Reklama

Ambrosiewicz: Mam 69 meczów w Ekstraklasie, ale niczego jeszcze nie udowodniłem

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

05 stycznia 2021, 17:22 • 17 min czytania 2 komentarze

Maciej Ambrosiewicz ostatnie trzy i pół roku spędził w Ekstraklasie, ale teraz schodzi do I ligi, zamieniając Wisłę Płock na Zagłębie Sosnowiec. Miniony rok był nieudany dla byłego pomocnika Górnika Zabrze, dlatego woli zrobić krok w tył, by w założeniu wykonać potem dwa do przodu. W szczerej rozmowie analizujemy, dlaczego tak się potoczyły jego losy, bo przecież na początku jego i Szymona Żurkowskiego wymieniano w jednym szeregu. Gdzie widzi największe rezerwy i o co ma do siebie pretensje? Dlaczego wszechstronność zahamowała go w Zabrzu i w jaki sposób Adam Wolniewicz rozpoczął jego problemy w Górniku? Co utrudniały mu powołania do młodzieżówki po transferze do „Nafciarzy”? Czemu uważa, że szybki wyjazd do Czech uratował mu karierę? Gdzie chce być za półtora roku z Zagłębiem? Zapraszamy.

Ambrosiewicz: Mam 69 meczów w Ekstraklasie, ale niczego jeszcze nie udowodniłem
22 grudnia zostałeś piłkarzem Zagłębia Sosnowiec. Zakładam, że o odejściu z Wisły Płock myślałeś znacznie wcześniej.

Tak naprawdę już latem o tym myślałem. Wydaje mi się, że jestem dość dobrym obserwatorem i w miarę potrafię przewidzieć sytuację na podstawie tego, jak wyglądają treningi i jak trener mnie ocenia. Już przed sezonem widziałem, że sprawy nie zmierzają dla mnie w dobrym kierunku i szukałem czegoś nowego. Ostatecznie po rozmowach z Radosławem Sobolewskim i kilku grach sparingowych, uznałem, że może faktycznie jeszcze warto powalczyć. Nie zamierzałem też odchodzić na siłę, gdziekolwiek, a z Płocka nikt mnie wyrzucał. Klub wręcz nalegał, żebym został. No i zostałem, nie chciałem się od razu poddawać, nie lubię czegoś takiego, wolę walczyć o swoje. Ale jak mówiłem, widziałem, że okoliczności nie są sprzyjające i czas to potwierdził. Straciłem pół roku, mogłem już grać gdzie indziej, ale teraz udało się rozwiązać kontrakt. Wiem, że „rozwiązanie kontraktu” ludzie przeważnie odbierają jako wywalenie zawodnika, a tutaj nie do końca tak to wyglądało.  Inicjatywa wyszła bardziej z mojej strony. Chciałem jak najszybciej mieć znów spokojną głowę i jeszcze przed świętami móc przygotować się do wyzwania w nowym klubie.

Mówisz, że jesteś dobrym obserwatorem rzeczywistości, czyli letnie transfery Lagatora i Lesniaka stanowiły jasny sygnał, że twoje akcje nie stoją wysoko?

I tak, i nie. Z jednej strony, patrząc po treningach, nie czułem się w żadnym stopniu gorszy od kolegów i nie miałbym obaw, czy mogę wygrać z nimi rywalizację. Z drugiej strony, widziałem na każdym kolejnym treningu czy gierce, kto w jakim jest składzie. Nie ma reguły, ale najczęściej trenerzy na 2-3 treningi przed meczem czy ważniejszym sparingiem wyraźnie zarysowują wyjściową jedenastkę. Ja się w niej raczej nie znajdowałem, więc mogłem się spodziewać, jak ta runda będzie wyglądała. Mimo to postanowiłem spróbować i nie wyszło.

