Reklama

Przyzwoity skauting? Koszt jednego piłkarza Ekstraklasy

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

14 grudnia 2020, 17:05 • 17 min czytania 19 komentarzy

– Roczne koszty przyzwoitego skautingu to koszty jednego zawodnika Ekstraklasy. Takiego, który zarabia na poziomie 50-60 tysięcy złotych miesięcznie. Wtedy zatrudnisz skautów i pojeździsz po Europie. Tylko my mówimy o zmianach, o korzyściach z dobrego skautingu, a potem nikt tego nie robi. Mam wrażenie, że coraz więcej mądrych ludzi jest w piłce na szczeblach zarządzających, a wciąż te zmiany idą gdzieś opornie. Nadrabiamy, ale dopóki w klubach będzie pracowało po dwóch skautów, nie możemy mówić o profesjonalnym skautingu – opowiada Maciej Gil, były skaut Lecha, szef skautingu Śląska Wrocław, a obecnie szef skautingu Korony Kielce, który przeszedł tu by budować siatkę skautingową. Nam opowiada o tym, dlaczego transfer Ryoty Morioki był majstersztykiem, a dlaczego Marković okazał się rozczarowaniem. Czy Śląsk chce rozwijać swój skauting, jaki jest obecnie poziom skautingu w Polsce, a także jaka jest rutyna życia skauta. Zapraszamy.

Przyzwoity skauting? Koszt jednego piłkarza Ekstraklasy

***

Macieju, to, że zostałeś skautem: element przypadku zagrał swoje, czy od początku taki był plan na życie?

Zawsze chciałem pracować w piłce zawodowej, a nie czułem za bardzo trenerki. Na pierwszym roku studiów na AWF, dostałem się na staż do Lecha poprzez casting dla skautów. Z tego co wiem, do dzisiaj to praktykują w Kolejorzu. Tak stricte skautingiem się nie interesowałem, ale byłem na bieżąco, patrzyłem na zawodników pod kątem analitycznym, więc szybko mi się to spodobało. Poczułem, że chcę to robić.

Co takiego jest w byciu skautem, że tak cię z miejsca wciągnęło?

Najlepsze jest, jak widzisz na boisku zawodnika, którego mocno rekomendowałeś, a on sobie radzi. Daje coś drużynie. Czujesz wtedy, że dołożyłeś do sukcesu cegiełkę, że dobry wynik jest też twoim wynikiem, masz w niego swój wkład. Natomiast na początku pociąga cię świat, do którego trafiasz. Możemy narzekać na polską ligę, ale ta otoczka Ekstraklasy jest prestiżowa. Przyszedłem, tak to trzeba nazwać, znikąd. Byłem po prostu studentem. A w Lechu, będąc jeszcze wolontariuszem, co wtorek mieliśmy zebrania: przychodziłem, mogłem porozmawiać z Jackiem Terpiłowskim, z Siergiejem Chitrikowem, z trenerem Bakero, z trenerem Rumakiem, Piotrem Rutkowskim. Fantastyczne doświadczenie, które mogło oszołomić. W tym świecie chce się zostać.

Czy teraz jest najlepszy moment, żeby marzący o zostaniu skautem szukali sobie ścieżek? Kluby chyba faktycznie widzą, że trzeba to rozwijać. Trochę tak mam wrażenie, że jak swego czasu było poruszenie w kierunku akademii, tak teraz – miejmy nadzieję – będzie ze skautingiem. Etaty będą się otwierać.

Powiem tak: jak ktoś ma na siebie pomysł, zawsze jest dobry moment. Nie ma co czekać, trzeba próbować. A na pewno obecnie przede wszystkim jest więcej narzędzi dostępnych dla tych, którzy chcą się rozwijać. Masz dostęp do kursów, jest organizacja IPSO, Tomek Pasieczny organizuje zajęcia skautingowe. Stało się to trochę bardziej ogólnodostępne. Ta dziedzina nie jest zabetonowana. Nawet w takim podejściu. Mówisz, że pracujesz jako skaut – jest zaciekawienie. Sam wiem to po sobie.

