Reklama

„Jestem za młody, by umierać”. Jak Real urządził Gladbach piekło

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2020, 04:02 • 16 min czytania 1 komentarz

Powiedzieć, że droga Realu Madryt do triumfu w Pucharze UEFA 1985/86 była wyboista, to nic nie powiedzieć. W półfinale „Królewscy” stoczyli pasjonujący bój z Interem Mediolan, rozstrzygnięty dopiero w dogrywce rewanżu. Wcześniej całkiem trudne warunki postawiły im również takie ekipy jak szwajcarski Neuchatel Xamax czy sowiecki Czornomoreć Odessa. Jednak niewątpliwie największym wyzwaniem okazała się wówczas dla Realu konfrontacja z Borussią Moenchengladbach. W pierwszym starciu „Źrebaki” wręcz stratowały słynnych rywali. Spotkanie skończyło się wynikiem 5:1 dla Borussii. Wydawało się zatem, że przygoda Realu z Pucharem UEFA lada moment dobiegnie końca. Ale „Królewskich” nie tak łatwo złamać.

„Jestem za młody, by umierać”. Jak Real urządził Gladbach piekło

Posucha w lidze

Zastanawiacie się może: Real i Puchar UEFA, te rozgrywki drugiej czy nawet trzeciej kategorii? Serio?

Ano tak. Początek lat osiemdziesiątych nie był szczególnie udany dla madryckiej drużyny. „Królewscy” zdominowali końcówkę poprzedniej dekady, seryjnie zgarniając mistrzowskie tytuły, ale potem zdecydowanie spuścili z tonu. W latach 1981 – 1985 nie udało im się ani razu zakończyć ligowych zmagań na pierwszym miejscu. W Hiszpanii dominowały kluby z Kraju Basków – w omawianym okresie dwa mistrzostwa zgarnął Real Sociedad, drugie tyle Athletic Bilbao. Całkowitą klapą dla zespołu z Estadio Santiago Bernabeu okazał się natomiast sezon 1984/85. Nie dość, że Real zajął zaledwie piąte miejsce w stawce, ustępując nawet Sportingowi Gijon, to jeszcze po mistrzostwo sięgnęła FC Barcelona. Dla Katalończyków był to pierwszy tytuł od jedenastu lat, a drugi od 1960 roku. Przerwali zatem okres niebywałej wręcz posuchy.

REAL MADRYT WYGRA Z BORUSSIĄ MOENCHENGLADBACH? KURS: 1,70 W TOTOLOTKU!

„Królewscy” niepowodzeń na hiszpańskim podwórku nie powetowali sobie też europejskimi sukcesami. W 1981 roku dotarli do finału Pucharu Europy, lecz polegli w starciu z potężnym wówczas Liverpoolem. Dwa lata później zagrali w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. I też dostali w czapkę od Brytyjczyków – tym razem sposób na Real znalazło Aberdeen z Aleksem Fergusonem u steru.

Madryckim zespołem dowodził wówczas legendarny Alfredo Di Stefano. Po porażce ze Szkotami powiedział: – Aberdeen ma coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze. Duszę. Ducha drużyny stworzonego wokół rodzinnych tradycji.

Reklama

Aberdeen FC 2:1 Real Madryt (finał Pucharu Zdobywców Pucharów 1983)

Można się domyślać, że słowa Di Stefano były w jakimś sensie oskarżeniem rzuconym pod adresem własnego klubu, a nie tylko komplementem zaadresowanym do rywali. Jednak nawet jeśli tak było, to trudno przyznać Argentyńczykowi, że słusznie zdiagnozował problemy ówczesnego Realu. W ekipie „Królewskich” aż roiło się od od piłkarzy mocno związanych z klubem. W finale Pucharu Zdobywców Pucharów wystąpiło od pierwszych minut trzech wychowanków Realu – bramkarz Augustin, środkowy pomocnik Ricardo Gallego i lewoskrzydłowy Isidro. Do tego kilku graczy, którzy może i wychowankami nie byli, lecz na Estadio Santiago Bernabeu grali przez długie lata. Choćby napastnicy Santillana i Juanito, albo lewy obrońca Jose Antonio Camacho. Zresztą w tamtych czasach limity nie pozwalały klubom zatrudniać zbyt wielu obcokrajowców. W zespole Los Blancos zagrało ich dwóch – niemiecki pomocnik Uli Stielike oraz holenderski stoper John Metgod.