Spadek twoich notowań był o tyle zaskakujący, że po lockdownie grałeś w zeszłym sezonie sporo. Czułeś, że nie wykorzystałeś wtedy swojej szansy?

Gdy teraz o tym myślę, może faktycznie nie wycisnąłem maksa z tych meczów. Na gorąco jednak wydawało mi się, że jest fajnie i takie też sygnały od trenerów otrzymywałem. Wszyscy mówili, że wygląda to ok. Wiadomo, od pewnego momentu mieliśmy zapewnione utrzymanie i presja pod koniec była mniejsza, ale generalnie miałem poczucie, że pokazałem się z dobrej strony i będzie tylko lepiej. Niestety, przyjeżdżając na pierwszy trening po urlopie już widziałem, że raczej jestem odstawiony i trudno będzie więcej pograć. Może więc nie wykorzystałem szansy, najlepiej byłoby zapytać trenera.

Zaliczyłeś symboliczne wejścia w 3. i 4. kolejce, a zaraz potem zupełnie zniknąłeś z kadry meczowej. Miałeś koronawirusa lub jakieś inne problemy zdrowotne?

Nie, nic z tych rzeczy. Zawsze była to decyzja sztabu szkoleniowego. Późną jesienią już wiedziałem, że odejdę i że będzie chodziło o rozwiązanie kontraktu.

Reklama
Ale nie odszedłeś z poczuciem, że zostałeś zweryfikowany i sprowadzony na ziemię, że nie sprawdziłeś się w Ekstraklasie?

A gdybym ciebie o to zapytał, co byś odpowiedział?

Miałeś u nas średnią not 4.00, wiele meczów było w miarę solidnych na 4 lub 5, więc powiedziałbym, że chyba jeszcze można dać ci szansę, żebyś mocniej odpalił.

Patrzę też na to, ile wcześniej grałem w Górniku Zabrze. Miałem tam dwa sezony w Ekstraklasie z ponad dwudziestoma występami. Wydaje mi się, że trudno mówić „nie nadajesz się”, skoro w ciągu trzech lat uzbierałeś na tym poziomie 69 meczów. Gdybym się nie nadawał, odpadłbym znacznie szybciej. Nie będę jednak zaklinał rzeczywistości: sportowo wykonuję wyraźny krok w tył. Trzeba uderzyć się w pierś i jasno sobie powiedzieć, że ostatni rok był dla mnie słaby, czego efektem jest zejście do I ligi.

Czułeś wcześniej, że status młodzieżowca stanowi twój atut?

Tak, ale głównie wtedy, gdy półtora rok temu odchodziłem z Zabrza do Płocka. Wisła miała problemy z młodzieżowcami i przychodziłem do niej z myślą, że posiadanie tego statusu będzie dodatkowym plusem po mojej stronie. Potem jednak wyszło, że Damian Michalski bardzo dobrze gra na lewej obronie i sporo dołożył do tego, że przez chwilę nawet prowadziliśmy w tabeli. Więcej szans dostałem dopiero w drugiej rundzie. Zacząłem wiosnę w pierwszym składzie, ale najpierw doznałem kontuzji, a następnie przyszła pandemia i na dobre odkręciłem się dopiero w czerwcu. I uważam, że na pewno nie było źle, wiele razy graliśmy więcej niż jednym młodzieżowcem.

Zejście do I ligi jest pewnym ryzykiem. Gdyby, odpukać, nie poszło ci w Sosnowcu, mógłbyś się już zakopać na niższych szczeblach. W Zagłębiu musisz odpalić.

Tak jak mówię, zaliczam spadek sportowy i trudno twierdzić, że jest inaczej. Idę jednak do klubu, który mimo aktualnej pozycji w tabeli jako całość jest bardzo solidny i ma podstawy do rywalizowania w Ekstraklasie. Mogłem się już o tym naocznie przekonać. Ten transfer to dla mnie motywacja do jeszcze większej pracy, choć tu niewiele mogłem sobie dotychczas zarzucić. Jeżeli czegoś mi brakowało, to jakichś konkretów z przodu. Mogłem pod koniec sezonu strzelić gola czy zaliczyć asystę i od razu wszyscy inaczej by mnie oceniali. A nie ukrywajmy: głos opinii publicznej ma znaczenie, nawet dla trenerów czy prezesów.

