Reklama

Jak być piłkarskim przegrywem roku? Pytamy kibiców Schalke

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

31 grudnia 2020, 09:31 • 19 min czytania 23 komentarzy

W 2020 roku nie było w piłce nożnej większego pośmiewiska niż Schalke 04 Gelsenkirchen, które wygrało swój ostatni mecz ligowy 17 stycznia (!). Porozmawialiśmy więc z trójką kibiców z Schalke Fan Club Polen 04 – Kacprem Jagiełło, Krzysztofem Bardelem i Enrico Niersmansem o tym, jak to jest być przegrywami roku. Próbujemy też dojść do odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób „Die Königsblauen” zapracowali na okupowanie ostatniej pozycji w tabeli Bundesligi.

Jak być piłkarskim przegrywem roku? Pytamy kibiców Schalke
Przepraszam, ale musimy zacząć z grubej rury, bo sytuacja jest, jaka jest. Czy jesteście największymi piłkarskimi przegrywami 2020 roku?

Krzysztof: – Zdecydowanie tak! Ciężko podać jakikolwiek inny klub, który wypadłby tak fatalnie jak my. I to już nawet abstrahując od tej horrendalnej serii meczów bez wygranej. Spójrzmy na pojedyncze spotkania. Mecz z Augsburgiem zremisowany w ostatniej minucie, gdy już wydawało się, że się przełamiemy. Niedawne spotkanie z Arminią Bielefeld, którego nie mieliśmy prawa przegrać. Proste rzeczy, jak sytuacja z Goncalo Paciencią – wypożyczamy napastnika, który ma rozwiązać nasze problemy w ataku, a on po kilku meczach wypada na prawie cały sezon. Do tego sytuacja z trenerami. W tym sezonie mamy już czwartego. Dwóch z nich – Wagner i Baum – są na kontrakcie do 2022 roku. A w Schalke kasa jest, delikatnie sprawy ujmując, pustawa. Jesteśmy pechowcami – żeby nie określić tego dosadniej – na każdym polu.

Enrico: – Sytuacja sportowa to jedno, zarządzanie było w tym roku na horrendalnym poziomie. Idziemy w nowy sezon, po katastrofalnej rundzie, wiedząc, że nie mamy żadnego prawego obrońcy. Dopiero później wyszło w wywiadach, że Manuel Baum (zatrudniony 30 września – red.) musiał w ostatnich dniach okienka naciskać na Schneidera, by ten sprowadził kogoś na ostatnią chwilę. Ściągnięto gościa, którego Baum kiedyś trenował, czyli Kiliana Ludewiga, który okazał się kompletnym niewypałem.

– Podobnie jak Vedad Ibisević. Decyzja o jego zatrudnieniu była na pierwszy rzut oka super. Miał być postacią, która wreszcie wniesie do drużyny jakiś charakter. Po miesiącu poszarpali się na treningu z Naldo i nikt juz go tu nie chce, a do tego każdy ma pretensje do Naldo. W efekcie szatnia jest jeszcze bardziej skłócona w środku. Mamy już koło 270 milionów długu. Wygląda to naprawdę okropnie.

Pół biedy, że Ibisević – o czym mówiło się głośno – przyszedł grać za śmieszną kasę.

Enrico: – Ale gdy kontrakt został rozwiązany, dostał odszkodowanie. Niby drobne, ale zawsze coś. Sytuacja się powtarza – jak z tymi trenerami na kontakcie. Dawanie Baumowi kontraktu na dwa lata było dla mnie bardzo dziwną decyzją. Tym bardziej, że sytuacja na początku sezonu była, jaka była. A to raczej trener na spokojne budowanie w środku tabeli, a nie ratowanie drużyny.

