Reklama

Zima w pełni. Ruszył Puchar Świata w biegach narciarskich

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

27 listopada 2020, 18:56 • 7 min czytania 2 komentarze

Już w poprzednim sezonie wiele wskazywało na to, że forma naszych biegaczy oraz – zwłaszcza – biegaczek rośnie i możemy mieć dzięki nim w kolejnych latach wiele radości. Rozpoczęty dziś Puchar Świata ma być dla nich kolejnym sprawdzianem, ale niewykluczone, że coraz częściej będą pokazywać się na dobrych pozycjach. Zresztą już dziś mieliśmy okazję się o tym przekonać – Monika Skinder w sprincie wybiegała bowiem swoją życiówkę.

Zima w pełni. Ruszył Puchar Świata w biegach narciarskich

Minionej zimy…

Izabela Marcisz raz była 29., Monika Skinder – 30. To jedyne punkty zdobyte przez naszą kobiecą reprezentację w poprzednim sezonie Pucharu Świata. Ale one i tak świadczyły o tym, że to dziewczyny mające spory potencjał. Obie zresztą potwierdziły to na mistrzostwach świata juniorów. Skinder zgarnęła srebro w sprincie, swojej specjalności, a Marcisz zdobyła aż trzy medale, zostając jedną z gwiazd tamtego czempionatu. A przy okazji wlała w nasze serca sporo nadziei na kolejną zimę.

Marcisz i Skinder to, oczywiście, zawodniczki, które wciąż mają przed sobą sporo pracy. Młode, piekielnie utalentowane i predestynowane do wielkich osiągnięć, ale raczej w perspektywie kilku najbliższych lat. Za to poprzedniej zimy świetnie spisywali się też ich koledzy po fachu, już starsi i bardziej doświadczeni.

Maciej Staręga, weteran naszej kadry, punktował dwukrotnie. Ale to gość, który jeśli ma o coś walczyć – to w sprincie. I tam zawsze upatruje swoich szans. Jeszcze lepiej zaprezentowali się dwaj bracia – Kamil i Dominik Bury. Pierwszy, starszy z nich, trzy razy zgarniał punkty, ale równocześnie wywalczył najwyższe polskie miejsce w ubiegłym sezonie – w Trondheim był 16. Dominik, młodszy o rok, imponował za to regularnością. Do punktującej „30” wchodził siedmiokrotnie. Jak na poziom naszych męskich biegów – to już były wyniki niemalże ponad stan.

Zarówno trener Lukas Bauer, niegdyś znakomity biegacz, a dziś trener naszej męskiej kadry, jak i Martin Bajcicak, nowy szkoleniowiec kadry kobiet, zapewniali jednak, że potencjał na jeszcze lepsze wyniki kolejnej zimy zdecydowanie jest. A to nas cieszyło.

Reklama

Były problemy

Nie wszystko w okresie przygotowawczym przebiegło jednak tak, jak chcieliby tego obaj trenerzy. Wiadomo, czasy są, jakie są i przekonali się o tym nasi reprezentanci. Zarówno w kadrze męskiej, jak i kobiecej, mieliśmy bowiem przypadki koronawirusa. A to spowodowało, że mniej było treningów na śniegu i wpłynęło na ogólny obraz przygotowań. Równocześnie, co często podkreślano, kwarantanna też sprawy nie ułatwiała – bo to z kolei obciążenia psychiczne.

Zakażenia przebiegały różnie. Szczęście miał na przykład Maciej Staręga. – W zasadzie nie miałem objawów i na nawet za bardzo nie mam przeciwciał. Na dzień lub dwa straciłem tylko węch. I tyle. Zaskoczony też jestem tym, jak dobrze spisałem się w ostatnich zawodach. To najlepszy dowód na to, że nie mam żadnych powikłań, choć ostrożnie podchodziłem do tego. Pomimo, że nie miałem objawów, to byłem powoli wprowadzany do treningu – mówił Onetowi.

