Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

30 grudnia 2020, 12:27 • 11 min czytania 16 komentarzy

Dwa dni zostały do końca roku, dwa dni zostały do końca dekady, dwa dni zostały do zakończenia pierwszego dwudziestolecia XXI wieku. Nie ma sensu uciekać od podsumowań, one się same narzucają, rozpychają, atakują z każdej strony. Jako łodzianin pomyślałem – a, będę lokalnym patriotą, podsumuje sobie te dwie dekady w sporcie naszego miasta. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

I, kurczę, nie ma czego podsumowywać. 

[uwaga, będzie o ŁKS-ie, żebyście tam potem nie narzekali, że bez ostrzeżenia]

Wczoraj siedziałem z Leszkiem Milewskim podczas naszej łódzkiej audycji i zastanawialiśmy się wspólnie – jakie słowa najlepiej by pasowały do tego dwudziestolecia w wykonaniu łódzkiej piłki? Ostatnio sporo rozmawialiśmy o oczekiwaniach, które w ŁKS-ie i Widzewie są wywindowane do granic możliwości. Przychodzi do ŁKS-u zawodnik z ligi duńskiej, a więc mocniejszej nie tylko od I ligi, ale i od Ekstraklasy. Żaden stary dziad, młodszy ode mnie (hehe), w dodatku regularnie grający właściwie do ostatniego dnia przed wylotem do Polski. Można się czepiać, że po ewentualnym awansie do Ekstraklasy może już się nie wyróżniać, można zastanawiać nad aklimatyzacją i tak dalej, ale generalnie to jest i pewnie już pozostanie w I lidze hit okienka.

Z takim CV na zaplecze się ludzi nie bierze, przynajmniej nie takich, u których trudno na pierwszy rzut oka zdiagnozować jakiś defekt. Do Ekstraklasy? Jasne, żaden hit, chociaż też nie szrot. Ale w I lidze?

Reklama

Tymczasem słyszałem już naprawdę sporo narzekań – że na pewno zaraz w związku z tym Pirulo odejdzie, że skoro opędzlowano Ratajczyka i Ramireza to ten piłkarz się należał, że ŁKS musi takich kupić ośmiu, żeby w ogóle myśleć o utrzymaniu w Ekstraklasie, czyli TAM, GDZIE JEST NASZE MIEJSCE.

Podobne narzekania słyszę ze strony widzewiaków, przygotowując się do audycji czytam regularnie, jakie nastroje panują po drugiej stronie miasta. Enkeleid Dobi słusznie zachęca, by przestać żyć historią, bo Widzew nie jest już zespołem co roku walczącym o mistrzostwo Polski. Co się dzieje? Albańczyk jest niemalże wyklinany, że jak on „śmie śmieć”, jak mu to przez gardło przeszło i tak dalej. Bo przecież to Widzew, klub czołówki Ekstraklasy, BO TAM JEST JEGO MIEJSCE.

Oczywiście ja się z tym zgadzam. Miejsce łódzkich klubów jest w Ekstraklasie, mówi o tym tabela wszech czasów, mówi o tym tabela medalowa, mówią o tym dziesiątki rozegranych w elicie sezonów.

Ale jednocześnie po obu stronach miasta nasze pokolenie szalenie łatwo zapomniało o XXI wieku. Część z nas, dzisiejszych trzydziestolatków, wciąż rozpamiętuje lata dziewięćdziesiąte. Dwa mistrzostwa Widzewa, jedno mistrzostwo ŁKS-u, gol Matysa z Monaco, Citko z Atletico, Broendby, pamiętne 7:1 z Olimpią, po którym ŁKS nie tylko nie zdobył mistrzostwa, ale też został pozbawiony występów w pucharach. Dwumecz z Porto, dwumecz z Manchesterem United, 2:2 z Borussią Dortmund, trzy lata, podczas których mistrzostwo nie opuszczało miasta.

I dla takich osób żadna banicja w IV czy III lidze nie zmieni podstawowych faktów. Łódź zasługuje na Ekstraklasę, Ekstraklasa musi zawierać Łódź.

