Reklama

„Zróbmy jeszcze transfer tego zawodnika. Ja tobie dam za to Range Rovera”

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

20 października 2020, 08:44 • 17 min czytania 14 komentarzy

O Kevinie Kamplu, który mógł trafić do Lecha i Rusłanie Malinowskim, który mógł trafić do Legii. O Luce Joviciu w zasięgu polskich klubów. Jakie były kulisy transferów Vadisa, Necida. O białoruskim menadżerze, który próbował dać łapówkę za pomoc w transferze.  Dlaczego Hildeberto miał być gwiazdą. Dlaczego Lech był awangardą skautingu w Polsce, a Legia celuje w zawodników z mentalnością gry o mistrza. Czy faktyczny skauting ma tylko Lech i Legia, reszta zajmuje się weryfikacją nazwisk. Jakie są blaski i cienie życia skauta? Rozmawiamy z Siergiejem Chitrikowem, byłym skautem zarówno Legii, jak i Lecha.

„Zróbmy jeszcze transfer tego zawodnika. Ja tobie dam za to Range Rovera”

***

Najciekawsze nazwisko piłkarza, który mógł trafić do Polski?

Kevin Kampl. On grał wtedy w trzeciej lidze niemieckiej, w Osnabruck. Był do wyjęcia za nieduże pieniądze. Pamiętam, chciał go RB Salzburg, ale nie mógł go bezpośrednio kupić, bo musiałby zapłacić dużo więcej. Więc zrobiono taki deal, że przepuszczono go przez Aalen. Śmiano się z nas: to wy go chcieliście, a on idzie tylko do Aalen! A chwilę potem był już w Salzburgu. Chłopak o ogromnych możliwościach.

Jeszcze by się u nas przez to nie sprawdził. Tu każdy obcokrajowiec najpierw mówi: liga trudna fizycznie.

Też się nad tym zastanawialiśmy. Salzburg sprzedał go jednak za dwanaście milionów do BVB, BVB za jedenaście do Bayeru, Bayer za dwadzieścia do Lipska, gdzie jest do dziś. Powiedzmy, że są podstawy by sądzić, że mimo to by się w Ekstraklasie obronił. Czuliśmy niedosyt po tym, jak zaczął grać w Austrii, ale na początku naprawdę ciężko było dostrzec taki jego potencjał. Ze świeższych przykładów jestem pewien, że Lech musiał wiedzieć o Tijaniciu, od zawsze dobrze monitorował Słowenię.

Skaut musi patrzeć nie na to, kim ktoś jest, ale kim może się stać. Analizy analizami, ale wciąż w tym trochę wróżenia z fusów.

Oceniasz jednostkę w grze zespołowej. Musisz ją sobie wyobrazić w swojej drużynie. Oceniasz jak ktoś się może rozwinąć, oceniasz osobowość – to dużo zmiennych.

Reklama
Na czym się opierał wtedy skauting Lecha?

Zaczynaliśmy bez InStatów, WyScoutów. Video na płytach, załatwiane bo ktoś miał kontakty w telewizji zagranicznej. Spotykaliśmy się potem na zebraniach, gdzie każdy musiał bronić swojego zawodnika. Poświęcaliśmy bardzo wiele godzin, żeby taki profil przygotować. Siedziałeś przy komputerze i wycinałeś wszystko sam, robiłeś film. Teraz dostajesz samą esencję poprzez programy.

Moim zdaniem wtedy Lech był prekursorem, awangardą skautingu w Polsce. Dopiero swoimi ruchami zmusił Legię do tego, żeby ona też zainwestowała w skauting.

Były różne koncepcje skautingu w Lechu. Na przykład ludzie rozrzuceni po całej Polsce, w każdym województwie jeden skaut. Ale w pewnym momencie z większością tych osób nie przedłużono umów. Wiele osób odeszło. To byli trenerzy młodzieżowi, ktoś prowadzący drużynę związkową, a przy tym dodatkowo współpracujący z nami. Uważam, że to była cenna siatka skautingowa. Ten skauting przyprowadził Roberta Lewandowskiego czy Sławomira Peszkę. Ale pomysł Lecha był taki, żeby zrobić w zamian skauting scentralizowany. Moim zdaniem Lech za łatwo z tego zrezygnował.

