Reklama

Niekochani? Raczej zezłomowani

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

16 listopada 2020, 08:07 • 8 min czytania 41 komentarzy

Pamiętam jak pojechaliśmy w liceum z reprezentacją szkoły obskoczyć 0:10; wyszliśmy na boisko bez rozgrzewki, bo przecież na podwórku nikt się nie rozgrzewał; wyszliśmy nie w jednolitych koszulkach, tak jak rywale, tylko każdy w tym, co akurat wziął z domu: a prawej David Beckham, na lewej Michael Jordan, na ataku typ w koszulce Comy. Dobrze chociaż, że nikt nie wyszedł w dżinsach.

Niekochani? Raczej zezłomowani

No i to też się dzisiaj kadrze udało – też nikt nie wyszedł na boisko w dżinsach.

Poza tym kadra Jerzego Brzęczka miała lepszy wynik, nie strzelił jej bramki lotny bramkarz, ale również nie zdołała stworzyć przez cały mecz ani jednej składnej akcji.

Nam przy 0:5 w-fista, który w sumie wolał ręczna, krzyczał:

GRAJCIE PODAWANIAMI.

Reklama

Nie wiem co powiedział Jerzy Brzęczek w przerwie reprezentantom Polski, ale reakcja Roberta Lewandowskiego w TVP Sport była bardziej wymowna niż tysiąc słów.


Jestem przekonany, że nie ma tutaj mowy o nadinterpretacji. Kapitan, najlepszy piłkarz, po takim spotkaniu mógłby swoją wypowiedzią zmienić trochę bieg rzeki. Powiedzieć, że zawiodło to czy tamto, że ich wina, że coś tam. Wziąć to na siebie, na zespół. Pokazać z trenerem jedność. Ale taką reakcją Lewy podgrzał wątpliwości wobec tego, co od dawna zdawało się najbardziej palące;

Taktyka.

A raczej rażące braki w niej, przynajmniej z punktu widzenia nie piątej drużyny Ekstraklasy, a topowej europejskiej perspektywy.

Lewy, który zna warsztat Flicka, Pepa, Kloppa, wie o tym najlepiej.

Reklama

Był kiedyś taki mecz, w 1997 pojechaliśmy do Neapolu. Zdarzyło się to za reprezentacji Antoniego Piechniczka, która zasłynęła głównie z tego, że jak pojechała na zgrupowanie do Moskwy, to kelner zbierał wędlinę z podłogi, a potem podawał ją reprezentantom. Wyników nie miała żadnych, najwyżej specjalność polskiego zakładu: honorowe porażki. Piechniczek, obejmując wówczas kadrę, przyznawał nawet, że się aktualnie na polskiej piłce nie zna, bo ostatnie dziesięć lat spędził w krajach arabskich. No fajnie.

Do Włoch jechaliśmy jak na ścięcie. Poza organizacyjnym trzecim światem, poza szkoleniowcem, który warsztat miał, ale dekadę wcześniej, dzieliła nas gigantyczna różnica czystego piłkarskiego potencjału. Włochy w 1997 w ofensywie miały Baggio, Del Piero, Inzaghiego, Ravanellego, Zolę, Viallego, Vieriego, Montellę, Delvecchio, Chiesę, Manciniego, Signorego, a pewnie jeszcze zapomniałem o kilku. Ich dziewiąty napastnik u nas rozdawałby karty i jak wróciłby pijany o 3 w nocy do hotelu, to Piechniczek sam by zarwał nockę żeby żurek upichcić. My się wtedy cieszyliśmy się z kółek kręconych przez Marka Citkę, a także z wzrostu formy Waldemara Adamczyka w Hutniku Kraków, co zaowocowało transferem do Skody Xanthi. Działo się.

Piję do tego, że wtedy, w 1997, gładkie 0:3 od Włochów było spodziewane. Gorzkie do przełknięcia, bo to 0:3, ale jednak logiczne. Taki rezultat i taka gra wynikały pewnie nie tylko, ale również, z różnicy klas. Calcio trzęsło światem. My trzęśliśmy najwyżej portkami.

Dzisiaj takiej różnicy po prostu nie ma i to bardzo jej nie ma.

Włosi grali osłabieni, do tego stopnia, że na stoperze nie zagrał nawet ich drugi, a trzeci garnitur. A jednak tak eksperymentalna defensywa nie pozwoliła nam zrobić sztycha. W ogóle nic, null, zero. To było tragikomiczne, jakiś gang Olsena, gdy jedyne podanie w okolicach pola karnego z pierwszej połowy, to zagranie Szymańskiego przy linii, nie tylko do tyłu, ale jeszcze w aut.

