Reklama

Wszystko, co dobre w United, zaczyna się od Bruno Fernandesa

redakcja

Autor:redakcja

26 grudnia 2020, 15:59 • 3 min czytania 7 komentarzy

Manchester United nie traci punktów na wyjeździe (dotąd komplet zwycięstw w delegacjach), Leicester nie dzieli się w punktami (dotąd zremisowało tylko raz – z Bragą). Na rozpoczęcie Boxing Day w spektakularny sposób przerwano obie serie. Starcie Leicester z Manchesterem United zakończył się remisem 2:2.

Wszystko, co dobre w United, zaczyna się od Bruno Fernandesa

A powinno… pokaźnym zwycięstwem „Czerwonych Diabłów”. Choć ciężko w zasadzie stwierdzić, kto po tym spotkaniu bardziej powinien pluć sobie w brodę, bo przecież Ayoze miał w doliczonym czasie gry na nodze setkę z kilku metrów. Mógł przeciąć rozpaczliwe wstrzelenie piłki w pole karne, ale tego nie zrobił, bo skiksował, przez co gospodarze rzutem na taśmę nie wygrali. Choć sami do końca nie wiemy, czy nie było tam czasem spalonego. No, ale to i tak nic przy tym, co wcześniej wykreowało sobie United.

Sam Rashford…
  • nie trafił głową po znakomitym, miękkim podaniu Bruno Fernandesa (nawet nie musiał wyskakiwać do tej główki!)
  • w sytuacji sam na sam postawił na siłowy wariant i trafił w Schmeichela,

Powinien mieć hat-tricka? Powinien. Z tego powodu Manchester trochę się musiał pomęczyć, zanim trafił do siatki. Jak zwykle w ostatnim czasie, wszystko, co dobre dla Manchesteru, zaczynało się od Bruno Fernandesa. Przy pierwszej bramce United fajnie poklepało sobie przy boku, ale to dziubnięcie piłki Portugalczyka okazało się w tej akcji kluczowe. Jakie niepozorne, a jednocześnie skuteczne było to zagranie – niby siedział na dupie, niby wyglądało to jak rozpaczliwa próba włączenia się w akcję, a to delikatne dotknięcie piłki podeszwą totalnie zmyliło obrońców i wypuściło Rashforda sam na sam. Tym razem Anglik wykorzystał swoją sytuację. Rany, Portugalczyk ma udział przy mniej więcej połowie bramek swojej ekipy. 55 milionów wydane na niego brzmią dziś jak promocja.

Leicester dzisiaj błyskawicznie odpowiadało, konkretnie – po ośmiu (w przypadku pierwszej bramki) i po sześciu minutach (w przypadku drugiej). Znacznie ładniejszej urody była ta pierwsza odpowiedź. Akcja zaczęła się od niepewnego wyprowadzenia Maguire’a i straty Fernandesa. Barnes zobaczył, że przed polem karnym jest trochę miejsca, więc niewiele myśląc huknął z lewej obok bezradnego de Gei.

Kolejną bramkę Manchesteru strzelił już sam Fernandes, który stanął oko w oko z bramkarzem po dwójkowej akcji z Edinsonem Cavanim. Ale i tu – jak wspominaliśmy – Leicester błyskawicznie wróciło do gry. Gdy Ayoze posyłał wrzutkę w pole karne, niewiele wskazywało na to, że coś może się z tej akcji urodzić. Vardy jednak mądrze, w swoim stylu – najpierw przykleił się do obrońców, a później zrobił kilka kroków w tył, uciekając im i tworząc wokół siebie przestrzeń. A potem pokracznym strzałem dopełnił formalności. Leicester nie grało wielkiego spotkania. Gdybyśmy nie wiedzieli, że to – przynajmniej na papierze – druga siła angielskiej piłki, po tym spotkaniu na pewno nie doszlibyśmy do takich wniosków. Ale… tym większy szacun, że udało się odeprzeć ataki ładnie grającego Manchesteru i samemu kąsać. W międzyczasie była jeszcze bramka United ze spalonego – dość wyraźnego i oczywistego.

Reklama

Czy się dobrze bawiliśmy na start Boxing Day? Nawet nieźle. Na brak bramek czy zwrotów akcji narzekać nie możemy. A i sam meczyk toczył się w dobrym tempie, więc liczymy na to, że kolejne spotkania w Anglii przynajmniej dorównają do tego poziomu. Najbardziej cieszy się Liverpool, który – jeśli jutro wygra z WBA, co powinno być formalnością – odskoczy od Leicester na sześć punktów.

Leicester – Manchester United 2:2

31’ Barnes, 85’ Vardy – 23’ Rashford, 79’ Fernandes

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...