otoczenia zmusiła Włocha, by pojawił się na murawie raz jeszcze. Na sześć minut przed końcem przedostatniego meczu ligowego z Parmą Angelo został wpuszczony do gry w miejsce Tommaso Berniego. I wówczas urządzono mu naprawdę godne pożegnanie.

Reklama

SS Lazio 0:0 AS Parma (Serie A 2006/07)

Peruzziego oklaskiwali tamtego dnia wszyscy. Kibice, koledzy, nawet przeciwnicy. Co jest dość wymowne – niekiedy można było bowiem odnieść wrażenie, że ten zawodnik w całej Italii ma wyłącznie fanów. A w tym kraju naprawdę niewielu zawodników doczekało się takiego odbioru.

Peruzzi, legenda Lazio

Angelo Peruzzi podpisał kontrakt z Lazio w 2000 roku. Kosztował około 20 milionów euro, a zatem mówimy o ogromnych pieniądzach jak na tamte czasy. Zwłaszcza jeśli chodzi o transfer trzydziestoletniego bramkarza. Z drugiej jednak strony, Lazio na przełomie wieków wręcz słynęło z szaleństw na rynku transferowych. Co przełożyło się na olbrzymie sukcesy. W 1998 roku klub zdobył Puchar Włoch, w 1999 Puchar Zdobywców Pucharów, natomiast w sezonie 1999/2000 rzymianie zgarnęli historyczny dublet, triumfując w Serie A i ponownie w Coppa Italia. Bez wielkiej przesady można zatem stwierdzić, że Peruzzi trafiał nie tylko do jednego z najsilniejszych klubów Italii, ale w ogóle całej Europy. Sam sir Alex Ferguson, który przegrał z Lazio starcie o Superpuchar Europy, wskazywał tę drużynę jako najmocniejszą na Starym Kontynencie.

Peruzzi miał być dodatkowym atutem i tak przepotężnej ekipy.

W sezonie mistrzowskim dostępu do bramki Biancocelestich strzegł Luca Marchegiani – golkiper niezwykle solidny, związany z klubem od dawna i ceniony przez kibiców. No ale mimo wszystko uchodzący za fachowca nieco mniejszej klasy niż Angelo, który w sezonie 1999/2000 był najwyżej ocenianym piłkarzem przez dziennikarzy La Gazzetta dello Sport w całej Serie A. Dodatkowo wniósł on do rzymskiej szatni doświadczenia z Juventusu, z którym kilka lat wcześniej zatriumfował w Lidze Mistrzów. Ambicje rzymian również sięgały tak wysoko.

Reklama

Angelo Peruzzi

Czy można się tym ambicjom dziwić?

W 2000 roku dla Lazio wciąż grali tacy zawodnicy jak Diego Simeone, Pavel Nedved, Juan Sebastian Veron, Nestor Sensini, Karel Poborsky, Claudio Lopez, Hernan Crespo, Marcelo Salas, Simone Inzaghi, Fabrizio Ravanelli, Dejan Stanković, Dino Baggio, Alessandro Nesta, Sinisa Mihajlović i Fernando Couto. Aż głowa boli, jak się wylicza te wszystkie słynne nazwiska. Jasne – niektórzy z wymienionych najlepsze lata mieli już za, a inni dopiero przed sobą. Tak czy owak, z taką paką Lazio miało prawo do choćby i najśmielszych marzeń.

Problem Peruzziego polegał jednak na tym, że trafił on do rzymskiego klubu odrobinę za późno. Sezon 1999/2000 spędził bowiem w Interze Mediolan. I choć, jako się rzekło, zbierał tam znakomite recenzje za swoje występy, zespół dowodzony przez Marcello Lippiego generalnie nie sprostał oczekiwaniom. Uplasował się na rozczarowującym, czwartym miejscu w lidze. Daleko za plecami Lazio. Kiedy zaś Peruzzi wylądował w Rzymie, no to ekipa Biancocelestich zaczęła nagle popadać w rozsypkę. Wieczne Miasto opuścił architekt mistrzowskiej drużyny – trener Sven-Goran Eriksson. Coraz częściej pojawiały się też pogłoski o kłopotach finansowych klubu i prawdopodobieństwie zmiany właścicielskiej. O ile w 2001 roku udało się jeszcze rzymianom uplasować na dobrym, trzecim miejscu w lidze, tak później było już tylko gorzej. Stało się jasne, że mistrzowskie ambicje można włożyć między bajki, o sukcesach w Champions League nie wspominając.

