Reklama

Top5 dziesiątek w lidze? Imaz, Ramirez, Cebula, Lopez i ja!

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

25 grudnia 2020, 13:26 • 17 min czytania 7 komentarzy

Jak wygląda „fan club Matiego Praszelika”? Dlaczego ludzie mylą sodówkę z pewnością siebie? Czemu nie gra w Śląsku z numerem 10? Dlaczego  Śląsk, a nie Raków? Czy ma jeszcze żal do Legii? Czy dostał w warszawskim klubie uczciwą szansę? Czy jest jedynym człowiekiem na świecie, który przeszedł koronawirusa dwa razy? Zapraszamy na rozmowę z Mateuszem Praszelikiem. Jednym z ciekawszych młodzieżowców w tym sezonie, który z pewnością nie wpisuje się w schemat totalnej poprawności politycznej, preferowanej przez młodych zawodników.

Top5 dziesiątek w lidze? Imaz, Ramirez, Cebula, Lopez i ja!
Spośród wszystkich polskich piłkarzy jesteś chyba jedynym, który spędza święta ze swoim fanklubem!

Tak można to nazwać. Wiadomo – ten fanklub to głównie moja rodzina, to oni zrobili baner i to bardzo miłe, że tak mnie wspierają. Czuję to później na boisku.

Jeżdżą z tym banerem na każdy mecz?

Jak jeszcze można było wchodzić na stadiony, to jeździli z nim. Zaprojektował go dziadek. Nie zawsze mogą wszyscy przyjechać, choć z Raciborza nie jest daleko, to głównie moi rodzice przyjeżdżali na mecze.

fot. Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw.pl

Reklama
Generalnie dziadkowie pompują i chwalą, a tata jest przeciwieństwem – gościem, który łapie za nogi i sprowadza na ziemię. Którego podejścia bardziej potrzebujesz?

Już się przyzwyczaiłem do podejścia mojego taty. Po meczu raczej nie usłyszę „Mati, zagrałeś super”, raczej powie mi, co zrobiłem źle. Nie ma „świetna asysta”, jest „słaba ta strata w środku pola”. Nawet jak dam dobre podanie, to ma pretensje, że nie strzelam na bramkę, a jak strzelam, to że strzelam słabo i powinienem więcej trenować.

Gdy byłeś młodym chłopakiem, który poszedł do Legii w wieku gimnazjalnym, też tak było?

Raczej tak. Wiadomo, to nie tak, że cały czas mnie krytykuje! Pochwały też się zdarzają. Dba o to, bym się rozwijał i nie popadał w samozachwyt, bo w tym młodzieńczym wieku łatwo jest pomyśleć, że już jesteś piłkarzem, a tak naprawdę jeszcze nic nie osiągnąłeś. Mi to podejście taty dobrze robi. Jestem już tego nauczony i wiem, że to jest dobre.

Nigdy się przed tym nie buntowałeś? Młody chłopak nie chce słyszeć, że coś robi źle.

Buntowałem się. Jak byłem młodszy, to mówiłem „nie będę z tobą rozmawiał”. Już później, jakoś trzy lata temu, zrozumiałem, że tata ma dobre intencje. Teraz rozmawiamy, wymieniamy poglądy. Tata grał w piłkę i wiem, że będzie chciał dla mnie dobrze. Klucz to zrozumienie tego. Wielu młodych myśli, że jak rodzice czy trener podpowiadają, to chcą dla nich źle. A przecież każdy chce dobrze, każdy ma z tego jakieś korzyści. No, tata to może nie ma, ale jestem jego synem i na pewno chce, żebym wyglądał jak najlepiej.

Po prostu chce być dumny. Jest jakiś konkretny aspekt, który rozwinąłeś dzięki uwagom taty?

Wydaje mi się, że ciąg z piłką na bramkę. Tata mówi, żebym zawsze grał do przodu, nigdy do tyłu, chyba że trzeba potrzymać piłkę. Pokazuje mi zawodników, którzy prowadzą piłkę do przodu i zdobywają przestrzeń, grają 1 na 1 czy oddają strzał.

Czemu Dariusz Sztylka odradzał ci wzięcie numeru 10 w Śląsku Wrocław? Na wejściu jako młodzieżowiec chciałeś dychę, to pokazuje, że pewności siebie ci nie brakuje.

