Reklama

Simić: „U Giampaolo przez miesiąc trenowaliśmy bez piłki. Tak uczył taktyki”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 listopada 2020, 08:32 • 9 min czytania 2 komentarze

– Wierzę, że w przyszłości zagram w reprezentacji Chorwacji razem z Duje Caleta-Carem – deklaruje Lorenco Simić, stoper Zagłębia Lubin. Dlaczego uważa, że jego marzenia mają prawo się spełnić? Jak to się stało, że grał w Serie A, a dziś jest na Dolnym Śląsku? Wychowanek Hajduka Split opowiedział nam o treningach u Marco Giampaolo, na których nie dotykało się piłki, wypożyczeniu na Ukrainę, skąd chciał uciekać zaraz po przyjeździe, grze w młodzieżowych reprezentacjach kraju, lekcjach od Quagliarelli i piwie od Caputo. Zapraszamy! 

Simić: „U Giampaolo przez miesiąc trenowaliśmy bez piłki. Tak uczył taktyki”
Po trzech latach gry we Włoszech zostało ci dużo blizn?

Tak, mam ich sporo, bo tam każda gra jest jak walka bokserska. W Polsce jest trochę inaczej. Wystarczy, że obrońca tylko dotknie napastnika i sędzia gwiżdże faul. Dla mnie to coś nowego, bo napastnicy są chronieni, a obrońcy nie. We Włoszech ta ochrona działa w dwie strony, chronieni są i napastnicy i defensorzy. Przecież na tym polega piłka, że jest w niej sporo pojedynków.

Pewnie za to naszych sędziów nie lubisz…

Nie, nie, nie o to chodzi. Po prostu jestem wysoki, mam 195 cm wzrostu, do tego ważą 90 kilogramów. Kiedy skaczę do główki, to oczywiste, że kogoś popchnę, dotknę. Moi rywale zwykle nie są tak zbudowani jak ja, więc zwykle kończy się to faulem. Muszę się do tego przystosować.

We Włoszech miałeś okazję trenować na co dzień z Fabio Quagliarellą. Ciężko jest mierzyć się na treningach z tak doświadczonym napastnikiem?

Mieliśmy naprawdę dobrą relację. Kiedy przyszedłem do Sampdorii miałem 20 lat i nie znałem języka włoskiego. Trafiając do takiego klubu, musisz mieć kogoś, kto ci pomoże i Fabio był taką osobą. Ale na treningach było ciężko. To lis pola karnego, tak go nazywają. Zawsze wie, jak uciec ci w polu karnym, jak się poruszać. On potrafi „wywęszyć”, z czego może paść bramka. We Włoszech wszyscy napastnicy tacy byli. Popełniasz jeden, mały błąd i to wykorzystują. Kilka sekund nieuwagi i pada bramka. Musisz być skoncentrowany.

Poza Quagliarellą byli także Andrea Petagna, czy żywa legenda calcio, Sergio Floccari. Sporo doświadczenia, z którego można czerpać.

Z Sergio też dobrze się dogadywałem. Był także Mirco Antenucci, legenda SPAL. Wszędzie, gdzie grałem, udawało mi się trafić na naprawdę dobrych napastników. Cieszyło mnie to, bo to ułatwiało pracę obrońcom. Żeby znaleźć takich zawodników podaniem, wystarczyło zagrać do przodu. Już tam byli, przyjmowali piłkę, szukali sobie okazji do strzału. Z nich wszystkich najlepszy był jednak Quagliarella. Unikalny zawodnik, który potrafi strzelić gola z niczego. Nie możesz przewidzieć tego, co się stanie, kiedy dostaje piłkę. Grałem także z Luisem Murielem, Lucasem Torreirą czy Bruno Fernandesem, ale to Fabio był najlepszy. Strzał, drybling – gdy się za to zabierał, potrafił zaskoczyć każdego. W Sampdorii nie był nawet kapitanem, ale był liderem drużyny.

Reklama

Francesco Caputo przynosił wam swoje piwo?

(śmiech) Dokładnie tak było! Zapomniałem o nim, a przecież w Empoli razem z Alfredo Donnarummą strzelili w ciągu roku 40 bramek. Niesamowite. Co do piwa, przynosił je, kiedy świętowaliśmy, ale nie pamiętam już nawet, jak smakowało. Byliśmy testerami, bo w zasadzie dopiero startował z własnym browarem. Sam jeszcze nie wiedział, jak to smakuje, więc przynosił nam na próbę.

W Empoli często chodziliśmy wspólnie na obiady, wychodziliśmy razem. Mieliśmy dobre wyniki. Spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż w Sampdorii. Tam trzymałem się raczej z grupą z Bałkanów. Ante Budimir gra dziś w Osasunie, Filip Djuricic jest w Sassuolo, Daniel Pavlović gral ostatnio w Szwajcarii. To była nasza paczka, nie znając dobrze języka, większość czasu spędzałem z nimi.