Reklama

Natomiast zawsze mówię, że jak chce się coś osiągnąć, trzeba swoje wychodzić. Przekonać do tego, żeby ktoś dał ci szansę. Jakbym miał polecać coś tym, którzy chcą być skautami, to radziłbym przede wszystkim sumienność i skrupulatność. Tym się zawsze obronisz. I trzeba pamiętać, że raport szybko potrafi się starzeć. To konkurencyjny rynek. Jak masz przygotować raport za tydzień, ale możesz na jutro, to zrób na jutro. Kto wie, może sytuacja tak się zmieni – a lubi się zmieniać – że ten czas okaże się kluczowy. Wykaż inicjatywę, kreatywność, otwartość na pomysły. No i nie zniechęcaj się. W pracy skauta też jest mnóstwo żmudnej roboty.

Fajnym przykładem jest Emil Kot, który przeszedł dość długą drogę, i też w niej widać powyższe elementy. Nie zniechęcał się, stawiał na autorskie projekty, dał się zauważyć. Mamy podobną wizję – otwartość na młodych, ambitnych ludzi, czyli daleko od myślenia, że dobrym skautem może być tylko były trener lub były piłkarz. Ja chciałbym mieć w sztabie skautingowym ludzi z różnych dziedzin. Chciałbym mieć kogoś analitycznego, z zacięciem statystycznym. Kogoś, kto przegrzebuje wszystkie informacje w sieci, takiego researchera, także od mediów społecznościowych – są ludzie, którzy mają do tego talent i potrafią wiele o graczach wyłuskać. Chciałbym też doświadczonego piłkarza w sztabie, on też na pewno byłby w stanie czasem dostrzec coś, co umknie innym. Nie można tego doświadczenia boiskowego deprecjonować, choć nie można go też przeceniać. Taki sztab musi się uzupełniać, wtedy jest możliwość oceny holistycznej.

To jest to, co byś chciał robić w Koronie?

Taka jest moja wizja. Ale taką też miałem w Śląsku. Choć tam nie czuło się, że jest potrzeba tak rozbudowywać skauting. Byłem ja i jest obecnie Michał Hetel. Mieliśmy się skupiać na niższych ligach polskich, na Ekstraklasie, z doskoku ligi zagraniczne pod kątem zawodników, którym kończą się kontrakty. Tematy typu Puerto, Stiglec, Exposito to tematy skautingowe, nie ludzie podesłani przed menadżerów.

Jak wyglądał ten wpływ skautingu na transfery w Śląsku? Słyszałem, że czasem ciężko się przebić z kandydaturą.

Spotykaliśmy się z dyrektorem sportowym i ze sztabem trenerskim, ustalaliśmy priorytety na dwa kolejne okienka. Tworzyliśmy profile zawodników z trenerem Lavicką, czyli jacy zawodnicy interesują nas na dane pozycje – wiadomo, jeden trener chce wysoką dziewiątkę, inny bardziej mobilnego napastnika, atakującego wolne przestrzenie. Pierwszy filtr to – nie da się ukryć – filtr ekonomiczny, a więc ci, którym kończą się kontrakty. Potem ci, którzy, po prostu, grali w swoich klubach. Potem dalsza weryfikacja, przed pandemią również z obserwacją na żywo. Wszystko aż do momentu, gdy byłeś do kogoś przekonany. Taka kandydatura trafiała do dyrektora, a jak i on zaakceptował, to do trenera. Takim ostatnim rozdziałem był wyjazd trenera na obserwację na żywo.

W Śląsku mieliśmy taką filozofię, że zawodnik musi mieć konkretne cechy, które będziemy mogli wykorzystać. Ściągnęliśmy Płachetę, bo był bardzo szybki. Dyrektor Sztylka przychodził z założeniem, że drużynie brakuje szybkości – nie znaliśmy się wtedy jeszcze dobrze, poprosił mnie, żebym przygotował mu profile szybkich zawodników do ofensywy. Mieliśmy trzy dni do zamknięcia zimowego okienka transferowego. Tak wyszedł choćby Cholewiak, który miał wszystkie cechy pasujące do tych założeń.