Pechowcem został z kolei Kamil Bury. On przez kilka dni gorączkował, nie miał węchu i smaku, i długo czuł efekty osłabienia chorobą. Od kilku tygodni trenował już jednak normalnie, ale – co rozsądne – trenerzy nie szarżowali z jego przygotowaniami. Choć na sprawdzianie w Rovaniemi (gdzie odwołano zawody pod egidą FIS-u, ale organizatorzy zaproponowali „treningową” imprezę w zamian) prezentował się dobrze, to jednak trzeba brać na jego starty poprawkę. W końcu nawet Johannes Klaebo, jeden z najlepszych biegaczy świata, mówi, że koronawirusa po prostu się boi, bo wie, że może bardzo źle wpłynąć na jego płuca i możliwości biegowe.

W kadrze kobiet też się z koronawirusem męczyli i musieli mocno zrewidować swoje plany. Dużo straciła przez zakażenia Izabela Marcisz, więc raczej nie ma co oczekiwać po niej cudów na starcie sezonu (zresztą, zgodnie z zapowiedziami sztabu szkoleniowego, w Ruce nie wystartuje w żadnej konkurencji). Monika Skinder przeszła za to przez zakażenie bezobjawowo i mimo braków w treningu, w dzisiejszym sprincie widać było, że udało jej się przygotować naprawdę dobrą formę – skończyła na 16. miejscu, wykręcając nową życiówkę. Jako jedyna przedstawicielka Polski zdobyła dziś zresztą punkty, a do półfinału zabrakło jej ledwie dwóch dziesiątych sekundy.

Na co liczyć?

Na marzenia o podiach jeszcze za wcześnie. Ale już teraz głośno mówi się o tym, że głównie nasze reprezentantki – o ile, jak powtarza ich trener, nie ucierpiały ich układy oddechowe – mogą powalczyć nawet o miejsca w czołowej dziesiątce. Twierdzi tak na przykład Justyna Kowalczyk, a komu jak komu, ale akurat jej w takiej ocenie nie wypada nie wierzyć. Bajcicak jednak wolał nieco hamować te przewidywania, gdy rozmawiał z „Przeglądem Sportowym”.

To wymaga czasu, one mają odpowiednio 19 i 20 lat. Mówi się, że najlepszy wiek dla biegaczek to 23-27 lat. Do tej pory zrobią jeszcze mnóstwo cennych treningów, nabiorą doświadczeń, poznają trasy. Postęp przyjdzie. Obie są super zdyscyplinowane, chętne do wysiłku i pracy. Mają niezłą technikę. Trener Wierietielny i Justyna wykonali wielką pracę z nimi, szykując je do seniorskiego sportu. Byli przykładem, o ich ciężkiej pracy przez lata i wymaganiach, jakie sobie stawiali, krążą legendy.

Reklama

Wierietielny, dodajmy, choć nie jest już głównym szkoleniowcem kadry, pomagał nowemu trenerowi wprowadzić się w jej tajniki, był na kilku obozach, które odbyto w trakcie tego sezonu przygotowawczego. Wciąż więc bierze udział w pracy i stara się pomagać, na ile tylko może. Podobnie Justyna Kowalczyk, która do Ruki co prawda nie zajechała – bo trenuje w Zakopanem z młodszymi zawodniczkami – ale jest zaangażowana w rozwój Marcisz, Skinder i pozostałych dziewczyn, takich jak Weronika Kaleta (która, swoją drogą, w dużej mierze trenowała w USA, bo wyjechała tam na studia) czy Magdalena Kobielusz. Te ostatnie czekają na swoje punkty Pucharu Świata. Dla nich już samo ich zdobycie będzie sporym osiągnięciem.