Ty podobno stałeś za sprowadzeniem między innymi Tonewa.

To się rozkłada zawsze na więcej osób. Ale jak Spas Delew szedł do Pogoni – my już kilka lat wcześniej zastanawialiśmy się czy brać Tonewa czy Delewa. Postawiliśmy na potencjał, choć Delew był wtedy bardziej produktywny w CSKA Sofia. Dzisiaj jak ktoś jest młody i produktywny w CSKA, to trzeba wyłożyć za niego podobne pieniądze, które zapłaciło Derby za Jóźwiaka. Czasy się zmieniły. Wtedy, gdyby Lech połączył odważne wejście w zagraniczny skauting z bacznym obserwowaniem swojego rynku, myślę, że to mogłoby przynieść dużo więcej korzyści. A Lech tymczasem doszedł do momentu, w którym Bielik odchodził do Legii, a stamtąd idzie za duże pieniądze. To była duża porażka.

Jak to się stało z Bielikiem?

Nie wiem. Pewnie brakowało komunikacji. Akademia we Wronkach, centrala w Poznaniu…. Z tego co wiem, to dzisiaj obowiązuje wytyczanie ścieżek, również ze względu na pewne zmiany personalne wśród zarządzających, ale ta nauka odbyła się swoim kosztem.

Mówiliśmy kto ciekawy mógł trafić do Lecha: a do Legii?

Rusłan Malinowski. Nie mówię, że bez problemów by przyszedł, na pewno byłby dużo droższy niż Kevin Kampl. Szachtar go nie chciał. Miał duży potencjał. Ale wciąż wydawało się, że choć będzie za chwilę wyżej, to maksymalnie na poziomie ligi belgijskiej, holenderskiej. Nie zakładałem, że trafi do lig TOP5.

Reklama

Lukę Jovicia też można było sprowadzić. Byłoby bardzo trudno, ale można było spróbować w momencie, gdy wchodził do seniorów, łapał pierwsze minuty. Crvena Zvezda tonęła w długach. Przy troszeczkę hazardowym podejściu, płacąc 2-3 miliony, był w zasięgu wtedy tak Legii, jak Lecha.

Dziś łatwo powiedzieć, bo wiemy gdzie jest Jović. Ale polskich klubów nie stać, by płacić 2-3 miliony za juniora, który dopiero łapie pierwsze minuty.

Dlatego te budżety polskich klubów wciąż są tak naprawdę słabe. Jest pieniędzy coraz więcej, płaci się za graczy z ESA sporo, ale to wciąż w skali nawet średniej półki mało. Taka jest prawda.

Co do Malinowskiego, to fajnie że się tu nie wybielasz, tylko sam mówisz, że pomyliłeś się w ocenie.

Każdy skaut ma chyba takie chwile, kiedy pojawiają się myśli: kurde, ja się chyba nie znam. Ja na pewno takie miałem. A potem pretensje. Może nie wykonałem wystarczającej pracy. Może czegoś nie dopatrzyłem. Skauting to trudny proces, trochę pole minowe, a nie ma nieomylnych. Wiesz to. Widzisz po największych klubach, gdzie na skauting i ewaluacje zawodników idą wielkie nakłady. Ale nie chcesz się tym zasłaniać. Szukasz przyczyn.

Dziś sądzę, że o miarodajności możemy zacząć mówić jeśli obejrzeć dziesięć meczów zawodnika mecz po meczu. Wtedy jesteś w stanie zobaczyć czy on ma spadek formy, czy jest regularny. Często jest tak, że ktoś zapadnie w pamięć jednomeczowym błyskiem. Pytanie czy daje sygnały, by to mogło się zmienić w coś trwałego. W to, by miał na cztery mecze trzy dobre. Musisz próbować to obliczyć, ale nie ma reguły.