Natomiast spójrzmy na XXI wiek:

  • najlepszy sezon ŁKS-u: 7. miejsce w sezonie 2008/09, po czym klub został przesunięty na 16. pozycję w wyniku nieotrzymania licencji
  • najlepszy sezon Widzewa: 9. miejsce w sezonie 2010/11
  • liczba sezonów w elicie ŁKS-u: pięć, w tym trzy zakończone spadkiem
  • liczba sezonów w elicie Widzewa: dziewięć, w tym trzy zakończone spadkiem
  • medale łódzkich klubów: zero
  • triumfy w Pucharze i Superpucharze łódzkich klubów: zero
  • mecze w europejskich pucharach: zero

Przez dwadzieścia lat łódzkie kluby miały może ze dwa udane sezony w Ekstraklasie, na upartego trzy, gdy Widzew w sezonie 2001/02 zagrał niezłą rundę w grupie spadkowej. DWADZIEŚCIA LAT. To oznacza, że niektórzy kibice nie pamiętają ani jednego udanego sezonu łódzkiego klubu w Ekstraklasie, ba, że ci kibice mają już swoje dzieci, którym nie są w stanie opowiedzieć o piłce czegoś więcej niż „zbankrutowaliśmy, spadliśmy, przegraliśmy”.

Reklama

Więcej było sezonów Ekstraklasy bez Widzewa, niż z Widzewem, bez ŁKS-u, niż z ŁKS-em. To są tak naprawdę ze dwa pokolenia kibiców, pierwsze, które pamięta wyłącznie walkę o życie z lat 2000-2013, drugie, które pamięta wyłącznie walkę o odbudowę w latach 2013-2020.

– No dobra, dwadzieścia lat, co to jest, przecież to wcale nie tak długo – zaprotestuje może jakiś wybitny optymista.

Przypomnę więc, że cała historia sukcesów Widzewa trwała dokładnie 25 lat. Awans do I ligi, po raz pierwszy w historii, RTS ugrał w 1975 roku. Ostatni sukces to wicemistrzostwo i eliminacje europejskich pucharów w 1999 roku. Od pierwszych sukcesów ekipy Bońka czy Gapińskiego, aż do goli Citki, interwencji Łapińskiego oraz podań Szymkowiaka minęło mniej więcej tyle czasu, co od ostatniego sukcesu łódzkiej piłki do dzisiaj. Nie mam tutaj na celu żadnego deprecjonowania, wskazuję po prostu na to, jak długo już trwa ten marazm.

Mój wujek widzewiak, rocznik 1973, jako 25-letni gość widział w miarę świadomie cztery mistrzostwa, ponad sześćdziesiąt meczów w europejskich pucharach, całą plejadę gwiazd polskiej piłki. Jego rówieśnicy z ŁKS-u mistrzostwo, występy w PZP, el. Ligi Mistrzów i Pucharu UEFA, grę Terleckiego, Dziuby, Tomaszewskiego, Kłosa, Ziobera, Trzeciaka, Saganowskiego, Chojnackiego i całej reszty talenciaków, z których wielu było wychowankami ŁKS-u. Wszyscy z tego pokolenia nie mieli okazji widzieć choćby jednego spadku, a co dopiero pisać o takich kuriozalnych sytuacjach, jak występy na piątym poziomie rozgrywkowym.

Dzisiejsi 25-latkowie mogą z rozrzewnieniem wspominać takie postacie jak Marcin Robak czy Stefano Napoleoni z jednej strony, Mladen Kascelan czy Robert Kolendowicz z drugiej.

W tabeli za XXI wiek, którą wygenerowałem sobie na 90minut.pl, Widzew zajmuje 20. miejsce, ŁKS 25. Przed łódzkimi drużynami m.in. Odra Wodzisław Śląski, GKS Bełchatów, o Wiśle Płock czy Koronie Kielce nie ma nawet sensu wspominać, bo to kluby o wiele mocniej zakorzenione w Ekstraklasie tego okresu. Być może dla kogoś z zewnątrz to wszystko brzmi dość banalnie i trywialnie, ale kurczę, to tylko by potwierdzało moją tezę, że wielu z nas, kibiców z Łodzi, mentalnie nadal znajduje się w sezonie 1997/98, lub o 12 miesięcy wcześniej. Bo takiej perspektywy, że za nami 20 lat piłkarskiej nędzy, nie prezentuje się zbyt często.

No dobra, ale czy było tylko źle? Postanowiłem sobie jeszcze na koniec wybrać swój top dekady, a co. Biorąc pod uwagę, że ŁKS zagrał w tym czasie szalone dwa sezony w Ekstraklasie, w obu przypadkach spadając po roku, nie miałem przynajmniej wielu wątpliwości.

MECZ DEKADY: WIDZEW – ŁKS 0:1

Ech, to był naprawdę trudny wybór, bo tych meczów wbrew pozorom było całkiem sporo. Wygrana 4:2 z Siarką Tarnobrzeg, po której ŁKS awansował do I ligi. Zwycięstwo nad GKS-em Jastrzębie, gdy w klatce gości mieliśmy okazję świętować powrót do Ekstraklasy. Czysto piłkarsko – 8:0 nad Bronią Radom z golem Kocota z 45 metrów, 5:1 z Odrą Opole, gdy Ramirez po raz pierwszy pokazał pełnię swoich możliwości. Ba, samych udanych derbowych starć – aż trzy. Te ostatnie, 2:0 na Widzewie. Te III-ligowe, z bramką Maksyma Kowala w doliczonym czasie gry na 2:2. No i te z sezonu 2011/12.