Taką jestem osobą. Byłem pewny siebie od zawsze. Gdy przychodziłem do nowego klubu, powiedziałem, że chcę grać z numerem 10 i nie widzę w tym nic złego. Wiadomo, że z dziesiątką grają zwykle piłkarze, który trochę zagrali dla danego klubu, ale czułem, że udźwignę ten numer. Dyrektor powiedział, że dycha jest zajęta. Były wtedy informacje, że Waldek Sobota przyjdzie do klubu, więc myślałem, że jest trzymany dla niego, ale on w końcu tego numeru nie wziął. Byłem zmieszany! (śmiech)

Fajnie by to wyglądało – weteran Mączyński z 29, weteran Sobota z 28, ty jako młodzieżowiec z dychą.

Na pewno by to śmiesznie wyglądało. Ale to tylko numer. Dyrektor mnie zapytał:

Reklama

– Co zrobisz za ten numer, jakie dasz liczby?
– Nie wiem, ale będzie dobrze!

Ale i tak się nie dogadaliśmy. Może za jakiś czas. Teraz ma go Bartek Pawłowski, więc nie ma tematu.

W wywiadzie na legia.net mówiłeś dość autokrytycznie o pewnym okresie w Legii: „Moje ego było zbyt wielkie. Czego ja tutaj nie mogę – tak myślałem.”

W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” już to wyjaśniałem – powiedziałem to w tym wywiadzie trochę inaczej. Człowiek jest młody, mówi wiele rzeczy, te słowa w ogóle nie powinny paść. W tamtym czasie byłem taką samą osobą, jak teraz. To była po prostu pewność siebie, która mi pomogła wejść do drużyny, tak samo jak teraz w Śląsku Wrocław. Stres mnie nie paraliżuje, ufam swoim umiejętnościom. Rzuciło to na mnie zły obraz, że niby sodówka mi odbiła i przez to się nie przebiłem w Legii. To było irytujące. Wkurzało to nie tylko mnie, ale też moją mamę, która trochę odpowiada za mój wizerunek, nawet autoryzuje moje wywiady, ocenia, gdzie powiedziałem za dużo. Zresztą razem z tatą też przeczytają ten wywiad przed publikacją. Staram się nie udzielać wywiadów, bo zawsze możesz palnąć jakąś głupotę, która się za tobą ciągnie, dlatego autoryzacja w tych czasach jest bardzo ważna. Mama widzi, jaki jestem w domu. Zna mnie doskonale, wie, że czasem jestem, jaki jestem, ale to na pewno nie była sodówka. Byłem synuś mamusi. Stała zawsze po mojej stronie, ukształtowała, jeśli chodzi o zachowanie i wartości.

Na pewno wejście do ligi miałeś bez kompleksów, więc nie rzucasz słów na wiatr. Dwie asysty i wywalczony karny w dwóch pierwszych meczach – mogłeś sobie po tych meczach powiedzieć „dobra robota”.

Jak mówię – zawsze byłem pewny siebie, dlatego przed sezonem powiedziałem w „Przeglądzie Sportowym”, że w Legii też dałbym sobie radę, gdybym tylko dostał szansę. W Śląsku nie chciałem nikomu nic udowadniać, chciałem tylko pokazać sobie, że jest tak, jak mówię i nie rzucam słów na wiatr, bo to buduje twoją autentyczność.

Twoja pewność siebie była widoczna na pewno przy golu z Jagiellonią Białystok. Dostałeś prezent od Bartka Bidy, biegłeś na bramkę sam z Exposito – dziewięciu na dziesięciu piłkarzy oddałoby do napastnika, żeby wsadził do pustaka. Jaka była reakcja taty po tym golu?

Jego pierwsze słowa to: – A co byłoby, gdybyś tego nie strzelił?!

To też pokazuje, jak mój tata podchodzi do mojej gry. Ale strzeliłem! Erik był w dobrej pozycji, ale nie myślę, co byłoby, gdyby. Jak już przejąłem piłkę, czułem, że to będzie mój pierwszy gol w Ekstraklasie. I byłem dumny z tego, że wziąłem ciężar sprawy na swoje barki.

Gdybyś miał już na koncie piętnaście goli w Ekstraklasie, pewnie byś podawał.

Inaczej bym na pewno na to patrzył. Ale co gdybym podał do Erika, a on by spalił? Byłyby z tego tylko memy.

Mogłoby tak być. Miałeś indywidualny cel na rundę jesienną?

Mam cel na koniec sezonu. Jednym z nich było pojechanie na kadrę U-21, a pojechałem na nią od razu po pierwszym meczu. Szybko się spełnił. Gdy przychodziłem do Śląska nie wiedziałem, czy będę grać. To dla mnie wyróżnienie, że trener mi ufa. Cele z każdym kolejnym meczem rosły.