Gdzie zatem należy się upatrywać największych kłopotów „Królewskich”, jeżeli nie w kształcie kadry? Z całą pewnością podopieczni Di Stefano mieli problem z przechylaniem szali zwycięstwa na swoją korzyść w kluczowych spotkaniach.

Sezon 1982/83 to pod tym względem w ogóle jakiś ewenement. Poza finałem PZP, Real przegrał również finał Pucharu Króla, Pucharu Ligi Hiszpańskiej i starcie o Superpuchar Hiszpanii. A to nie wszystko. W lidze Los Blancos zajęli drugie miejsce z zaledwie jednym punktem straty do Athleticu Bilbao. Choć zajmowali pierwsze miejsce w tabeli prawie przez cały sezon, szansę na mistrzostwo wypuścili ostatecznie z rąk w ostatniej kolejce, przegrywając spotkanie z Valencią. Dla „Nietoperzy” stawką tego meczu było utrzymanie w lidze. Przed pierwszym gwizdkiem statystycy wyliczyli, że szanse na uniknięcie degradacji wynoszą około czterech procent, a zatem graniczyły z cudem.

No i cud się wydarzył. Valencia wygrała, pozostałe mecze również ułożyły się pod nią.

Reklama

Valencia CF 1:0 Real Madryt (La Liga 1982/83)

Real przegrał też w tamtej kampanii łącznie cztery prestiżowe konfrontacje z Barceloną. Obie w lidze, jedną w finale Pucharu Króla i jeszcze jedną w finale Pucharu Ligi (w drugim spotkaniu był remis). Dwa gole ekipie ze stolicy wbił w tych meczach Diego Maradona. Niby wiele do sukcesów zatem  nie brakowało, a jednak „Królewscy” koniec końców przerżnęli na wszystkich frontach.

Dlatego kibice z Madrytu zaczęli tracić cierpliwość do drużyny. Oczekiwali radykalnych zmian.

W młodości siła

Jeszcze w 1980 roku doszło w Hiszpanii do sytuacji dość kuriozalnej. W finale Pucharu Króla starły się ze sobą Real Madryt i… Real Madryt B, czyli tak zwana Castilla. Pierwsza drużyna „Królewskich” rozbiła rezerwy 6:1 i zgarnęła trofeum, lecz sam fakt, iż ekipa złożona z zawodników młodych, praktycznie w ogóle nie posiadających doświadczenia na najwyższym poziomie dotarła do finału turnieju, wzbudził powszechny szok.

Wschodzące gwiazdy hiszpańskiego futbolu na drodze do finału wyeliminowały z Pucharu Króla między innymi Athletic Bilbao i Real Sociedad, a zatem absolutnie topowych przeciwników. Mało tego, Castilla zachwycała również efektownym stylem gry. Dominowała nad swoimi rywalami, potrafiła długo utrzymywać się przy piłce. Jej spektakularne wyczyny wzbudziły gigantyczną sympatię wśród madryckiej publiczności. Już na mecz 1/8 finału z Athletikiem Bilbao, rozegrany na Bernabeu, pofatygowało się blisko 50 tysięcy widzów. Ćwierćfinałowe starcie z Realem Sociedad przyciągnęło jużna trybuny komplet publiczności. Sto tysięcy kibiców obserwowało, jak Castilla pokonuje 2:0 późniejszych mistrzów kraju.

pisze Jessica Alvaro na blogu hispanico.pl. – Hiszpania miała do nadrobienia wiele lat izolacji od pozostałych krajów Europy, a Madryt był miastem, w którym te zmiany następowały z podwójną szybkością.