To chyba jednak najlepszy mecz tej dekady z paru względów. Po pierwsze – dawno, bardzo dawno nie wygraliśmy wówczas przy Piłsudskiego, z tego co pamiętam – chyba trzeba było się cofać aż do bramki Danielewicza z 1997 roku. Po drugie – to był już okres schyłkowy. W ŁKS-ie pieniędzy było coraz mniej, a i nadziei na utrzymanie niezbyt wiele. W sezon weszliśmy od porażek 0:5 z Lechem Poznań i 0:4 ze Śląskiem Wrocław, tą pierwszą w dodatku ponieśliśmy w Bełchatowie, bo stadion przy al. Unii 2 nie spełniał wymogów licencyjnych.

No i wtedy pojawił się w klubie Michał Probierz. To, w jaki sposób została odmieniona cała szatnia, to materiał na potężny reportaż. Sami zawodnicy zresztą przyznawali, że to było przejście do innego świata. Przed jego zatrudnieniem przebieranie w samochodach, szukanie wolnego boiska po całym Polesiu, brak kasy na podstawowe potrzeby drużyny. Probierzowy dryl? Zgrupowania w Gutowie Małym, wynajmowanie muraw na każdy trening, wspólne obiady. Profesjonalizm. Profesjonalizm, który szybko zaczął przynosić efekty na boisku. Apogeum to był właśnie ten mecz z Widzewem.

Probierz zresztą jako cwany lis nastawił się od początku na prowokacje, szarpaniny, całe te mind games, które akurat w tym spotkaniu pozwoliły znacząco ułatwić piłkarzom grę. W dużej mierze dzięki jego sztuczkom z boiska wyleciał Piotr Grzelczak, już w 55. minucie. Od początku grał mój rówieśnik, kolega ze studiów i wychowanek ŁKS-u, Szymon Salski. Zszedł w przerwie, nie za słabą grę, ale z uwagi na te wszystkie taktyczne plany i roszady Probierza. Wszystko zagrało idealnie, Mięciel strzelił na 1:0 w końcówce, ostatnie minuty to była tak naprawdę jedna wielka awantura. Za brutalne kopnięcie „Miętowego” w klatkę piersiową wyleciał Pinheiro, ławka rezerwowych ŁKS-u przebiegła w tym meczu chyba tyle samo kilometrów, co niektórzy piłkarze z boiska.

My to przeżywaliśmy pod telebimem ustawionym przy al. Unii 2. Co tu dużo pisać, lepiej chyba zobaczyć.

Takiego wybuchu radości w tej dekadzie nie pamiętam. Jakby te wszystkie złe emocje, gromadzone w tym przeklętym sezonie, nagle puściły. Pamiętam zresztą, że to mecz, który w głowach wielu kibiców przestawił priorytety. Do tej pory często żartowaliśmy: możecie przegrać wszystkie mecze w sezonie, byle derby wygrać. Piłkarze wzięli to sobie wówczas do serca, spadli z hukiem, no ale derby wygrali. Nie wiem jak inni, ale ja już tak staram się nie żartować.

No i jeszcze ten gest Probierza na koniec. Pokazał trybunom na Widzewie – dziennikarze mówili, że swojemu teściowi, Tadeuszowi Gapińskiemu – „ucho od śledzia”. Jakże łódzki gest z jakże łódzkiego filmu pokazany przez byłego zawodnika sekcji szermierki na ŁKS-ie, Jana Machulskiego.

ZAWODNIK DEKADY: ŻENIA RADIONOW

Mam wrażenie, że podczas całej III-ligowej banicji, która trwała przez trzy długie sezony, graliśmy z Ursusem Warszawa jakieś osiemnaście razy. W dodatku w każdym z tych osiemnastu spotkań bramkę zdobywał Przemysław Sztybrych, a drugą dokładał Żenia Radionow. Naprawdę, to był czas, gdy wydawało mi się, że to jest jakaś upiorna reinkarnacja duetu głowa Scholesa-ręka Scholesa, który ciemiężył reprezentację Polski. Jeden z najlepszych meczów w tej dekadzie pod względem kibicowskim, pożegnanie Galery, też wypadło na mecz z Ursusem Warszawa. Byłem przekonany, że wygraliśmy 2:1 – wynik nie miał już znaczenia, to był koniec sezonu, już dawno nie mieliśmy szans na awans.