Najgorzej, jak zachwycisz się zawodnikiem, potem inwestujesz czas, przyglądasz mu się, pojawiają się znaki zapytania. Ale skoro już mu tyle poświęciłeś, na wycinanie zagrań, analizę, wyjazdy, to sam nie chcesz tego czasu i wysiłku przekreślić. Bagatelizujesz słabsze strony, podkreślasz lepsze. To się może dziać podświadomie. I też jak przedstawiasz zawodnika, którego wyszukałeś, to robisz video, które ma zainteresować. Pokazujesz więc głównie dobre strony, nie złe. Widziałem bardzo dobre, obiektywne video, które było skreślane przez na przykład trenera tylko na bazie takiego materiału:

– A po co mi on, jak takie błędy robi?

Rzetelna ocena przegrywała z podkoloryzowaną. Zawodnik na dzień dobry miał trudniej. A każdy skaut chce, żeby jego zawodnik dostał szansę. Więc różne triki były stosowane.

Graliście przeciw głosowi trenera?

Z trenerami jest problem. To nie tak, że się nie znają, choć takie wnioski można by wyciągnąć z zakulisowych opowieści skautów: trener go nie chciał, a zobacz gdzie on dziś gra. Ale żeby trener dobrze mógł ocenić, sam musiałby poświęcić czas i obejrzeć minimum pięć spotkań. Obejrzy krótkie video, coś mu się nie spodoba – przecież nie ma pełnego obrazu. Nie zna kontekstów: przeciwko jak mocnej drużynie był ten błąd. Czy zespół się bronił czy atakował. Lekką ręką może wyciągnąć wnioski, które mają dalekosiężne konsekwencje. Moim zdaniem trener, dla własnego dobra, powinien ufać skautingowi czy dyrektorowi sportowemu. Albo żyć w bliskiej współpracy z tymi podmiotami. Po to są te działy w końcu.

Henning Berg przykładowo chciał tylko tych, których widział. Legia z kimś grała, ktoś mu się spodobał – no to OK. Ale żeby się przyłożyć do pracy video, albo chociaż poważnego potraktowania takiej pracy wykonanej przez innych – niekoniecznie.

Trener jest jednak moim zdaniem niezbędny. Patrzę na Raków i widzę, że tam dobiera się piłkarzy typowo pod wymagania trenera. Dobry piłkarz może nie pasować do koncepcji, a wtedy się nie przyda.

Jest kilka modeli działania, które mają prawo zafunkcjonować. Ja po prostu jestem zwolennikiem modelu dyrektora sportowego, który poświęca bardzo dużo czasu pierwszej drużynie, a przy tym obserwacjom, skautingowi. Jest pomostem. Muszą sobie z trenerem zaufać, żeby każdy z nich lepiej mógł wykonać swoją pracę. Natomiast to się sprawdza w momencie, gdy trener ma dłuższy kontrakt. A w Polsce często jest tak, że trener skreśla kilku cennych zawodników, bierze trzech swoich na duży kontrakt, a za chwilę go już nie ma, tymczasem piłkarze pozostają.

Jak bardzo zmienił się skauting przez narzędzia takie jak InStat czy WyScout?

Jest to podstawowe narzędzie w pracy skauta, które umożliwia nam rozpoczęcie obserwacji zawodników po wstępnej weryfikacji statystycznej. Niektórzy uważają, że dzięki temu robią skauting.

Jak dziś, według twojej wiedzy, działa skauting w Polsce?

W Polsce funkcjonują dwa modele skautingowe. Jeden to wyszukiwanie, ma go Legia i Lech. To jest faktyczny skauting. Reszta klubów, jak dla mnie, sądząc z rozmów branżowych, to działy zajmujące się tylko weryfikacją nazwisk, które dostają z góry od menadżerów, działaczy. Natomiast przykładowo w Legii 99% podsyłanych od menadżerów nazwisk zawodników było słabszych od tych, których mieliśmy na danej pozycji.

Na czym się w skautingu rozczarowałeś?

W rzeczywistości skauting w Polsce odgrywa mało znaczącą rolę w mechanizmie klubowym. Praca działu skautingu jest zazwyczaj doceniana, natomiast często zapadają decyzje nie po myśli skautów.