A jeśli chodzi o statystyki?

Mam nadzieję, że porozmawiamy na koniec sezonu i wtedy ci powiem, czy mi się udało. Na razie jestem na bardzo dobrej drodze, ale też zwiększyłem sobie tę liczbę.

Na pozycji ofensywnego pomocnika jest w Ekstraklasie wielu dobrych piłkarzy. Usytuowałbyś siebie po tej rundzie w top5, top10 czy top15?

Na pewno w top5.

Odważnie. Kogo jeszcze byś tam dał?

Imaza na pewno. Bardzo mi się podoba jego gra. Ramireza. Cebulę. Ivi Lopez na wejściu w ligę też zrobił mega wrażenie. No i ja byłbym w tej piątce razem z nimi.

Dlaczego wybrałeś Śląsk Wrocław, a nie Raków Częstochowa?

Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy mieli do czynienia z trenerami Lavicką i Papszunem. Patrzyłem na to, co jest dla mnie lepsze. Czułem, że Śląsk to będzie dobry wybór. Przy takich decyzjach nie jest moim zdaniem ważne to, kto cię bardziej zachęca, kto daje większe pieniądze, ale to, jaką masz czutkę. A ja czułem, że Śląsk będzie dobrym wyborem. I na ten moment nie żałuję.

W Rakowie – przy dwóch zawodnikach, których wymieniłeś – byłoby pewnie ciężej o rywalizację.

Tym bardziej, że jeszcze jest Tijanić, który nie zawsze grał na dziesiątce. Raków ściągnął bardzo dobrych zawodników, miał ich już zresztą wcześniej, trener Papszun robi super robotę, co widać po wynikach. Ale jak mówię – na ten moment czuję, że zrobiłem świetny ruch. Jestem tu szczęśliwy, poznałem ludzi, z którymi mogę się rozwijać.

A miało dla ciebie znaczenie to, jak modelową drogę w Śląsku przeszedł Przemysław Płacheta? I jednocześnie fakt, że w tamtym sezonie Śląsk twardo postawił na jednego młodzieżowca?

Ciężko mi powiedzieć. Jeśli powiem, że nie przychodziłem grać jako młodzieżowiec, bo nie patrzyłem pod tym kątem, to później będą mówić, że sodówka. Gdy przychodziłem do Śląska, byłem pewny swoich umiejętności. Czułem, że mogę grać nie tylko jako młodzieżowiec. Tak też do tego podchodziłem – chciałem być najlepszy na pozycji numer dziesięć i się pokazać. Wydaje mi się, że po tych meczach, które zagrałem, nie zbierałem opinii, że gram, bo jestem młodzieżowcem, a po prostu zasługuję na grę. To dla mnie ważne.

Rozważałeś w ogóle pozostanie w Legii Warszawa? Opcję przedłużenia kontraktu miałeś na stole.

Nie. Dziękuję mojemu menedżerowi, który zrobił w Legii kontrakt na rok. Chciałem zobaczyć, co się wydarzy. Miałem zapis, który umożliwiał podpisanie na kolejne dwa lata, jeśli rozegram określoną liczbę minut, ale ich nie rozegrałem. To było dla mnie komfortowe, bo po roku miałem wybór. Legia mówiła „zostań, będziesz grać”. Już rok wcześniej mieliśmy w planach odejście, ale rozmawiałem wtedy z trenerem i dyrektorem sportowym, którzy zapewniali, że na treningach wyglądam dobrze, więc dostanę więcej szans. No to dlaczego nie? Czekałem na szansę. Legia co roku bije się o mistrzostwo, to fajne dla młodego zawodnika. Ale w tym roku nie za wiele się zmieniło. Rozegrałem 300 minut w sezonie.

Jaka to szansa, gdy grasz w jednym meczu, a kolejny raz pojawiasz się na boisku za trzy miesiące? To nie jest dostawanie szans czy stawianie na zawodnika. W pierwszym meczu z Pogonią zagrałem ponad godzinę, a kolejna szansa przyszła za dwa miesiące. Ludzie później twierdzili, że dostałem szansę. Nie zgadzam się. Nie nazwę tego szansą. Jeśli klub na mnie chciał postawić, szansą byłoby zagranie przynajmniej w dwóch kolejnych meczach. Jeślibym się nie spisał, powiedziałbym „dziękuję bardzo, jestem w tym momencie za słaby na Legię”. Ale nie czułem się za słaby. Trenowałem z nimi i czułem się dobrze. Szansy nie było, dlatego poczułem, że to dobry moment, by się rozstać i pokazać się w klubie, który mi zaufa.