Marco Giampaolo to najbardziej wymagający trener, z jakim pracowałeś? Słyszałem, że jego treningi czasami bywały dziwne.

Wyjaśnię to na przykładzie. We Włoszech mówią, że Giampaolo i Maurizio Sarri to dwaj trenerzy, którzy mają największą wiedzę taktyczną i mocno się na niej skupiają. Podczas sezonu przygotowawczego w Sampdorii przez miesiąc trenowaliśmy zachowania w defensywie. Treningi zaczynały się o ósmej rano, trwały półtorej godziny i ani razu nie dotykaliśmy podczas nich piłki. Ani razu. Codziennie. Wierz mi, psychicznie byłeś po czymś takim wyczerpanym.

Najgorsze było jednak to, że kiedy kończyłeś trening, widziałeś, jak napastnicy trenują strzały, grają gierki. Myślałeś sobie: cholera, jak to możliwe, że my ćwiczymy bez piłki przez półtorej godziny, a oni bawią się w najlepsze!

Giampaolo był bardzo wymagający i precyzyjny jeśli chodzi o to, czego wymagał w defensywie. Ale to było dla mnie bardzo dobre. Jako młody gracz wiele się dzięki temu nauczyłem. Czułem się zdecydowanie lepszy pod względem taktycznym.

Reklama

Czy po tych paru latach we Włoszech przesiąknąłeś włoskim stylem bycia?

„Si, si”, „domani, domani”! (śmiech) Codziennie to słyszysz, ale nie, nie wydaje mi się, żebym stał się taką osobą. Tam to normalne, musisz się przystosować. Nie możesz chodzić i pytać, czemu tak jest, dlaczego tak to wygląda.

Poznałeś kilku piłkarzy z naszego kraju. Widziałem, że przyjaźnisz się z Thiago Cionkiem.

Tak, rozmawiamy ze sobą na Instagramie. Może nie codziennie, ale często. Pamiętam ich wszystkich: Linetty, Bereszyński, Kownacki, Salamon.

Z Polakami grało ci się w obronie tak dobrze, jak z Duje Caleta-Carem?

Bartoszem Salamonem nie miałem okazji zbyt często współpracować, bo gra na tej samej pozycji. Kiedy byłem w SPAL, czasami nie było go nawet na ławce, a potem odszedł na wypożyczenie. Nie chciałbym jednak tego porównywać, bo to trochę inne czasy. Duje to świetny partner, graliśmy razem przez dwa lata, ale byliśmy wtedy znacznie młodsi.

To kapitalna historia, że graliście razem, a pół roku później on był już wicemistrzem świata. Oczywiście jeszcze lepsza byłaby, gdybyś to ty zdobył medal…

Nie chcę źle zabrzmieć, ale to pokazuje, jak ważne jest szczęście w futbolu. Jeśli jesteś zdrowy, a twój klub ma dobrą passę, masz idealny moment, żeby się pokazać. Dotarł do półfinału Ligi Europy z Red Bullem Salzburg, grał od deski do deski, a ja byłem w SPAL i miałem duże problemy z kostką, byłem kontuzjowany. Oczywiście cieszyłem się z jego sukcesu, bo to świetny chłopak. Wiem, że w przyszłości zagramy jeszcze razem w drużynie narodowej.

Odważne.

Jakiś czas temu udzielałem wywiadu i zapytano mnie, jakie są moje cele. Powiedziałem, że przede wszystkim chcę być zdrowy. Kiedy miałem 20 lat, wszystko układało się świetnie. Byłem w dużym klubie, grałem w trzech włoskich zespołach i grałem dobrze. Potem na dłuższy czas wyeliminowała mnie kontuzja. Dlatego uważam, że jeśli tylko będę zdrowy, mam szansę wrócić na ten poziom. O tym marzę.

Myślisz, że popełniłeś kilka błędów w swojej karierze? Chociażby wypożyczenie do ligi ukraińskiej. Gra w Gowerli Użgorod nie brzmi jak wymarzony scenariusz.

Kiedy tam trafiłem, pracowałem jeszcze z poprzednim menedżerem. Gdyby to był kto inny, nigdy bym tam nie poszedł. On nalegał na to, żebym grał w Gowerli, a Igor Stimac bardzo chciał mnie w Zadarze, gdzie pracował jako trener. Niedługo potem został selekcjonerem chorwackiej kadry, więc wszystko mogło się zdarzyć. To był mój błąd i bardzo tego żałuję. Po powrocie z Ukrainy skończyłem współpracę z tamtym menedżerem. Zagrałem tak dwa czy trzy mecze, ale trafiłem na Dynamo i Szachtar. Jako 17-latek mierzyłem się z Luizem Adriano, Douglasem Costą, Dario Srną. To było dobre doświadczenie, na pewno sporo mnie nauczyło. Miałem tam też swojego trenera personalnego, więc ciężko trenowałem i pracowałem nad sobą.

W trzech meczach straciliście 17 bramek.