Stworzenie rzetelnego profilu jednego zawodnika: ile to godzin?

Nigdy nie przeliczałem tego na godziny. Jedna runda obserwacji zawodnika mecz po meczu, żeby zobaczyć spotkania z kimś słabszym, spotkania przeciw mocniejszym, to jak wygląda, gdy zespól atakuje, gdy broni… musi być przekrój. To takie minimum.

Reklama
Natomiast zawodnik może być akurat przez te ostatnie pół roku pod formą, a ogółem mieć dużo większy potencjał.

No tak, dlatego to jest wsparte wybranymi meczami z innych lat, by zobaczyć kontekst aktualnych występów zawodnika. Dwa lata temu Marković, gdy oglądaliśmy go jak wypadał w Mouscron przeciwko Anderlechtowi czy Liege… Znakomity piłkarz. Możliwości bardzo duże.

W Śląsku nie odpalił.

Nie odpalił. Pod względem czysto piłkarskich umiejętności, rozumienia gry – cenię go bardzo wysoko. Aczkolwiek przyszedł do nas kompletnie nieprzygotowany. Miał długą przerwę, nie grał praktycznie cały sezon. My go odkopywaliśmy, ale nie udało się. Potem skończył mu się kontrakt i nie zdecydowaliśmy się go przedłużyć. Nie był to też taki zawodnik, który był skupiony na wygrywaniu. Nie miał tej pasji do zwycięstw.

To do czego miał pasję?

Nie chcę być źle zrozumiany. Chłopak rodzinny, nie było z nim problemów wychowawczych, ale odczułem, że piłka nie jest u niego na pierwszym miejscu. Są tacy zawodnicy. W przeszłości choćby Marcel Gecov. Miał równolegle biuro projektowe, był architektem. Po roku w Śląsku całkiem rzucił piłkę. Może dla Markovicia Śląsk też był tylko przystankiem.

Czyli zawaliliście ten skauting mentalny.

Ja zawsze do błędu się przyznaję. Tak. Mogliśmy go zdecydowanie lepiej sprawdzić. Cały mój pobyt w Śląsku to jedna wielka lekcja, w dużej mierze o tym, że na ten aspekt mentalny trzeba patrzeć bardzo mocno. To jest bardzo, ale to bardzo ważny element.

Co przez to rozumiesz? Bo to pojęcie mentalności ma wiele oblicz.

Głównie chodzi mi o to, żeby ściągać zawodników chcących zrobić krok do przodu. Chcących wygrywać, rozwijać się. Poznałem zawodników najróżniejszych typów charakteru. Przykładowo Jakub Łabojko i Przemek Płacheta to gracze, którzy codziennie nad sobą pracowali. Trzeba było ich wręcz stopować w tych dodatkowych treningach, zajęciach z trenerami mentalnymi. Ale byli zaprogramowani na sukces. A są zawodnicy, którzy mają bardzo duże umiejętności, łatwo im przychodzi gra, ale nie są zorientowani na sukces, na robienie kariery. W pewnym momencie tego paliwa brakuje.

Tu jest myślę czasem problem z obcokrajowcami. Jeśli ktoś trafia do Ekstraklasy w pewnym wieku, to w zasadzie jest jasne, że już coś w jego karierze poszło nie tak. I często odcina kupony, chce zarobić, tyle.

Byłbym daleki od generalizowania, każdy przypadek trzeba traktować mocno indywidualnie. Mogę podać przykład Israela Puerto, który ma pasję, chce osiągać ze Śląskiem sukcesy, jest profesjonalistą pod każdym względem. Dino Stiglec to samo. Ale są też zawodnicy jak Diego Zivulić. Typ totalnego indywidualisty. Gracz bardzo profesjonalny, inteligentny człowiek, ale gdzieś nie potrafił funkcjonować w grupie. A szkoda, bo sprawdzaliśmy go z kilku źródeł, z jednej strony przez Rijekę, gdzie znamy dyrektora sportowego, trener też go sprawdzał swoimi drogami w Czechach. Mieliśmy naprawdę bardzo dobre opinie na jego temat.