W 2002 roku, niedługo przed dwumeczem z Wisłą Kraków w Pucharze UEFA, piłkarze zaczęli domagać się uregulowania zaległości finansowych. Swoistym reprezentantem drużyny został Peruzzi. Choć przebywał w Lazio w sumie od niedawna, prędko wyrósł na lidera szatni.

„Prezydent Sergio Cragnotti obiecał zapłacić, a pieniądze nie wpływają. Jeśli powiedziałby, że zaległości zostaną uregulowane później, nawet w maju, to nikt oficjalnie by nie zaprotestował. Nikt z nas nie chce odchodzić. Jest to tylko sygnał dla Cragnottiego lub kogoś, kto zajmie jego miejsce. Nie chcemy, by w styczniu doszło do sprzedaży zawodników i wszyscy chcemy zostać w Lazio”
Angelo Peruzzi w grudniu 2002 roku

Wielu piłkarzy zachowałby się w takich okolicznościach inaczej. No bo właściwie dlaczego Peruzziemu miałoby w ogóle zależeć na tym, by klub przetrwał i złapał finansowy oddech? To wszak nie jego interes. A jednak postanowił rozegrać całą niewesołą sytuację nie tylko z korzyścią dla siebie, ale i dla kolegów, a także dla całego Lazio. Kiedy w 2004 roku nowy prezydent Biancocelestich zaproponował piłkarzom renegocjowanie umów na znacznie gorszych dla nich warunkach, by ratować tonący w należnościach klub, Peruzzi należał do tych graczy, którzy jako pierwsi zaakceptowali radykalne cięcia. A nie wszyscy poszli klubowi na rękę. Na przestrzeni kilkunastu miesięcy Rzym opuścili Jaap Stam, Stefano Fiore, Gaizka Mendieta, Sinisa Mihajlović, Bernardo Corradi, Demetrio Albertini czy Giuseppe Pancaro.

Peruzzi pozostał na posterunku.

W sumie spędził w Lazio sześć sezonów. Nie wygrał tam wiele – jeden Puchar i jeden Superpuchar Włoch. Na największe sukcesy w dziejach Biancocelestich zwyczajnie się spóźnił. Mimo wszystko – nie może dziwić, że pożegnano go jak bohatera. I chętnie powitano z powrotem, gdy zgodził się pełnić funkcję kierwnika w obecnym zespole.

Peruzzi, wychowanek Romy

I pomyśleć, że cała piłkarska przygoda Peruzziego rozkręciła się w zupełnie innym klubie z Wiecznego Miasta.

Angelo przyszedł na świat 16 lutego 1970 roku w miejscowości Blera, położonej w regionie Lacjum. Piłkarskie umiejętności zaczął doskonalić w akademii Romy. W 1987 roku doczekał się zaś profesjonalnego debiutu w ekipie Giallorossich. W okolicznościach nie do końca wymarzonych. – Graliśmy w Mediolanie z Milanem. Na samym początku drugiej połowy Franco Tancredi, wtedy nasz pierwszy bramkarz, oberwał petardą. Eksplodowała mu tuż koło ucha, stracił przytomność. Sytuacja była dramatyczna, a ja musiałem zmienić go w bramce. Byłem bardzo zdenerwowany. Na szczęście koledzy szybko mnie pocieszyli: „Spokojnie, i tak wygramy to walkowerem. Możesz wpuścić nawet dziesięć goli”.

Tak też się stało. Na boisku Milan zwyciężył 1:0, więc Peruzzi w praktyce czystego konta w debiucie nie zachował, lecz spotkanie zostało zweryfikowane jako walkower dla rzymian.

