Reklama

„My, Polacy, lubimy odbijać się od ściany do ściany. Nie popadajmy w euforię”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

17 października 2020, 08:00 • 18 min czytania 11 komentarzy

Sporo Zbigniewa Bońka w dzisiejszej prasie. Prezes PZPN porozmawiał z „Przeglądem Sportowym” o tym, ile znaczy lockdown dla polskiej piłki, natomiast w „Wyborczej” opowiedział o ostatnim zgrupowaniu kadry. Jak reaguje na poprawę klimatu wokół drużyny i na krytykę niektórych zawodników? W swoim stylu. – Już słyszałem takich, którzy uważają, że Krychowiak i Piotr Zieliński nie są kadrze potrzebni. Przecież to jakiś nonsens. My, Polacy, lubimy się odbijać od ściany do ściany. 10 dni temu Boniek i Brzęczek w ogóle nie znali się na piłce, a kadra nie miała nic: ani trenera, ani piłkarzy, ani młodych mogących ją pociągnąć. A po trzech meczach jesteśmy nagle bardzo mocni.

„My, Polacy, lubimy odbijać się od ściany do ściany. Nie popadajmy w euforię”

Przegląd Sportowy

Zbigniew Boniek w rozmowie o tym, jak lockdown wpłynie na kluby piłkarskie. Wnioski nie są zbyt optymistyczne.

Ile szacunkowo straciliście w tym roku z powodu odwoływanych meczów i grze przy tylko częściowo otwartych trybunach?

Bardzo dużo, z pewnością kilkanaście milionów złotych. Przyjmujemy to z pokorą. Koronawirus uderzył we wszystkich, byłoby dziwne, gdyby ominął PZPN. Dzięki Bogu byliśmy na kryzysowy czas jakoś przygotowani, mieliśmy rezerwy. Funkcjonujemy i zarazem pomagamy innym. Rozdaliśmy 120 milionów złotych.

To chyba optymistyczne wyliczenia.

Reklama

To są wyliczenia rzetelne. Rozdaliśmy 120 milionów, ani grosza mniej, ani grosza więcej. W marcu mieliśmy prawo powiedzieć, że w związku z kryzysem zatrzymujemy wszystkie kosztowne akcje solidarnościowe i wspierające, począwszy od Pro Junior System, opłacania sędziów, wspomagania wszystkich drużyn w Centralnej Lidze Juniorów. Prowadzimy setki różnych akcji. Przecież to nie jest dane na całe życie. Pomagamy, bo generujemy przychody na określonym poziomie. I oby zawsze było nas na to stać, ale tu nie ma gwarancji. Jesteśmy przygotowani na kilka lat kryzysu, ale i tak musimy zachowywać maksymalną koncentrację, bo życie niemal codziennie wszystkich zaskakuje.

A brak kibiców na meczach mocno uderzy w finanse klubów.

Granie bez kibiców jest ciosem dla każdego. Nie ma jednak co bezradnie rozpaczać. Kibic jak się przyzwyczai, że mecz może obejrzeć w domu, potrafi to zaakceptować. Jeśli jednak chodzi o finanse, przychody z dnia meczowego są istotnym źródłem dochodu dla zaledwie kilku klubów. Niektóre do organizacji spotkania wręcz dokładają, konieczne wydatki przewyższają zysk. To jednak temat na zupełnie inną rozmowę, zapewne w lepszym czasie. Wielkim problemem byłoby ponowne zawieszenie rozgrywek – wtedy zrobiłoby się dramatycznie.

Wraca Ekstraklasa, więc mamy Ligowy Weekend. A w nim rozmowa z Tymoteuszem Puchaczem. Obrońca Lecha opowiada o trudnym okresie w Zagłębiu Sosnowiec, kiedy przesadzał z treningami i miał problemy w szatni.

A podobno tych, którym nie przypadł pan do gustu, kilku by się znalazło.

Reklama

Szanuję każdego, ale za to, jakim jest człowiekiem, a nie ile lat kopał gdzieś piłkę. A właśnie starsi piłkarze próbowali mnie ustawić według swojego uznania i mi się to nie podobało, dlatego mnie nie lubili. Pewnie bardzo.

W jaki sposób próbowali pana ustawić?

Na przykład wymyślali kary za jakieś bzdury. Choćby za nieumyte piłki. Przychodzili i mówili, że mam za to zapłacić 100 złotych.