„Nie byliśmy nurtem artystycznym, nie łączyła nas nawet konkretna ideologia. Stanowiliśmy po prostu grupę młodych ludzi, która znalazła się razem w przełomowym momencie dla kraju”

Pedro Almodovar, hiszpański reżyser

Historycy dzisiaj nie oceniają movidy i jej wpływu na Hiszpanię w jednoznaczny sposób. Dostrzegają jej wady i zalety. Tak czy owak, trend był oczywisty – pojawiło się w różnych sektorach życia społecznego zapotrzebowanie na zmiany. Na fantazję, na młodość. Również sympatycy „Królewskich” pomału dawali się porwać temu nurtowi, choć jeszcze na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych uchodzili w swojej masie za niemalże zatwardziałych konserwatystów. Przekonał się o tym między innymi Laurie Cunningham. Angielski skrzydłowy, który za olbrzymie jak na tamte czasy pieniądze trafił na Bernabeu w 1979 roku. Cunningham nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Między innymi dlatego, że jego hulaszczy tryb życia nie przypadł do gustu Hiszpanom.

REMIS REALU MADRYT Z BORUSSIĄ MOENCHENGLADBACH? KURS: 3,80 W TOTOLOTKU!

Zarzucano mu nawet to, że żyje ze swoją partnerką bez ślubu.

– Pamiętam, że kiedyś klub zorganizował imprezę dla zawodników Realu Madryt i ich rodzin – opowiadała dziewczyna Cunninghama, Nicky. – Wszystko działo się koło wielkiego basenu. To spotkanie było jednak tak wyrafinowane, że żadna z kobiet nie weszła do wody. Za to każda z nich trzykrotnie zmieniła swój kostium. Ja nurkowałam ubrana w bikini albo wskakiwałam Lauriemu na głowę, a on mnie podrzucał. Hiszpanki tak się nie zachowywały. Prasa określiła mnie jako mącicielkę i panienkę do towarzystwa. Klub dał mi oficjalny zakaz wstępu do ośrodka treningowego Realu. To było upokorzenie. Przecież ja po prostu byłam sobą.

Im gorzej Realowi wiodło się w lidze i w pucharach na początku lat osiemdziesiątych, z tym mniejszą estymą spoglądano jednak w kierunku weteranów. Wielkich mistrzów, którzy kolekcjonowali trofea w poprzedniej dekadzie. Z nadzieją zerkano natomiast w stronę klubowej młodzieży. Castilla swoim awansem do finału Pucharu Króla przebiła pewien niewidzialny mur.

Real Madryt 6:1 Real Madryt Castilla (finał Pucharu Króla 1980)

Mniej więcej trzy lata po pamiętnym finale odżyło zainteresowanie drugą drużyną Los Blancos. Castilla, oparta już o kolejny zaciąg młodych talentów, wygrała drugą ligę hiszpańską w sezonie 1983/84. Gdyby nie zabraniały tego przepisy, rezerwy Realu awansowałyby do La Ligi. Zresztą walkę o pierwsze miejsce w rozgrywkach Castilla stoczyła wówczas przede wszystkim z rezerwami Athleticu Bilbao, co tylko dodatkowo dowodzi, jak potężna była baskijska piłka w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych.

Madryccy kibice uwielbiali tamtą Castillę. Bilety na jej mecze sprzedawały się tak dobrze, że rezerwy, podobnie jak pierwszy zespół, zaczęły rozgrywać swoje mecze na Bernabeu. Gdy Castilla pokonywała u siebie Bilbao Athletic 4:1 w spotkaniu kluczowym dla końcowych rozstrzygnięć na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy, na trybunach zasiadło około 70 tysięcy widzów.

Największą ekscytację wzbudzała La Quinta del Buitre. “Piątka Sępa”, “Eskadra Sępa”, “Kohorta Sępa”. Różnie można to tłumaczyć. Rzeczonym “Sępem” był Emilio Butragueno, fenomenalny łowca goli. Na jego strzeleckie wyczyny pracowali natomiast pozostali wychowankowie madryckiej “Fabryki”: Manolo Sanchis w obronie, Rafael Martín Vazquez i Michel w drugiej linii oraz Miguel Pardeza w ataku. Co ciekawe, kiedy w piśmie El Pais po raz pierwszy padło słynne określenie, które na stałe przylgnęło do wymienionych piłkarzy, cała piątka występowała jeszcze w rezerwach. Castillą dowodził zaś Amancio Amaro, legendarny napastnik Realu. W 1984 roku zastąpił on Di Stefano na stanowisku szkoleniowca pierwszej drużyny. Amancio miał osobiście zadbać o to, by jego fenomenalni wychowankowie odpowiednio odnaleźli się w seniorskim futbolu.