Albo samo podejście do ludzi. Skauci zawsze się znajdą. Pasjonaci chcą się tym zajmować. Na początku jest mnóstwo zapału. Jeździsz, jest motywacja. Działasz w klubie, pracujesz przy piłce, o, tu kogoś wypatrzyłeś, tam. Jeśli kogoś zakontraktują – jesteś wniebowzięty. Jak odpali – nie ma o czym mówić. Ale po siedmiu latach masz prawo być zmęczonym.

Aż tak to jest obciążające życie prywatne?

Ktoś pomyśli: co taki skaut, przeanalizuje sobie na video dwa mecze dziennie. Gdzieś sobie pojedzie na meczyk. No ale to jest inny rodzaj oglądania. Analizowanie zawodników, nakładaniu filtru na mecz, potem raporty. Pierwszy, ogólny, a potem wnikliwy, na czynniki pierwsze, najlepiej poparty wycinkami video. Umiejętności taktyczne, techniczne, fizyczne, mentalne. Ocena ogólna. Wywiad środowiskowy jak jest już zainteresowanie. No i do tego konieczna systematyka, aby ująć to wszystko w rzetelne ramy kontekstowe.

Jeśli chodzi o podróże, to cztery tysiące kilometrów w weekend potrafiło pęknąć w Lechu. Więcej ambicji było w tym, niż realizmu. Chcieliśmy być najlepsi. Mieliśmy mnóstwo zapału. Wsiadaliśmy, układaliśmy sobie plan, żeby jak najwięcej obejrzeć. Trzecia liga niemiecka, Holandia, znowu Niemcy, potem Czechy. Wyjeżdżało się w czwartek, wracało w poniedziałek. A po takim maratonie 2 dni wyjęte z życia. I nie miałeś poczucia, że to jest doceniane.

A przecież na logikę: inwestycja w skauting to oszczędność. Koszt jednego nietrafionego transferu jest dużo większy niż powiększenie znaczące inwestycji w skauting.

Antolić zarabia 400 tysięcy euro podobno. Jak można się zgodzić na taki komin? Czy to jest topowy zawodnik? Robi różnicę? Czasem tak myślę. Jaki dział dałoby się zbudować za jego kilkuletnią pensję? A myślę, że i bez Antolicia Legia zdobyła by mistrzostwo. Tych pieniędzy w piłce jest coraz więcej, ale ich alokacja taka sama.

Wiele osób pewnie się nie zgodzi, ale moim zdaniem również na rynku menadżerskim jest pomieszanie priorytetów. To piłkarz zatrudnia menadżera, nie na odwrót. To piłkarz zatrudnia, by ktoś czuwał nad jego karierą, a nie by nią wedle woli dysponował. O tym się zapomina. Jeśli rozmawiam z menadżerem, że jesteśmy zainteresowani, a potem okazuje się, że piłkarz nic o tym nie wie – to jest problem.

Musimy też powiedzieć o tej ciemnej stronie. Wykonujesz pracę, pracodawca ci ufa. Pamiętam białoruskiego menadżera, który powiedział: słuchaj, zróbmy jeszcze transfer tego zawodnika, ja tobie dam za to Range Rovera.

Naprawdę są takie sytuacje?

Mówię z doświadczenia. Odpowiedziałem: „człowieku, on nie umie grać w piłkę. Jak ja mogę go polecić?”. Już tych ludzi nie ma w piłce, oszukali kilka osób.

Odszedłeś do Legii z przyczyn finansowych?

Nie. Miałem swoje przekonania, swoje ideały, do których dążyłem. Cały czas je przewartościowuję, bo każdy klub wiele mnie nauczył, ale wtedy, w Lechu, mówiłem głośno o pewnych rzeczach, które mi się nie podobały. Moim zdaniem to nie funkcjonowało jak powinno, w co już się nie chcę wdawać, a ja też czułem, że w takich układach się nie rozwijam.

W Legii zastałeś to, czego się spodziewałeś?