Pewnie było o tyle trudniej, że pozycja numer dziesięć jest w Legii naprawdę dobrze obsadzona – rywalizowałeś wtedy z Luquinhasem i Gwilią, ligowym topem.

Wiadomo, że było ciężko. Ale to ja zacząłem pierwszy mecz w wyjściowym składzie. Dało się znaleźć dla mnie miejsce, Vako grał wtedy na ósemce, a Luquinhas na skrzydle. Vako zrobił w tamtym sezonie 11 bramek i 9 asyst, to bardzo dobre liczby, a Luquinhas był jednym z najlepszych zawodników w lidze. Było ciężko o rywalizację. Ale jak mówię – w tym pierwszym meczu obydwoje zagrali w pierwszym składzie, więc gdyby ktoś chciał mi dać szanse, to bym ją dostał, tym się kieruję.

Wyczułem, że masz pewien żal do Legii.

Czy żal? Teraz już nie. Jestem w Śląsku, dostałem tu stuprocentowe zaufanie. Staram się je odpłacać, bo to nie tak, że dostaję szansę, więc będę wychodził na kolejne mecze, żeby sobie pobiegać. Muszę udowodnić każdemu, że na tę szansę zasługuję i pokazać, że nikt nie będzie miał łatwo, jeśli będzie chciał grać na dziesiątce. Gdy odchodziłem, na pewno czułem żal. Byłem w Legii siedem lat, cała akademia, dwa lata w pierwszym zespole, było ciężko odchodzić. W Śląsku wszedłem dobrze w ligę, to mi pomogło i jest teraz łatwiej.

Bardzo szybko awansowałeś do pierwszej drużyny Legii, bo przeskoczyłeś bezpośrednio z CLJ, ale później zostałeś zesłany do rezerw. Jak patrzysz na to z dzisiejszej perspektywy? To coś, co było ci potrzebne?

Wydaje mi się, że dla młodego zawodnika cofanie do rezerw nigdy nie jest potrzebne. To zawsze mega cios. Nie każdy się po tym podniesie. Większość młodych zawodników, gdy już są w pierwszym zespole, potrzebuje raczej wsparcia i rozmowy. Ja akurat taki jestem, że mnie to nie zabolało. Zmotywowało mnie to jeszcze bardziej, by pokazać, że jeszcze tam wrócę i zagram w pierwszym zespole. Ale wielu zawodników by się załamało, straciło grunt pod nogami. Czy to było dla mnie dobre? Nie wiem. Chciałem po prostu udowodnić, że jeszcze wrócę. Nie tyle Legii, co sobie, że ktoś się pomylił.

Czy jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który przeszedł koronawirusa dwa razy?

Chyba tak! Śmieszna sytuacja. Pierwsze objawy koronawirusa miałem 13 września. W listopadzie dostałem powołanie na kadrę, co zawsze jest zaszczytem. Był nowy trener, więc bardzo chciałem się pokazać, zwłaszcza że na kadrę przyjeżdżają inne kluby. Niestety, tak się nie stało. Rozmawiałem parę razy z trenerem Stolarczykiem – on też bardzo chciał, bym przyjechał, ale miałem wynik pozytywny, więc musiałem zostać w klubie. Ktoś mógł się przyczepić do tego, że przyjechałem z takim wynikiem na kadrę (test przed zgrupowaniem był fałszywie pozytywny – red.). Wydaje mi się, że w najbliższym czasie te obostrzenia wobec zawodników, którzy już przeszli chorobę, powinny się zmienić, żeby piłkarze na tym nie tracili. Test pozytywny może ci wyjść do sześciu miesięcy po zarażeniu. Byłem pierwszym takim przypadkiem, miałem pecha. Ale dla kolejnych zawodników nie powinno być takich sytuacji.

Zrobiłeś od razu ponowny test, który wyszedł negatywnie, ale nie miało to żadnego znaczenia.

Gdy rozmawiałem z doktorem kadry, dla niego nie było problemu, żebym przyjechał, skoro dwa miesiące przed zgrupowaniem przeszedłem wirusa. Wiadomo było, że nie zarażam i jestem zdrowy. Chodziło o to, że gdyby wzięli mnie na kadrę z testem pozytywnym i przed meczem jeszcze raz wyszedłby mi taki wynik, cała drużyna musiałaby iść na kwarantannę. Później byłaby większa afera, jak do tego doszło, że przyjeżdżam na kadrę z testem pozytywnym.

