Reklama

„Wolałem trzecią ligę niemiecką niż beniaminka Ekstraklasy”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

31 października 2020, 10:22 • 12 min czytania 7 komentarzy

Adrian Małachowski był kapitanem Legii Warszawa w Młodzieżowej Lidze Mistrzów, gdy ta pokonywała Sporting Lizbona i remisowała z Borussią Dortmund, lecz w seniorskiej piłce przebijał się gdzie indziej. Najpierw w drugoligowym Zniczu Pruszków, a ostatnio w pierwszoligowym GKS-ie Bełchatów, z którego wypromował się do FC Magdeburg. To trzecia liga niemiecka, ale mówimy o klubie z bogatą historią i dużymi ambicjami. 22-letni pomocnik tłumaczy nam, dlaczego wolał taki krok zamiast pójścia do jednego z beniaminków Ekstraklasy. Opowiada także o biedzie w Bełchatowie, popukaniu się w czoło w kierunku sędziego, rozczarowaniu postawą Legii i wybraniu jej jako junior kosztem Lecha Poznań. Zapraszamy. 

„Wolałem trzecią ligę niemiecką niż beniaminka Ekstraklasy”
Przecierasz szlaki. Transfer z drugiego szczebla w Polsce na trzeci w Niemczech to pewna nowość.

Na pewno nie był to transfer planowany z dużym wyprzedzeniem. Wcześniej z moimi agentami skupialiśmy się na tym, żebym trafił do Ekstraklasy. Mniej więcej w połowie lipca pojawiła się jednak możliwość przejścia do Magdeburga i wtedy długo się nie zastanawialiśmy.

Mogłeś trafić latem do Ekstraklasy?

Tak, miałem ofertę od jednego z beniaminków.

Dlaczego się nie zdecydowałeś?

Doszliśmy do wniosku, że przechodząc do Magdeburga będę miał większą szansę wypromować się i postawić kolejny krok do przodu, niż w zespole, który w Ekstraklasie grałby defensywny futbol i zapewne bronił się przed spadkiem. W takich okolicznościach trudniej wypłynąć i zapracować na zagraniczny transfer. A tak już jestem na niemieckim rynku i mogę zacząć wyrabiać sobie nazwisko.

MAGDEBURG NIE JEST FAWORYTEM NA STADIONIE WALDHOF MANNHEIM. W TOTOLOTKU KURS NA WYGRANĄ GOŚCI WYNOSI 3.31

Reklama
Magdeburg sam się tobą zainteresował?

Pierwsze ziarno zasiali moi agenci. Zostałem przedstawiony klubowi, przeanalizowano mnie i dość szybko okazało się, że trener jest bardzo poważnie zainteresowany. Od momentu, gdy dałem do zrozumienia, że to dla mnie ciekawy wariant, mocno naciskali na transfer. Pokazywali, że naprawdę im zależy na moim pozyskaniu. Później sprawy potoczyły się szybko. Magdeburg odwrócił nawet przyjętą kolejność działań: najpierw podpisałem kontrakt, a dopiero po dwóch tygodniach zaliczyłem testy medyczne.

Decyzję podjąłeś po wizycie na miejscu?

Nie, już wcześniej, choć po przyjeździe jeszcze bardziej się utwierdziłem w przekonaniu, że dobrze zrobiłem. Wiedziałem, czego mogłem się spodziewać, ale i tak robiło to wrażenie. Inny świat. Trzecia liga niemiecka, a warunki do treningów i całe zaplecze są na naprawdę wysokim poziomie. Wyższym niż za moich czasów w Legii. Mamy sześć boisk treningowych, jest też miejsce na trening atletyczny – siłownia, hala z bieżnią i wbudowanymi fotokomórkami. Zaraz obok stadionu funkcjonuje klinika, w razie czego zawodnicy momentalnie znajdą się pod opieką lekarzy. Nic, tylko pracować nad swoją formą.

Trzecia liga niemiecka nie brzmi najbardziej zachęcająco, ale nie trafiłeś do byle jakiego klubu.