(Długa cisza) Dążenie do pewnych wyidealizowanych perspektyw jest trochę złudne. W moim przypadku to funkcjonuje za każdym razem. Zawsze chcesz się spotkać z czymś, nie wiem, takim na wyższym poziomie. A potem jest zderzenie z rzeczywistością. Natomiast na pewno w Legii było zupełnie inne podejście. Inny filtr nałożony na zawodników.

To znaczy?

To musieli być zawodnicy, którzy będą zdobywać mistrzostwo. Legia w ostatnich latach ma ich zdecydowanie najwięcej. Lech tylko dwa. W Lechu klub walczy o najwyższe cele, ale częściej tak się mówi. Kto ma walczyć, jak nie Lech? Natomiast czy się w to w każdym sezonie w pełni wierzy, że Lech ma grać o tak wysokie cele, czy to tylko takie słowa?

 W Legii ten mental zawodnika był ściśle określony i bardzo ważny. Lech szukał przede wszystkim tych z potencjałem piłkarskim, sprzedażowym. W Legii ogromnie ważny był mental meczowy, mental kogoś, kto zdobywa mistrzostwa. Czerczesow mówił: on chce mieć piłkarzy nawet ze słabszej ligi, ale kogoś, kto walczył o mistrzostwo. Wie jakie to emocje, jak trudny to sezon, jaka presja, jak ją znosić. Kiedy stawiasz na tych z potencjałem, prędzej wpadną w pułapkę nieregularności. Znajdą wytłumaczenie porażki, które ich zadowoli. Widziałem wielu zawodników z ogromnym potencjałem, ale którzy przez to, jak myśleli, na czym się skupiali, nie potrafili przełożyć tego na coś więcej. Grali dobrze, jak akurat mieli dobry dzień, coś im pasowało, wtedy się napędzali. Zupełnie inaczej zacząłem patrzeć dzięki temu na skauting.

Dlaczego wyróżniający się w średniakach miewają duże problemy w Legii?

Poprzeczka w Legii Warszawa jest zawieszona bardzo wysoko. Często piłkarze nie zdają sobie sprawy jak wysoko. Z drugiej strony nie skorzystać z takiego zaproszenia jest nierozsądne. Dlatego wydaje mi się, że nie każdy jest w stanie udźwignąć presję klubu i nie każdy sobie poradzi. Na przykład Arvydas Novikovas przyszedł do Legii, boisko jednak szybko go zweryfikowało. Znałem go jeszcze z Hearts. Nie mógł mieć potencjału sprzedażowego, nie poradził sobie w Szkocji, nie poradził sobie w Erzgebirge Aue. W Jagiellonii mógł grać, był wartością dodaną to tylko pokazuje jakie są różnice między klubami.

Twoja opinia na temat ostatniego okienka Legii?

Uważam, że Legia nie ma słabszych piłkarzy niż Karabach. Ale zbyt wielu sprowadziła zawodników na zasadzie: wyjechał, nie wyszło, wraca. Uważam, że trzeba starać się pozyskiwać zawodników, którzy kręcą minuty, robią sportowy wynik, idą w górę. Kiedy w ogóle nie grasz, to jest ryzyko.

Ale też ryzyko, które może się opłacić. Ja na przykład Vadisa nie chciałem. Myślałem: OK, był dobry, ale co grał ostatnio? Zawsze byłem przeciwnikiem sprowadzania zawodników, którzy nie grają. Patrzysz na video – ciekawy piłkarz. Ale, to było kiedyś. Nie wiemy jak dzisiaj wygląda. Może być z nim dużo gorzej. Wystarczy, że ma nadwagę, a już tak nie pobiegnie. Łatwiej było wierzyć, że Vadisowi się nie uda. Ale mu się udało.

Jak się czułeś tuż po przejściu z Lecha do Legii? To był mocno komentowany ruch.

Moje przejście z Lecha do Legii… pamiętam, potrzebowałem czasu, żeby zdobyć zaufanie. Legia podebrała Bielika, wcześniej Bereszyńskiego. Czułem: Dobrze, muszę pracować, pokazać, że przyszedłem pomóc, a nie wynosić informacje.