AC Milan 0:2 (wo) AS Roma (Serie A 1987/88)

Pojawienie się w Serie A tak specyficznego golkipera jak Peruzzi wywołało sporo zamieszania. Włoch szybko dorobił się przydomka „Tyson”, ponieważ posturą przypominał słynnego amerykańskiego pięściarza, który zdominował wagę ciężką w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Angelo, podobnie jak Iron Mike, nie imponował wzrostem, lecz mógł się pochwalić znakomitą dynamiką, dzięki której radził sobie z napastnikami w sytuacjach sam na sam. Był w sumie dość kiepsko wyszkolony technicznie, co dzisiaj jest oczywiście dyskwalifikujące na najwyższym poziomie, ale wówczas mogło ujść jeszcze płazem. Peruzzi wychodził z założenia, że przy swoich warunkach fizycznych musi przede wszystkim zapobiegać niebezpieczeństwu, zamiast polegać wyłącznie na refleksie. Dlatego nie bał się gry na przedpolu, starał się pozostawać w ciągłym ruchu. Kiedy dopadał do piłki, często po prostu wywalał ją w aut. No ale był aktywny, co pozwalało obrońcom ustawiać się bardzo wysoko.

Wymyślił też stosunkowo prosty patent na unikanie błędów przy wyjściach do dośrodkowań, bo ten element gry sprawiał mu początkowo najwięcej trudności. Po prostu… zaniechał prób łapania piłki. Do perfekcji dopracował piąstkowanie futbolówki daleko poza obręb szesnastki.

Trochę jednak potrwało, nim Peruzzi zaczął regularne występy na poziomie Serie A. Debiut w wieku siedemnastu lat wcale nie rozpędził jego kariery. Dopiero w sezonie 1988/89 włoski golkiper zdołał uzbierać kilkanaście występów ligowych. Mimo to, działacze Romy postanowili przed następnym sezonem odesłać go na wypożyczenie do Hellasu Werona. I tam wreszcie doczekał się regularnych występów.

„Trochę potrwało, nim uwierzyłem, że mogę być bramkarzem numer jeden w klubie z poziomu Serie A. Po debiucie wróciłem na ławkę i już nie potrafiłem się przebić do składu. W Weronie grałem sporo, ale spadliśmy z ligi. Po degradacji pomyślałem, że trudno będzie powrócić do Romy. Ale okazało się, że w Rzymie chcą mnie z powrotem. Dorastałem z tym klubem i jestem wdzięczny za wiarę we mnie”
Angelo Peruzzi

Peruzzi dał dowód tej wdzięczności wiele lat później, już w barwach Lazio. Na finiszu sezon 2001/02 tifosi Biancocelestich próbowali wymusić na zawodnikach podłożenie się Interowi Mediolan, by umożliwić tym samym Nerazzurrim zdobycie mistrzostwa Włoch kosztem AS Romy, która również pozostawała wtedy w grze o scudetto. Niektórzy gracze byli wtedy gotowi rzeczywiście potraktować spotkanie ulgowo, jednak Peruzzi szybko doprowadził towarzystwo do porządku. Lazio wygrało z Interem 4:2. A mistrzostwo koniec końców i tak zgarnął Juventus.

Uczciwość tym razem popłaciła. Peruzzi przekonał się zresztą na własnej skórze, że nie warto kantować.

Peruzzi, dopingowicz

– To najgorsze gówno, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Popełniłem błąd i przypłaciłem go dyskwalifikacją. Oczywiście w stu procentach zasłużyłem na tę karę. Słusznie, że mi ją wymierzono.

Zdecydowanie nie ma wątpliwości, iż Peruzzi żałuje dopingowej wpadki, jaka przytrafiła mu się w październiku 1990 roku. 20-latek znajdował się wówczas na najlepszej drodze, by na stałe zakotwiczyć w wyjściowej jedenastce Romy. Jednak po ligowym meczu z Torino on i Andrea Carnevale zostali wywołani do kontroli antydopingowej, które w tamtym okresie bardzo mocno nasiliły się we włoskiej ekstraklasie. No i obaj wpadli jak śliwka w kompot. W organizmie Peruzziego wykryto zakazany środek powstrzymujący łaknienie o nazwie fentermina.