Przez trzy lata w elicie twoje jedyne liczby w ofensywie to pięć kluczowych podań.

No i dlatego brakuje przy moim nazwisku jakiegoś elementu ekstra.

Reklama
Siedzi ci to w głowie, sam tego od siebie wymagasz czy uciekasz w narrację, że jesteś przede wszystkim defensywnym pomocnikiem i masz inne zadania?

Nie no, wymagam od siebie. Teraz to już trochę przeradza się w śmiech, bo nie będę się tym ciągle dołował. Najgorsze, że nawet ostatniej zimy podczas sparingów miałem ze dwa gole i asystę, a jak przychodziła liga, nawet nie dochodziłem do dogodnych sytuacji. To jasny sygnał, że czegoś brakuje. Uważnie analizuję swoje występy i w niektórych momentach byłem zły na siebie, bo mogłem dać zespołowi więcej.

Masz rezerwy mentalne jeśli chodzi o pewność siebie, dobrze rozumianą bezczelność na boisku?

To na pewno. Super cechą jest wrodzona pewność siebie, ale każdy zawodnik na świecie powie ci, że dużo w tym względzie pomaga zaufanie ze strony trenera. Gdy 5-6 razy z rzędu wystąpisz od początku, można pokazać więcej, pewne rzeczy łatwiej ci przychodzą.

W Płocku był moment, w którym czułeś, że trener ci ufa?

Tak, rok temu po obozie zimowym. Praktycznie każdy sparing zaczynałem w wyjściowym składzie i tak samo było w lidze. Wtedy poczułem się pewniakiem do gry. Pierwszy mecz od początku, drugi i niestety kontuzja w trakcie trzeciego. Trochę pecha mnie dopadło, ale to oczywiście nie tłumaczy wszystkiego.

Wracając do transferu. Rozumiem, że Zagłębie przekonało cię konkretnym pomysłem na ciebie, trener Kazimierz Moskal wiąże z tobą poważne plany i nie odbywa się to na zasadzie „ma pan tu chłopaka z dobrym CV, może go pan tu jakoś wkomponuje”?

Mam nadzieję, że tak będzie (śmiech). A tak serio: trener, prezes i dyrektor sportowy dawali do zrozumienia, że bardzo im zależy na moim pozyskaniu. Zależało mi na szybkim sfinalizowaniu sprawy i cieszę się, że jeszcze przed świętami wiedziałem, na czym stoję. Gdybym się uparł, mógłbym nawet zostać w Ekstraklasie, ale to właśnie byłoby trochę na siłę, pójście gdzieś na doczepkę i może akurat się uda. Takie historie rzadko dobrze się kończą, więc wolę być niżej i grać. Mam nadzieję, że ten projekt przynajmniej częściowo będzie się na mnie opierał.

Ale gdyby nie nagrany temat z Zagłębiem, nie zdecydowałbyś się na rozwiązanie umowy z Wisłą?

No tak. To chyba żadna wielka tajemnica, że wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. Praktycznie w tym samym dniu, w którym rozstałem się z Wisłą, pojechałem do Sosnowca na podpisanie kontraktu.

Chyba nie będziesz mógł teraz oglądać ośmiu meczów Ekstraklasy w każdej kolejce. Czeka cię za to sporo pierwszoligowych transmisji na Ipli.

Heh, już nieraz oglądałem I ligę w ten sposób. Jak tylko mogę, śledzę wszystko. Z Ekstraklasy na pewno zupełnie nie zrezygnuję, ciągle mam w niej wielu znajomych. Zresztą, wierzę, że jak najszybciej do niej wrócę, więc muszę być na bieżąco, żeby nie wypaść z obiegu.