Zdecydowanie. FC Magdeburg ma ciekawą historię, a jeszcze niedawno rywalizował w 2. Bundeslidze. To dopiero jego drugi sezon po spadku. Nie ma wielkiego parcia na to, ale na pewno celem klubu jest awans w najbliższej przyszłości.

Patrzę na tabelę i coś się nie zgadza: siedem meczów, cztery punkty, przedostatnie miejsce.

No niestety. Źle zaczęliśmy, ale wierzę, że w końcu się przełamiemy i wejdziemy na właściwe tory. W każdym meczu brakowało nam czego innego. Czasami chodziło o słabą dyspozycję całego zespołu, gdy nic nie wychodziło. Czasami problemem była nieskuteczność albo głupio tracone bramki po stałych fragmentach. Mamy potencjał, żeby punktować zdecydowanie lepiej.

Czyli wasza sytuacja jest podobna do Piasta Gliwice: nie gracie totalnej padliny, brakuje kropki nad „i”?

Można tak powiedzieć.

Reklama
Robi się nerwowo w klubie?

Sami w szatni jesteśmy wkurzeni. Chcemy regularnie wygrywać, a udało nam się to raz w siedmiu meczach. W klubie jednak na razie nikt nie wykonuje nerwowych ruchów.

Do składu nowej drużyny wskoczyłeś praktycznie od razu.

Od początku czułem, że sztab trenerski darzy mnie dużym zaufaniem i chce mnie jak najszybciej wprowadzić do składu. Po tygodniu treningów indywidualnych, praktycznie bez treningu z zespołem, zagrałem już pół godziny w sparingu. Tydzień później wyszedłem w pierwszym składzie na sprawdzian z Wolfsburgiem, a po następnych dwóch tygodniach zaczęliśmy sezon Pucharem Niemiec z drugoligowym SV Darmstadt. Zaliczyłem pełne 120 minut, przegraliśmy 2:3 po dogrywce. Ligę także zacząłem w podstawie.

I w ligowym debiucie zostałeś wyrzucony z boiska.

Poniosły mnie nerwy w końcówce, dostałem dwie żółte kartki w jednej akcji. Drugą słusznie, bo popukałem się w czoło patrząc na sędziego (śmiech). Byłem wkurzony, mając przekonanie, że na pierwszą kartkę nie zasłużyłem. Sędzia wyliczał mi kolejne faule, za które zostanę ukarany, a to był dopiero mój drugi faul. Później dla pewności to nawet sprawdzałem i nie myliłem się. Graliśmy derby z Hallescher, przegrywaliśmy, więc już generalnie byłem sfrustrowany.

Pauzowałeś przez jedną kolejkę i wróciłeś do wyjściowej jedenastki. Kolejny dowód, że z miejsca masz tu mocną pozycję.

Nie ukrywam, że to budujące. Czuję duże zaufanie, ale też duże są tu oczekiwania. Muszę im sprostać.

Opóźnione testy medyczne i początkowy brak treningów wiązał się u ciebie z koronawirusem.

Pierwszego dnia po przyjeździe do Magdeburga wyszedł mi wynik pozytywny. Potem miałem test negatywny, ale kolejny znów był pozytywny, więc wszystko się przedłużyło. Łącznie nie trenowałem z drużyną przez trzy tygodnie, z czego przez dwa nie pracowałem nawet indywidualnie. Koronawirusa przeszedłem całkowicie bezobjawowo, żadnych problemów – również w późniejszym czasie. Niedawno byłem już normalnie przeziębiony i czułem się znacznie gorzej niż wtedy.

Dwa mecze ligowe opuściłeś z powodu problemów zdrowotnych, w tym ten z ubiegłego weekendu. O co chodziło?

Jak wspominałem, wcześniej byłem przeziębiony i zostałem w domu. Teraz miałem uraz przeciążeniowy, być może wynikający z faktu, że nie miałem normalnego okresu przygotowawczego. Trenerzy stwierdzili, że to trzeci mecz w ciągu tygodnia i lepiej będzie odpocząć, żeby nie ryzykować dłuższej przerwy.