I co pan na to?

Jak wspominałem, nie jestem z tych, co będą siedzieć cicho. Odpowiadałem, że wszystko mi jedno i jeśli chcą, mogą mi wlepić 200 złotych.

Raczej pozytywnych wspomnień nie wywiózł pan z Sosnowca.

Z czasu w Zagłębiu przede wszystkim pamiętam, że bardzo dużo trenowałem.

Co to znaczy „bardzo dużo”?

Najczęściej wstawałem wcześnie rano i biegałem, tak mniej więcej pół godziny. Następnie jechałem do klubu i godzinę przed zajęciami z zespołem szedłem do siłowni. Następnie trening z drużyną, po nim zostawałem jeszcze zrobić ćwiczenia, które rozpisał mi trener personalny z Poznania Piotr Kurek, zresztą wciąż współpracujemy. Potem do domu, coś zjeść i w pociąg do Rudy Śląskiej na zajęcia typowo piłkarskie u Michała Nawrata z „Personal Football Assistance”. Wreszcie powrót i w mieszkaniu jeszcze włączałem sobie muzykę i albo się rozciągałem, albo żonglowałem piłką, próbując odtworzyć sztuczki obejrzane w internecie. Do tego kiedy nie grałem w meczu wyjazdowym, po powrocie do Sosnowca, powiedzmy o 1 w nocy, szedłem do klubowej siłowni i ćwiczyłem jakoś do 4 rano. Potem dom, zaraz po obudzeniu bieganie i następnie trening wyrównawczy. Byłem nastawiony na pracę. Tylko to się dla mnie liczyło.

Jakby w trakcie sezonu miał pan obóz przygotowawczy.

Ale też chyba przesadziłem. Zrobiłem sobie badania na nietolerancję pokarmową. Kosztowały 1000 złotych, dla 18-latka to kupa forsy, jednak chciałem mieć wszystko dopilnowane. No i zamówiłem odpowiednią dietę pudełkową, na 2500 kalorii. Tylko że przy tym, co robiłem, to było za mało. Pamiętam jak przyjechała w odwiedziny mama i pojechaliśmy do marketu, bo ja w lodówce miałem tylko te pudełka. I zemdlałem w sklepie.

Jak to?

Osunąłem się na lodówkę. Jakbym dostał cios. Prawie identycznie. Zamroczyło mnie, ścięło z nóg, ale błyskawicznie oprzytomniałem i się podniosłem. Mama się przestraszyła. Uspokajałem ją, że spokojnie, po prostu za mało zjadłem. „Wracajmy do domu, zjem coś i będzie dobrze” – mówiłem. I faktycznie, mama ugotowała mi normalne jedzenie i pomogło.

Czesław Michniewicz i mistrzostwo zdobyte na Łazienkowskiej. To nie plan, a wspomnienie z czasów pracy w Zagłębiu Lubin. Co się potem popsuło?

– Nie wiem, jaki dzisiaj jest Michniewicz. Czy ma podobną fantazję, energię i pozytywną zuchwałość, co wtedy. Wiem natomiast, że nie ma przy nim asystenta Rafała Ulatowskiego, a oni w mistrzowskim sezonie tworzyli doskonały tandem. Na rozstaniu w swojej pracy stracił i jeden, i drugi. Michniewicz zarzucił mu nielojalność, obraził się na niego. Nie zamierzam tego oceniać, zgadywać, który miał rację. Powiem tylko tyle, że gdy po zwolnieniu Michniewicza zaproponowałem Ulatowskiemu, żeby go zastąpił, on odpowiedział, że musi mieć akceptację Cześka. Poszedł na dół do szatni zapytać. Za jakiś czas wrócił i mówi: „Trener Michniewicz się zgodził, mogę wziąć tę drużynę”. Dlatego nigdy nie rozumiałem, co się między nimi wydarzyło, ale tym bardziej po 13 latach nie zamierzam w to wnikać. Obaj na tym stracili i to zawsze będę powtarzał – upiera się Pietryszyn. Michniewicz odchodził z Zagłębia skłócony ze „starszyzną” w drużynie. – Zwracałem mu uwagę, że nie można piętnastu zawodnikom obiecywać, że będą grali w podstawowej jedenastce, bo może być pewny, iż czterech będzie niezadowolonych, co przełoży się na atmosferę w szatni. W takiej sytuacji potrzebna jest asertywność. To był jeden z powodów późniejszych problemów trenera z zawodnikami – uważa Pietryszyn, dodając, że Michniewiczowi zabrakło pomysłu na restrukturyzację drużyny. Nie zaproponował go w rozmowach z radą nadzorczą. 