Kara dla obu zawodników była surowa – dwanaście miesięcy bezwzględnej dyskwalifikacji.

REMIS W DERBACH RZYMU? KURS: 3,61 W EWINNER!

Eksplodował gigantyczny skandal. Już wkrótce dopingowo-narkotykowych ekscesów w Serie A pojawiło się znacznie więcej, ale to przypadek Peruzziego i Carnevale otworzył puszkę Pandory. Były golkiper uważa zresztą, że nie jest to przypadek, iż pierwszy cios spadł akurat na Romę.

Przylepiono mi wtedy łatkę narkomana – wspominał Peruzzi. – Prawda jest taka, że kolega z drużyny dał mi pigułkę Lipopilla, która miała mi pomóc powrócić do formy po kontuzji. Byłem głupi, godząc się na wzięcie czegoś takiego. Sądziłem jednak, że dzięki temu nie tylko odzyskam dobrą dyspozycję, ale wzmocnię też odporność przed kolejnymi urazami. Byłem naiwny, wierząc w coś takiego. Za to należała mi się dyskwalifikacja. Ale nie było tak, że codziennie brałem zakazane środki do obiadu, a w ten sposób przedstawiano to w mediach. Co uderzało w wizerunek całego klubu.

Angelo Peruzzi

Wydaje mi się, że prawdziwym celem całej tej akcji był Dino Viola, wspaniały prezydent Romy – dodał Włoch. – On znał prawdę i bronił mnie publicznie, więc gdy zostaliśmy skazani na roczną dyskwalifikację, fatalnie to o nim świadczyło. Przedstawiciele federacji doradzali prezydentowi, bym się do wszystkiego przyznał i zaakceptował karę. Twierdzili, że jeśli będę współpracował, zostanę skazany tylko na trzy miesiące zawieszenia. Dokładnie tak zrobiłem, a sąd skazał mnie na rok. Byłem wtedy dzieciakiem, którego można było poświęcić i spalić.

Peruzzi, zdobywca Ligi Mistrzów

Paradoksalnie – roczne zawieszenie wcale nie załamało kariery młodego bramkarza.

W 1991 roku Peruzziego wykupił Juventus, który poszukiwał wartościowego zmiennika dla Stefano Tacconiego. Głodny występów Angelo szybko jednak wygryzł słynniejszego kolegę z wyjściowej jedenastki „Starej Damy”. Już w sezonie 1992/93 był podstawowym golkiperem w ekipie Giovanniego Trapattoniego. – Przykro mi, ponieważ niezwykle szanuję dorobek Tacconiego, ale moim podstawowym wyborem musi być Peruzzi – bez ogródek oznajmił Trap, gdy dziennikarze dopytywali go o rywalizację bramkarzy o miejsce w podstawowym składzie.

Wybór szkoleniowca Juve wzbudził sporo zastrzeżeń. Trapattoni ewidentnie miał słabość do Peruzziego i puszczał mu płazem sporo ewidentnych pomyłek. Wystarczy spojrzeć choćby na rywalizację Bianconerich z Interem w Pucharze Włoch w 1992 roku. Trap zachwycał się wówczas Peruzzim, który w nie opuścił boiska, choć w walce o piłkę złamano mu nos. Dziennikarze tymczasem podkreślali, że bramkarz, owszem, wykazał się hartem ducha, ale w paru sytuacjach zdecydowanie nie popisał się bramkarskim kunsztem i narobił sporo smrodu we własnym polu bramkowym. Szkoleniowiec „Starej Damy” pozostawał jednak głuchy na tego rodzaju komentarze. Był przekonany, że Peruzzi jest przyszłością klubu.

No i się nie pomylił.

