Reklama

Messi płaci cenę za własną historię

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 grudnia 2020, 15:11 • 9 min czytania 15 komentarzy

Jordi Evole, autor szumnie zapowiadanej rozmowy z Leo Messim wyemitowanej na antenie La Sexty, deklarował, że na spotkanie z gwiazdą Barcelony szedł bez żadnego konkretniejszego planu, bez uprzednio przygotowanych wątków, z których miałby agresywnie odpytywać jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu. Przekonywał, że chciał poznać prawdziwą twarz wielkiego cracka. Miało być grubo. Teraz już wiemy, że było ciekawie, ale absolutnie nie jakoś specjalnie skandalicznie i bombowo. Z całego wywiadu wyłonił się za to obraz Messiego jako człowieka zniewolonego przez własną historię, wielkość i legendę. Człowieka, który waży i rozmywa każde słowo, bo w pierwszej kolejności liczy się dla niego klub, od którego przecież – jak sugeruje się od wielu lat – dawno stał się większy. 

Messi płaci cenę za własną historię

Kończy się najbardziej burzliwy rok w historii przygody Leo Messiego na Camp Nou. Rok samych wielkich rozczarowań. Niesnasek, kłótni, domysłów, insynuacji, wojen, przepychanek. Rok, który stanowił kulminację tego wszystkiego, co działo się na linii Argentyńczyk-Barcelona przez kilka ostatnich lat. Nałożyło się na to wiele rzeczy. Zwlekanie z przedłużeniem kontraktu w 2018 roku. Szatniowy wybuch po dwumeczu z Romą, który poskutkował odpadnięciem z Ligi Mistrzów. Rzekome podważanie kompetencji kolejnych trenerów i słynne „wiem, że jeśli zadzwonisz do prezydenta, on mnie zwolni, ale nie musisz mi tego codziennie udowadniać” wypowiedziane ponoć przez Tatę Martino do Messiego, wracające jak mantra również w przypadkach Enrique, Valverde i Setiena. Nietrafione transfery klubu, pogrążającego się z każdym rokiem w dojmującej przeciętności.

Ale tak, jak długo frustracji argentyńskiego geniusza trzeba było się domyślać, czytając chociażby z jego boiskowej gestykulacji, bo on sam milczał, a najwięcej o sprawie pisały media, tak 2020 rok to zmienił. Był jak wybuch wielkiej bomby.

Zaczęło się wiosną.

Eric Abidal udzielił wywiadu w katalońskim Sporcie, w którym zasugerował, że za zwolnieniem Ernesto Valverde stali piłkarze, którym miała nie pasować dalsza współpraca z ówczesnym szkoleniowcem Barcelony. Messi wściekł się i opublikował post na Instagramie, w którym napisał, że „każdy powinien się zająć swoimi sprawami”. Efekt? Abidal trafił na dywanik do władz Barcelony, a chwilę później nie pracował już w klubie.

Zaczęła się pandemia. Barcelona, podobnie jak inne kluby na całym świecie, zaczęła szukać oszczędności. Piłkarze musieli liczyć się z obniżką wynagrodzeń. Przedstawiciele zarządu Barcelony, Josep Maria Bartomeu i Oscar Grau, zorganizowali wideokonferencję z czterema kapitanami Barcelony, czyli z Leo Messim, Sergio Busquetsem, Gerardem Pique i Sergim Roberto. Obie strony deklarowały, że obyło się bez większych dyskusji. Zarząd przekazał zawodnikom prośbę o konieczności obniżenia pensji, bez zmiennych na czas trwania stanu alarmowego. Piłkarze nie oponowali. Podobno. Dlaczego podobno? Ano dlatego, że zanim ogłoszono wszystko oficjalnie, zdążyło minąć dziesięć dni, a przez hiszpańską prasę przetoczyły się dziesiątki artykułów o tym, jak to zepsuci są piłkarze Barcelony. Wszystko przez to, że tego porozumienia w żaden sposób nie ogłoszono.

Reklama

Gwiazdy Barcelony poczuły się dotknięte, dlatego też Messi nie wytrzymał i w swoim oświadczeniu uszczypnął zarząd, zarzucając mu, a przede wszystkim Josepowi Bartomeu, jakoby ten specjalnie podburzał opinię publiczną przeciw zawodnikom. Ostatecznie znaleziono porozumienie, ale kwas pozostał.

Problem w tym, że tak jak coraz bardziej oczywiste stawało się, że Messiemu nie jest po drodze z Bartomeu, tak równocześnie potwierdzały się teorie o tym, że Argentyńczyk nie ceni sobie szkoleniowców, z którymi przychodzi mu pracować.