Ma to coś wspólnego z kontuzją w Bełchatowie? Nie zagrałeś w czterech ostatnich kolejkach.

To była poważniejsza sprawa. Praktycznie całą wiosnę rozegrałem na środkach przeciwbólowych, nie chciałem opuszczać drużyny walczącej o utrzymanie. W pewnym momencie jednak musiałem odpuścić i to wyleczyć. Udało się, obecne pauzy nie mają nic wspólnego z tamtą kontuzją. Od wtorku [rozmawialiśmy w poniedziałek, PM] powinienem już normalnie trenować z chłopakami.

Jakie wrażenie trzecia liga niemiecka zrobiła na tobie od strony czysto sportowej?

Z pewnością jest to wyższy poziom niż I liga, zawodnicy mają dużo wyższe umiejętności. Zainteresowanie także jest znacznie większe. Gdyby nie zamknięte stadiony, mielibyśmy po 20 tys. ludzi na każdym meczu. Na wielu innych obiektach wygląda to podobnie.

Najbardziej znanym i jednocześnie najstarszym zawodnikiem Magdeburga jest Jurgen Gjasula. W 1. Bundeslidze grał dla Kaiserslautern jeszcze w czasach Kamila Kosowskiego, później był w FC Basel i wiele lat spędził w 2. Bundeslidze. To wasz lider?

Tak, ewidentnie wyróżnia się pod względem piłkarskim. Gra jako defensywny pomocnik lub czasami jako stoper. Widać u niego olbrzymi spokój w wyprowadzeniu piłki, nie panikuje. Wiele mogę się od niego nauczyć. Cieszę się, że mam w szatni tak klasowych piłkarzy.

W zespole jest także Sebastian Jakubiak, mający polskie korzenie.

Seba urodził się w Niemczech, ale cała jego rodzina to Polacy. Mówi po polsku i bardzo mi pomógł w pierwszych tygodniach, gdy jeszcze była bariera komunikacyjna z większością pozostałych kolegów.

Jak ci aktualnie idzie z językiem?

Niemieckiego uczyłem się w gimnazjum, ale zapamiętałem jedynie kilka podstawowych zwrotów, które nie pozwalały na jakąkolwiek normalną komunikację. Jak tylko skończyłem kwarantannę, zacząłem intensywny kurs w szkole językowej. Codziennie mam półtoragodzinne lekcje, zdałem już pierwszy egzamin. Douczam się też dodatkowo, gdy mam trochę czasu. Idzie to dość szybko, mimo że ten język jest dla mnie trudny. Na wywiady przed kamerą zdecydowanie za wcześnie, ale poradzę już sobie na mieście, nawet przy załatwianiu spraw urzędowych czy związanych na przykład z zainstalowaniem telewizji i internetu.

Jak się odnajdujesz w życiu codziennym?

Radzę sobie. Większej pomocy potrzebowałem jedynie przy sprawach formalnych, z dokumentami. W Niemczech niektóre rzeczy wyglądają trochę inaczej, trzeba się zawsze meldować i tak dalej. Takie tematy jak ubezpieczenie załatwiał klub. A tak na co dzień, życie jest tu podobne do tego w Polsce, nie odczuwam większych różnic.

Trenera Thomasa Hobsmanga coś wyraźniej odróżnia od polskich szkoleniowców, poza tym, że mówi w innym języku?

Nie zauważyłem większych różnic w jego warsztacie trenerskim, żadnego szoku nie przeżyłem.

Odetchnąłeś z ulgą po odejściu z Bełchatowa?

W kwestiach pozaboiskowych zdecydowanie. Tak po ludzku żal było opuszczać ten zespół, mimo wielu problemów mieliśmy w szatni świetną atmosferę. Teraz wreszcie jestem spokojny o wszystkie pozostałe sprawy, nie muszę martwić się o finanse, mam spokojną głowę. Jeżeli znów nie dostałeś pensji, nie da się myśleć tylko o graniu w piłkę.

W GKS-ie zaległości względem was sięgały pół roku.