Jak to było z tą bazą Lecha, wyniosłeś ją? Tak się mówi w Poznaniu.

Bazę miałem w głowie. Brałem wiedzę, którą miałem, na którą zapracowałem. Zresztą, Legia też większość tych graczy znała. Lech i Legia obserwują te same ligi.

Często w Legii zdarzały się transfery na czuja, z pominięciem skautingu? Bo trochę to tak wyglądało.

Były okazje. Nie wyklucza się tego z mechanizmu skautingowego. Michał Żewłakow jako dyrektor był w stanie swoją osobą, znajomościami, wygenerować czasem takie możliwości, które byłyby normalnie poza zasięgiem. Najtrudniejsze wtedy jest podjęcie decyzji, ale w przypadku Legii zdarzały się strzały jak Vadis. Bez Michała Vadis byłby nieosiągalny.

Można sobie czasem piłkarza wychodzić. Dowód też z Petraska, któremu Raków, wtedy w II lidze, zaprezentował cały plan rozwoju klubu aż do Ekstraklasy.

W Lechu też robiliśmy prezentacje dla piłkarzy, żeby on zobaczył czym jest Lech. Rzadko się zdarzało, żeby ci, których chcieliśmy, nie chcieli przyjść do Lecha jako Lecha – jeśli już, rozbijało się to o finanse. Najlepsi chcą osiągać cele w życiu, nie myślą aż tak o pieniądzach, tylko o kierunku, w którym chcą iść.

Po kim w Legii byliście przekonani, że wypali, a nie wypaliło?

Hildeberto. Chcieliśmy go wcześniej, ale nie było takiej możliwości. Znaliśmy go z Benfiki, przeszedł do Nottingham, a przychodził do Legii bez formy fizycznej, to było ryzyko, ale świadomie czy nieświadomie sugerowaliśmy się już Vadisem, który też przychodził zaniedbany, a zrobił różnicę.

Na pewno też Dominik Nagy. Dużo więcej się po nim spodziewaliśmy. Po latach wydaje się, że przeważył aspekt piłkarski, czysty potencjał, który ma bardzo duży. Ale ten aspekt to za mało. Trzeba poznać mentalność zawodnika, to jakim jest człowiekiem. Jakie ma cele życiowe, nawet nie sportowe. W jakim kierunku chce iść w swoim życiu. W wielu przypadkach ma się za mało informacji, albo ta informacja jest utajniona skutecznie przez zawodnika. Ma być lepsza? Potrzeba więcej ludzi i czasu. A ludzi i czasu nie ma.

Eduardo był poparty jakimkolwiek skautingiem?

Pytania o Eduardo trzeba kierować do działu marketingu. Nikt nas nie pytał. O co mogli zapytać? Co sądzimy o piłkarzu mającym swoje lata i będącym po kilku artroskopiach?

Necid?

Mogę powiedzieć, że byłem pomysłodawcą Tomasa Necida i spotkałem się z pewnego rodzaju krytyką. Nie było czasu, a było trzeba znaleźć piłkarza według profilu podanego przez trenera. To wygląda tak, że przychodzi trener i mówi, że chce konkretny profil  piłkarza, a ty masz go w trzy minuty znaleźć. Necid pasował. Stacjonarny, wysoki napastnik, który poradzi sobie przy stałym fragmencie gry oraz wykorzysta sytuację strzelecką w polu karnym, ale ostatecznie nie spełnił oczekiwań.

Langil? Miał ciekawy początek, nawet to pianino sławne już robiło pozytywny PR. A finalnie fajka wodna i król instagrama.

Na pewno spore rozczarowanie. Wszyscy liczyli na więcej. Wyróżniał się szybkością, co było kluczowym kryterium. Brakowało mu dużo innych aspektów, nie mówiąc o mentalnym. Wielu rzeczy nie wiedzieliśmy. U nas kibice bardzo interesują się życiem piłkarzy, w Belgii niekoniecznie, nie było też takiej mocy przerobowej, by przeanalizować Langila pod tym kątem.