I nawet nie zamierzał się z tym kryć. Podczas meczu z Celtą Vigo chamsko olał Edera Sarabię, asystenta Quique Setiena. Sarabia dwukrotnie próbował porozmawiać z Leo Messim, żeby przekazać mu jakieś wskazówki, ale również również dwukrotnie spotkał się ze ścianą zignorowania. Sam Setien, już po zwolnieniu, w rozmowie z El Pais przyznawał, że długimi momentami czuł, że to nie on jest najważniejszy w klubie.

A poza tym Barca dostała w papę 2:8 od Bayernu, co tylko spotęgowało irytację 33-letniego gwiazdora, który naturalnie – jak co roku – chciał walczyć o najwyższe cele i zgarnięcie całej puli. Inna sprawa, że nie wybuchał, nie występował przeciw swoim kolegom. Prześledźmy parę jego wypowiedzi:

Przy okazji dwumeczu z Napoli

Nigdy nie wątpiłem w skład Barcelony. Nie mam wątpliwości, że możemy wygrać wszystko, co jest do wygrania, ale nie osiągniemy tego grając tak, jak teraz. Miałem szczęście grać w Lidze Mistrzów każdego roku i wiem, że nie można po prostu wygrać tych rozgrywek spisując się tak, jak my. 

Przy okazji przegranego meczu z Realem

Straciliśmy wiele punktów, których nie powinniśmy byli stracić. Musimy dokonać samokrytyki i wziąć się w garść. 

Na nagrania z szatni po meczu Bayernem był po prostu smutny.

Reklama

A potem zaczął się punkt kulminacyjny całej historii. Uzewnętrznienie tej całej złej krwi i złej energii, którą nosił w sobie Leo Messi przez całą wiosnę. Letnia saga transferowa. To mógł być jeden z najważniejszych momentów w historii futbolu. Największa legenda i koronny wychowanek Barcelony zdecydował się opuścić ukochany klub, bo zwyczajnie nie chciał już w nim grać. Zaczęła się regularna wojna. Piłkarz twierdził, że po zakończonym sezonie 2019/20 może odejść jako wolny zawodnik, klub i liga mieli zupełnie inne zdanie. Perypetii i wewnętrznych szamotanin było mnóstwo. A przynajmniej tyle wynikało z doniesień hiszpańskiej prasy, lapidarnych komunikatów La Ligi i słów ludzi z zarządu Barcelony, bo sam Leo milczał.

I to też było znamienne.

Milczał, milczał i milczał, aż przemówił w momencie, kiedy jasne stało się, że jednak zostanie w Barcelonie. Udzielił wtedy wymownego wywiadu Goal.com, w którym powiedział, że nigdy nie pójdzie na wojnę z ukochanym klubem, że Duma Katalonii jest dla niego najważniejsza, ale też bardzo ostro wypowiedział się na temat Josepa Bartomeu.

Prezydent powiedział mi, że jedyną możliwością odejścia jest zapłacenie 700 milionów euro klauzuli, a to niemożliwe. Była jeszcze jedna droga – pójście do sądu. Nigdy nie wytoczyłbym procesu Barcelonie, ponieważ to klub, który kocham, dał mi wszystko od kiedy tylko tu przybyłem – opowiadał.

Leo Messi został, ale swoim głosem ostatecznie pozbawił jakiegokolwiek mandatu władzy prezydenta Bartomeu, który stracił jakiekolwiek poparcie i musiał odejść, w atmosferze grzechów i grzeszków, skandali i skandalików. Od tego czasu minęło już parę miesięcy i jesteśmy w momencie, kiedy Argentyńczyk udziela wywiadu w La Sexcie. Wywiadu, po którym doskonale widać, że 33-letni geniusz dalej nie jest szczęśliwy, dalej nie jest zadowolony, dalej nie jest usatysfakcjonowany, że jest wręcz zmęczony tą całą walką, tym całym rokiem i tą całą odpowiedzialnością, która na niego spadła. I że nie czuje się w tym miejscu zbyt dobrze.

Przeanalizujmy parę jego wypowiedzi, które doskonale przetłumaczyła strona FCBarca.com.

Wprost mówi o tym, że sytuacja finansowa klubu jest bardzo zła. Że Barcelony nie stać na kupienie dużej gwiazdy pokroju Neymara, o którego dopytuje dziennikarz. Lapidarnie napomyka, że Bartomeu oszukał go w wielu kwestiach, w wielu sezonach i który zachował się bardzo nie fair wobec niego w lecie 2020 roku, które swoją drogą bardzo go zmęczyło.

I choć mówi o tym dosyć szczerze i otwarcie, to nie mamy przekonania, czy mamy tu do czynienia z wywiadem faceta, który z tą całą negatywną rzeczywistością, zostawianą przez mijający rok, dobrze sobie radzi. Raz, że wszystkie te kwestie porusza bardzo powierzchownie, jakby mimochodem, w jednym zdaniu, w jakimś smutnym pogodzeniu się z tym, że jest jak jest. Dwa, że cały czas przebąkuje, choć może bardziej między wierszami, że nie jest przekonany, czy chce zostać w Katalonii na dłużej. I trzy, że kilkukrotnie wspomina, że sytuacja go przytłacza. Na pytanie, czy korzysta z pomocy psychologa, odpowiada, że „nie, ale powinien”, dodając, że doradza mu to nawet własna żona.  I ma to swój wymiar.