Zbyt wielu pozytywnych przykładów jednak nie znajdziesz. Patryk Małecki, Tomasz Hołota czy Rafał Grzelak po przejściu do pierwszoligowego Zagłębia albo już zostali na tym poziomie, albo zeszli jeszcze niżej.

Każdy przypadek jest inny, a tutaj mowa o piłkarzach znajdujących się na innym etapie kariery. Jakby nie było, jestem jeszcze stosunkowo młodym zawodnikiem i jest to jakiś handicap. Trochę czasu nadal mam, choć mam też świadomość, że on szybko ucieka. Często mówi się, że warto zrobić jeden krok w tył, by potem wykonać dwa do przodu i na to liczę. Przykład Fabiana Piaseckiego pokazuje, że można poprzez Zagłębie na chwilę opuścić Ekstraklasę i sprawnie do niej wrócić.

Odnoszę wrażenie, że na razie na każdym kroku musisz coś udowadniać. Zaliczyłeś obiecujące wejście do Ekstraklasy z Górnikiem Zabrze, ale już w tym pierwszym sezonie miałeś okres na ławce. W drugim roku na wiosnę jeszcze się to nawarstwiło, co skutkowało odejściem do Płocka. Nieustanna sinusoida.

Ciągle czegoś brakuje, to prawda. Wiem, że bardziej mogłem pokazywać się w meczach. Na co dzień starałem się niczego nie zaniedbywać. Na odchodne z Wisły dostałem smsa od jednego z trenerów, że cieszy się, że mógł pracować z takim zawodnikiem i ma nadzieję, że zawsze jego piłkarze będą tak podchodzili do swoich obowiązków. Tutaj robię co mogę, natomiast za mało sprzedawałem się na boisku. Nie wiem, czy najbardziej chodzi o umiejętności czy mental. Raczej to drugie, widzę, że jest różnica między Ambrosiewiczem na treningach a Ambrosiewiczem w wydaniu meczowym. I tak, zgadzam się, że mimo prawie siedemdziesięciu występów w Ekstraklasie, niczego jeszcze nie udowodniłem i ciągle muszę potwierdzać swoją klasę. Wierzę, że w Zagłębiu pójdzie mi to dobrze lub nawet bardzo dobrze.

W pierwszym ekstraklasowym sezonie w Górniku wyhamowała cię… wszechstronność. Z konieczności zostałeś przesunięty na prawą obronę i później trudno było ci wrócić do środka pola.

Do dziś śmieję się z Adasia Wolniewicza, że zakończył mi przygodę z Górnikiem. Po sześciu meczach wypadł za kartki i trener Brosz wystawił mnie z prawej strony defensywy. Zagrałem w tej roli kilka spotkań, w międzyczasie do środka pomocy wskoczył Szymon Matuszek i moje akcje na tej pozycji spadły. Wszechstronność czasem ci pomoże, a czasem wręcz przeciwnie. Ja niezmiennie najlepiej czuję się jako środkowy pomocnik i w Zagłębiu chyba dla wszystkich jest to jasne.

Czyli nigdy nie poczułeś jako prawy obrońca, stoper lub prawy pomocnik, że to może być coś na dłużej?

Na środku obrony jak najbardziej. Pod koniec pobytu w Wiśle często byłem tak ustawiany na treningach i czułem, że jest ok. Z prawej strony jednak nie za bardzo się odnajduję, wolę być w centrum boiska.

Gdy Marcin Brosz po raz pierwszy ustawił cię na prawej obronie, byłeś w szoku?