Wielka remontada

Trzeba powiedzieć, że Hiszpan wywiązał się ze swojego zadania dość przeciętnie. Owszem, postawił na przedstawicieli „Piątki” znacznie odważniej niż poprzednik, zresztą nie miał innego wyjścia. Presja ze strony kibiców i władz klubu była tak duża, że nie sposób było się jej przeciwstawić. Nie przyniosło to jednak zadowalających rezultatów na krajowym podwórku. Choć grupie utalentowanych wychowanków towarzyszyli też doświadczeni i klasowi zawodnicy – Jorge Valdano, Uli Stielike, Jose Antonio Camacho, Santillana i Juanito – przełożyło się to na odległą, piątą lokatę w hiszpańskiej ekstraklasie. Butragueno i Michel przeplatali udane występy z kompletnie bezbarwnymi. Vazquez nie potrafił się przebić do wyjściowej jedenastki na stałe, jeszcze większe problemy miał z tym Pardeza.

Chyba tylko Sanchis od razu zaczął prezentować oczekiwany poziom.

debiut sformułowania „Piątka Sępa” na łamach El Pais w 1983 roku

Z drugiej strony, tak naprawdę już w sezonie 1984/85 widać było, jak bardzo przebudowana i odmłodzona drużyna Realu różni się od tej, która w poprzednich latach sprawiła tak wiele rozczarowań kibicom „Królewskich”. Odmieniony Real, owszem, generalnie nie spisał się najlepiej. Piąte miejsce w lidze to dla klubu o takich ambicjach klęska, niezależnie od tego, ilu młodych zawodników zbiera dopiero szlify w walce o najwyższe cele. Amancio nie bez kozery wyleciał z roboty już w kwietniu 1985 roku. Niemniej, cała kampania zakończyła się jednak dla Los Blancos dwoma triumfami. W Pucharze Ligi i Pucharze UEFA. A zatem wreszcie, po prawie dwóch dekadach posuchy, udało się wywalczyć europejski puchar.

Real na drodze do zwycięstwa w Pucharze UEFA cierpiał katusze. W drugiej rundzie przegrał 1:3 na wyjeździe z Rijeką, ale odrobił straty u siebie, wygrywając 3:0. Na kolejnym etapie oberwał 0:3 od Anderlechtu. I znowu odrobił straty, bo w rewanżu było 6:1. Z kolei w półfinale Inter pokonał „Królewskich” przed własną publicznością 2:0, by w drugim spotkaniu przegrać 0:3. Remontada goniła remontadę. Dopiero w finale Real zatriumfował dość spokojnie. Pokonał węgierski Videoton 3:0 na wyjeździe. U siebie przegrał 0:1, no ale nie miało to już większego znaczenia.

BORUSSIA MOENCHENGLADBACH WYGRA W MADRYCIE? KURS: 5,04 W TOTOLOTKU!

W sezonie 1985/86 Los Blancos – jako obrońcy tytułu – ponownie przystąpili do rywalizacji w Pucharze UEFA. I znowu zaczęli zmagania w dość chwiejnym stylu. Choć w lidze prezentowali się fenomenalnie i od drugiej kolejki właściwie nieprzerwanie znajdowali się na szczycie tabeli, w Europie dużo łatwiej było ich zaskoczyć. Najpierw udało się to AEK-owi Ateny, który wygrał z Realem pierwszy mecz 1:0. W rewanżu przyjął jednak pięć sztuk. Potem madrytczycy męczyli się okrutnie w dwumeczu z Odessą. Aż wreszcie wydawało się, że przyszła na nich długo wyczekiwana kryska. 27 listopada 1985 roku Borussia Moenchengladbach wklepała Realowi 5:1.