Reklama

Kacper: – Domino ruszyło na początku roku. Zaczęło się od dobrej rundy Wagnera, gdy zarząd pomyślał – bo kibice raczej nie – że to będzie nowy Klopp. Był jego dobrym znajomym, podobnie się ubierał, ale jak przyszło co do czego i trzeba było wprowadzić jakiś styl poza pressingiem, a do tego wiosną wypadło kilku kluczowych graczy, to okazało się, że nie ma za wiele do zaoferowania. To trener na dół tabeli Premier League albo Championship. Gdy przyszło mu prowadzić klub, który ma jakieś ambicje, wyszło kiepsko. Zostawili Wagnera na wiosnę, mimo że było widać, że nie ma szans, by się odbudować. Nie było pieniędzy, żeby go w tamtym momencie zwalniać.

– A więc straciliśmy podwójnie. Później przyszedł Baum, który i tak został zwolniony. I zamiast jednego trenera zrobiło się trzech na kontraktach, a właściwie czterech, licząc Huuba Stevensa. Te wszystkie decyzje, do tego pandemia, spowodowały, że Schalke nie tylko jest przegrywem, ale też pośmiewiskiem. Nabil Bentaleb ma kontrakt w okolicach 4 milionów euro, a żeby szukać oszczędności trzeba było zwalniać kierowców autobusów z akademii, którzy zarabiali pewnie najniższą krajową w Niemczech. Schalke zawsze stoi mocno kibicowsko, a takie sytuacje nie pomagają w tym, żeby kibice wspierali w trudnych chwilach. Cały wizerunek klubu podupada.

– Zawodnicy, którzy są w Schalke dłużej, kojarzą się tylko z porażkami. Na kontraktach są tacy goście jak wspomniany Bentaleb, Oczipka, Fährmann czy Schöpf, niby powinni być liderami zespołu, a faktycznie zostają w Schalke albo dlatego, że nikt ich nie chce, albo po prostu mają tutaj dobre zarobki. A najlepsi odchodzą za darmo, w ostatnich latach było wiele takich przykładów. Lub przy pierwszej lepszej okazji uciekają z klubu, bo wiedzą, że nic dobrego ich tutaj nie czeka. Sytuacja z Ibiseviciem też to pokazuje – miał grać za premie za bramki, w pewnym momencie zorientował się, że raczej sobie nie postrzela, wszczął bójkę i wymiksował się z tego towarzystwa. Zimą będzie szukał nowego klubu.

Krzysztof: – Nie da się znaleźć niczego pozytywnego w tym klubie, szczególnie teraz. Wydawało się, że zaczynamy rok znakomicie. Przekonująca runda jesienna za Wagnera, wygrana z Borussią Mönchengladbach na start… Potem się wszystko posypało.

Kacper: – Taka Arminia jeszcze trzy sezony temu grała w trzeciej lidze i nie marzyła nawet o awansie. Od stycznia w rocznej tabeli Bundesligi ma więcej wygranych od Schalke, a gra w niej dopiero od sierpnia. Nie wygląda to poważnie, gdy nie jesteśmy w stanie wygrywać nawet z taką Arminią, którą ogrywaliśmy rok temu w pucharze. Gdzie szukać pozytywów? Z kim wygrywać, jeśli nie z nimi? Pewnym pozytywem może być to, że przybyło trochę fanów Schalke w Berlinie. Kibice Tasmanii kibicują Schalke, żeby jednak nie pobiło ich rekordu 31 meczów bez zwycięstwa. To jedyna rzecz, z której Tasmania jest kojarzona. Wszystkie kibicowskie ręce na pokład. Następny mecz gramy w Berlinie z Herthą, może przy takim wsparciu pojedziemy po przełamanie tej passy. Chociaż nie będzie to łatwe.

Reklama
Jesteście jeszcze na etapie kibicowskiego wkurzenia czy już wszystko wam jedno?