Mamy także rozmowę z Arturem Płatkiem. Dyrektor sportowy Górnika Zabrze podsumowuje letnie transfery w zespole. Zarówno do, jak i z klubu.

ŁUKASZ OLKOWICZ: Jest pan zadowolony z okna transferowego Górnika?

ARTUR PŁATEK: Zawsze może być lepiej. Nie wszystko, co zamierzaliśmy, udało się zrobić. Miała na to wpływ dynamika, to, co się działo na rynku transferowym oraz uwarunkowania spowodowane pandemią.

Górnik musiał zacisnąć pasa?

Zgadza się. W porównaniu do poprzedniego sezonu zmniejszyliśmy budżet płacowy na zawodników pierwszej drużyny o 30-35 procent. Ma to oczywiście związek z sytuacją, w jakiej przyszło nam żyć. Mniej jest kibiców na trybunach, wszędzie trzeba szukać oszczędności.

Latem odeszło też pięciu zawodników. Angulo, Jirka, dwóch Greków, czyli Giakoumakis i Vassil, a później Bochniewicz.

Prawie połowa drużyny, trudno to było skompensować. Skupiliśmy się na tym, żeby więcej nie tracić zawodników, bo pojawiły się oferty na jednego czy dwóch kolejnych.

A transfery w drugą stronę?

Zakładaliśmy, że to będą zawodnicy od razu do grania, jak Alex Sobczyk czy Bartek Nowak. Szybko wkomponowali się do zespołu.

Za Nowakiem chodził pan od roku.

I wychodziłem za darmo.

Jeszcze zimą trzeba było za niego zapłacić 700 tysięcy złotych.

R z a d k o zdarza się, żeby takiego zawodnika pozyskać za darmo, dlatego tym bardziej cieszę się z tego transferu. Najważniejsza okazała się rozmowa z Bartkiem, przekonanie go do projektu, jaki powstał z Zabrzu. Dziś obie strony są zadowolone. Aczkolwiek z tej typowo sportowej strony powiem, że on gra teraz na 50 procent swoich możliwości.

Raków Częstochowa został liderem Ekstraklasy po raz pierwszy w historii. Jak na ten sukces zapatrują się jego autorzy i co do niego doprowadziło?

Trzeba przyznać, że latem dyrektor sportowy RKS Paweł Tomczyk nie próżnował. Sprowadził do klubu dwunastu nowych graczy, a jedenastu odeszło. Nie można jednak powiedzieć, że w klubie dokonała się rewolucja, bo opuścili go głównie zmiennicy albo zawodnicy, którzy stracili miejsce w wyjściowym składzie. Znakomitymi ruchami transferowymi są na razie: ofensywny pomocnik Marcin Cebula (3 bramki i 3 asysty w tym sezonie), napastnik Vladislavs Gutkovskis (7 meczów, 5 goli) czy stoper Maciej Wilusz. Cała trójka świetnie wkomponowała się w oryginalne ustawienie trenera Papszuna, czyli formację 1-3-4-3. Kiedy doda się do tego fenomenalną dwójkę z Bałkanów, czyli sprowadzonych zimą prawego wahadłowego Frana Tudora (2 asysty) i rozgrywającego Davida Tijanicia (3 trafi enia i tyle samo asyst) oraz przypomni się, że od dłuższego czasu o sile Rakowa stawią Czesi Tomaš Petrašek (2 gole) i Petr Schwarz (2 bramki i asysty), wychodzi na to, że w Częstochowie zbudowano bardzo silny zespół, który może skutecznie powalczyć z każdym zespołem w ekstraklasie. – Byłem pewny, że obecny sezon będzie lepszy. Podpowiadała mi to logika. Wyciągnęliśmy też wnioski z niektórych błędów. Mówię tu też o transferach do klubu. Po prostu teraz mam przekonanie, że posiadamy w drużynie lepszych zawodników niż przed rokiem. Z letniego okna jestem zadowolony tak w 70-75 procentach. Można powiedzieć, że większość naszych celów transferowych udało się zrealizować – przyznaje Świerczewski.