Zazwyczaj taki wynik oznacza, że w dwumeczu jest zwyczajnie pozamiatane.

Borussia Moenchengladbach 5:1 Real Madryt (Puchar UEFA 1985/86)

Borussia najpiękniejszy okres w swojej historii zanotowała jeszcze w latach siedemdziesiątych, gdy seryjnie zdobywała tytuły mistrzowskie w kraju, wywalczyła dwa Puchary UEFA, a nawet otarła się o triumf w Pucharze Europy. Jednak w 1985 roku „Źrebaki” wciąż dysponowały solidną ekipą. Uwe Rahn, Frank Mill, Christian Hochstatter, Hans-Jorg Criens, Ulrich Borowka, Hans-Gunter Bruns – można długo wyliczać nazwiska, które sporo wtedy znaczyły w niemieckim futbolu. Mówimy o piłkarzach co najmniej ocierających się o reprezentację kraju. No ale nie ma co ukrywać, że zwycięstwo 5:1 nad rozpędzającym się wówczas Realem stanowiło sensację gigantycznego wręcz kalibru. – Jesteśmy wściekli. Ale wiesz, co nasz boli najbardziej? Że sobie z nas kpili. Naśmiewali się z nas po meczu – mówił Rafael Gordillo, lewy obrońca Realu.

Jeżeli jest klub na świecie, który może odrobić te straty, jest nim Real Madryt – odgrażał się Antonio Maceda, defensor „Królewskich”. Strona niemiecka traktowała jednak te słowa jako dobrą minę do złej gry. Podopieczni Juppa Heynckesa nie lekceważyli oczywiście rywali, ale przy takim wyniku nie mieli powodów do obaw. Tym bardziej że w rewanżu za kartki musiał pauzować Hugo Sanchez, nowy supersnajper Realu.

Niemcy nie docenili jednak kibiców Realu.

„Przegraliśmy ten mecz już w szatni”

Christian Hochstatter, piłkarz Borussii Moenchengladbach

Borussia zajechała na Estadio Santiago Bernabeu około dwie godziny przed rozpoczęciem rewanżowego starcia z Realem. Obiekt był już wówczas właściwie pełny. Blisko sto tysięcy ludzi pojawiło się na trybunach z dużym wyprzedzeniem, żeby obejrzeć również rozgrzewkę. A przecież mówimy o spotkaniu, gdzie Los Blancos mieli po prostu ratować honor, bo w odwrócenie losów dwumeczu mogli wtedy wierzyć jedynie niepoprawni optymiści.

A jednak okazało się, że takich optymistów w stolicy Hiszpanii jest cała masa.

Piekło zaczęło się jeszcze przed meczemopowiadał Christan Hochstatter, wieloletni zawodnik ekipy „Źrebaków”. – Już w trakcie drogi na stadion nasz autokar został obrzucony jajkami i pomidorami. Real wtedy uchodził w Europie za drużynę bardzo mocną u siebie. Rok wcześniej pokonali 6:1 Anderlecht, choć pierwszy mecz przegrali w Belgii aż 0:3. Oczywiście zdawaliśmy sobie z tego sprawę, lecz mimo to nie byliśmy gotowi na to, co nas spotkało w Madrycie. Kiedy wyszliśmy na murawę, żeby się rozgrzać, stadion był pełen. Na półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem. To było straszne. W szatni widziałem jak Kurt Pinkall wkłada pod getry ochraniacze, choć nigdy tego nie robił. Gdy go o to zapytałem, odpowiedział: „Jestem za młody, by umierać”.