Enrico: – Przez te wszystkie lata potrafiłem się cieszyć nawet z takich meczów, jak 1:6 z Realem. Każdy mecz przeżywałem bardzo mocno. Czekało się na weekend, wszystko się śledziło. Teraz już od ponad roku jest inaczej. Już za czasów Markusa Weinzierla zaczęło być nieciekawie, choć wicemistrzostwo z Tedesco dało jeszcze nadzieję. Mnie już w sumie to nawet nie boli. Po prostu wiem, że jak się pojawia nadzieja, to jest złudna. Czuje się niechęć do tej drużyny. Nie ogólnie do klubu, chociaż też były kontrowersje, jak chociażby afera rasistowska z Clemensem Tönniesem czy te decyzje z kierowcami. Czuje się niechęć. Jestem wypompowany z emocji. Chociaż teraz z Augsburgiem pierwszy raz od roku przez ostatnie dziesięć minut stałem. Ale to wyjątek, jeden mecz na cały rok. Człowiek wie, że jest, gdzie jest i za szybko się to nie zmieni. Tym bardziej, jeśli struktury w tym klubie są tak dziwnie zarządzane.

Krzysztof: – Enrico powiedział fajną rzecz na temat meczu z Augsburgiem – faktycznie, dla mnie jako kibica to był pierwszy od około roku mecz, który jakkolwiek mnie emocjonował. Miałem przyjemność z oglądania Schalke. Nie dlatego, że dobrze grali, ale pojawił się promyczek nadziei, że będę mógł mieć jakąś radość z wyniku. Jako kibice chyba nauczyliśmy się już być przegrywami. Przyjmujemy to, co nam serwują piłkarze z pokorą. Szkoda zdrowia i nerwów. Teraz jest bardziej apatia i oczekiwanie, kiedy ten koszmar się skończy. Schalke nie daje przyjemności z kibicowania. Ale o odwracaniu się od klubu nie ma mowy.

Enrico: – Już nawet nie wkurzamy się na kontuzje. A są one bardzo częste. Normalnie byłbym zły na sędziego albo przeciwny skład, martwił się „co teraz?”. Ale u nas odczuwam to tak, jakbyśmy co dwa tygodnie mieli kolejne kontuzje. Przestało już to ruszać człowieka. Mamy skład zlepiony z rezerw i młodzieżówki. Nawet już nie śledzę, kto siedzi na ławce, bo czasem są to totalnie randomowe nazwiska.

Kacper: – Jak kibice innych drużyn mówią „może to jest ten sezon”, to ja myślę sobie „może to jest ten mecz”. Ale jak wspomnieli koledzy, jak już jest jakaś nadzieja, to zostaje ona brutalnie zweryfikowana. Na przykład mecz z Mainz. Idealna okazja na przełamanie się. Szósta minuta, karny przeciwko nam. Później udaje się odrobić, gra wygląda nieźle i błędna decyzja sędziego, kolejny karny… Znowu nie ma przełamania. Mecz z Augsburgiem też dał spore nadzieje, ale była fatalna kontuzja Utha i też cały optymizm znika. Mecz Schalke trwa przeważnie do pierwszej straconej bramki. Później ta drużyna jest już mentalnie martwa i nie jest w stanie się podnieść. Trudno się dziwić – dochodzimy do trzydziestu meczów bez wygranej. Potrzeba osoby, która będzie mogła to wszystko scalić, a mamy kolejne błędne decyzje personalne. Czy to zatrudnienie trenera Bauma, nauczyciela piłkarskiego, dobrego do pracy z młodzieżą, który nie jest motywatorem, nie jest w stanie podnieść drużyny. Miał mieć zatrudnionego asystenta, Rene Rydlewicza, który był charakternym zawodnikiem. Zarząd się nie popisał, zamiast niego do klubu trafił Naldo. Wydawało się – świetna postać z poprzednich sezonów, ulubieniec kibiców, zwłaszcza przez derby z Borussią. Już za Tedesco potrafił jednak robić kwasy w szatni i teraz też nie jest zbyt lubiany. Brakuje tam charakternych postaci – i na boisku, i w sztabie. Nowy trener Christian Gross, o którym można usłyszeć, że potrafi prowadzić zawodników twardą ręką, jest ostatnią nadzieją, że uda się chociaż mentalnie podnieść. Bo piłkarsko jest tam wystarczająco jakości, by obronić się na boisku. Gdy nie ma odpowiedniego podejścia do meczu i zespół umiera po pierwszej straconej bramce, trudno myśleć jednak o takich wynikach.