Czy wciąż, mimo osłabień, jestem w stanie się zgodzić, że Włosi mieli dziś większy potencjał ludzki w składzie? Tak, jestem w stanie.

Ale na pewno nie w takim wymiarze. O tym nie ma mowy. Sytuacji, w której jesteśmy rozklepywani jak piłkarski parias, nie znaczymy w meczu zupełnie nic, nie mamy na Włochów żadnego pomysłu – to jest skandaliczne przy realiach tej kadry, która naprawdę ma mocne, liczące się w Europie punkty.

I prostą drogą prowadzi nas do zastanawiania: skąd coś podobnego?

Jakieś śmieszne, wyciągane z szafy przy różnych okazjach kwestie fizyczne? Jakim prawem, skoro ci ludzie co tydzień grają w poważnych klubach i jakoś nadążają? Również w rywalizacji w tej samej Serie A?

Czy ktoś mógł zagrać dzisiaj słabiej, mieć gorszy dzień, odstawić teatrzyk? Tak, to się może zdarzyć. Jednemu. Dwóm. Trzem. I są tacy, którzy dzisiaj sporo stracili – choćby chwaleni, będący na fali w ostatnich tygodniach Jacek Góralski czy Jakub Moder. O Sebastianie Szymańskim, który znalazł grunt w Rosji, nie wspomnę – od niego też należy już oczekiwać więcej, nie może się wozić na łatce zdolnego, bo jest potrzeba, by znaczył więcej.

Ale jeśli zdarza się mierność wszystkim, to musisz dotrzeć do tego, kto za sznurki pociągał. Kto z tego potencjału miał za zadanie coś ulepić. Tych ludzi w coś wpasować.

No i tutaj nie ma po tym meczu żadnych argumentów, a mina Lewego dopowiada niepowiedziane.

Moim zdaniem to sztuka wycisnąć z tych piłkarzy, których dziś miała Polska, tak zły mecz.

Jest cholernie późno na zmianę selekcjonera. To raptem kilka miesięcy do turnieju. Argumenty za tym, by tego nie robić, na chłodno na pewno jakieś się znajdą.

Ale ja, jeśli Zibi Boniek pociągnąłby za cyngiel, na pewno bym takiej decyzji bronił.

Nie widzę w tej drużynie postępu. Myślałem, że czasem może naciągam, nadinterpretuję, szukając dziury w całym przy zwycięstwach. Ale naprawdę dobra drużyna nie pozostawiałaby tyle pola dla pana marudy. A my zawsze mogliśmy to zrobić. W meczu u siebie z Włochami, poza rezultatem, nie zgadzało się za wiele. Włosi wykorzystaliby jedną z sytuacji i mielibyśmy diametralnie inną narrację wokół tego meczu. My nie mieliśmy w tym meczu nic, oni byli lepsi.

Wynik meczu może tańczyć na ostrzu noża, zależeć od kilku centymetrów, ale opinia na temat spotkania nie może, to skazywanie się na przypadkowość, na powierzchowność. Nie ma w tym faktycznej oceny jakości zespołu.

I tak w każdym meczu coś. Bośnia, pewna wygrana – od czerwonej kartki. Ukraina – pudło z karnego, oni grają, my strzelamy, do tego Łunin.

To nie jest szukanie dziury w całym.

Te dziury szukają się same.

Przypomnę to, co mówiłem: my nie mamy jechać na Euro po wyjście z grupy. Nie, nie spadłem z byka, że mamy celować w medal, bo jest Lewy i jeszcze ktoś, kto może mu pomóc. Ale ten format sprawia, że można się z grupy ślizgnąć grając to, co gra ta kadra. Wygrać ze Słowacją po biedameczu. Coś jeszcze zremisować ze Szwedami. Albo i nie, ale inne mecze się ułożą pod nas.

Na 24-zespołowym Euro miałki, letni turniej w naszym wykonaniu, będzie wielką porażką. Marnowaniem potencjału, który może się prędko nie pojawić, bo taki piłkarz jak Lewandowski nie zdarza się w naszym kraju co chwilę.