Oho, prezes Wisły Płock zapowiada, że Radosław Sobolewski ma bezpieczną posadę i pełne zaufanie. Jak znamy nasze realia, to pierwszy sygnał, że coś jest nie tak.

– W tej chwili nie ma tematu odejścia z klubu trenera Radosława Sobolewskiego – zapewnia prezes Tomasz Marzec. – Jestem zwolennikiem długofalowej pracy. Uważam, że każdy szkoleniowiec musi mieć czas na wprowadzenie swojego pomysłu na grę, swojej fi lozofi i i taktyki. Wolę, żeby przy ewentualnym kryzysie mógł z niego wyjść. Świetnym przykładem jest tutaj Waldemar Fornalik w Piaście Gliwice. W jednym z pierwszych swoich sezonów w tym klubie bronił się do ostatniej kolejki przed spadkiem, a później jego drużyna nie schodziła z podium. Przypomnę, że rozgrywki 2018/19 zakończyła jako mistrz Polski. Tego wszystkiego by nie było, gdyby ktoś wcześniej nie wytrzymał ciśnienia w Gliwicach. Szkoleniowca trzeba rozliczać po dłuższym okresie pracy. Trener Sobolewski nadal ma pełne poparcie władz klubu. Wierzymy w jego wizję i to, jak chce pracować – dodaje Marzec.

Arkadiusz Pyrka coraz mocniej rozpycha się w składzie Piasta Gliwice. Jakie były jego początki? Już w juniorach Broni Radom wyróżniał się na tle kolegów.

W ogóle nie jestem tym zaskoczony. Od zawsze był tytanem pracy – zdradza Marek Siwak, trener juniorów Broni. Siwak prowadził Pyrkę przez pięć lat. Pierwsze skojarzenie, jakie ma z graczem Piasta, to niesamowite warunki motoryczne. W Radomiu co pół roku młodzi zawodnicy mieli robione testy sprawnościowe. Jednym z zadań był bieg na 30 metrów. – Arek miał chyba 14 czy 15 lat i udało mu się zejść poniżej czterech sekund. A to czas, który osiągają seniorzy – opowiada trener juniorów radomskiej drużyny. Szybkość przydaje się Pyrce w tym, co w futbolu lubi najbardziej – dryblingu. – Był mistrzem gry jeden na jednego. Nie hamowałem go, bo to ważny element, ale czasem aż prosiło się, żeby go nieco przyhamować, bo chęć minięcia rywala była silniejsza od wyboru lepszej opcji i podania do kolegi – wspomina z uśmiechem Siwak. Mimo kilku rozmów, nie udało się całkiem przekonać Pyrki do częstszego zerkania w stronę lepiej ustawionych zawodników. 

Filip Laskowski dziś gra w Ekstraklasie z Podbeskidziem Bielsko-Biała, ale młodzieżowiec mógł trafić do ligi znacznie wcześniej. W przeszłości był na testach w Zagłębiu Lubin.

Trzy lata temu wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. 16-letni Laskowski był o krok od transferu do Zagłębia Lubin. – Trafi łem na tygodniowe testy. Pod koniec jeden z trenerów powiedział: „Chciałbym, żebyś pojechał z drużyną rocznika 2001 na turniej do Budapesztu”. Na Węgrzech okazaliśmy się najlepsi. Z Zagłębia odzew był pozytywny. Usłyszałem, że będą negocjować mój transfer, ale do transakcji nie doszło. Do dziś nie wiem, co się wtedy stało – wspomina pomocnik. W Zagłębiu, mającym czołową akademię w kraju, Laskowski mógł się rozwinąć. Może to właśnie w klubie z Lubina spełniłby marzenie o grze w ekstraklasie? Nieważne. W najwyższej lidze zadebiutował 23 sierpnia tego roku (porażka 2:4 w Zabrzu z Górnikiem), jako piłkarz Podbeskidzia. Jeszcze wcześniej, po awansie do elity, Laskowski udowodnił, że ma smykałkę nie tylko do piłki, ale i do muzyki.

Super Express

Wciąż echa kadry. Mateusz Klich w rozmowie z „Superakiem” mówi o ostatnim spotkaniach reprezentacji Polski i swojej pozycji w drużynie Jerzego Brzęczka.