Dopiero później okazało się, że gdzieś pomiędzy oprawami, które trwały w sumie pewnie ze 40 minut, Radionow strzelił drugiego tego dnia gola na 2:2.

Krzysztof Przytuła chyba się wnerwił, bo rok później wyeliminował ryzyko kolejnych goli strzelonych przez tego zawodnika ŁKS-owi i ściągnął go do Łodzi. Był to jeden z najlepszych transferów w tej nowej historii ŁKS-u Łódź. Radionow w pierwszym sezonie strzelił 19 goli w 28 meczach, nie mam wątpliwości, że nie byłoby tego awansu „kuchennymi drzwiami”, gdyby nie bramki Ukraińca. Widzew by nas wyprzedził, wówczas to lokalny rywal wyrwałby się z III ligi o rok wcześniej. Ale taki naprawdę kluczowy, Żenia stał się w drugiej lidze. Już pal licho gole, pal licho słynną „grę tyłem do bramki”. Ile ten gość wkładał serca w mecze, ile poświęcenia, determinacji. To zresztą uwidoczniło się też w I lidze i Ekstraklasie, gdzie momentami mógł nie dojeżdżać umiejętnościami, ale zawsze biegał jak szalony od obrońcy do obrońcy. Szukał wolnego pola dosłownie w każdej sytuacji, startował do każdej piłki, wyskakiwał do każdego pojedynku.

Odkąd kibicuję na trybunach ŁKS-u były tylko dwie przyśpiewki na melodię „eŁKSa gol”. Najpierw „Sagan gol”, potem „Żenia gol”. Na następną tego typu jeszcze pewnie poczekamy, oby nie dekadę.

ROZCZAROWANIE DEKADY:

No jednak ten ubiegły sezon. Wydawało się, że wszystko układa się jak z bajki – utalentowani wychowankowie, świetny trener, ambitna, widowiskowa gra, obcokrajowcy, którzy wnoszą jakość. Do tego to obudowanie awansu historiami – ośmiu piłkarzy, którzy przeszli cały szlak od III ligi do krajowej elity, duży udział zawodników urodzonych i wychowanych w Łodzi lub okolicy. Większość młoda, jeszcze perspektywiczna. Buduje się stadion, akademia odbiera nowoczesny ośrodek, który dalej się poszerza o kolejne udogodnienia. Jakby ktoś nas prowadził w FM-ie, w dodatku nie stroniąc od metody save & load.

I potem taki bolesny cios w twarz. Całe serie porażek. Jeden wychowanek pod formą, drugi odchodzi za pół-darmo do Legii. Zwolniony trener. Z piłkarzy, którzy przeszli cały szlak, nie został prawie nikt – część z klubu wygoniono, część sama chciała odejść, Michał Kołba wypadł za doping. Najlepszy obcokrajowiec sprzedany w połowie ligi. Spadek, który odbył się w stylu równie kompromitującym, jak przed prawie dziesięcioma laty, gdy pozostający w agonii klub na jeden sezon zdołał jeszcze odwiedzić Ekstraklasę.

Ja wiem, na spokojnie widzę, że inaczej nie można było tego zrobić. Że grubsze inwestycje mogłyby zachwiać stabilnością klubu, że utrzymanie kluczowych zawodników mogłoby przekroczyć możliwości budżetowe. Ale jednak – człowiek spodziewał się, że po trzech baśniowych latach, dostanie chociaż serial obyczajowy. Zamiast tego z idylli zostaliśmy przeniesieni w sam środek kiepskiego horroru. Rozczarowanie dekady, jak nic. Drugie takie przeżyłem tylko w Poznaniu, gdy pojechałem w niedzielę na mecz Warty z ŁKS-em w I lidze. Dzień wcześniej okazało się, że drużyna już nie przyjedzie, zawieszono nam licencję, piłkarze rozjechali się do siebie, klub przestaje istnieć.

WYDARZENIE DEKADY:

Króciutko: oddanie bazy treningowej przy ul. Minerskiej. Byłem. Widziałem. Kopałem na tych sztucznych murawach, widziałem syna trenującego w miejscu, gdzie właśnie stanął też balon. To jest powrót do starych, dobrych lat, gdy ŁKS miał wszystko to, co powinna posiadać porządna akademia – grunty, zespoły, trenerów. Wierzę, że tak jak wówczas wypuszczaliśmy regularnie w świat Wieszczyckich, Saganowskich i Golańskich, tak teraz ta fabryka po latach dogorywania ruszy ponownie.

OPRAWA DEKADY:

Ach, chciałbym, żeby znowu była aktualna.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Szczęśliwego Nowego Roku. I oby to następne dwudziestolecie było dla łódzkiej piłki o wiele, wiele lepsze.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
0
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
3
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

16 komentarzy

Loading...