Każdy sztab na świecie chciałby, aby każdy transfer był udany. Ja uważam, że trzeba pamiętać o roli transferów, o tym, że czasem ściąga się uzupełnienie. Kogoś, kto może odpalić, ale jak nie odpali, to nie generuje to wielkiego kosztu dla klubu i ryzyko było uzasadnione. Przykładowo, napastnik Daniel Szczepan. Przychodził z drugoligowego Jastrzębia. Żadne ryzyko finansowe. Fajny zawodnik. Ale miał do rywalizacji Robaka, Piecha. Dostał swoje szanse, nie wypaliło. Powiedziałbym też, że na koniec wynik pokazuje ci, czy transfery są udane, czy nie. My lubimy spojrzeć mocno zerojedynkowo: a, ten nie umie grać w piłkę, ten to szrot. A jeśli on funkcjonuje w drużynie, która robi rezultaty, to może tak źle nie jest.

Pijesz do jakiegoś konkretnego nazwiska, które, twoim zdaniem, było zbyt surowo potraktowane przez dziennikarzy lub kibiców?

Może w inną stronę. Ryota Morioka. Rewelacyjny zawodnik. Kogoś takiego w Śląsku dawno nie było. Z tym, że ówczesna kadra Śląska nie pozwoliła mu szerzej wypłynąć. Był wyróżniającym się zawodnikiem, ale to nie był Carlitos, nie ktoś, o kim mówiło się, że to MVP ligi. A na polskie warunki moim zdaniem to był ścisły ligowy top. Gdyby Śląsk był za jego czasów w czołówce, Ryota tak byłby postrzegany.

Jego sprowadzenie mam za jedną z najlepszych historii skautingowych w Śląsku. Udało nam się sprowadzić tego zawodnika bez kwoty odstępnego, za pieniądze takiej średniej ekstraklasowej. W moim odczuciu – majstersztyk. On bardzo chciał trafić do Europy, ale miał ofertę z Ponferradiny, czyli zaplecza La Liga, interesowano się nim też już wtedy w Belgii. To nie tak, że jeden telefon i załatwione – było dużo pracy przy przekonywaniu go. Pomógł menadżer Michał Karpiński poprzez swojego japońskiego partnera, ale też takie akcje, jak wysyłanie mu do Japonii koszulki Śląska z numerem dziesięć. Ryota zawsze mi powtarzał, że chce być dziesiątką, chce być liderem. Wiadomo, że takie gesty finalnie nie są najważniejsze, ale mogą przesłać pewien przekaz. „Będziesz dla nas ważny, bardzo cię chcemy”. Mam poczucie, że Ryota, który miał wiele opcji w Europie, wybrał finalnie nas, bo najbardziej o niego zabiegaliśmy.

Znasz środowisko skautingowe – jak wygląda nasz standard skautingu na tle tego, co dzieje się w Europie? Gonimy, stoimy w miejscu, odjechali nam o lata świetlne?

Nadrabiamy, ale dopóki w klubach będzie pracowało po dwóch skautów, nie możemy mówić o profesjonalnym skautingu. Zaczynałem od Lecha Poznań, lata temu, i widziałem, że można to w Polsce zorganizować tak, że nie trzeba w żaden sposób mieć kompleksów przed innymi nacjami. Osiem, dziesięć osób, każdy ma swój rynek, ze dwie ligi, jakieś wsparcie osób pomagających dodatkowo… Możesz w ten sposób ogarnąć ogromny zakres piłkarzy, czyli: bezcennej wiedzy.

Ty co w Lechu oglądałeś?

Bośnię i Szkocję, później zajmowałem się Polską, ze szczególnym uwzględnieniem niższych lig. Czasy, gdy przychodził Łukasz Teodorczyk, a ze Szkocji Barry Douglas.

Przy Douglasie miałeś swoje trzy grosze albo więcej?

Miałem, nie ukrywam, ale całym działem skautingowym mocno powalczyliśmy o ten transfer, szczególnie z Siergiejem Chitrikowem i Mateuszem Kamowskim. Barry’emu kończył się kontrakt, przyszedł za darmo. W Dundee United zarabiał śmieszne pieniądze. Po prostu to przeszło.