Podszyta smutkiem jest nawet kwestia czysto sportowa.

Kto jest twoim najlepszym przyjacielem w szatni?

Ci, którzy są w klubie najdłużej. Mamy najlepsze relacje. Nie ma już jednak wielu tych osób.

Jakie są twoje relacje z Griezmannem?

Nie mam z nim żadnego problemu, nigdy nie zrobiłem tego, co mi zarzucano. Nasze relacje są dobre, czasem razem pijemy mate.

To nie tylko tęsknota za starą gwardią, której już nie ma i już nigdy nie będzie, bo jej czas – przede wszystkim metrykalnie – przemija, ale też brak jakiekolwiek jasnej deklaracji, że dobrze mu się gra z zawodzącym Antoinem Griezmannem. I nie, Messi nie mówi o Francuzie nic złego, nic negatywnego, ale dowiadujemy się tylko tego, że panowie lubią razem wypić herbatę.

To nie jest wywiad, po którym ktokolwiek mógłby powiedzieć, że Leo Messi odczuwa radość ze swojej pozycji społecznej. I tu właśnie dochodzimy do najważniejszej kwestii. Prawdopodobnie kluczowej do zrozumienia całej rozmowy. O co chodzi? Ano o to, że za każdym razem, kiedy Argentyńczyk w jakikolwiek sposób stara się skrytykować klub, zaraz pojawia się temat reakcji kibiców na takie słowa. Zobaczcie sami.

Kawałek po słowach o sytuacji finansowej Barcy.

Wszyscy wciąż cię obserwują, wypatrują gestów. Jak to znosisz?

Nie udaję, robię to, co czuję. To, co myślę, co mam w sercu. Nie mogę myśleć o opiniach wszystkich, bo oszaleję. Wiele osób mówi, nie mając wiedzy, a ludzie w to wierzą, wierzą mediom. A nie zawsze to prawda.

Wątek pojawiający się chwilę po tym, jak Messi odpowiedział, że nie żałuje letniej sagi transferowej.

Niektórzy wątpili w twoje barcelonismo.

Ja jestem bardzo wdzięczny klubowi, kocham go. Czuję, że też dałem mu wszystko. Zasłużyłem na to, co otrzymałem od Barcelony. Uważałem jednak, że cykl się skończył, że potrzebowałem zmiany, moja głowa musiała odpocząć. 

I zaraz.

Myślałeś wtedy o ludziach skandujących twoje imię na trybunach?

Tak, to było bardzo, bardzo trudne. Nie ma lepszego miejsca do życia niż Barcelona. Moja rodzina nie chciała się przeprowadzić. Czułem, że to było najlepsze dla mnie i dla klubu. To nie powinno było być tak drastyczne.

Leo Messi jest absolutnie uzależniony od woli fanów, których sam stworzył. Boi się ich reakcji. I to nic dziwnego, bo ma ich setki milionów na całym świecie. To przez ich wzgląd nie jest w stanie określić swoich sympatii i poglądów politycznych, to przez ich wzgląd kryguje się w opiniach na temat ludzi związanych z klubem, to przez ich wzgląd ogranicza swoje aktywności społeczne do minimum i nazywa swoje życie nudnym.

Bardzo wymowne są również słowa o tym, że Argentyńczykowi najbardziej brakuje fanów na trybunach, bo wtedy mógłby poznać ich reakcję na to wszystko, co zdarzyło się latem. Mógłby ich zrozumieć, zobaczyć, czy znów, tak jak przez wiele ostatnich lat, będą składać mu hołd czy wystąpią przeciw niemu. Messi najzwyczajniej w świecie ma świadomość tego, że jego historia mogłaby być idealna tylko wtedy, gdyby nie zważając na wszystko, włącznie z własnymi uczuciami, zostałby w Barcelonie do końca swojej kariery.

Sam o tym mówi.

I to jest najważniejszy wątek z tego wywiadu Leo Messiego dla La Sexty. Argentyńczyk stał się zakładnikiem własnej historii. Historii całego życia. Tego, że nigdy nie był gościem na Camp Nou. To zawsze był jego dom. Nie był najemnikiem, był wychowankiem, nie był pracownikiem, był członkiem rodziny. Zresztą dalej jest. Pytanie, czy zwyczajnie ten związek nie zaczął być toksyczny i duszący. Chyba, że właśnie taka jest cena wielkości romantycznej opowieści.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

15 komentarzy

Loading...