***

Panie selekcjonerze, niech pan też zrozumie, że nie jest pan pierwszym szkoleniowcem kadry, który zmaga się z taką presją. To wspaniała praca, ale wielka odpowiedzialność. Każdy selekcjoner ostatnich lat stykał się z krytyką. Nawałka źle zaczął, chodził na klęczkach do Polanskiego – to słyszał, że źle zaczął, chodził na klęczkach do Polanskiego. Smuda się ośmieszał, to słyszał, że się ośmieszał. Beenhakkerowi strzelił szajba, Janas się pogubił, a nawet nie mówmy o krótkiej kadencji Bońka. Nawet niezniszczalny w swojej opinii Janusz Wójcik musiał kombinować w meczach, załatwiać lewe zegarki arbitrom, bo już prawie wyleciał, również dlatego, że przestano wierzyć w jego szczęśliwą monetę. A Engel i jego pierwsze miesiące?

Taka jest ta praca.

To rewers pełnego blasków etatu.

Albo pan to dźwiga, albo niech zmaga się z tym ktoś inny.

***

Tak zupełnie bez związku, przypomnę co po czasie Lewy mówił o Smudzie i Euro 2012.

Po trenerze było widać zdenerwowanie i presję. (…) Wydaje mi się, że na takiej imprezie powinniśmy mieć opracowane warianty na różne okoliczności. Nie mieliśmy. W przerwach nie było merytorycznej rozmowy. Sami ustalaliśmy, jak gramy i jak mamy zachowywać się na boisku. Trener nie milczał, niby coś mówił, ale może nie bardzo wiedział, co powiedzieć? 

Na Euro nie wiedzieliśmy, co robić po odbiorze. Wszystko opierało się na indywidualnych akcjach. Gdy rywal zamykał skrzydła, nie mieliśmy pomysłu na rozegranie akcji środkiem. Bo tego nie ćwiczyliśmy.

Na końcu to my wychodziliśmy na boisko. Ale jeśli nie działały te wszystkie niuanse, to trudno o wynik. Jeśli wszystko byłoby ułożone jak trzeba, awans byłby realniejszy.

***

Tenże Lewandowski kipiał dzisiaj frustracją, ale żeby nie było: po nim też dzisiaj należało się spodziewać czegoś więcej, niż strzału z 60 metrów. W tej pseudotaktyce, może w sytuacji, gdy mamy problem z przekroczeniem połowy, było mu ciężko. Na pewno tak. Ale nie do tego stopnia, by teraz roztaczać nad nim parasol ochronny.

Nie jest kozłem ofiarnym, ale niech słuszne rzucenie uwagi na niedomagania selekcjonera nie sprawiają, że zostanie całkowicie zapomniana jego gra poniżej oczekiwań w dzisiejszym meczu.

***
Jacek Góralski to zawodnik, który przejaskrawił dzisiaj fenomen mówiący o tym, że czasem najlepiej to nie grać.

Zastanówcie się co by się dziś stało, gdyby Brzęczek posłał w bój kogoś innego. Górala posadził na ławce. Albo wpuścił na samą końcówkę. Przecież Góral, nie robiąc nic, urósł by do rangi zbawcy.

Łatwo polubić jego styl, a przynajmniej: szanować jego wkład. Wskoczył ostatnio do windy, przynajmniej jeśli chodzi o to, jak był postrzegany, bo odpruwał swoją łatkę przecinaka. A tutaj, gdzie jego akcje w kadrze prawdopodobnie nigdy nie stały tak wysoko, wywlókł na wierz wszystkie wątpliwości wobec jego kandydatury.

Dla kadry to dobrze. Bo, za przeproszeniem, może powoli dochodziło do pierdolca, przekręcenia śruby w drugą stronę. Góral nie jest ani gościem, który poza wślizgami nie ma nic do zaprezentowania, ale nie jest też nowym Patrickiem Vieirą.

Tym samym prawem: teraz żebyśmy go za ten występ dla odmiany całkowicie nie przekreślamy. Spalił się, ale jak cały zespół. Patrzmy realnie. Bez ciągłych skrajności.

Na tej samej zasadzie, czy dokonania Modera w kadrze nie były podbite dość mocno tym, że akurat był też awans z Lechem? Że wypłynął, że to mocna, fajna historia i rekord ligi? Wiadomo, że Moder ma wielki potencjał i to już wzór, jak pracuje nad jego realizacją. Pomoc jednego z pierwszych trenerów, który stał się de facto jego osobistym analitykiem – jak tu nie wierzyć, że to nie odpali?

Ale czy nie daliśmy się zamglić tym cukrem, tym jak było fajnie, nawet podświadomie bardziej uwypuklając dobre zagrania Modera, a lekką ręką tłumacząc słabsze, przesadnie wierząc w jego wielką moc sprawczą tu i teraz na najwyższym europejskim poziomie?

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

41 komentarzy

Loading...