– Real pokazał wtedy chęć zwycięstwa. My nie. Zanim wyszliśmy na murawę, Jorge Valdano stanął na szczycie schodów i zaczął coś wrzeszczeć po hiszpańsku. Nie znam tego języka, ale są pewne okrzyki, które mimo wszystko się rozumie. Na środku korytarza, który prowadził na płytę boiska, stał płot. Ustawiliśmy się już po naszej stronie i czekaliśmy na sygnał, gdy nagle z hukiem otworzyły się drzwi do szatni Realu. Wypadli z niej piłkarze. Uwiesili się na tym płocie. Zaczęli się na nas wydzierać. Opluwali nas. Może powinniśmy byli odpowiedzieć tym samym? Nie zrobiliśmy tego – dodał Hochstatter. – Nie pamiętam, jaką taktykę wyznaczył nam przed meczem Heynckes. Na pewno nie chciał, żebyśmy się wyłącznie bronili. Mieliśmy szukać swoich szans. Gdybyśmy strzelili gola, awans byłby nasz. Frank Mill miał zresztą doskonałą sytuację, biegł właściwie samotnie w kierunku bramki. Ale strzelił obok słupka.

Tego dnia w Madrycie do siatki trafiali tylko piłkarze Realu. 4:0. Remontada.

Gol na wagę awansu do kolejnej rundy padł na siedemdziesiąt sekund przed końcem gry.

Real Madryt 4:0 Borussia Moenchengladbach (Puchar UEFA 1985/86)

Hochstatter: – Zacząłem spotkanie na ławce. Po 35 minutach Heynckes odesłał mnie na rozgrzewkę. Po kilku przebieżkach wokół boiska wyglądałem, jakby spotkało mnie stado lam. Tak mnie opluto. Podczas przerwy rozgrzewałem się już na boisku, zresztą samotnie. Sto tysięcy ludzi mnie wygwizdywało. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Kiedy już wszedłem do gry, ugięły się pode mną nogi. I myślę, że nie tylko pode mną. Może trzech zawodników z naszego zespołu zagrało na swoim normalnym poziomie. Reszta spisała się dużo poniżej oczekiwań. Gdyby Real musiał nam tamtego dnia strzelić pięć goli, zrobiłby to. Nie mieliśmy z nimi szans. Ale o to właśnie chodzi w zawodowym sporcie. Robisz wszystko, żeby uzyskać przewagę nad przeciwnikiem. Liczy się tylko zwycięstwo.

Z kolei Wilfried Hannes, ówczesny kapitan Borussii, wspominał: – Przed rewanżem przytrafiło nam się mnóstwo problemów z kontuzjami. No i mieliśmy zbyt młody zespół. Niedoświadczeni piłkarze nie poradzili sobie z presją ze strony madrytczyków. Byłem jednym z niewielu, którzy zali już atmosferę Santiago Bernabeu. Wiedziałem, czego się spodziewać. W drodze na obiekt widzieliśmy transparenty z napisem: „4:0”. Kibice pokazywali nam cztery palce. A potem korytarz i to okropne ogrodzenie. Znałem to – okrzyki, plucie, grzechotanie. Młodsi gracze zaczęli się denerwować. Poza tym, już przed meczem mówiliśmy sobie, że najważniejsze, to nie stracić szybko gola. Tymczasem Real stosunkowo łatwo zdobył aż dwie bramki. Widziałem, że uwierzyli w siebie. (…) To był żałosny dzień. Nic nam nie wychodziło. Piłkarz klasy Franka Milla musi wykorzystać sytuację sam na sam. Jego gol dałby nam awans, jestem pewny.

Heynckes bardzo źle zniósł klęskę w Madrycie. Obraził się na swoich podopiecznych. Przed następnym spotkaniem ligowym w ogóle nie urządził odprawy taktycznej. Wszedł do szatni, rozpisał wyjściową jedenastkę na tablicy i wyszedł bez słowa.

Niespełniona ekipa

Tymczasem Madryt oszalał po spektakularnym zwycięstwie. Zaskoczenie awansem było tym większe, że kluczową rolę dla odrobienia strat z pierwszego spotkania odegrali weterani – Valdano, Santillana i Juanito. A zatem zawodnicy, których wielu kibiców Realu odsyłało już na emeryturę. – „Dziadkowie” pokazali, że wciąż są całkiem żwawi – pisało El Pais.