Najważniejsze było jednak, iż Peruzzi zaskarbił sobie swego rodzaju sympatię Gianniego Agnellego. – „Adwokat” dzwonił do mnie od czasu do czasu, zawsze z samego rana. Za pierwszym razem odebrała moja żona. Gdy przedstawił jej się Agnelii, ochrzaniła go i stwierdziła, by nie robił sobie więcej idiotycznych żartów. Nie uwierzyła, że „Adwokat” może do mnie dzwonić, na dodatek o tej godzinie. Sądziła, że to dowcip jednego z moich kolegów. Potem oczywiście wszystko wyjaśniłem. Okazało się, że „Adwokat” chciał mnie zapytać… ile ważę. Dopytywał też, ile – według mojej oceny – potrafiłbym obronić rzutów karnych w wykonaniu Michela Platiniego. „Trzy lub cztery na dziesięć” – odpowiedziałem.  A on spojrzał tylko na mnie i stwierdził: ” Myślę, że nie obroniłbyś żadnego”.

„Miałem szczęście, ponieważ w połowie lat osiemdziesiątych trenerem Romy był Niels Liedholm. On rozumiał zmiany zachodzące w futbolu, znaczenie pułapki ofsajdowej, którą wymyślił Sacchi. Zmuszał mnie, bym opuszczał linię bramkową. Dzięki temu stałem się nowoczesnym bramkarzem”
Angelo Peruzzi

Największe sukcesy Peruzziego w Juventusie nadeszły jednak nie pod wodzą Trapattoniego, lecz Marcello Lippiego. W latach 1995 – 1998 piłkarze „Starej Damy” trzykrotnie sięgnęli po scudetto. I trzy razy dotarli też do finału Ligi Mistrzów. W 1996 roku Peruzzi okazał się bohaterem finałowego starcia z broniącym tytułu Ajaksem. Popełnił wprawdzie fatalny błąd w piąstkowaniu, który zaowocował golem na 1:1 dla holenderskiej ekipy, ale w stu procentach zrehabilitował się w trakcie konkursu jedenastek.

Juventus FC 1:1 k. 4:2 Ajax Amsterdam (finał Ligi Mistrzów 1996)

Rok później było już gorzej. „Stara Dama” sensacyjnie poległa w konfrontacji z Borussią Dortmund, a Lars Ricken boleśnie skarcił włoskiego golkipera za jego zamiłowanie do szwendania się z dala od linii bramkowej.

Borussia Dortmund 3:1 Juventus FC (finał Ligi Mistrzów 1997)

Tak czy owak, Peruzzi w tamtym czasie mógł uchodzić za jednego z najlepszych bramkarzy Starego Kontynentu. Przy wszystkich swoich naturalnych i technicznych niedostatkach. Niekiedy czuł się nawet odrobinę niedoceniany.

„Ludzi interesują gole. Czyli dokładnie to, czemu bramkarz chce zapobiec. Dlatego nigdy nie będziemy równie popularni, jak napastnicy. Nigdy nie będziemy dostawać Złotych Piłek roku po roku. Taka jest dola bramkarza”
Angelo Peruzzi

Jest stare powiedzenie, że dobry bramkarz musi być wariatem. Angelo Peruzzi zaprzecza temu stereotypowi – pisał Salvatore Lo Presti na łamach La Gazzetta dello Sport. I trudno mu nie przyznać racji. Peruzzi nie był bowiem typem golkipera-ekscentryka, który w każdej chwili może wywinąć między słupkami taki numer, jakiego nie spodziewają się po nim nie tylko rywale, ale i jego koledzy z zespołu. Był po prostu dość jowialnym, poczciwym facetem. I być może dlatego aż tak bardzo doceniano go zarówno za umiejętności, jak i za osobowość.