Co się dzieje ze Śląskiem Wrocław na wyjazdach?

Tak myślałem, że będziesz o to pytał.

Kibice zarzucają wam minimalizm w tych meczach. Zastanawiam się, jak to wygląda z twojej perspektywy.

Szczerze? Ciężko powiedzieć. Jestem tu tylko pół roku, ale czuję, że na wyjazdach gramy inaczej niż u siebie. U siebie każdy jest blisko na boisku, jesteśmy razem. Ja wiem, że wychodzimy na wyjazdy z takim samym nastawieniem. Ciężko opisać słowami, co się z nami dzieje. Nie ma na to tak naprawdę odpowiedzi. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek z piłkarzy mówił „dobra, dzisiaj nam się nie chce, dziś nie gramy o trzy punkty, wychodzimy pobiegać”. Każdy wychodzi z takim samym podejściem, ale jest inaczej. Inny stadion, inaczej się gra, można szukać takich usprawiedliwień. Gdybyśmy punktowali na wyjazdach, nie mielibyśmy czwartego miejsca, a bylibyśmy w czołówce, więc to na pewno jest temat do rozmów w szatni. Jeśli chcemy się bić o wyższe cele, musimy punktować nie tylko u siebie.

Wasza taktyka na mecze wyjazdowe i domowe wygląda tak samo?

No tak. Dlatego, jak mówię – bardzo ciężko to opisać. Mówię na swoim przykładzie – wychodzę z takim samym zaangażowaniem tu i tu. Ale mamy potem taki mecz jak z Wisłą Płock. Wiadomo, był to niesamowity spektakl dla kibica! Równie dobrze i my mogliśmy wygrać, bo Robert Pich miał sytuację z dwóch metrów, mogliśmy to przepchnąć. Potem Wisła strzeliła bramkę. Dużo pecha mamy też w tych meczach. Ale nie ma żadnych usprawiedliwień, jeśli dzieje się to od dłuższego czasu.

Ale koniec końców, patrząc na miejsce w tabeli, kończycie rundę z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.

Czwarte miejsce, ale Śląsk chciałby walczyć w tym roku o puchary. Musimy zacząć punktować na wyjazdach, na pewno będzie o to łatwiej. Do nas przyjeżdża zespół i ma bardzo ciężko, żeby zdobyć punkty. Przyjechał Raków – przegrywa po serii dziesięciu spotkań bez porażki. We Wrocławiu gra się ciężko ktokolwiek przyjeżdża. Trzeba zrobić tak, żeby każdy czuł, że przyjeżdża Śląsk i będzie ciężko.

Nie wkurza cię jako ofensywnego zawodnika to, ile masz zadań defensywnych? Generalnie bronicie całą drużyną.

Staram się dostosować do taktyki. Bardzo mi się podoba to w Śląsku – bo nie wiem, czy w innych klubach jest taka sytuacja – że na analizach trenerzy wymieniają poglądy z zawodnikami. Każdy może powiedzieć swoje zdanie, co nie pasowało, co można zrobić lepiej. Później w meczu jest łatwiej, gdy ktoś ci powie, że powinieneś być w danym miejscu albo zejść i pomóc. To mi się podoba. A że mamy dużo zadań defensywnych? Szczerze – denerwowało mnie to. W pewnym momencie zrozumiałem, że to mi też pomoże. Wiadomo, że każdy zawodnik chciałby grać zagranicą, a tam zawsze cała drużyna broni i atakuje. W pierwszych meczach byłem trochę zdenerwowany, trochę inaczej byłem nauczony, ale teraz jestem szczęśliwy, że trenerzy tak do tego podchodzą. To trochę jak z moim tatą – najpierw „co ty gadasz”, potem przemyślenie. Gdy widzisz, że w meczach to działa, odbierasz piłkę, pomagasz drużynie, napędza cię to do tego, żeby to robić. Teraz już nie dyskutuję z trenerami, bo wiem, że chcą dla mnie dobrze.

Pytanie o trzech twoich kolegów z Legii. Gdybyś mógł zabrać jedną rzecz od Sebastiana Walukiewicza, co by to było?