Ten model ówczesnego Lecha, który uważasz, że był dobry, przy dzisiejszych pieniądzach dałoby się wprowadzić twoim zdaniem w każdym klubie Ekstraklasy?

Myślę, że spokojnie. Nie chcę zaglądać skautom w zarobki, ale myślę, że każdy klub w ESA jest w stanie znaleźć pieniądze dla skautów i ewentualne wyjazdy. Można skauting zbudować w różny sposób, wracamy do tego tematu. Możesz, poza tymi na etatach, którzy stanowią kręgosłup, mieć pasjonatów. Możesz dorzucić trochę pieniędzy trenerom młodzieżowym, którzy w zamian będą oglądać jedną mniejszą ligę, typu Słowenia. Można też zejść z kosztów podróży, nie jeździć na każdą kolejkę, bo jakkolwiek zobaczenie piłkarza na żywo daje więcej, tak czasy COVID zmusiły do przejścia na wideoskauting i jakoś transfery wciąż się odbywają. Również te udane. Całkiem z wizyt na żywo zrezygnować nie można, to jest oczywiste. Ale jeśli sytuacja ekonomiczna jest taka sobie, można je ograniczyć, a mieć kolejną osobę, która, mówiąc brzydko, maltretuje te mecze na WyScout i InStat.

Nie polegamy za mocno na WyScoutach i InStatach?

W obecnych czasach, czasach COVID, nie ma innej możliwości. Aczkolwiek powtórzę: to jasne, że obserwacja na żywo daje dużo więcej. Szczególnie, że jest możliwość spotkania z zawodnikiem. Ale powiem szczerze, byłem w Benfice i rozmawiałem z Jose Boto, ich ówczesnym szefem skautów, dziś pracującym w Szachtarze. O Benfice mówi się, że ma tak wielu skautów. A Jose powiedział, że ma ich ledwie kilku. Jeden odpowiedzialny za część Ameryki Południowej, drugi odpowiedzialny za drugą część, głównie Brazylię. Trzeci odpowiedzialny za kadry do lat 21, czwarty analizujący jak radzi sobie armia zawodników wypożyczonych. Byłem bardzo zdziwiony, że jest ich tak niewielu. Poza tym Jose mówił, że ma informatorów w różnych krajach.

To może chodzi o definicję. U nas ktoś, kto jest pasjonatem, pomaga, ogląda jedną ligę na zlecenie, już jest postrzegany jako skaut. U nich skaut to ktoś, kto pracuje na pełny etat.

Właśnie nie. Powiedział, że w Polsce ma dziennikarza, nie jakiegoś stricte skauta. I to są tacy zaufani informatorzy rozsiani po świecie.

Sęk w tym, że wyróżniający się na tych platformach zawodnicy od razu trafiają na radar wielu klubów, bo wszyscy korzystają dziś z tych programów.

Nie do końca. Ile osób w Polsce ogląda drugą ligę portugalską? Albo tamtejsze rozgrywki U23? A to dość ciekawy rynek w mojej ocenie, bo zarobki w Portugalii ogólnie nie są wysokie. Myślę, że może jeden, dwa kluby w Polsce traktują te rozgrywki uważnie. A można mieć pasjonata, który przeora te rozgrywki tak, że klub będzie wiedział o nich prawie wszystko. Uważam też, że wciąż jest w Polsce pole do popisu, można wyprzedzić resztę stawiając na sondowanie niebanalnego rynku, zamiast kolejnego zaciągu z Czech i Słowacji.

Spójrzmy na to, co zrobiła Legia z Luquinhasem. Przechodząc do Legii miał siedemnaście spotkań, cztery asysty, żadnej bramki – liczby dalekie od powalających. Na pierwszym etapie weryfikacji, gdy ktoś nie ma bieżącego skautingu w lidze portugalskiej, zostałby pewnie w wielu miejscach odpalony. Ale ktoś, kto oglądał go regularnie, wiedział, że to świetny zawodnik, który dobrze funkcjonuje w zespole i te liczby nie mówią o nim prawdy. Z tego co wiem, Legia ma człowieka w Portugalii, na miejscu.

