Reklama

Dośrodkowanie Szwocha i nie ma Podbeskidzia. I tak kilka razy

redakcja

Autor:redakcja

18 grudnia 2020, 20:56 • 4 min czytania 15 komentarzy

Spodziewaliśmy się po tym meczu wszystkiego najgorszego, więc jeśli patrzeć przez pryzmat szeroko pojętego „działo się”, to starcie Wisły Płock z Podbeskidziem w pełni nas zadowoliło. Działo się naprawdę mnóstwo, a że niejednokrotnie chodziło o elementy komediowe i zatrważający brak jakości, to już inna sprawa. Gospodarze zdali egzamin, pewnie wygrali z outsiderem i święta będą mieli spokojne. W bielskiej szatni niektórzy zawodnicy powinni od razu składać życzenia kolegom, bo więcej ich już nie zobaczą. Zimą musi tu dojść do rewolucji. 

Dośrodkowanie Szwocha i nie ma Podbeskidzia. I tak kilka razy

Nie znajdujemy słów, żeby opisać postawę Podbeskidzia w pierwszej połowie. To był wielopoziomowy dramat, piłkarska beznadzieja, parodiowanie własnego zawodu. Nie chodzi tylko o to, że goście znów odstawiali cyrk w obronie, że już do przerwy przegrywali 0:3. Chodzi przede o wszystkim o kompletny brak woli walki, wiary w sens swoich poczynań i jakichkolwiek zespołowych działań. Nikt tej jesieni nie rozegrał gorszych 45 minut w Ekstraklasie. Nikt. „Górale” nie oddali w trakcie ich trwania ŻADNEGO STRZAŁU, nawet jakiejś próby rozpaczy z trzydziestu pięciu metrów. Krzysztof Kamiński mógłby omawiać z rodziną, czy choinkę ubrać dzień przed wigilią, czy dopiero w wigilię rano i nic by się nie stało.

Tymczasowo dowodzący tą zbieraniną Hubert Kościukiewicz postanowił się zamurować.

Wystawił trzech stoperów i wahadłowych. Jego plan jednak błyskawicznie wziął w łeb, a tak ustawione Podbeskidzie nie mogło nawet rozpocząć jakiejś sensownej akcji, nie mówiąc już o rozwinięciu i zakończeniu. Kamil Biliński był wówczas najbardziej samotnym człowiekiem na świecie, opuszczonym przez wszystkich.

Dziś Kościukiewicz mógłby nawet zarządzić postawienie w tyłach drutu kolczastego pod napięciem i dać każdemu obrońcy kałacha do ręki, a i tak któryś by zaspał. Z tymi nazwiskami ligi się nie utrzyma, po prostu.

Wszystkie nieszczęścia bielszczan wzięły się z najlepszej od dawna dyspozycji Mateusza Szwocha. Od jego chytrego uderzenia rzutu wolnego wziął się rzut rożny dający „Nafciarzom” prowadzenie. Dośrodkowanie Szwocha, Tuszyński pocelował głową i mógł świętować swojego premierowego „normalnego” gola w nowych barwach. Dotychczas trafił jedynie z rzutu karnego. A Szwoch szalał dalej: centra na zamknięcie do Alana Urygi (piękna główka) i kolejna wrzutka z kornera, którą w stylu Tuszyńskiego wykończył Lagator, sprawiły, że rywal od 38. minuty mógł się już tylko modlić o najniższy wymiar kary.

Reklama
No i w sumie wymodlił.

Wisła Płock w drugiej połowie mocno spuściła z tonu, jakby przypominając wszystkim, że nadal nie jest Barceloną i jej generalny pułap to też nie są piłkarskie Himalaje. W pierwszej odsłonie potrafiła wymienić 22 podania, nim Szwoch oddał groźny strzał zza pola karnego, niektórzy mogli poczuć przypływ pewności siebie. Szybciutko jednak płocczanie sami siebie lekko sprowadzili na ziemię. Przestali stwarzać zagrożenie, na dodatek gdy już grali w przewadze po wykluczeniu beznadziejnego Jarocha, pozwolili Podbeskidziu na bramkę honorową.

Aby tak się stało, prosty błąd musiał popełnić Angel Garcia. Wykorzystał go Biliński, przytomnie odgrywając do wbiegającego Rzuchowskiego. Kamiński obronił jego strzał, ale piłka pechowo nabiła wracającego Lagatora. Czarnogórzec ma zatem konkrety po obu stronach, bo do gola i samobója dołożył jeszcze ładne kluczowe podanie przy czwartej bramce. Skandalicznie zachował się Rundić, który kompletnie olał krycie Mateusza Lewandowskiego. W efekcie napastnik, który dotychczas na ekstraklasowych murawach nie pokazał niczego ciekawego, spokojnie sfinalizował dogranie Merebaszwilego. Gruzin powinien mieć także swojego gola, ale fatalnie zepsuł idealne podanie Filipa Lesniaka z głębi pola.

Rozbawiło nas to, jak zaciekle Rzuchowski przepychał się z trzymającym piłkę Urygą po golu na 1:3. To był najbardziej waleczny moment Podbeskidzia w dzisiejszym spotkaniu. Pomocnik gości zresztą również nie dotrwał do końcowego gwizdka sędziego, gdyż za kolejny „stempel” na stopie Kocyły w trybie przyspieszonym wybrał się pod prysznic. Litościwy Paweł Gil niczego nie doliczał, dzięki czemu kończące w dziewiątkę Podbeskidzie uniknęło kolejnych gongów.

„Górale” finiszują czterema porażkami z rzędu, w których stracili 15 goli.

Teoretycznie ich sytuacja w tabeli daleka jest od dramatycznej, parę lepszych występów na wiosnę i karta może się odwrócić. Problem w tym, że mówimy o ekipie totalnie pokiereszowanej mentalnie, kompletnie zdołowanej, w której wiele spraw się nawarstwiło. Nikt normalny nie powie, że przyczyną płockiej kompromitacji było zwolnienie Krzysztofa Brede. Nie, to jedynie bolesne podsumowanie tragicznej rundy. Nowy trener bez poważnych wzmocnień może sobie od razu wpisać spadek do CV. Osobną kwestią pozostaje pytanie, czy taki Rafał Janicki to właściwy trop przy naprawianiu błędów kadrowych z letniego okienka.

Wisła na koniec wygrała dwa mecze i ugasiła iskry, które lada chwila mogły się przerodzić w pożar. Nowy rok rozpocznie z przewagą siedmiu punktów nad ostatnim miejscem, a to już solidna zaliczka, pozwalająca na spokojną pracę.

Reklama

Fot. Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]
Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Komentarze

15 komentarzy

Loading...