Schalke mocno zapracowało na miejsce, w którym jest. Gdybyście mieli stworzyć listę grzechów głównych tego klubu, co by się na niej znalazło?

Enrico: – Podejście do zawodników. W tamtym sezonie było powiedziane Uthowi, Skrzybskiemu, Rudemu czy Bentalebowi, że są za słabi i mogą odejść. Uth chciał odejść podczas letniego okienka, ale… zakazano mu transferu do FC Köln. Okazało się, że jednak nie jest za słaby i ma udźwignąć martwą drużynę. Nie dziwię się, że takim zawodnikom później nie chce się być w tym klubie. Druga sprawa to kontrakty. Jesteśmy znani na całą Europę, że nie potrafimy przedłużyć kontraktów młodych piłkarzy i wszyscy od nas odchodzą za dramo. Wyrzucono Höwedesa, zabrano mu opaskę. Byłem za tym, żeby odszedł, ale został słabo potraktowany. Fährmanowi mówiono, żę będzie numerem jeden i też nagle mu odebrano opaskę, rzucono go na wypożyczenia do Norwich, a potem do Norwegii. Mimo że Nübel zagrał jedną dobrą rundę, kartą przetargową, żeby go przedłużyć, było podniesienie mu mocno pensji i danie opaski. Splunięcie w twarz Fährmannowi, który jest w klubie od lat. I przy okazji Höwedesowi jako wychowankowi też.

– Schalke oferowało naprawdę wysokie kontrakty dla randomowych piłkarzy. Bentaleb kosztował nas przez te pięć lat 60 milionów. Rudy dostaje pięć milionów co sezon. Gdy można zarobić trochę kasy do klubu, zamiast sprzedać od razu Westona McKenniego do Juventusu, Schneider zdecydował, że go wypożyczy. Potrzebujemy kasę na teraz, dostajemy trzy miliony za wypożyczenie, oddajemy najlepszego zawodnik i nadal nie mamy kasy. To chyba najgorsze zarządzanie w ostatnich latach. Niestety – ciągnie się to już długo Osoba, która obserwuje to z bliska i widzi, jak się zadłużamy, jakie popełniamy błędy, mogła się spodziewać, że kiedyś to runie. Wiedziałem, że to się zdarzy, ale że maksymalnie bedziemy przeciętniakiem. A nie, że runie to w tak spektakularny sposób. I tak nagle.

Krzysztof: – To się wszystko wiąże z czymś, o czym nie mówi się zbyt często. Komentatorzy niemieckiej piłki twierdzą, że Schalke ma kompleks Borussii Dortmund. Od czasów, gdy BVB wróciło do topu, Schalke chciało nawiązywać równą walkę. Ale nie miało do tego ani pieniędzy, ani infrastruktury, ani szczęścia. A mimo to nie chciało się przyznać, że jest tą brzydszą połową Zagłębia Ruhry. Chciało być w ścisłym topie. Z tego wzięły się nietrafione decyzje finansowe, horrendalne kwoty za zawodników, którzy niewiele wnieśli. Zaczęto szukać własnego Kloppa, a nie stawiano na trenerów, którzy mogliby dać jakość. Władze Schalke miotały się próbując powtórzyć to, co udało się Borussii. Wydawało się, że już ten Tedesco będzie dobrym strzałem, ale – jak to w DNA Schalke – coś musiało się posypać. Co? Nikt nie wie.

