Po meczu z Chrobrym mieliśmy jeszcze pewne wątpliwości – ŁKS przez godzinę grał dość ospale, goście stworzyli parę okazji, gole posypały się dopiero w końcówce. Ale dziś, z Koroną Kielce, lider I ligi potwierdził: kwarantanna koronawirusowa nie pokrzyżowała mu szyków. Łodzianie zagrali tak, jak w pierwszej części sezonu. Dynamicznie. Efektownie. Z polotem i finezją, ale przede wszystkim – kontrolując spotkanie od pierwszej do ostatniej minuty. W tym sezonie Łódzki KS zagrał dwanaście meczów – po jedenastu schodził z murawy zwycięski.
Mniej więcej 60 minut za nami, ŁKS już prowadzi 2:0. Antonio Dominguez zagrywa do Pirulo piętką, potem Hiszpanie jeszcze przeklepują między sobą piłkę na linii pola karnego. Pirulo wychodzi sam na sam, zamiast pakować do bramki, próbuje technicznej podcinki. W tej akcji od początku aż do finalizacji, piłkarze nie splamili się zagraniem zwykłym. Każdy chciał dać coś ekstra, każdy chciał pokazać coś więcej, jakby za wykonywanie sztuczek otrzymywali dodatkowe punkty, niczym w fifie. W tej sytuacji Pirulo minimalnie się pomylił, ale… ŁKS tak gra co kilka akcji.
Antonio Dominguez, który w Ekstraklasie wyglądał jak zagubiony turysta z Andaluzji, teraz zagrywa prostopadłe piłki przez dwie linie – dokładne, idealnie w tempo, otwierające autostradę do bramki. Pirulo, tak długo przypominający ucznia Erasmusa, w dodatku zwolnionego z zajęć sportowych, teraz bawi się właściwie w każdym kolejnym meczu. Zresztą, o czym tu pisać, w I-ligowym ŁKS-ie nawet Jakub Tosik zaczął się bawić w dryblingi w środku pola, dziś dwa razy pogubił tak rywali z Kielc.
WYKORZYSTANE BŁĘDY
Jasne, mocno przełożył rękę do tego zwycięstwa Marek Kozioł. Jego dalekie wyjście w stylu Manuela Neuera po kilkudziesięciu wizytach w McDonaldzie zdecydowanie pomogło ełkaesiakom. Trąbka podciął piłkę, Pirulo wbiegł z nią do bramki, zanim gospodarze zaczęli konstruować swoje własne groźne ataki, mieli już korzystny wynik. O tym, jakie to dla ŁKS-u ważne, świadczy choćby wspomniany mecz z Chrobrym, gdy goście posypali się dopiero po utracie pierwszej bramki, do tej pory nie pozwalając podopiecznym Wojciecha Stawowego na rozwinięcie skrzydeł. Ale coś nam podpowiada, że dzisiaj ŁKS i tak coś by wcisnął. Groźne akcje napędzał prawą flanką Maciej Wolski. Dwa razy nieźle szarżował Michał Trąbka, już po przerwie doskonałą akcję zmontowali Pirulo z Corralem, zdobywając bramkę na 2:0.
To się po prostu kleiło. w pewnym momencie nawet Jan Sobociński ruszył z rajdem na bramkę Korony, powstrzymał go dopiero faul kilkanaście metrów przed polem karnym. Natomiast pamiętajmy – poza tym, że łodzianie w tym sezonie grają naprawdę kozacko z przodu, to też trzeba uwzględnić ich grę defensywną.
ZACZAROWANA BRAMKA
Najlepsze okazje Korony? Po stałych fragmentach, zwłaszcza po strzałach z rzutów wolnych, gdy mocno gimnastykować musiał się Arkadiusz Malarz. Poza tym? Carlos Moros Gracia i Jan Sobociński, regularnie wspierani przez Jakuba Tosika, właściwie wyłączyli atak kielczan. Nie pograł sobie Thiakane, niewidoczny pozostawał Kaczmarski, tak naprawdę wyróżnić można tylko Kiełba i Długosza, którzy przynajmniej potrafili utrzymać się przy piłce. ŁKS w 10 meczach I ligi stracił 4 gole. To nie jest przypadek. Wymieniają się nazwiska, bo przecież wciąż w pełni sił nie są Dąbrowski i Klimczak, ale nie zmienia się gra. Pewna, spokojna, na zero z tyłu.
Tak grający ŁKS musi celować w wygranie I ligi. Powoli trzeba wyglądać 6 grudnia. To wtedy ŁKS zagra z Bruk-Betem w Niecieczy i przy tej formie obu klubów – to może być mecz na ekstraklasowym poziomie. Tak, wiemy, że nie zabrzmiało jak pochwała, ale no innych ciepłych słów pod ręką nie mamy.
ŁKS Łódź – Korona Kielce 2:0 (1:0)
14′ Pirulo, 54′ Corral
Fot. FotoPyK