Skauting na takim przyzwoitym poziomie, to twoim zdaniem koszt ilu zawodników Ekstraklasy?

Roczne warunki piłkarza, a roczny skauting. Musiałbym policzyć. (chwila ciszy). No to jeden zawodnik. Taki, który zarabia na poziomie 50-60 tysięcy złotych miesięcznie. Wtedy zatrudnisz skautów i pojeździsz po Europie.

Czyli to naprawdę nie są koszty z kosmosu, zmiana jakościowa jest w zasięgu.

Tylko my mówimy o zmianach, o korzyściach z dobrego skautingu, a potem nikt tego nie robi. Mam wrażenie, że coraz więcej mądrych ludzi jest w piłce na szczeblach zarządzających, a wciąż te zmiany idą gdzieś opornie. Może się zagalopowałem, wymądrzam się, ale wywodzę się ze skautingu, więc mam skrzywienie zawodowe i wierzę, że skauting może być kluczowy. Tak dla warstwy sportowej, jak dla ekonomii klubu. Przecież choćby przykład Lecha, ilu wyskautowanych zagranicznych zawodników potrafił później z dużym zyskiem sprzedać.

W Śląsku nie było możliwości, żeby iść w bardziej profesjonalną stronę, niż dwie osoby przed komputerem w kanciapce?

Nie wiem. Uważam, że Darek Sztylka wykonuje fantastyczną robotę. Ale gdzieś ludzie w Śląsku nie wyobrażają sobie, żeby mieć na etatach pięciu skautów. Dziwię się, szczególnie po transferach Płachety, Łabojki.

Przeszedłeś do Korony budować więc skauting po swojemu?

Na pewno to był główny powód. Rozstaję się ze Śląskiem na dobrych warunkach, mógłbym tam na pewno długo pracować i cieszyć się tą pracą, ale osoba Piotra Dulnika, który rozumie potrzebę budowy profesjonalnego skautingu, przekonała mnie.

To w Śląsku nie ma warunków na rozbudowę skautingu, a w Koronie są?

Nie wiem. Może Śląsk stać na pięć etatów. Może te dwie osoby wystarczającą szefostwu. Nie czułem, żeby miało się to zmieniać, rozbudowywać. Wiem, że prezes Dulnik bardzo mocno rozumie wizję, którą mu przedstawiłem, a która na pewno wybiega poza dwie osoby.

Czyli szukasz już stażystów na kieleckich uczelniach?

Taka jest też część planu, nie ukrywam, podobnie, z tego co widzę, chce działać Emil Kot. Jak nie masz jakichś wielkich możliwości finansowych, to tak też możesz sobie radzić. Oczywiście trzeba za to wynagradzać. Chcę wyszkolić sobie ludzi, znaleźć tych najbardziej operatywnych. Z ciekawostek, to Rafał Żerebecki, który jest dziś głównym skautem Pogoni, wyszedł z projektu mojego i trenera Łukasza Becelli, który wtedy zajmował się skautingiem. Bardzo chcieliśmy, żeby został w Śląsku, ale nie było możliwości finansowych i Rafał trafił do Pogoni. A tak naprawdę, jak wielu z nas, chłopak znikąd.

Ja nie mam problemu z tym poszukiwaniem, to przy okazji skauting skautów. Trochę rozpoznanie bojem, ale zawsze.

Jak już tak rozmawiamy, zawsze będę odrzucał ludzi, którzy w CV mają powiązania z agencjami menadżerskimi, przez nieufność. Odrzucam też dziennikarzy, żeby nie wychodziły informacje.

A zgłaszali się?

Tak, tacy bardziej lokalni, z mniejszych portali. Pamiętam, jak zrobiłem nabór w Śląsku, to było blisko 220 zgłoszeń. I ludzie z całej Europy. Nawet teraz mam zapytanie ze Szwajcarii. Także możliwości są. Tylko trzeba tym ludziom dać wędkę.

W Koronie masz trochę wykraczać poza kompetencje skautingowe, być nieco w roli dyrektora sportowego?