Za dużo powiedziane. Mogę grać wszędzie jeśli trenerzy sobie tego życzą, ale gdybym miał się określać, środek pomocy jest moim priorytetem. Kiedy więc trener Brosz wpadł na pomysł, by mnie przesunąć na bok, nie robiłem wielkich oczu, bo zawsze uważał mnie za zawodnika, który poradzi sobie na wielu pozycjach – zwłaszcza pod względem taktycznym. Wyniknęła potrzeba chwili i tak wyszło. Patrząc po nazwiskach, nie mieliśmy wtedy mega paki, ale za to zrobiliśmy super wynik.

I chyba w drugim sezonie w Górniku za bardzo uwierzyli, że samą młodzieżą i odkrywaniem kolejnych nowych twarzy można zawojować ligę. Skończyło się zimowym zaciągiem ratunkowym z m.in. Gwilią i Matrasem, którzy posadzili cię na ławce.

Sytuacja podobna do tej z Płocka. Już w przerwie zimowej wiedziałem, że mogę mieć ciężko z graniem. Chciałem powalczyć, pokazać swoją ambicję, ale dziś już z własnego doświadczenia wiem, że w takich sytuacjach lepiej od razu szukać innych rozwiązań. Kłóci się to z moim charakterem, łatwo nie odpuszczam, jednak w praktyce wyszło, że również tamtą rundę straciłem. Wracając do pierwszego wątku – może i mieliśmy trochę za dużo młodych Polaków, ale z drugiej strony, jako Weszło wolicie chyba taki wariant niż pójście w przeciwnym kierunku.

No raczej tak, chyba że przychodzić będą same Vadisy, wtedy niech i dany zespół będzie miał dziesięciu obcokrajowców w składzie.

No więc właśnie. Jak już ma nie iść czy być trochę gorzej niż wcześniej, to lepiej grać samymi młodymi Polakami i może któryś się przebije, niż szukać na siłę dziwnych rozwiązań, które i tak się nie sprawdzą. Pamiętam, że w 1. kolejce z Koroną należałem do najstarszych zawodników w składzie. Trener Brosz pod względem wprowadzania młodzieży jest u nas topem, umie to robić i wcale tak źle to nie wyglądało. Po czterech kolejkach byliśmy bez porażki, dopiero potem nadeszła gorsza seria.

Brakowało wam jednak doświadczenia. To bardziej kwestia tego niż liczby Polaków w kadrze.

To już prędzej, przydałoby się jeszcze dwóch weteranów, którzy trzymaliby wszystko w ryzach.

Kiedyś w „Weszło z butami” powiedziałeś, że już nie czujesz się ulubieńcem Marcina Brosza i wskazałeś kogoś innego. Wcześniej nim byłeś?

Tak chłopaki mówili, wtedy nazywano tak kilku młodych (śmiech). Chyba przesadzali, ale nigdy nie byłem na cenzurowanym, kontakt zawsze mieliśmy dobry. Trener Brosz koniec końców był bardzo sprawiedliwy w swoich decyzjach. Po czasie widzę to jeszcze bardziej. Wydaje mi się, że generalnie chciał zmienić trochę styl gry, sporo zawodników odeszło i przez to odstawił mnie na bok. Z drugiej strony, mocno walczył, żebym został. To było inne pożegnanie niż teraz w Płocku. Trener każdego chciał zatrzymać.

Mówił wprost, żebyś mimo wszystko nie odchodził?

Tak, ale w głębi duszy chyba wiedział, że to na dłuższą metę nie miałoby sensu skoro mało grałem. Dawał do zrozumienia, że jest zadowolony z mojego podejścia i profesjonalizmu. Jeżeli zmieniasz klub, nie zawsze znaczy to, że w poprzednim było źle. To samo mogę powiedzieć o Wiśle Płock, ale nie ma nic gorszego niż sumienne trenowanie i patrzenie jak grają inni. Wieczne czekanie mija się z celem, bo czas ucieka. Pół sezonu stracone raz, pół sezonu stracone drugi raz i już masz rok, można się zapętlić.

