Reklama

No jak mógł wyglądać mecz Mourinho z Guardiolą?

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2020, 20:29 • 3 min czytania 14 komentarzy

W świecie futbolu za pewnik przyjęło się, że najpiękniejszą rywalizację XXI wieku zmontowali Leo Messi z Cristiano Ronaldo. Ale gdzieś w cieniu tych fantastycznych piłkarzy są przecież Jose Mourinho i Pep Guardiola. Trenerski odpowiednik kosmicznego duetu z tą przewagą, że ich rywalizację możemy oglądać nadal. Dziś w Premier League kolejny epizod tej pięknej epopei. Epopei, która w gruncie rzeczy jest dość przewidywalna. 

No jak mógł wyglądać mecz Mourinho z Guardiolą?

Wyobraźcie sobie mecz podopiecznych Jose Mourinho z piłkarzami prowadzonymi przez Pepa Guardioli.

  • posiadanie piłki mniej więcej 7:3 na korzyść Guardioli
  • strzałów celnych dwa, trzy razy więcej po stronie Guardioli
  • strzałów zablokowanych i niecelnych pięć, dziesięć razy więcej po stronie Guardioli
  • podań czy rzutów rożnych nie ma sensu porównywać, Guardiola zgarnia całą pulę

A mimo to – wynik jest na styku, ba, może nawet to Mourinho ze swoją bandą zasługują na bardziej korzystny wynik.

Coś się nie zgadza? No nie, to skrajnie typowy mecz Mourinho z Guardiolą, mecz ognia z wodą, yin z yangiem.

Już w czasach Realu Madryt i Barcelony często to obserwowaliśmy. Raz lepszy był Guardiola, jego bezustanne wymiany podań, spychanie rywala w jego własne pole karne, po czym punktowanie bez litości. Innym razem to genialne kontry Mourinho dawały lepsze wyniki. Błyskawiczny transfer piłki z jednego pola karnego pod drugą szesnastkę, bezwzględna skuteczność i to The Special One wychodził ze starcia z tarczą.

Zmieniały się wyniki, nie zmieniał się obraz. I dziś oczywiście też nie uległ zmianie.

Reklama

Manchester City grał swoje. Wolne budowanie akcji, zdobywanie metrów, momentami wręcz zamykanie rywala w jego własnym polu bramkowym. Nie, to nie jest żadna hiperbola, były w tym meczu momenty, gdy przez dobrych kilkanaście sekund piłka krążyła już w polu karnym Tottenhamu, ale gospodarze bronili się jeszcze głębiej, w polu bramkowym. Tak było choćby w chwili, gdy Kevin De Bruyne sieknął w leżącego Gabriela Jesusa, ale i przy nieuznanej bramce Laporte – gdy ręką zagrał właśnie Jesus. Citizens bez trudu podchodzili na 30. metr. Dość łatwo przedostawali się na 20. metr. I tyle. Dalej już był szczelny mur, który raz po raz blokował kolejne strzały gości.

Ale czy był to mecz jednostronny?

Nie, wręcz przeciwnie. Choć momentami wydawało się, że ta obrona Tottenhamu jest grubo podszyta szczęściem, że, jak to się ładnie mówi, bezustannie pachnie golem, to kto tak naprawdę miał więcej z gry? Nawet ta pierwsza połowa. Manchester City oddał 11 strzałów, ale to Tottenham zrobił dwie akcje bramkowe. Raz skutecznie – gdy Ndombele przepięknym podaniem obsłużył Sona. Raz zabrakło centymetrów, gdy Kane minimalnie spalił okazję wypracowaną przez Sona. Mogło i chyba powinno być 2:0 – nawet jeśli uznamy, że i Citizens mieli te dwie szanse, w najlepszym wypadku połowa układała się na remis.

A przecież Tottenham pełnię filozofii swojego trenera pokazał po przerwie. Ile tam było podań? Trzy? Alderweireld. Kane. Lo Celso, wprowadzony chwilę wcześniej. Kontratak wzorcowy, kontratak wymarzony, jak ze snu wszystkich trenerów zapatrzonych w Portugalczyka. 2:0 i chyba nawet piłkarze Manchesteru City zdali sobie sprawę. Nie ma tu czego szukać, dziś z Londynu nie wywiozą nawet punktu.

Jedyna okazja? Gabriel Jesus po stałym fragmencie w końcówce meczu. Lloris wyjął po mistrzowsku, ale kurczę – gdy w 45 minut tworzysz jedną okazję, mimo tak potężnej przewagi w posiadaniu piłki… Już bardziej niesprawiedliwe było ostatnie 2:0 Mourinho nad Guardiolą, gdy faktycznie Citizens mieli ogromnego pecha. Dzisiaj? Po prostu, wygrali lepsi. Mniej efektowni, tak, oddający inicjatywę, szczególnie przed przerwą, ale kurczę. Lepsi. Bardziej skuteczni, groźniej atakujący, rozsądniej broniący.

Wojny to nie rozstrzyga, sezon jest długi.

Ale w dzisiejszej bitwie strategów górą jest ten bardziej defensywny. Tottenham zasiada po dzisiejszym meczu w fotelu lidera, z 20 punktami po 9 kolejkach. To o tyle ważne, że Pep ma ich 12, z tylko jednym meczem mniej. Aha, ten skupiony na obronie własnego pola karnego Tottenham ma 21 strzelonych goli. Citizens – tylko dziesięć…

Tottenham – Manchester City 2:0 (1:0)

Son 5′, Lo Celso 65′

Reklama

Fot.Newspix

Najnowsze

Anglia

Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

14 komentarzy

Loading...