Szefem działu sportu jest trener Bartoszek, trochę na angielski model. Ja na pewno będę go wspierał, nawet od tej strony technicznej, papierologicznej. Generalnie więc nie, moim priorytetem jest skauting.

Jak rozmawiałem z Siergiejem Chitrikowem mówił mi, że najbardziej frustrujące w tym zawodzie jest to, że znajdujesz kogoś, jesteś przekonany co do jego wartości, a nie ma do niego zaufania na wyższych szczeblach. I potem ten zawodnik odpala gdzie indziej.

Nie zgodziłbym się z Siergiejem. Jeżeli skauting działa dobrze, jest w ciągłym kontakcie z tym, czego potrzebuje sztab, to tak być nie musi. Choć wiadomo, czasem trzeb o tych zawodników powalczyć, jeśli czujesz, że pomogą.

Na pewno byli zawodnicy, którzy byli blisko choćby Śląska, ale nie udało się ich sprowadzić, choć na przykład w nich wierzyłeś.

Byli tacy, ale z różnych przyczyn mogą nie trafić, niekoniecznie dlatego, że w czyjąś kandydaturę się nie uwierzy. Pamiętam Laszlo Kleinheisera. To była taka sytuacja, że grał w rezerwach Videotonu, a zarazem trener Stork znał go na tyle dobrze z kadry Węgier U21, że powoływał go z rezerw do kadry Węgier. Nawet Kleinheiser strzelił bramkę w barażach, na Euro miał asystę. Był potem w Werderze, teraz jest w Osijeku. Może gdybyśmy trochę szybciej zareagowali – bardzo o to walczyłem. Ale tej reakcji nie było.

Ciężko jest chyba pracować na tym poziomie ekstraklasowym: duża konkurencja, mrowie zespołów o podobnych możliwościach finansowych. Walka o tych graczy, którzy się wyróżnią, potrafi być zabójcza.

To sedno sprawy. Może Lech i Legia potrafią sobie wypracować przewagę, nie wiem, finansową, pod względem marki w grze o piłkarza. Dlatego na naszym poziomie trzeba być kreatywnym w skautingu. Zamiast znowu oglądać Chorwację, Słowację, Serbię, może pójść w inną stronę. Może szansą są dziś mniejsze ligi? Islandia – bardzo wielu zawodników idzie na Wyspy, pierwszy przeskok robiąc przez Danię lub Szwecję. Dlaczego nie mogliby iść przez Polskę? Tylko powiedz, kto to ogląda?

W Jagiellonii jest Bodvarsson.

Pytanie czy powstał ze skautingu, czy jego kandydatura została podesłana przez agenta.

Tak trochę schodząc na stronę prywatną. Ciężko pogodzić życie skauta z życiem osobistym?

Bardzo ciężko. Mam teraz dziesięciomiesięcznego synka, więc też zajęć domowych jest więcej, a to praca 24 na dobę. Cały czas trzeba być pod telefonem. Mój WhatsApp się pali. Narzeczona już mnie w tym stopuje, żebym wyluzował. Ale każdą wolną chwilę, nawet jak bawię młodego, to coś przeglądam, profile, dane. Na pewno życie osobiste na tym cierpi.

Od czego pali ci się WhatsApp?

Od propozycji menadżerskich, od kontaktów z innych klubami, z zawodnikami, od swoich informatorów.

Jak uważnie oglądałeś mecze Lashy Dvaliego w Lidze Mistrzów?

Nie oglądałem! Może bym obejrzał, ale to co mówię – trochę wyluzowałem, dałem ten czas życiu prywatnemu. Cieszy mnie, że grał, szkoda natomiast, że to się tak w Śląsku potoczyło. Na polski poziom to był dobry piłkarz, miał też potencjał sprzedażowy. Stoper z lewą nogą to chodliwy temat. Nie powinno się go oddawać lekką ręką, czas pokazał, że wzięła go Pogoń i zarobiła niezłe pieniądze.

Leszek Milewski

Fot. korona-kielce.pl

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

19 komentarzy

Loading...