To nie jest może najlepszy moment na robienie wyrzutów, ale w tym kraju za łatwo przychodzi kibicom i dziennikarzom obrażanie zawodników – emocjonował się Juanito. – O mnie i o Santillanie wciąż się powtarza, że jesteśmy skończeni. To niesamowite, bo potem przychodzą takie mecze jak ten z Borussią i ci wszyscy krytycy muszą przecież jakoś spojrzeć w lustro. Ale teraz mnie to wszystko właściwie nie obchodzi. Byłem reprezentantem mojego kraju, grałem na dwóch mundialach, przeżyłem chwile chwały z Realem Madryt. Jednak odrobienie strat w dzisiejszym spotkaniu to coś wyjątkowego nawet dla gościa o takim doświadczeniu jak ja. Nikt w nas nie wierzył, ale my byliśmy przekonani, że jesteśmy w stanie odwrócić losy tego dwumeczu. Znamy nasze możliwości. Dla mnie ten triumf to nagroda za nieustanny wysiłek, jaki wkładam w treningi. Muszę jednak podkreślić, że znakomitą pracę wykonał dzisiaj nie tylko zespół, ale i publiczność.

Ostrzegałem już o tym w zeszłym sezonie piłkarzy Interu Mediolan, ale powtórzę. 90 minut na Estadio Santiago Bernabeu to bardzo, bardzo długi czas – dodał Hiszpan.

Borussia Moenchengladbach – Real Madryt

Ostatecznie Real w sezonie 1985/86 obronił tytuł w Pucharze UEFA. A co ważniejsze – odzyskał też ligowe berło. Okazał się to zresztą pierwszy z pięciu mistrzowskich tytułów, jakie „Królewscy” wywalczyli w latach 1986 – 1990. La Quinta del Buitre – choć nie w komplecie – niemal w stu procentach spełniła pokładane w niej nadzieje. Butragueno, Michel czy Sanchis solidnie zapracowali na status klubowych legend.

Skąd jednak słowo „niemal”? Cóż – nie udało się zgarnąć trofeum, na którym wszystkim w Madrycie od dekad zależy najbardziej. Pucharu Europy. Choć wielokrotnie było blisko, bo Real trzykrotnie docierał do półfinału tych rozgrywek.

– Najlepszą drużynę stworzyliśmy w sezonie 1987/88. Dysponowaliśmy ogromną siłą. Myślę, że można powiedzieć iż graliśmy najpiękniejszą i najlepszą piłkę na świecie – wspominał Leo Beenhakker, trener Realu w latach 1986 – 1988, w rozmowie z „Dziennikiem”. – Wszystko szło dobrze, aż do czasu półfinału Pucharu Europy z PSV Eindhoven. Ten dwumecz to zdecydowanie największa klęska w mojej karierze. Zawaliliśmy pierwsze spotkanie w Madrycie, gdzie zremisowaliśmy 1:1. W rewanżu w Eindhoven stłamsiliśmy rywali, nie schodziliśmy z ich połowy. Graliśmy fantastyczny mecz. Butragueno obijał słupki i poprzeczki, a Sanchezowi nie wychodziło nawet to jego słynne uderzenie nożycami. Tamtego wieczoru nie przegraliśmy z PSV, ale z ich bramkarzem. Hans van Bruekelen dokonywał cudów. Bronił w tak niewiarygodnych sytuacjach… Naprawdę uwierzyłem, że na jego bramce siedzi anioł.

REAL I BORUSSIA STRZELĄ DZIŚ CO NAJMNIEJ JEDNEGO GOLA? KURS: 1,56 W TOTOLOTKU!

– W szatni nikt nic nie mówił – dodał Holender. – Nigdy nie zapomnę jak bardzo chłopakom zależało na wygraniu tego cholernego meczu. Dwa tygodnie później, po spotkaniu z Betisem Sewilla, obroniliśmy tytuł ligowy, ale żaden z piłkarzy nie miał zamiaru świętować. Po wręczeniu medali wszyscy – bez nawet jednego uśmiechu – zbiegli do szatni. Tak to przeżywali. Ja zresztą też. To wciąż we mnie siedzi. Niestety, czasem nie dostajesz tego na co zasłużyłeś. Piłka nożna po prostu bywa niesprawiedliwa.

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...