– Kolejna sprawa to brak takiego długofalowego planu, cierpliwości w gabinetach. Horst Heldt, były dyrektor sportowy, nagle stał się wrogiem publicznym numer jeden. To samo stało się z Christianem Heidelem. Oczywiście mieli swoje za uszami, ale taka ciągła wymiana pełnego składu gabinetów co 2-3 sezony nie może prowadzić do niczego dobrego. Wszystkie kluby w Bundeslidze z topu jak Borussia Dortmund czy Monchengladbach albo Bayer Leverkusen mają stabilne piony sportowe. W Schalke jest ciągła zmiana i nieustanne szukanie winnych. Czasami te decyzje są wywołane presją ze strony kibiców czy rozmaitych legend, które kręcą się przy klubie. Schalke jest specyficzne – za dużo osób, które kiedyś się zasłużyły, ma wiele do powiedzenia. I tak się nawarstwiały te problemy. Coraz więcej trzeba było wydawać, żeby gonić czołówkę. Czołówka coraz bardziej odjeżdżała. Przyszedł koronawirus, powiedział „sprawdzam” i jesteśmy, gdzie jesteśmy.

Kacper: – Sporo decyzji w chwili wykonania wydawało się sensownych. I to problem Schalke – wydaje się, że sytuacja jest ustabilizowana, a tu nagle jest spadek, tąpnięcie, wszystko trzeba budować od nowa. Samo przyjście Wagnera dało optymizm, że sytuacja jest uratowana, po fatalnym sezonie przyszła jakaś odnowa. Później nagle bum i tyle meczów bez wygranej. To problem Schalke – ciągle jest w tym klubie dążenie do pozycji dających grę w Lidze Mistrzów, a niezrozumienie tego, że może nie jest na to czas. Schalke nie rozumie swojej pozycji. Nie rozumie, że powinno teraz dążyć do bycia średniakiem. Może lepiej byłoby dać sobie spokój przez 2-3 sezony, postawić na skauting, swoich zawodników ze szkółki, bo jest ich wielu i spróbować zbudować coś od nowa.

– A tu tak: świetny sezon za Tedesco, wicemistrzostwo, gra w Lidze Mistrzów. Kolejny był fatalny i znowu próba „a, może się uda”. Po świetnej rundzie za Wagnera przyszedł jednak jeszcze mocniejszy upadek. To najgorsze – są rozbudzone nadzieje, a potem jest jeszcze gorzej, niż było. Może faktycznie lepiej było zająć trzy razy z rzędu dziesiąte miejsce, powoli budować, nie szarżować z finansami. Bo tych decyzji nietrafionych było bardzo dużo. Szczególnie po awansie do Ligi Mistrzów poszły grube pieniądze. Kilku zawodników z tego zaciągu jak Serdar, Sane czy Mascarell naprawdę się sprawdziło. Ale 16 milionów na Rudy’ego, który dobrze gra tylko w Hoffenheim, od razu wydawało się dziwne. Później nie wiem, jak znaleziono we Francji Mendyla. W tamtym czasie do Bundesligi trafiło wielu dobrych zawodników z Ligue 1, a Schalke postanowiło wydać osiem milionów rezerwowego Lille. Dziwny ruch. Dalsze poszukiwanie, podążanie za Borussią. Oni mają Sancho, to my poszukamy w City swojego odpowiednika. Trafił do nas Matondo za niemałe pieniądze, który potrafi tylko biegać, a w dodatku – przy swoim niskim wzroście, 1,75 cm – jest wystawiany w ataku i gramy na niego długie piłki. Tu się nic nie składa.

– Samo planowanie kadry wygląda bezsensownie i nie pasuje do realiów. Wszyscy chcą grać szybko, mieć dynamiczne boki i wysokiego napastnika. Boki w Schalke są od kilku lat fatalnie obsadzone. Nikomu nie przyszło na myśl, żeby sprowadzić lepszych bocznych obrońców czy może skrzydłowych, żeby móc grać takim stylem. Tedesco grał zupełnie bez skrzydeł i to wypalało, ale odszedł, a my zostaliśmy bez zawodników na bokach. Wagner próbował grać bez skrzydeł z czwórką środkowych pomocników, to dawało efekt, ale gdy przyszły kontuzje i wypadł cały środek pola, trener nie miał niczego innego do zaoferowania. Skrzydła nie działały, napastnika klasowego nie było. Mamy w ataku młodego Hoppe, który był rezerwowym w rezerwach Schalke. I on wychodzi w pierwszym składzie na Gladbach. Trzeba się zastanowić, kto planował tę kadrę.