To prawda, ale mam usprawiedliwienie! To była drużyna, do której wysyłano młodych piłkarzy, żeby zdobywali doświadczenie. Mieliśmy wielu utalentowanych zawodników, ale nieogranych na tym poziomie. Nie mogliśmy wygrać z takimi drużynami.

Jak ci się tam żyło?

Pierwsza myśl, kiedy tam przyjechałem? Żeby wracać do domu.

Ok, to chyba wystarczy… (śmiech) Mówiliśmy o Duje – kiedy patrzę na skład z kadry U-21, to jestem w szoku, mnóstwo dużych nazwisk. Ale dla ciebie to chyba normalne, w Chorwacji w każdym roczniku są zawodnicy, którzy robią kariery.

Moja drużyna była silna i naprawdę szkoda, że nie udało nam się niczego wygrać. Na boisku było widać jakość. Byliśmy trochę brutalni, potrafiliśmy wysoko ograć przeciwnika. Potem nasza kadra pojechała na EURO U-21, ale w innym składzie. Pomieszano różne grupy zawodników, co skończyło się katastrofą.

Kogo byś wyróżnił jako najlepszego?

Mnie, kiedy byłem zdrowy! (śmiech) Przez praktycznie całe życie grałem z Nikolą Vlasiciem. Alen Halilović, Josip Brekalo – oni też byli świetni. Tak naprawdę mógłbym wymienić całą „jedenastkę”. Większość składu grała lub teraz gra w topowych ligach. Znaliśmy się od wielu lat, graliśmy ze sobą od roczników U-15 w kadrach narodowych, rywalizowaliśmy ze sobą w klubach. Kiedyś było tak, że kadrę Chorwacji tworzyli głównie piłkarze z Dinama Zagrzeb i Hajduka Split, czasami z Osijeku. Teraz trochę się to rozbija, sporo klubów ma utalentowanych piłkarzy, którzy trafiają do kadry.

Z tej grupy Alen Halilović to największy zmarnowany talent?

To nie jest zmarnowany talent. On także potrzebuje trochę szczęścia. Dobrze się z nim znam i w niego wierzę. Musiał mierzyć się z dużą presją. Każdy widział w nim Messiego, kiedy w młodzieżówce zabierał się z piłką, mógł minąć kilku piłkarzy naraz i strzelić gola. Jego czas jeszcze przyjdzie tak jak i mój. Zresztą słyszałem, że mieliśmy podobny problem, jeśli chodzi o kontuzje.

Który mecz w dotychczasowej karierze uważasz za najcięższy?

Dobre pytanie. Myślę, że kiedy graliśmy w Hajduku z Maccabi Tel Awiw. Play-offy o Ligę Europy.

Ciekawe. Myślałem, że wymienisz jakiś mecz Serie A.

Nie, to co innego. To były wymagające mecze, ale to też zwykły mecz ligowy. Hajduk to mój klub, tam dorastałem. Bardzo zależało mi na tym, żebyśmy awansowali. Przegraliśmy pierwszy mecz 1:2, potem wygraliśmy 2:1. Była dogrywka, rzuty karne. 120 minut w pełnym upale.

A najlepsze wspomnienie?

Znów Hajduk. Mecz z Dinamem, który wygraliśmy 1:0 na Poljud (stadion Hajduka, bramkę w tym meczu strzelił Fran Tudor – przyp.). Przez trzy lata nie wygraliśmy wtedy ani jednego meczu z Dinamem, więc tamto zwycięstwo potraktowałem bardzo emocjonalnie.

Wybrałeś polską ligę dlatego, że w ostatnich latach po dobrym sezonie można stąd trafić do Włoch i łatwiej byłoby ci tam wrócić?

Nie. Kiedy otworzyło się okienko, szukałem klubu, gdzie znajdę stabilizację i spokój. Klubu, który ma swój ciekawy projekt, rozwija młodych piłkarzy. Chciałem po prostu skupić się na grze i tylko na tym. Miałem kilka ofert, ale rozmawiałem dużo z Saszą Baliciem, pytałem go o Lubin i opowiadał mi same dobre rzeczy o naszej lidze. Poczułem, że to będzie dobry wybór.

Co do kierunku na przyszłość, podoba mi się niemiecki styl gry i Bundesliga. Ale, prawdę mówiąc, chodzi tylko o to, żeby wrócić na poziom, na którym byłem. Do ligi z czołowej piątki w Europie. Będę robił wszystko, żeby to osiągnąć. Jest taki cytat: daj wszystko klubowi, którego herb nosisz z przodu, a ludzie zapamiętają, jakie nazwisko jest z tyłu. Ja w niego wierzę.

Zastanawia mnie jeszcze jedno. Czy nie lepiej, żebyś przeprowadził się gdzieś bliżej Hollywood? Może ktoś będzie szukał sobowtóra Ashtona Kutchera.

Każdy to mówi! (śmiech) Nie wiem, czy jestem do niego aż tak podobny. Chociaż brwi mamy chyba takie same…

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix/FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

2 komentarze

Loading...