A kto był takim typem, który był nieoczywisty, a odpalił?

Nikolics. W Lechu był obserwowany, ale niechciany, bo nie miał potencjału sprzedażowego. Tak został określony. Legia też miała wątpliwości. Natomiast finalnie strzał w dziesiątkę absolutny i trzeba za ten ruch mocno chwalić Tomasza Kiełbowicza, on najbardziej pracował nad tym transferem. Berg go za bardzo nie chciał. To mi znowu wskazuje: albo niech trenerzy pracują ściśle z działem skautingu, albo w ogóle niech się nie mieszają i tylko pracują z gotowym materiałem.

To była twoja decyzja, żeby odejść?

Tak. Ostatnie sezony mnie wymęczyły. Zarządzał w ostatnim roku Ivan Kepcija. Planował obserwacje typu last minute. Jednego dnia byłem tu, drugiego tam. W przeciągu miesiąca oglądałem osiem różnych lig. Bałagan. Jak mam coś w ten sposób zweryfikować? Oglądając jeden mecz? Wyrwany z kontekstu? Potraktowałem to jako skauting negatywny, byłem mocno krytyczny. Po czterech sezonach na maksymalnych obrotach potrzebowałem zmiany.

Zostałeś dyrektorem sportowym, czyli praca na wyższym poziomie odpowiedzialności, choć w mniejszym ośrodku. Ale to ty podejmujesz decyzje, zamiast dostarczać materiał pod nie.

Tak sobie założyłem, że chciałbym zostać dyrektorem, ale może za wcześnie było jeśli chodzi o Wigry i taką funkcję. Najpierw miałem budować skauting w GKS-ie Katowice. Projekt mi się podobał, ale aby znalazły się fundusze, musieli się utrzymać. Nie utrzymali się. Kontaktowałem się z Pogonią, było zainteresowanie Wisły Płock. Tu miałem być dyrektorem sportowym po Masłowskim. Dobra, skoro nie skauting, mogę zająć się tym, choć doświadczenia mi brakowało. Postawiono na Marka Jóźwiaka i w sumie się nie dziwię.

Marek przyszedł z Wigier, ty tam poszedłeś.

Znam się z Tomkiem Jarzębowskim, podrzucił mi temat. Wigry… szkoda. Nie wiem. Wiele czynników wpłynęło na zakończenie współpracy. W klubach miejskich budżet generuje miasto, ale bez inwestora prywatnego ciężko układać długofalową strategię. Wiedzieli też, że ja, schodząc z ESA, nie znałem za dobrze I czy II ligi. Miałem rozeznanie, ale nie tak dobre. Nie mogłem reagować na zasadzie: dobra, szybko potrzebny jest środkowy obrońca, a ja mam 7 nazwisk. Był pomysł, żeby opierać się o młodych niełapiących się w ESA, ale jest też problem finansowy. Komuś kończy się kontrakt, można go zainteresować i podpisać ale trzeba zapłacić ekwiwalent. Przy kilku takich transferach robi się spora suma. Piłkarze z Polski też nie chcieli jechać do Suwałk. Miejsce w tabeli nie było atutem w rozmowach.

Tak czy inaczej, pewnie spodziewali się więcej. Klub podjął taką decyzję, już nie współpracujemy. Na pewno Wigrom kibicuję. Było to pouczające doświadczenie z wielu względów. Z jednej strony, I i II ligę znam dużo, dużo lepiej. Mam nadzieję, że to się przyda wkrótce. Z drugiej, to była młoda drużyna, trzeba było często wchodzić w buty psychologa. Na pewno nie był to dla mnie stracony czas.

Czekasz na telefon?

Czekam, nie ukrywam.

Te Wigry ciążą ci na CV, takie mam wrażenie.

Myślę, że nie. Na pewno zdobyłem bardzo cenne doświadczenie i poznałem świetnych ludzi. To jest najważniejsze. A Wigry niedługo wrócą do I ligi.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
0
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Komentarze

14 komentarzy

Loading...