Reklama

Jak co jakiś czas – Legia strzela mokrą szmatą w twarz kibiców Lecha

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

08 listopada 2020, 17:40 • 4 min czytania 223 komentarzy

Lech miał ten mecz w garści. Prowadził 1:0, mógł wcisnąć drugiego gola, rozgrywał sobie akcje na połowie Legii. A tu nagle skumulowane deja-vu. Najpierw gola dla Legii strzela nastoletni napastnik, a w ostatniej sekundzie starcia obrona Kolejorza rozstępuje się przed napastnikiem rywali. W rolę Rosołka wcielił się Skibicki, w rolę Hamalainena/Hlouska wszedł Lopes. Lech w tabeli jest już nawet za Wartą.

Jak co jakiś czas – Legia strzela mokrą szmatą w twarz kibiców Lecha

Dziwny to był mecz. Nie mówimy o samym rozstrzygnięciu, ale raczej o samym przebiegu tego starcia. Raz za lejce chwytała Legia, raz przewagę osiągał Lech, ale jakoś nie widzieliśmy szarpania w obie strony. Raczej to wyglądało tak, jakby oba zespoły co jakiś czas mówiły do siebie – „chłopaki, teraz my bronimy, musimy odsapnąć, możecie zaatakować”. Gospodarze ten swój pierwszy lepszy okres mogli skończyć z dwoma golami na koncie. Gdyby zamiast Gwilii w tych sytuacjach był – dajmy na to – Pekhart, to legioniści spokojnie objęliby prowadzenie, a później jeszcze je podwyższyli.

Lech był jakiś taki zahukany, ale z czasem – gdy dostał już piłkę – zaczął się trochę rozkręcać. Tu pokręcił Ramirez, tam podłączył się Czerwiński. Ale w pierwszej połowie poznaniacy mieli tak naprawdę drybling Ishaka w polu karnym, niezłą wrzutkę do Sykory i… No, mieli też bramkę. Ale jeśli ten mecz był dziwny, to nie wiemy co powiedzieć o bramce Kolejorza. Jędrzejczyk ruszył do Ramireza, ten obrócił się z nim na plecach, dograł w pole karne, ale zbyt głęboko do Sykory. I wtedy wchodzi on.

Cały na biało.

Josip Juranović!

Alexander Gorgon wprowadził w tym sezonie pojęcie podaniostrzału w meczu Pogoni z Lechią. Chorwat z kolei zaimplementował w futbolu pojęcie podaniosamobója. Nie wiemy, co on tam wykombinował. Chciał wybijać? Trzeba było kopnąć na siłę w trybuny. Chciał dogrywać do Boruca? No to brawo – podawać w polu bramkowym, świetny pomysł.

Reklama

No i od tego czasu nikt jakoś nie chciał mocniej się otworzyć. Legia nie ruszyła desperacko do odrabiania strat, Lechowi to prowadzenie pasowało. No i zaczęliśmy doświadczać deja-vu. Pamiętacie ten mecz sprzed roku, gdy Vuković wpuścił Rosołka, a ten strzelił gola? To dziś za Rosołka przebrał się Skibicki. Co za popołudnie miał ten chłopak. Że strzelił gola, to jedno, ale do tego naszarpał się, wziął udział jeszcze przy tej drugiej bramce. Pewnie zagrał trochę z konieczności, bo młodzieżowiec, bo zdrowotny pomór wśród graczy ofensywnych. Ale trzeba było mieć odwagę, by na niego postawić. Zatem nie dziwimy się, że tuż po golu 19-latek wpadł w objęcia Czesława Michniewicza.

Ale dobra, bo uprzedzamy fakty – tak, Legia strzeliła drugiego gola. W ostatniej sekundzie meczu – a jakże, tak najbardziej boli. Legia specjalizuje się w tym, by zadawać takie ciosy – jak nie Hamalainen, to Hlousek. Jak nie Hlousek, to Lopes. Natomiast zastanawiamy się nad tym, jak Lech chciał w tej sytuacji bronić. Najpierw na skrzydle zapomniano o Mladenoviciu, później Satka przesunął się na pierwszy słupek, Puchacz zostawił Lopesa, Rogne o Lopesie nawet nie wiedział, Bednarek niewiele mógł już zrobić. Krótki instruktaż z tego, jak nie bronić własnej bramki w 92. minucie.

Puchary i Ekstraklasa – dwa różne światy?

Dużo mówi się o tym, że Lech w pucharach wygląda jak zespół z zachodu, a w Ekstraklasie jak nieśmiały beniaminek. Po dzisiejszej porażce strata do Legii wynosi już dziesięć punktów, Raków zaraz może odskoczyć na trzynaście. Czy to jest w jakiś sposób wytłumaczalne? Cholera, chyba nie.

Najlepszym przykładem na tę dysproporcję jest postawa Puchacza. W czwartek wyglądał jak jakiś Alphonso Davies, zaliczył dwie asysty, hasał na tej lewej flance jak szalony. Dziś? Zamieszany w oba gole – najpierw za daleko stał od Wszołka przy jego wrzutce, później źle zachował się w strefie obok Lopesa. W przodzie bezproduktywny.

Lech krwawi. Dziewięć kolejek za nami, Lech zagrał osiem spotkań i póki co ma dziewięć punktów. Dziewięć z dwudziestu czterech możliwych. 37%. No tak to się nie da walczyć nie tylko o mistrzostwo, ale w ogóle o puchary. Biorąc pod uwagę, że lechici w Europie będą musieli zagrać jeszcze przynajmniej trzy spotkania, to chyba czas się zastanowić – co w takim wypadku z ligą?

Legia już po kryzysie?

Miesiąc temu Legia dostała w trąbę od Górnika. Zaraz odpadła z pucharów, przegrała jeszcze mecz o superpuchar. Było z nią źle. Bardzo źle. Ale wygląda na to, że mistrzowie Polski już się odkręcili. No bo od tej porażki z zabrzanami było już tak – zwycięstwa nad Zagłębiem i Śląskiem, remis z Pogonią, gładkie ogranie Warty i teraz wyszarpanie zwycięstwa z Lechem. 13/15 możliwych punktów. I to w okresie, gdy co chwilę ktoś im wypada z urazami i covidami. Siła szerokiej kadry? A może po prostu skupienie się na jednym froncie?

Reklama

Czort wie. Natomiast instynktu zabójcy trzeba Legii pogratulować. Jakkolwiek banalnie to brzmi – takimi meczami ustawia się ligę pod własne dyktando. Lech już kładł rękę na brzegu burty. Chciał wygramolić się na powierzchnie. A Legia najpierw nadepnęła Kolejorzowi na te paluchy, a później je jeszcze przydusiła.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Bartosz Lodko
1
Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo
1 liga

Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu

Bartosz Lodko
3
Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu
Francja

Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Bartosz Lodko
0
Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Komentarze

223 komentarzy

Loading...