Reklama

Legia ma lidera po nudnym meczu. Najciekawiej było po końcowym gwizdku

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2020, 20:35 • 3 min czytania 83 komentarzy

Zmęczyliśmy się. Oglądanie Cracovii z Legią po delicjach w Poznaniu było jak zamienienie młodych ziemniaczków ze schabowym i mizerią na mrożoną zapiekankę z marketu, której na dodatek nie wyjęło się od razu z mikrofali i zjadło ją ledwo ciepłą. Błyskawiczne zejście na ziemię i przypomnienie, o jakiej lidze na co dzień mówimy i piszemy. O jakości widowiska najlepiej świadczy fakt, że najciekawszy moment mieliśmy już po ostatnim gwizdku sędziego Piotra Lasyka.

Legia ma lidera po nudnym meczu. Najciekawiej było po końcowym gwizdku

Mecz formalnie zdążył się zakończyć, Cezary Miszta mógłby już pędzić pod prysznic, ale wtedy Lasyk wrócił do ostatniej akcji. Po główce Filipa Piszczka piłka odbiła się od ręki Tomasa Pekharta.

No i właśnie – rzut karny czy nie?

Lasyk podbiegł do monitora, dość długo tę sytuację analizował i wreszcie orzekł, że kończymy, nie zmieniamy, nie ma jedenastki. Cóż, my nie jesteśmy w pełni przekonani do jego werdyktu. Skoro wczoraj przyznano karnego Warcie Poznań po równie przypadkowej ręce Dawida Abramowicza, to dziś karny należał się Cracovii. Można się bawić w niuanse i niuansiki, że mało czasu na reakcję, że ta ręka jakoś mocniej nie wystawała, ale w ten sposób będziemy losować decyzje bez końca.

Inna sprawa, że Cracovia w razie wskazania na „wapno” miałaby furę szczęścia, bo jej niemoc ofensywna w drugiej połowie porażała. Niecelny lob Van Amersfoorta (nie rozstrzygnięto na sto procent w powtórkach, czy przypadkiem nie pomagał sobie ręką przy przyjęciu) i strzał Thiago obok słupka to wszystko, co zaoferowali gospodarze. Przed przerwą zresztą nie było wiele lepiej. Cezary Miszta miał nieco problemów po uderzeniu Fiolicia, potem z dalszej odległości sprawdził go Siplak, a tak to pozostawało być czujnym przy dośrodkowaniach, których jak zawsze „Pasy” sobie nie szczędziły.

Reklama

Po raz pierwszy w tym sezonie ekstraklasową szansę dostał Daniel Pik. Przez 45 minut pobytu na boisku wyróżnił się tylko jednym bardzo odpowiedzialnym powrotem do defensywy. Ale może właśnie takiego zachowania zabrakło zaraz po zmianie stron. Za Pika wszedł Thiago i choć faktem jest, że Brazylijczyk kilka razy nieźle się pokazał w ofensywie, to przy jedynym golu zawalił. Wolno wracał za Mladenoviciem i będący ostatnio w rewelacyjnej formie Serb strzałem z powietrza między nogami Niemczyckiego sfinalizował pierwszorzędną centrę Juranovicia. Mladenović dopiero co zdobył bramkę i zaliczył dwie asysty dla reprezentacji Serbii w starciu z Rosją. Miło, że trochę gazu zostawił jeszcze na ligę, bo gdyby nie on, nie byłoby czego opisywać.

Legia depnęła na początku drugiej połowy, bo chwilę przed tym trafieniem Mladenović obił poprzeczkę po znakomitym zagraniu Andre Martinsa. Portugalski pomocnik mógł uderzać z daleka i tak markował, ale zamiast tego przytomnie podał na lewo do serbskiego kolegi. W sobotę w podobny sposób Burliga obsłużył Chukę, wówczas Hiszpan nie trafił w bramkę.

10 dobrych minut po przerwie, zamieszanie z karnym plus parada Niemczyckiego po wślizgu Wszołka z pierwszej odsłony i na tym koniec emocji przy Kałuży. Indywidualnie wielu zawodników zawiodło, również w Legii. Wszołek mniej więcej po dwóch kwadransach schował się tak dobrze, że więcej go nie widzieliśmy. Gwilia strasznie zamulał, Kapustka niewiele wykreował, a jeśli już, to dopiero w końcówce, gdy zrobiło się więcej miejsca. W Cracovii najbardziej szwankowały skrzydła (to w jakiej formie musi być Mateusz Wdowiak, hehe) i ustawiony na „dziewiątce” Vestenicky, który plątał się bez sensu między obrońcami. Równie niepożyteczny dla drużyny po wejściu z ławki był Rivaldinho.

Pomijając wszystkie okoliczności, Legia cel osiągnęła. Odniosła piąte zwycięstwo w ostatnich sześciu ligowych meczach i wskoczyła na pozycję lidera, przy okazji rewanżując się krakowianom za przegrany Superpuchar Polski.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

83 komentarzy

Loading...