Powiewem optymizmu jest limit, który Schalke samo na siebie nałożyło – nie zaoferuje nikomu pensji powyżej 2,5 miliona rocznie, co w zasadzie zamyka drogę do dużych nazwisk, które przewijały się przez Schalke, ale często zapominały, jak się gra w piłkę.

Kacper: – Sallary cap! Pięknie nazwane, ale raczej sam sobie czegoś takiego nie nakładasz. Nie ma pieniędzy i stąd ta decyzja. Fajnie nazwane, pod publiczkę, ale duże nazwiska nie są już w zasięgu Schalke. Może to i dobrze, bo nikomu nie przyjdzie do głowy pomysł, żeby znowu ściągać zawodników na kredyt. Obecnie w kręgu zainteresowań są piłkarze, którzy mogą przyjść jedynie na wypożyczenie. Trzeba spłacać długi, a nie wydawać.

Enrico: – Dałoby mi to nadzieję, ale i tak mamy jeszcze wielu zawodników, którzy mają wysokie kontrakty, a których nikt nie chce. Jeśli zarząd chce się trzymać planu pójścia w środek tabeli i stabilizacji, to jak dla mnie nawet przez pięć lat możemy grać na poziomie Mainz czy Augsburga – fajnie, podoba mi się taki plan. Stadion spłaciliśmy, ale jeślibyśmy teraz spadli z tymi długami, raczej nie dostaniemy licencji na drugą ligę. Byłoby to upadkiem. Fajnie brzmi to salary cap, ale nawet jak teraz było obcięcie pensji przez koronawirusa, pojawiło się wiele krytycznych głosów, że piłkarze nie chcą rezygnować z kasy. Pewnie nie wszyscy, ale to też pokazuje, że ta drużyna jest bez charakteru. Nawet, jeśli przyjdą nowi zawodnicy, to tylko na wypożyczenie. A wypożyczonym, nie ma co ukrywać, raczej nie zależy na klubie. Nie widzę tutaj sensownego rozwiązania, jeśli chodzi o budowanie drużyny na lata.

Krzysztof: – Wszyscy w Schalke – kibice, piłkarze, zarząd – muszą zmienić swoją optykę na klub. Na to, w którym miejscu się znajdujemy. Nie gonić Borussii. Jesteśmy drużyną, która walczy o utrzymanie. Jeśli się uda, będziemy dalej o nie walczyć w przyszłych sezonach. Na więcej nas teraz nie stać. Wprowadzenie tego salary cap może faktycznie pozwoli rozsądniej dysponować pieniędzmi i wprowadzi nas na drogę Unionu Berlin, który jest krótko w Bundeslidze, a potrafił zrobić szybko tak duży progres, sięgając po nietypowych zawodników, kreując niektóre nazwiska. Udało im się wyjść na wysoką pozycję w tabeli i zadomowić się w Bundeslidze na dobre, bo spadek im nie grozi. Schalke musi iść właśnie taką drogą – powolnej, spokojnej budowy. Nie szukać gwiazd. Wtedy będzie dobrze, jeśli się utrzymamy, bo w przypadku spadku może być bardzo niekolorowo.

No właśnie, czasami się mówi, że spadek bywa dla klubu pewnym katharsis, a Schalke z pewnością przydałby się twardy reset. Czyli waszym zdaniem po spadku poszłoby bardziej drogą HSV?