Ostatni występ dla Górnika zaliczyłeś przeciwko… Wiśle Płock, w 1. kolejce ubiegłego sezonu. Musiałeś się czuć nieco dziwnie.

Nietypowa sytuacja, bo już wiedziałem, że jest temat mojego transferu do Wisły, choć jeszcze nie jakiś wyjątkowo zaawansowany. Nie spodziewałem się, że w ogóle zagram w tym spotkaniu, ale wszedłem, zaraz potem strzeliliśmy gola. Dałem dobrą zmianę, nikt nie mógł mieć pretensji – ze strony Górnika oczywiście.

Gdy nagle z Wisły odszedł Leszek Ojrzyński, zdążyłeś zwątpić, czy sprawa znajdzie swój finał.

Rozmawiałem głównie z trenerem Ojrzyńskim i jego asystentem Krzysztofem Sobierajem. Po przyjściu Radosława Sobolewskiego wszystko ucichło, ale po tygodniu czy dwóch okazało się, że też widziałby mnie w zespole i możemy to dograć.

W pierwszej rundzie w Wiśle miałeś pewnie dylematy, bo regularnie dostawałeś powołania do reprezentacji U-21, ale nie ułatwiały one walki o skład w klubie.

Analizując na chłodno, początki w Wiśle nie sprzyjały mojemu graniu. Przyszedłem jakoś dwa tygodniu po zatrudnieniu trenera Sobolewskiego, gdy zdążył już zabrać zespół na mini-zgrupowanie i lepiej poznać chłopaków. Nowemu w takiej sytuacji zawsze trochę trudniej wejść do drużyny. Zagrałem dwa mecze z ławki – chyba nie najgorsze – i pojechałem na kadrę. Chłopaki znowu docierali się z trenerem, a mnie nie było. Powołania jednak odrzucić nie mogłem. Reprezentacji się nie odmawia, jakieś minuty w niej zbierałem, a relacje z Czesławem Michniewiczem miałem takie, że nawet gdyby moja rola ograniczała się do noszenia toreb kolegom, to i tak bym przyjechał. Nie było możliwości, żebym zrezygnował z młodzieżówki, choć koniec końców wiedziałem, że te wyjazdy prędzej mi w klubie zaszkodzą niż pomogą.

Ogarnia cię swego rodzaju nostalgia, gdy wracasz myślami do pierwszych tygodni Górnika po awansie? Ty i Szymon Żurkowski w zasadzie byliście wtedy na równi, wymieniano was razem jednym tchem, a z czasem wasze drogi mocno się rozjechały.

Jak widać (śmiech). Boli mnie to, nie ukrywam. Jestem ambitnym zawodnikiem, zawsze chcę być najlepszy i na pewno nie na taki obrót wydarzeń się nastawiałem. Ale taki już jest piłkarski los. Czasami zabraknie trochę szczęścia lub umiejętności, komuś innemu wpadnie jakiś gol i wszystko się zmienia. Jeden mecz potrafi przesądzić, że idziesz w górę. „Żurek” grał ofensywniej, miał trochę goli i asyst, to go wypromowało i zwróciło na niego uwagę. Znów wracamy do tego, że nie mogę sobie zarzucić braku zaangażowania, ale może być lepiej w sferze mentalnej. Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy na tym samym poziomie i to dlatego, że ja pójdę wyżej, a nie on niżej.

Miałeś chwilami przeświadczenie, że może pewne rzeczy za łatwo ci przyszły? W I lidze odważnie wszedłeś do składu Górnika, po kilku miesiącach świętowanie awansu, odważny początek w Ekstraklasie. Na początku nie odczuwałeś bezwzględności seniorskiego futbolu.

Pod tym względem zgoda, ale nie zgodzę się, że coś przyszło mi za łatwo. Poświęcałem się dla piłki, już jako 16-latek wyjechałem za granicę.

