Reklama

Arka i ŁKS tak jak w Ekstraklasie – nudno, niedokładnie, bez pomysłu

redakcja

Autor:redakcja

10 października 2020, 15:29 • 4 min czytania 39 komentarzy

Nieprawdopodobnie męczący był ten hit I ligi. Arka Gdynia gościła u siebie ŁKS Łódź i mieliśmy pełne prawo spodziewać się fajerwerków. Dwa mocne zespoły, które zdążyły już zagrać w I lidze parę prawdziwych koncertów. Sporo zawodników o wysokiej jakości, przynajmniej jak na standardy zaplecza Ekstraklasy. Dwaj trenerzy z pomysłem na swoje drużyny. No i co? 

Arka i ŁKS tak jak w Ekstraklasie – nudno, niedokładnie, bez pomysłu

No i dostaliśmy dokładnie to, co ŁKS i Arka oferowały kibicom również w zeszłym sezonie. Faule. Niedokładne podania. Faule. Przeciągnięte centry. Faule i przyjęcia w aut. Faule i dryblingi poza linię boczną. No i faule.

Ba, nawet sędzia Damian Sylwestrzak dostosował się poziomem do widowiska i kilkukrotnie podejmował co najmniej specyficzne decyzje. Od niego zresztą zacznijmy, bo mamy spore wątpliwości zwłaszcza przy dwóch ostrych wejściach Jana Sobocińskiego w polu karnym. Z jednej strony – w obu przypadkach czysto blokował piłkę, w tym momencie nie było mowy o faulu. Ale robił to jednocześnie z takim impetem, że wpadł najpierw w Kamila Mazka, a następnie w Szymona Drewniaka. Zastanawiamy się, czy przy wideoweryfikacji sędzia nie zdecydowałby się na podyktowanie rzutu karnego, zwłaszcza, że w środku pola Sylwestrzak odgwizdywał dzisiaj najlżejsze kontakty pomiędzy piłkarzami, na co wściekał się przez całą pierwszą połowę Bartosz Kwiecień.

Wydaje się za to, że słusznie nieuznany został gol dla Arki – w momencie strzału, który trafił w słupek, Marcus Da Silva z pewnością był na pozycji spalonej. Ten ostatni zresztą zasłużył dzisiaj na największe pochwały. Jedyny okres w miarę ciekawej gry, to te parę minut tuż po jego wejściu, gdy Arka kilkukrotnie groźnie atakowała bramkę Arkadiusza Malarza. Poza nim trudno w ogóle kogokolwiek wyróżnić. Gdynianie stworzyli sobie przez 90 minut jakieś cztery sytuacje, wszystkie po centrach. ŁKS jedną, po kontrze.

KOT MALARZ

Ale przy tych stałych fragmentach Arki trzeba chwilę przystanąć. O ile strzały w drugiej połowie, zwłaszcza Dancha, powinny być celniejsze, o tyle w pierwszej połowie Łódzki KS po raz kolejny został uratowany przez Arkadiusza Malarza. To w jaki sposób zainterweniował przy strzałach Marciniaka i Młyńskiego, zasługuje na ogromne pochwały, zwłaszcza, że przecież to interwencje oparte na zwinności i refleksie. Zachować w wieku 40 lat obie te cechy na tak wysokim poziomie – kapelusze z głów, panie Arku.

Reklama

Pod drugą bramką było zdecydowanie nudniej, tak naprawdę Daniel Kajzer wykazać mógł się dopiero w końcówce, gdy po głupiej stracie Drewniaka ŁKS ruszył z kontrą w czterech piłkarzy na dwóch obrońców. Trąbka przytomnie oddał do Pirulo, ten okropnie zakręcił Kasperkiewiczem, ale jego uderzenie świetnie wybronił bramkarz Arki. Poza tym? Łodzianie bez argumentów. Kiepsko wyglądał Sekulski, zwłaszcza biorąc pod uwagę zwalnianie akcji poprzez jego niekończące problemy z przyjęciem piłki. Niczego ciekawego nie zaprezentował Gryszkiewicz, kompletnie nie dziwi, że szansę debiutu otrzymał ściągnięty w tym tygodniu z rezerw Jakub Romanowicz. Poniżej swojego poziomu zagrał Pirulo. Tyle wystarczyło, by ŁKS praktycznie nie mógł zaprezentować swojej ulubionej klepanki-bujanki.

Na pewno sporą robotę w cieniu wykonali Kwiecień a następnie Deja – Pirulo dzisiaj nie byłby w stanie wejść pod prysznic, bo już siedziałby tam któryś z pomocników Arki. Momentami ta dysproporcja aż rzucała się w oczy – tłumy żółtych koszulek wokół Pirulo i Domingueza, kompletnie niekryty Gryszkiewicz. Jak pokazał mecz – bardzo słusznie.

ŁKS NIEPOKONANY, ARKA POTRZEBUJE PUNKTÓW

Liczyliśmy na dobre widowisko, to prawda, ale liczyliśmy też, że wreszcie będziemy mogli trochę więcej powiedzieć o ŁKS-ie. Łodzianie do tej pory grali głównie z drużynami reprezentującymi ligowy dżemik, może poza Widzewem i Odrą Opole. Teorie były dwie: ŁKS teraz wyjdzie na Arkę i nagle okaże się, że król jest nagi. Gdynianie skarcą bezlitośnie drugiego ze spadkowiczów i tak skończy się sen o bezproblemowym powrocie do najwyższej ligi. Druga zakładała, że wręcz przeciwnie, ŁKS również Arkę popchnie i po raz ósmy – w ósmej kolejce – pokaże, że do tej ligi nie pasuje.

Żadna z tych tez potwierdzenia nie znalazła. ŁKS zagrał dużo słabiej niż w poprzednich meczach, przede wszystkim ostrożniej i bardziej defensywnie. Ale jednocześnie wywiózł punkt z terenu faworyta całej ligi, a gdyby Pirulo oddał od razu piłkę do Trąbki przy tej jedynej kontrze – mógłby pokusić się o komplet punktów. Poza tym utrzymać tytuł niepokonanego po 9 meczach w sezonie – ośmiu ligowych i Pucharze Polski – to nie jest taka prosta sprawa.

Arka? Gra się poprawiła, ale to trzeci kolejny mecz bez zwycięstwa. Co gorsza, trudno nazwać te okazje gospodarzy jakimiś przebłyskami ofensywnego geniuszu. Gdynianie potwierdzili po prostu, że potrafią rozegrać stały fragment. Przydałoby się do tego dołożyć coś z gry, a przede wszystkim – przydałoby się dołożyć wreszcie skuteczność, gole, a potem także punkty. W tym momencie bowiem podopieczni Ireneusza Mamrota ciągną serię 270 minut bez strzelonej bramki.

Sporo może nam powiedzieć następna kolejka. Arka jedzie na teren nieprzekonującego Stomilu, ŁKS przyjmuje u siebie Koronę Kielce. Oby kibice nie byli skazani na powtórkę takiego widowiska jak dziś.

Reklama

Arka Gdynia – ŁKS Łódź 0:0

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

39 komentarzy

Loading...