Kacper: – W Niemczech było ostatnio wiele spadków uznanych marek jak Kaiserslautern czy TSV Monachium, a teraz HSV. Ta droga wcale nie musi być taka oczywista, że zaraz uda się wrócić. Nie każdy jest Stuttgartem, który ma dobre zaplecze finansowe i potrafi szybko się odbudować. W Schalke problemy są zdecydowanie większe. Jeśli nawet po spadku udałoby się zatrzymać kilku zawodników, a pewnie niektórzy zdołaliby się poświęcić, by pograć rok na zapleczu, to jest problem finansowy. Nie jest łatwo dostać licencję na 2. Bundesligę. A przy takich długach, jakie są obecnie, to może być problem.

– Startowanie z poziomu Regionalligi może być przepaścią dla tego klubu i zakopanie się na wiele lat. Najlepszym przykładem jest Kaiserslautern, gdzie nie wygląda to najlepiej i nie widać tam jakiejś nadziei na poprawę. Przypadek HSV nie jest jeszcze drastyczny, bo mają co roku jakiś plan, trochę do awansu brakuje, los zabiera, co dawał przez lata, gdy często balansowali na krawędzi. Nam w ostatnich latach widmo spadku tak często nie zaglądało w oczy. Nawet gdy runda wiosenna zeszłego sezonu była fatalna, spadek był mimo wszystko daleko. Ten sezon może być, niestety, przełomem. Nikt raczej nie myślał o spadku wcześniej, tak jak w HSV, gdzie mogli przygotować się na tę ewentualność. Nawet gdyby udałoby się nam posprzedawać zawodników, ich cena po spadku pójdzie mocno w dół. W optymistycznym wariancie zarabiamy 70 milionów, ale długi i tak sięgają 250. Sam jestem ciekaw, jakby to mogło wyglądać. Ale spadek raczej nic dobrego by nam nie przyniósł. Nie wydaje mi się, by był odkupieniem.

Enrico: – Chciałbym wierzyć w katharsis. Spadek i odbudowanie się brzmią super. Nawet lepiej niż utrzymanie i kolejny rok chaosu. Ale zważając na problemy finansowe i fakt, że możemy nie dostać licencji, ten klub jest po prostu za duży, nie wyrobimy się finansowo grając 2-3 lata w 2. Bundeslidze. A co dopiero niżej – totalna śmierć dla klubu. Bardzo dużym problemem jest nastawienie ludzi wokół klubu i kibiców. Najbardziej zagorzali ultrasi są są przeciwni temu, żeby zrobić z Schalke spółkę. Nawet jeśli dostaniemy za to więcej kasy, ważniejsza jest dla nich tradycja. Bardzo dużo kibiców nadal myśli, że to po prostu niefortunny rok, wina piłkarzy i trenera, ale my i tak należymy do topu i jesteśmy klubem na miarę Ligi Mistrzów. A tak już nie jest od wielu lat. Nawet, jeśli się teraz utrzymamy, ambicje kibiców i tak nie spadną. Będzie presja, by walczyć chociaż o Ligę Europy. A klub nie jest obecnie w stanie.

Czy waszym zdaniem Schalke przebije rekord Tasmanii Berlin? Innymi słowy – czy coś wam się uda w tym sezonie?

Krzysztof: – Serce mówi, że nie. Ale rozum, że tak.

Kacper: – Dwa mecze zostały do wyrównania rekordu. Trzy do przebicia.

Krzysztof: – Mamy Herthę, Hoffenheim i Eintracht. No cóż, biorąc pod uwagę obecną formę, we wszystkich tych meczach każdy inny wynik niż nasza przegrana czy remis będzie sporym zaskoczeniem. Niestety, wiele wskazuje na to, że może tak się skończyć. Ale liczymy, że tak nie będzie i niechlubny rekord pozostanie w Berlinie. Jeśli mamy upatrywać gdzieś minimum pozytywów, to Hertha też nie jest teraz w najlepszej kondycji. Być może zadziała efekt nowej miotły i uda się wreszcie wyszarpać upragnione trzy punkty.