„Super Express”: – Przeciwko Włochom i Bośni zagrałeś jako „10” (ofensywny pomocnik). Czy to pozycja, na której czujesz się najlepiej i najbliżej temu, jak grasz w Leeds?

Mateusz Klich: – Grając na tej pozycji, mogłem wyżej zaatakować defensywnych pomocników rywala, agresywniej do nich podejść i być bliżej ich bramki. Podobnie gram w Leeds, chociaż nie do końca. Tam gram na pozycji 8 i trójką środkowych pomocników gramy wysokim pressingiem. W k a d r z e byłem bliż ej Rober t a Lewandowskiego i bramki rywali. Wyglądało to chyba nieźle, choć może być jeszcze lepiej.

– Podpiszesz się pod słowami, że w kadrze „pozycja dla Klicha to dycha”?

– Podpiszę się pod każdą pozycją, bo chcę grać w kadrze, a gdzie trener mnie ustawi, to zależy od niego. W meczu z Bośnią wyglądało to lepiej, bo cała drużyna grała dobrze, a wiadomo, że wówczas gra się łatwiej.

– Coraz lepiej rozumiesz się z Robertem Lewandowskim…

– Im bliżej jestem „Lewego” na boisku, tym łatwiej podać mu piłkę. A jeśli mu się poda, to zazwyczaj strzeli gola, skoro zdobył ich już kilkaset w karierze. Nie muszę zresztą tłumaczyć, jak ważnym jest on ogniwem drużyny.

Sport

Sympatyczna ciekawostka od „Sportu”. Relację z pierwszego meczu Górnika z Rakowem w Ekstraklasie napisał… obecny prezes zespołu z Zabrza, Dariusz Czernik.

W drugiej połowie mecz przypominał… obronę… Zabrza, „górnicy” mieli bowiem poważne kłopoty z przejściem środkowej linii boiska. Po meczu większość graczy gospodarzy siadła na murawie szczęśliwa tylko z tego, że te niezwykle trudne 90 minut już za nimi” – relacjonował tamto starcie „Sport”, piórem obecnego prezesa zabrzańskiego klubu Dariusza Czernika, który stawiał wtedy pierwsze kroki w dziennikarstwie. Swoją relację opatrzył symptomatycznym tytułem „Dołek”. Autorem jedynego gola w tamtym spotkaniu był Andrzej Orzeszek, wtedy czołowy napastnik Górnika. W zabrzańskim zespole grali m.in. Tomasz Hajto, Jerzy Brzęczek, Tomasz Wałdoch, Dariusz Koseła czy Marek Szemoński. To była mocna „paka”. Beniaminek przeciwstawił wtedy ogromną ambicję i determinację. W drugiej połowie sytuacje mieli Piotr Bański, Sebastian Synoradzki i Marek Pawlak, ale Dariusz Klytta – stojący między słupkami bramki gospodarzy – zdołał zachować czyste konto. Mecz na starym stadionie w Zabrzu oglądało 4103 widzów. 

Rozmowa z Markiem Papszunem. Trener Rakowa Częstochowa mówi m.in. o tym, żeby nie robić brutala z Macieja Wilusza.

Rozstanie z zawodnikiem nie za każdym razem jest miłe. Czytając wypowiedzi Macieja Domańskiego oraz Dawida Szymonowicza dla Weszło czy już dość dawną Dariusza Formelli dla Przeglądu Sportowego można odnieść wrażenie, że nie byli oni do końca zadowoleni ze sposobu rozstania z klubem i nie zawsze rozumieli powody rozstania.

– Nie widzę nic w tym złego. Żaden z nich nie powiedział, że się z nim pokłóciłem czy skonfliktowałem. Nie powiedzieli, że ich wyrzuciłem czy w jakikolwiek sposób obraziłem. To normalna sprawa, mogę wyjaśnić, jak to działa. Zawodnik przegrywa rywalizację sportową na boisku i nie rozumie, co się dzieje. Co tu można rozumieć? Coś się zadziało, przegrywa rywalizację sportową i nie może się z tym pogodzić. Nie przyjmuje do wiadomości, że był po prostu słabszy od kolegi z zespołu, ciężko mu się do tego przyznać. Jest to subiektywna ocena. Ciężko się przyznać, że się poniosło sportową porażkę. Rozumiem tych zawodników, że nie mogą się pogodzić, iż musieli odejść z klubu. Nie mam do nich żadnej urazy, rozstaliśmy się w normalnej atmosferze. Teraz spotykamy się na meczach, też obserwuję, jak grają i jak się rozwijają w innych zespołach. Zobaczymy, co przyniesie czas: czy się pomyliłem, czy podjąłem dobrą decyzję i oni byli po prostu za słabi. W takim zespole jak Raków sobie nie poradzili. Najwyraźniej rywalizacja była dla nich zbyt duża.