A na co nastawiać się w wykonaniu męskiej kadry? Regularne punktowanie – tego powinniśmy oczekiwać, bo poprzednia zima pokazała nam, że to możliwe. Choć sporo zależy od tego, jak faktycznie Polacy przeszli przez zakażenie koronawirusem i czy ten nie pozostawił śladów w ich organizmie. Ale wydaje się, że jest dobrze, skoro Lukas Bauer w wywiadzie na portalu Sport in Winter mówił tak:

– Wszyscy musimy mieć nadzieję, że większość sezonu odbędzie się i musimy być też gotowi na szybkie zmiany w reakcji na aktualną sytuację. W tym sezonie będzie bardzo ciężko. Moim celem jest na pewno dalsza poprawa wyników i będzie świetnie, jeśli sportowcy będą w stanie poprawić swoje najlepsze wyniki z zeszłego roku lub przynajmniej będą bardziej stabilni w pobliżu najlepszych wyników. Od Macieja Staręgi, Dominika Burego i Kamila Burego – zawodników, którzy w zeszłym roku dotarli do TOP 20 w zawodach Pucharu Świata – oczekuję więcej wyników w czołowej trzydziestce niż w zeszłym roku, a od reszty zespołu poprawy, aby zbliżyli się do TOP 30.

To zresztą bardzo realistyczna ocena naszych możliwości. O ile nie zdziwimy się, jeśli Skinder czy Marcisz wejdą do dziesiątki, o tyle podobne osiągnięcie w wykonaniu kogokolwiek z naszej męskiej kadry bardzo by nas zaskoczyło. Ale już regularne wchodzenie do trzydziestki i ocieranie się o lokaty w drugiej dziesiątce – na to na pewno ich stać. A jeszcze dwa lata temu nie pomyślelibyśmy, że to napiszemy. Wtedy – czterokrotnie – punktował tylko Staręga. Rozwój widoczny jest więc gołym okiem.

Trudny sezon

Gdzieś na horyzoncie majaczą mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, ale tak naprawdę nie wiadomo, w jakim stanie liczebnym i w jakiej formie ktokolwiek tam dobiegnie. To będzie sezon naznaczony absencjami spowodowanymi zakażeniami koronawirusem i sezon, w którym trudno będzie cokolwiek przewidzieć. Wszyscy to powtarzają. Już wczoraj zresztą nerwowe chwile przeżyli Norwegowie, u których pozytywny wynik dał test jednego z trenerów. Reprezentanci tego kraju zostali natychmiast odizolowani, a dopiero drugi, negatywny rezultat, sprawił, że mogli szykować się do startu.

Wszyscy twierdzą, że elastyczność w planowaniu startów i treningów będzie konieczna, bo może okazać się, że nagle kolejne zawody zostaną po prostu odwołane. W dodatku niektórzy prawdopodobnie będą chcieli uniknąć niektórych podróży, na które już teraz sporo się narzeka. Kalendarz jest bowiem przygotowany jak co roku, bez poprawki na pandemię koronawirusa.

Mimo wszystko jednak faworyci pozostają ci sami. U kobiet wielką gwiazdą nadal jest Therese Johaug i to ona powinna zgarnąć kolejną Kryształową Kulę do kolekcji. Aczkolwiek w dzisiejszym sprincie ze znakomitej strony pokazały się Szwedki, które zapełniły całe podium. Od jakiegoś czasu mówi się już, że to właśnie w tym kraju rośnie nowe, znakomite pokolenie zawodniczek i coraz częściej widzimy to też na trasach Pucharu Świata. Ale mimo wszystko Norweżka powinna być w stanie się obronić, choć Ebba Andersson czy Frida Karlsson na pewno będą groźne. Dziś Therese była daleko, ale sprint to nie jej specjalność. Jutro i pojutrze – na dystansach – powinna już pokazać na co ją stać.

U mężczyzn za to Puchar Świata zapowiada się na rywalizację Johannesa Klaebo z Aleksandrem Bolszunowem. Rosjanin wygrał poprzedni sezon, kończąc dwuletnią rywalizację Norwega. Teraz obaj podkreślają, że chcą dodać kolejną Kryształową Kulę do kolekcji. Aczkolwiek specjalnością Klaebo są sprinty, a dziś – sensacyjnie – pokonał go jego rodak, Erik Valnes. Inni Norwegowie też czają się nieco z tyłu, gotowi powalczyć o najwyższe cele. Może być więc ciekawie.

A Polacy i Polki? Na razie walczyć będą o swoje cele. Ale za kilka lat może to ich będziemy wymieniać wśród największych faworytów i faworytek. Tego byśmy sobie życzyli.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...