Enrico: – Klub przejął trener, który zarządza podobnie jak Stevens, dba o dyscyplinę, ma twardą rękę. Jak Krzysiu powiedział, rozum mówi, że pobijemy ten rekord. Ale mam nadzieję, że małe poczucie sukcesu przez wygrany mecz w pucharze uda się jakkolwiek przekuć na motywację przed ligą. Gross ma doświadczenie – nie tylko uratował Stuttgart od spadku, ale też wyniósł go bardzo wysoko. Mam nadzieję, że taką brudną, ciężką pracą, będą potrafili chociażby z Herthą coś ugrać. Tym bardziej, że trochę tych pozytywów ostatnio było. Mecz z Mainz czy druga połowa z Wolsfburgiem nie wyglądały najgorzej w naszym wykonaniu. Gdyby nie decyzje sędziego z Mainz, już wtedy udałoby nam się przełamać. Pech nas nie opuszcza.

Kacper: – Mecz z Herthą może być przełomowy. W meczu z Arminią była duża presja, żeby się przełamać. Teraz na Schalke już nikt nie liczy. Sytuacja kadrowa przez święta się poprawiła. Poza Paciencią wszyscy są do dyspozycji. Hertha ma duże problemy w obronie. Takie 1:0, gdzie może w końcu zadziałają stałe fragmenty albo kontra, jest realne. Najgorsze jest to, że ta drużyna nie jest przystosowana do tego, że gra o utrzymanie. Popełnia fatalne błędy w defensywie, jeśli Raman się nie zerwie, gra z kontry nie istnieje. A tak trzeba zacząć grać. W żadnym meczu przecież nie możemy uważać się za faworyta. Nawet jak ten rekord uda się niechlubnie wyrównać czy pobić, jest jeszcze cała runda wiosenna, w której jest więcej meczów niż jesienią. Nadzieją są takie ekipy jak Arminia, Mainz czy Werder, które też mają swoje problemy. A ta strata nie jest jeszcze tak duża, by na tym etapie mówić, że ktoś spadł z ligi po trzynastu kolejkach. Bo tak nie jest.

– Dla mnie to aż nie do wiary, by taka drużyna, z nazwiskami, które coś wcześniej znaczyły, nie wygrała przez 12 miesięcy żadnego spotkania w lidze. To aż brzmi absurdalnie. Czasem myślę – może to jakiś ukryty plan działaczy na ratowanie klubu? Wyczuli szansę na pobicie tego rekordu i postawili gruby zakład, by ratować klubowe finanse? Już naprawdę nie wiem jak to tłumaczyć! Przecież wszystkim udaje się czasem wygrać jakiś mecz, przepchnąć wynik. A my mamy 29 meczów i dalej nic. Wygląda to absurdalnie. Jeśli dorzucimy do tego mecz z Augsburgiem, gdy siedmiu zawodników patrzy, jak rywal zdobywa gola głową… Takiego kabaretu nie widzi się w innych ligach. Już nawet nie chcę mówić o Ekstraklasie, ale w jeszcze niższych. Może to po prostu drużyna pucharowa? W pucharze dwa mecze, dwa zwycięstwa. Może powinniśmy grać w Regionallidze albo jakiś puchar landu.

Puchar Zagłębia Ruhry – brzmi dobrze.

Kacper: – Z Dortmundem byłoby ciężko, więc i tu nam by się nie udało. Ale nawet, jeśli pobijemy rekord Tasmanii Berlin – przynajmniej wydarzy się coś, z czego będziemy po tym sezonie zapamiętani!

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. archiwum prywatne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Prezes Bayeru: Możliwe, że Alonso pewnego dnia będzie trenerem Realu Madryt

Damian Popilowski
1
Prezes Bayeru: Możliwe, że Alonso pewnego dnia będzie trenerem Realu Madryt

Komentarze

23 komentarzy

Loading...