Peruzzi, mistrz świata

Angelo Peruzzi okazał się bramkarzem niezwykle długowiecznym. W sezonie 2005/06, pomimo trzydziestu sześciu lat na karku, nadal był podstawowym golkiperem Lazio. W Serie A rozegrał trzydzieści spotkań, z rzadka ustępując miejsca między słupkami Marco Ballottcie, nota bene piłkarzowi jeszcze starszemu, bo będącemu już nieźle po czterdziestce. Statusem bramkarza numer trzy w rzymskim klubie musiał się wówczas zadowolić młody Samir Handanović, którzy przebywał w Lazio na wypożyczeniu z Udinese i uczył się rzemiosła u boku dwóch weteranów. – Ballotta jest w wieku mojego ojca – wspominał po latach Słoweniec. – Mimo że nie grałem, to wypożyczenie wiele mi dało. Trenowanie u boku takich zawodników było niezwykłym doświadczeniem.

Peruzzi od wielu lat słynął ze swoich – określmy to – pedagogicznych zdolności. Paolo Montero mówił o nim nawet jako o swoim ojcu. Włoski bramkarz chętnie mentorował młodszym lub mniej doświadczonym kolegom, brał ich pod swoje skrzydła. Być może dlatego w 2006 roku Marcello Lippi znalazł dla niego miejsce w składzie powołanym na mistrzostwa świata.

Czy z czysto piłkarskiego punktu widzenia Peruzzi zasługiwał wówczas na powołanie? Można się zastanawiać. Tak czy owak, niekwestionowanym numerem jeden w bramce reprezentacji Italii był naturalnie Gianluigi Buffon. Lippi nie musiał zabierać na turniej golkipera, który będzie na Buffona naciskał, ponieważ i tak było jasne, że to gracz Juventusu strzeże dostępu do włoskiej bramki podczas mundialu. Dlatego selekcjoner znalazł dla Peruzziego miejsce w kadrze obok Buffona i Marco Amelii. – Pojechałem na te mistrzostwa jako pierwszy kibic naszej reprezentacji, brakowało mi tylko szalika na szyi – wspominał Angelo. – Miałem robić jak najwięcej hałasu. Sprawiać, by z kolegów schodziło napięcie.

Angelo Peruzzi w 2006 roku

Peruzzi wykonał powierzone mu przez Lippiego zadanie. Sprawdził się jako gość od robienia atmosfery.

– Niesamowite doświadczenie. Nawet jeżeli regularne występy czynią uczestnictwo w mundialu trzy razy bardziej ekscytującym, to i tak bardzo ciepło wspominam turniej w Niemczech – opowiadał Włoch. – Podczas pomeczowych treningów podstawowi zawodnicy nie robili właściwie nic. Odpoczywali. To był czas dla nas, żeby się wykazać. Harowaliśmy ciężko pod czujnym okiem Lippiego. Wiedzieliśmy, że mamy niewielkie szanse na występy, lecz podczas małych gierek i tak dawaliśmy z siebie wszystko, aż wióry leciały. To była wojna. Trenowaliśmy tak, by udowodnić, że jesteśmy gotowi i zasługujemy na szansę. Na tym polega siła grupy. Nadawaliśmy znaczenie potencjalnie banalnym treningom.

ROMA WYGRA DZISIAJ Z LAZIO? KURS: 2,41 W EWINNER!

Finalnie Italia sięgnęła po mistrzostwo świata, a doświadczony Peruzzi do swojej bogatej kolekcji trofeów mógł dołożyć to najcenniejsze. Wielu członków mistrzowskiej ekipy wspominało po latach, że trzeci bramkarz był paradoksalnie bardzo istotną postacią w zespole.