Tylko na jednej w Rakowie jej nie ma, czyli na pozycji pół-lewego środkowego obrońcy, ponieważ tam jest doświadczony Maciej Wilusz, jednak niektóre jego decyzje, jak w meczu z Legią czy z Podbeskidziem, były błędne. Nie ma pan wrażenia, że Wilusz na boisku zachowuje się zbyt brutalnie?

– Widzę, że uległ pan presji ze strony kibiców i ich nagonki. Nie interpretuje pan tego dobrze, bo widział pan zdjęcie kostki i sam efekt zdarzenia (chodzi o spowodowanie urazu Maksymiliana Sitka z Podbeskidzia – dop. red.). Mógłbym pokazać zdjęcia innych urazów, odniesionych bez kontaktu z przeciwnikiem, które w skutkach były dramatyczne, a nikt zawodnika nie dotknął, po prostu źle stanął i skręcił staw skokowy. Jeżeli ktoś ma trochę więcej wiedzy o anatomii, to wie, że czasami wystarczy lekko skręcić staw, pęka torebka stawowa – to duży wylew, obrzęk – i wygląda bardzo źle, ale nie musi być wcześniej żadnego wejścia rywala. Zrobiono z tego nie wiadomo co, a to było po prostu starcie, w którym chłopakowi podwinęła się stopa, krawędziował, źle stanął i oczywiście nie najlepiej to w skutkach wyglądało. Trzeba jednak popatrzeć na całą tę sytuację. Maciek źle przyjął piłkę, następnie doszło do pojedynku. Oczywiście, był spóźniony i sfaulował chłopaka, ale to się na boisku zdarza, bo to sport kontaktowy. Jednak robienie z niego brutala po jednym, przypadkowym wejściu jest dla mnie chore i ta sytuacja jest dla mnie po prostu nienormalna. Z Legią dostaje dwie żółte kartki, nie robiąc Luquinhasowi krzywdy, wręcz przeciwnie. To były miękkie, taktyczne faule, za które otrzymuje dwie żółte kartki i gramy całą połowę w osłabieniu, jesteśmy mocno ukarani. Oczywiście abstrahuję od tego, czy to była słuszna decyzja, czy też nie. Był spóźniony, ale nic temu chłopakowi nie zrobił, więc te opinie i ta nagonka na Wilusza jest absurdalna i krzywdząca. Do takich zdarzeń dochodzi ciągle, a pokazywanie i wyłuszczanie takich zdjęć jest niesprawiedliwe w stosunku do Maćka.

Co musi poprawić Piast Gliwice, żeby wrócić do formy z poprzedniego sezonu? Odpowiedzi na to pytanie szuka Krzysztof Brommer.

Celowniki do wyregulowania

To nie jest tak, że Piast nie stwarza sobie sytuacji lub nie oddaje strzałów. Wbrew pozorom, gliwiczanie w tym sezonie mieli więcej meczów z dużą liczbą uderzeń niż takich bez zagrożenia pod bramką rywali. Zarówno w europejskich pucharach, jak i w lidze potrafi li oddawać nawet po 20 strzałów. Problem w tym, że zdecydowana większość mijała cel, a kilka razy piłka obijała słupki i poprzeczki, co też wliczane jest w statystykę strzałów niecelnych. Gliwiczanie muszą więc nauczyć się lepiej strzelać i wykorzystywać sytuacje z zimną krwią.

Stałe fragmenty gry

To zawsze była silna broń drużyn trenera Waldemara Fornalika. Dzięki zabójczym stałym fragmentom gry jego drużyny – czyli Ruch Chorzów i Piast – zdobywały medale. Wykonawców nigdy nie brakowało, egzekutorów też nie. Pomysłów? Również. Ostatnio jednak w tym elemencie z gliwiczanami dzieje się coś niedobrego. Udany rzut wolny? Lipski w meczu I rundy eliminacji Ligi Europy z Dynamem Mińsk. Rzut rożny? Ostatnio było z tym bardzo słabo. To są jednak elementy, które można i należy poprawić podczas treningów. Dwutygodniowa przerwa z pewnością mogła pomóc.