Głowę. Nie wyprowadzisz go z równowagi, nigdy się nie spina. Człowiek bez nerwów, zawsze jest pewny siebie. „Na spokojnie, na spokojnie”. To pomogło mu w dojściu tu, gdzie jest. Po tym, co Seba robił w Pogoni, nie mówiło się o nim za wiele, a tak naprawdę wybrał super klub, który daje mu możliwość rozwijania się. Dopiero teraz zaczęło być o nim głośno.

Od Michała Karbownika?

Karbo jest mały, więc gdybym był mniejszy, pewnie zwrotność i gibkość byłaby u mnie inna. Na pewno jest szybki z piłką, ale ja też jestem dość szybki. Może wziąłbym tę przebojowość? Że bierzesz piłkę, nie myślisz i jedziesz, robisz co chcesz.

A spodziewałeś się, znając go przez lata, że aż tak odpali?

Spodziewałem się, że odpali i będzie grał w Ekstraklasie na dobrym poziomie, ale aż tak? Przerosło to na moje oczekiwania. Na lewej obronie w Ekstraklasie wyglądał lepiej niż w trzeciej lidze. Byłem w szoku, że aż tak się rozwinął. Ale to było fajne też dla mnie – zobaczyłem, że chłopak, z którym przed chwilą grałem w trzeciej lidze, robi takie show. On tak naprawdę ciągnął grę Legii na początku sezonu.

No dobra, co byś wziął od Sebastiana Szymańskiego?

Lewą nogę!

To akurat oczywiste.

Sebek ma ją bardzo dobrze ułożoną. Mógłbym od niego wziąć też wytrzymałość, jest bardzo mobilny, nigdy się nie zatrzymuje. Dla mnie to materiał na bardzo dobrego zawodnika klasy światowej. Może jeszcze w kadrze tak nie wyglądał, ale pokazał, że ma taki potencjał.

Ty – jak rozumiem – też masz cel, by trafić zagranicę. Wyznaczyłeś sobie na to jakiś deadline?

Nie. Tak na co dzień w ogóle o tym nie myślę. Dla mnie teraz jest ważne, by zagrać kolejną dobrą rundę w Śląsku, pokazać się, a co będzie, to będzie. Nie tylko ja mam taki cel, by trafić zagranicę, wydaje mi się, że każdy młody zawodnik w Ekstraklasie w to mierzy. Niewielu jest zawodników jak Łukasz Surma czy Marcin Malinowski, którzy grali całe życie w Ekstraklasie. Młodzi teraz – jak Seba Walukiewicz – pograją pół roku i już podpisują kontrakt. Karbo zagrał rok. W tych czasach ciężko tutaj zostać. Każdy ma taki cel.

Ładnie to ująłeś – są takie czasy, że trudno młodemu piłkarzowi zostać w Ekstraklasie.

Wiadomo, też nie o to chodzi, bo wyjeżdżają głównie ci, którzy się wyróżniają. Musisz coś sobą prezentować. Przemek Płacheta ciągnął Śląsk, dlatego wyjechał. Karbo to samo – wyróżniający się w Legii. Seba Szymański też grał dobrze. Seba Walukiewicz także trzymał poziom, bo staram się oglądać moich kolegów, którzy grają w Ekstraklasie. Kubie Moderowi też wystarczyło dobre pół roku. W tych czasach faktycznie wyróżniającym się zawodnikom ciężko zostać w Ekstraklasie.

Michał Kabrownik mówił na Newonce, że rozmawia często z Pawłem Wszołkiem o tym, jak jest na zachodzie i na co ma się przygotować. Masz podobne podejście?

Rozmawiam z tatą, menedżerem, też z Pawłem Wszołkiem, bo ciągle mamy kontakt. Oni mnie też do tego przygotowują. To nie jest tak, że robię trening w Śląsku i to jest koniec. Na zachodzie nie ma czegoś takiego, że zrobisz trening i masz wolne. Cały dzień jesteś w klubie. A w domu myślisz o tym, że zaraz masz mecz i musisz się do tego przygotować, żeby wygrać rywalizację. Ciągła walka. Nie wyjdzie tobie, wyjdzie następnym. Cały czas się przygotowuję, myślę, ale jak mówię – żadnego deadline’u na wyjazd nie mam. Mogę wyjechać za pięć lat, albo za pół roku czy dwa lata. Co będzie, to będzie. Trzeba robić swoje, bo czas szybko ucieka. A jak robisz swoje, to życie zawsze ci wszystko odda.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Niższe ligi

Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Szymon Piórek
0
Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów
1 liga

Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Szymon Piórek
0
Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...