Niestety w zasadzie możemy tu dać czas teraźniejszy. Bełchatów nadal zalega mi pięć i pół pensji.

Jakie są widoki, że odzyskasz pieniądze?

Jeśli klub chce dalej grać w I lidze, to musi te zaległości spłacić w określonym terminie, inaczej nie dostanie licencji. Mam nadzieję, że odzyskam swoje pieniądze.

Jak sobie radziłeś przy tak długim braku wpływów? Jesteś zawodnikiem na dorobku, nie za bardzo mogłeś odłożyć większe kwoty.

No cóż, trzeba było zmienić trochę swój styl życia. Oszczędzałem, na czym tylko się dało. Tyle dobrze, że dostałem od klubu mieszkanie, więc przynajmniej odpadał mi koszt wynajmu. Ale i tak był już moment, w którym musiałem pożyczać od bliskich, żeby móc normalnie funkcjonować.

Czułeś frustrację? Drugi poziom rozgrywkowy w Polsce, transmisje w telewizji, a musiałeś się ratować pożyczkami.

Jasne, że pojawiały się chwile złości. Jako zawodnicy zrobiliśmy wszystko dla dobra GKS-u Bełchatów, utrzymaliśmy go w I lidze. Szkoda, że nie zmieniło to sytuacji w klubie.

Idąc do Bełchatowa wiedziałeś, że może dojść do takich opóźnień?

Wiedziałem, że sezon wcześniej pojawiały się problemy finansowe, ale gdy tam przychodziłem, wszystkie zaległości były pospłacane. Dostałem zapewnienie, że teraz już takich kłopotów nie przewidują, że podpiszą umowę ze sponsorem i będzie okej. A skończyło się na tym, że w terminie dostałem dwie pierwsze wypłaty, później już zaczęły się opóźnienia.

Jako 14-latek trafiłeś do Legii Warszawa. Odszedłeś z niej po wypożyczeniach do Pogoni Siedlce i Znicza Pruszków, nigdy nie zadebiutowałeś w pierwszym zespole. Byłeś rozczarowany czy to po prostu nie był twój poziom?

Lekki żal do Legii czułem. Przed pierwszym wypożyczeniem – do Pogoni Siedlce – byłem kapitanem w drugim zespole i w Młodzieżowej Lidze Mistrzów, za czasów Jacka Magiery dwukrotnie wyjeżdżałem na obozy z pierwszą drużyną. Potem niestety doznałem poważnej kontuzji, zerwałem więzadło w kostce. Gdy wyzdrowiałem, od razu poszedłem do Siedlec, gdzie w ogóle nie grałem. W tamtym okresie Legia kompletnie o mnie zapomniała. Dużo temu klubowi zawdzięczam, ale sam moment rozstania był smutny.

Chodzi ci o formę rozstania?

Tak. To, że się nie przebiję w Legii, w praktyce stało się jasne wcześniej. Byłem wypożyczony do drugoligowego Znicza, więc trudno było zakładać, że w najbliższym czasie mógłbym jej dać jakość w Ekstraklasie. Nie zaproponowano mi przedłużenia kontraktu, a gdy chciałem odejść, kluby musiały się ze sobą dogadywać w sprawie ekwiwalentu. Legia postawiła takie warunki, że… były one dziwne, skoro stałem się zawodnikiem, z którego już zrezygnowano. Koniec końców wyszło tak, że ekwiwalent został zapłacony i Legia nie miała już wpływu na moją umowę ze Zniczem.

Poczułeś kiedykolwiek, że masz szansę zaistnieć przy Łazienkowskiej?

Po tej Młodzieżowej Lidze Mistrzów. Na wspomniane obozy z seniorami pojechała większa grupa młodych zawodników, w tym ja. Pojawiały się myśli, że może uda się zadebiutować i uzbierać jakieś minuty. Ale później występowałem już tylko w trzecioligowych rezerwach.

Samą młodzieżową LM jak wspominasz?