Napoli zostało ukarane walkowerem za mecz z Juventusem, jednak nie składa broni. We Włoszech trwa pozaboiskowa walka o punkty na linii południe – północ.

O przełożenie meczu można wnioskować przy 10 zakażeniach. W Napoli nie było takiej sytuacji i zespół miał przyjechać do Turynu nie oglądając się na decyzję miejscowych władz sanitarnych. Tak uznały władze ligi i na to powoływał się Juventus, którego zawodnicy wyszli na boisko żeby dopełnić formalności, ale grać nie mieli z kim. W środę została opublikowana licząca siedem stron decyzja sędziego sportowego Gerarda Mastrandrei. Dwa artykuły 53 i 55 Wewnętrznego Regulaminu Organizacyjnego Federacji Piłki Nożnej sprawiły, że ukarano Napoli walkowerem i „z automatu” odjęto mu punkt. Klub z Neapolu nie stracił dotąd na boisku punktów i gola, a stało się tak po decyzji przy zielonym stoliku. Decyzja została ogłoszona, jednak nikt nie ma wątpliwości, że to dopiero „pierwsza połowa” sporu. Mecz trwa 90 minut, ale ten Juventusu z Napoli będzie trwał wiele tygodni. Teraz ruch należy do Napoli, które ma miesiąc na złożenie odwołania, a jeśli nie zostanie rozpatrzone pozytywnie, klub będzie walczył w dalszych instancjach aż do CAS (Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy do spraw Sportu). Prezes Aurelio De Laurentiis nie odpuszcza i będzie walczył do upadłego, bez względu na czas i koszty. Jest gotowy na długą batalię sądową.

Gazeta Wyborcza

Kolejna rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem, jednak tym razem skupiona wokół reprezentacji Polski. Jak prezes PZPN podchodzi do deprecjonowania Krychowiaka i Zielińskiego?

Grzegorz Krychowiak ma kryzys formy…

– Już słyszałem takich, którzy uważają, że Krychowiak i Piotr Zieliński nie są kadrze potrzebni. Przecież to jakiś nonsens. My, Polacy, lubimy się odbijać od ściany do ściany. 10 dni temu Boniek i Brzęczek w ogóle nie znali się na piłce, a kadra nie miała nic: ani trenera, ani piłkarzy, ani młodych mogących ją pociągnąć. A po trzech meczach jesteśmy nagle bardzo mocni. I chcemy skreślać piłkarzy tak dobrych jak Krychowiak i Zieliński. Zgoda: niech czują presję młodszych, niech wiedzą, że w reprezentacji niczego nie dostaną za zasługi. Ale wciąż są znakomitymi piłkarzami bez których kadra byłaby słabsza.

W marcu Polska zagra trzy mecze eliminacji mundialu w Katarze. Szeroka kadra będzie potrzebna.

– Tak. Zwłaszcza w czasach pandemii, gdzie stopień niepewności jest podwyższony. Ja się cieszę, bo widzę młodych graczy, którzy lubią mieć piłkę. Minęły czasy, gdy defensywny pomocnik to był osiłek od przerywania akcji. Moder jest wysoki, silny, ale też szybki, sprawny i dobrze wyszkolony. On nie pozbywa się piłki w panice, ale w nią gra. Drużyna jest tak silna jak jej druga linia. Kto decyduje o klasie Włochów? Verratti, Jorginho, Barella. Im więcej pomocników takich jak Moder, Klich czy Linetty, których gra kombinacyjna nie przeraża, tym lepiej dla reprezentacji Polski.

To jaką mamy drużynę?

– Ambitną, waleczną, wyrównaną, która nie boi się harówki. Ale ta drużyna potrafi coś więcej, niż tylko biegać za piłką. W meczach z Finlandią i Bośnią dominowała w ataku pozycyjnym. Mnie nieustannie zadziwia Lewandowski. Nie ze względu na gole i asysty, ale z powodu chęci do gry. On nie tkwi w polu karnym, ale nieustannie szuka piłki poza nim, chce pomagać przy rozgrywaniu. To jest skarb, jakiego inne drużyny nie mają. Tylko nie popadajmy w jakąś euforię, żebyśmy potem nie obudzili się z ciężkim kacem.

Fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...