  • Alessandro Del Piero: – Angelo był naszym spoiwem. Ani na moment nie tracił entuzjazmu, choć był przecież numerem dwa w bramce. Jego podejście stało się zaraźliwe. (…) Przed niektórymi meczami chłopaki relaksowali się, łowiąc ryby. Angelo lubił ich drażnić, udzielając różnych mądrych rad. W końcu powiedzieli: „Jeśli jesteś takim znawcą, to sam łap te ryby. Najlepiej gołymi rękami”. Odpowiedział: „Jeśli awansujemy dalej, zrobię to”. I dotrzymał słowa. Po wygranym meczu pojawił się nad stawem w klapkach, bermudach i hawajskiej koszuli. W wodzie wyglądał jak liniowiec oceaniczny, biorąc pod uwagę szerokość jego torsu. Zaczął polować. I już mieliśmy go wygwizdać, bo kiepsko mu szło, gdy nagle zanurkował, a po chwili w dłoniach trzymał tłustego karpia. Jest taka słynna sentencja łacińska: carpe diem. Chwytaj dzień. Angelo zmienił to motto na: „chwytaj karpia”.
  • Daniele De Rossi: – Przed finałem Peruzzi podszedł do mnie i wskazał na trenera Lippiego. „Spójrz na tego wariata. On chyba chce, żebyś zagrał w wyjściowym składzie” – powiedział. W ten sposób dowiedziałem się, że wystąpię w finale mistrzostw świata. Sądzę, że trener chciał mnie oswoić z tą myślą odpowiednio wcześniej, dlatego wysłał do mnie Angelo.
  • Francesco Totti: – Angelo Peruzzi był najweselszy z nas wszystkich. Nazywaliśmy go „Dzikiem”. Był bowiem bez przerwy głodny. Głód zwycięstw łączył go z resztą zespołu, ale takim zwyczajnym głodem zdecydowanie nas przerastał. Chciał zachować swoją masywną sylwetkę, więc przy stole stawiał na ilość, a nie na jakość posiłku. Pamiętam, jak podjudziłem go kiedyś do wzięcia udziału w zakładzie. Stwierdziłem, że nie da rady zjeść całej pizzy jednym kęsem. Jemu na samo słowo „pizza” świeciły się oczy. Zamówił więc margaritę, złożył na cztery części i spałaszował całą za jednym zamachem. Wyglądał jak wielki wąż, która pochłania krowę w całości. (…) Nigdy nie przestanę być wdzięczny Lippiemu za powołanie na ten mundial. Gdybym mnie tam zabrakło, nie zobaczyłbym Peruzziego z pizzą.

Angelo Peruzzi i Alessandro Del Piero

Peruzzi był niepocieszony tylko z jednego powodu – nie było mu dane spędzić z pucharem świata tak wiele czasu, jak by chciał.

W pewnym momencie trofeum zniknęło – opowiadał w książce „La Nostra Bambina”. – Nikt nie mógł go znaleźć. Byliśmy szczęśliwi jak nigdy dotąd, ale jednak trochę zaniepokojeni. W największej chwili triumfu zgubiliśmy puchar, na który tak ciężko zapracowaliśmy. To była impreza urodzinowa bez solenizanta. Na szczęście wkrótce sprawa się wyjaśniła. To Fabio Cannavaro wykradł puchar i zabrał go do swojego pokoju, gdzie spędził z nim noc w jednym łóżku. Nie wiem, czy wziął go tam dla seksu, ale na pewno zrobił to z miłości.

Ostatecznie Włoch wystąpił w zaledwie 32 meczach międzypaństwowych. Był podstawowym bramkarzem tylko podczas kompletnie nieudanego Euro 1996. Ale, jak widać, swoją cegiełkę do triumfu na mundialu dołożył nawet nie wychodząc na boisko.

Przed mistrzostwami Europy w 2000 roku znajdowałem się w świetnej formie, wiec kiedy Dino Zoff powiedział mi, że mogę być na turnieju rezerwowym bramkarzem, nie miałem na to ochoty. Odmówiłem. Potem okazało się, że Buffon nabawił się urazu i do bramki z ławki wskoczył Francesco Toldo. Kiedy później spotkałem się Zoffem, to stwierdził, że byłem głupi, bo to ja mogłem być wtedy na miejscu Francesco. Ale Toldo bronił doskonale, więc wydaje mi się, że reprezentacja źle na tym nie wyszła – przyznał Peruzzi. – Sześć lat później nie popełniłem już tego samego błędu. Gdy Lippi zaproponował mi wyjazd w roli zmiennika, zgodziłem się bez wahania. I oczywiście nie żałuję.

W 2000 roku nie chciałem być maskotką – spuentował. – A to właściwie całkiem przyjemna rola.

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]
Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Weszło

Komentarze

2 komentarze

Loading...