Super przygoda, cenne doświadczenie. Każdy z nas zawsze będzie miał miłe wspomnienia. Na wszystkie spotkania lataliśmy z pierwszym zespołem i mierzyliśmy się z najlepszymi drużynami młodzieżowymi na świecie, bo za takie można było uznać Real Madryt, Borussię Dortmund i Sporting Lizbona. Po swoich meczach szliśmy oglądać „jedynkę” z trybun, dodatkowa atrakcja. Sama rywalizacja to był potężny bodziec do pracy. Ze Sportingiem zdobyliśmy cztery punkty, z BVB na wyjeździe zremisowaliśmy. Nie czuliśmy, że między nami jest przepaść, za to poczuliśmy, że możemy w przyszłości coś w piłce osiągnąć – nawet na poziomie europejskim.

Czyli to nie było tak, że musieliście dwa razy więcej biegać, żeby w ogóle nawiązać walkę?

Nie. Tylko Real wyraźnie nas przewyższał jakością. Na prawej obronie miał Hakimiego, a w środku pola kapitana Oscara Rodrigueza, który dziś gra w Sevilli. Momentami strasznie nas sprowadzali do parteru. W każdym meczu staraliśmy się stosować wysoki pressing, ale na Realu gdy tak wychodziliśmy, bramkarz Luca Zidane wyprowadzał piłkę po ziemi między nami, szybkie przeniesienie ciężaru i musieliśmy sprintem wracać do obrony przez całe boisko. Z Borussią i Sportingiem graliśmy jak równy z równym, prezentowaliśmy zbliżony poziom.

Jako junior Zawiszy Bydgoszcz poszedłeś do Legii odmawiając Lechowi Poznań. Nie przeszło ci ostatnio przez myśl, że mogłeś wybrać inaczej?

To był 2012 rok. W tamtym czasie Lech nie słynął tak z promowania młodzieży jak teraz. Wtedy pod tym względem wyróżniała się Legia. W Ekstraklasie zaczęli się przebijać Dominik Furman, Rafał Wolski czy Michał Żyro, to tutaj miałem konkretne przykłady. Legia wydawała się najlepszym wyborem i z perspektywy czasu nie czuję, że źle zrobiłem. Mimo że nasze rozstanie mogło wyglądać lepiej, dużo się w tym klubie nauczyłem, a nie sprawdzimy, jak potoczyłyby się moje losy po przenosinach do Poznania.

Twój pierwszy kontakt z seniorską piłką na szczeblu centralnym to Pogoń Siedlce. Zadebiutowałeś w I lidze meczem z Bytovią, zaliczyłeś pełny występ. Przegraliście 1:4 i więcej już się na boisku nie pojawiłeś. Aż tak słabo wypadłeś?

Przyszedłem do Pogoni od razu po tej poważnej kontuzji kostki. Siłą rzeczy nie czułem się wtedy najlepiej, nawet czysto piłkarsko. Po jakimś czasie wróciłem do formy, dostałem szansę z Bytovią. Wynik w moim przypadku nie decydował. Mówiąc wprost – byłem najlepszy w naszym zespole, tak też usłyszałem od trenera Adama Łopatki na pomeczowej odprawie. Wierzyłem, że od teraz zacznę grać częściej. Stało się inaczej, po jakimś czasie nastąpiła też zmiana szkoleniowca. Następca Łopatki [Bartosz Tarachulski, PM] nie widział dla mnie miejsca, ani razu nie zmieściłem się w osiemnastce. Ba, nie zostałem powołany nawet na sparing z Wisłą Płock. Nie wydaje mi się, żeby były to decyzje podejmowane wyłączenie w oparciu o moją postawę na boisku.

A o co jeszcze?

Klub zapewne chciał zrezygnować z zawodników, którzy trochę obciążali budżet. Byłem wypożyczony na rok, ale istniała furtka, żeby rozstać się już po jednej rundzie i chciano do tego doprowadzić.

Ale nie przepadłeś, dziś jesteś w Magdeburgu. Cele na najbliższy czas?

Pokazanie się w trzeciej lidze niemieckiej i trafienie do 2. Bundesligi. Najlepiej poprzez awans z obecnym klubem.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...