Może to złe określenie. Powiedzmy, że zbyt szybko.

To już prędzej. I liga, awans, pokazanie się w Ekstraklasie, młodzieżówka – w krótkim okresie dużo dobrego się wydarzyło, ale nie potrafiłem zrobić następnego kroku w przód, pójść jeszcze wyżej. Teraz wykonałem krok w tył, żeby złapać pewność siebie, pomóc drużynie i może awansować z nią do Ekstraklasy. Gdybym okrzepł w I lidze, potem powinno być łatwiej ponownie grać na najwyższym szczeblu.

Zakładam, że mówiąc o awansie masz na myśli półtoraroczną perspektywę.

Matematycznie nadal wszystko możliwe! Nie no, nie oszukujmy się, szanse wiosną mamy bardzo małe, musielibyśmy złapać niesamowitą serię zwycięstw. Co nie zmienia faktu, że nie idę do Zagłębia po to, żeby tylko nie przegrywać i cieszyć się, że jeden punkt wystarczy nam do utrzymania. W dłuższej perspektywie moim celem jest Ekstraklasa z tym zespołem. Wiadomo, lepiej zbyt głośno tego nie mówić i jeżeli za rok na półmetku będziemy wysoko, to zacznę tonować nastroje.

Powiedziałeś kiedyś, że wyjazd do Karviny uratował ci karierę. Twoja sytuacja w Arce Gdynia była aż tak zła?

Moja nie, ale sytuacja w juniorach Arki już tak. Nie chcę krytykować tego klubu, prawda jest jednak taka, że infrastrukturą, organizacją i pomysłem sportowym Karvina w tamtym czasie przewyższała z 90 procent polskich klubów. Ten wyjazd wiele mi dał. Bez niego byłoby mi znacznie trudniej rozwinąć się indywidualnie.

W Czechach byłeś za wikt i opierunek.

Dostałem mieszkanie za darmo, ale nigdy nie miałem tam żadnego kontraktu. Rodzice co miesiąc przysyłali mi pieniądze na życie i tyle.

To czego nauczyłeś się w Karvinie, a nie nauczyłbyś się w Arce?

Języka (śmiech). Po pierwsze – prawie cały rok trenowaliśmy na naturalnej nawierzchni, w Gdyni trenowałbym na połowie sztucznego boiska. To wielka różnica. Kolejną było przygotowanie fizyczne. W Czechach przywiązywano do niego wielką wagę. Nigdy potem nie spotkałem się z tak ciężkimi treningami, jakie miałem wtedy jako 17-latek. Dzięki temu łatwiej było mi potem szybko wejść do seniorskiego grania w Górniku. Nasz trener z Karviny traktował nas bardziej jak seniorów, bardzo mocno pracowaliśmy. Co nie znaczy, że bezmyślnie biegaliśmy po górach czy katowaliśmy się na siłowni, przeważnie chodziło o zajęcia z piłką. Trzecia różnica – liga juniorska była na cały kraj, mierzyliśmy się z najlepszymi typu Slavia Praga czy Sparta Praga. Te kluby nadal są wyżej w hierarchii niż Legia czy Lech, a wtedy było to bardziej widoczne. Często graliśmy z naprawdę dobrymi rywalami. Po latach wielu tych zawodników występuje w czeskiej ekstraklasie lub nawet przebiło się dalej, że wspomnę o Alexie Kralu, który za 12 mln euro poszedł ze Slavii do Spartaka Moskwa. Wiele razy graliśmy przeciwko sobie.

Nie wiązałeś swojej przyszłości z ligą czeską?

Wiązałem, brałem pod uwagę taką ścieżkę. Zadzwonił jednak Jan Żurek, żebym pojechał na obóz z pierwszym zespołem Górnika i nie mogłem odmówić. Nie miałem kontraktu, więc wyjazd był możliwy w każdej chwili. No i reszta jest historią (śmiech).

Rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...