Reklama

Bach, bach, Karabach. Siedmiominutowa weryfikacja polskiego futbolu

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 września 2020, 09:05 • 20 min czytania 23 komentarzy

W czwartek Legia Warszawa zmierzy się z Karabachem Agdam w ramach czwartej rundy eliminacji do Ligi Europy. Dziś nikt o zdrowych zmysłach oczywiście nie zlekceważy mistrzów Azerbejdżanu. Przeciwnie – znajdzie się wielu, którzy upatrują w nich faworytów konfrontacji z „Wojskowymi”. Karabach regularnie występuje w fazie grupowej LE, ma za sobą również epizod w Champions League. Azerska ekstraklasa w rankingu współczynników UEFA wyprzedziła polską. Ale nie zawsze podchodziło się do oponentów z tamtych rejonów świata z takim respektem. Spojrzenie licznych polskich kibiców na pucharowe potyczki z klubami ze wschodu uległo jednak ostatecznej zmianie latem 2010 roku. Gdy właśnie Karabach udzielił bolesnej lekcji pokory Wiśle Kraków. Nie tylko wygrywając z nią dwumecz, ale bezdyskusyjnie ją deklasując.

Bach, bach, Karabach. Siedmiominutowa weryfikacja polskiego futbolu

Bezpośrednio po meczu odbiór porażki z Karabachem był taki, że to kompromitacja tego samego kalibru co wcześniej Levadia. Druga taka wpadka Wisły w pucharach z rzędu. Dopiero przyszłość pokazała, że Karabach nieprawdopodobnie się rozwinął. I radził sobie w Europie lepiej chyba od wszystkich polskich zespołów – mówi Bartosz Karcz, dziennikarz „Gazety Krakowskiej”.

Z kolei Maciej Żurawski, który latem 2010 roku rozpoczynał swoją drugą, znacznie mniej udaną przygodę z Wisłą, wspomina: – Lekceważenia nie było, ale Karabach jednak nas trochę zaskoczył. Przede wszystkim świetnym przygotowaniem fizycznym, ale też technicznym. Taką ogólną dynamiką swoich akcji. Jednak nawet po porażce w pierwszym meczu byliśmy pewni, że odwrócimy losy tej rywalizacji. Że mimo wszystko awansujemy. Rzeczywistość okazała się, niestety, zupełnie inna.

Powrót Kasperczaka

Sezon 2009/10 zaczął się dla Wisły Kraków od kompromitacji, która spokojnie może aspirować do miana eurowpierdolu wszech czasów. „Biała Gwiazda” w drugiej rundzie eliminacji do Champions League poległa w dwumeczu z Levadią Tallin. Tak naprawdę stało się już wówczas jasne, że dni Macieja Skorży na stanowisku szkoleniowca klubu są policzone. Oczywiście trener miał poważne argumenty na swoją obronę – dwa razy z rzędu wygrał z Wisłą mistrzostwo kraju – ale nie było przecież tajemnicą, że Bogusław Cupiał triumfy na krajowym podwórku traktował jako psi obowiązek zespołu. Jednocześnie oczekiwał sukcesu na europejskiej arenie. Wymarzonego awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Klęska w konfrontacji z Estończykami nieodwracalnie zerwała zatem nić zaufania na linii trener – właściciel. I tak może dziwić, że Skorża po porażce z Levadią utrzymał posadę jeszcze przez kilka ładnych miesięcy. Do rozstania doszło w marcu 2010 roku.

KURSY NA LEGIA – KARABACH W TOTALBET. LEGIA 1.92 – REMIS 3.55 – KARABACH 4.10

Reklama

Skorża pozostawił Wisłę na pierwszym miejscu w ligowej tabeli, co też wiele mówi o tym, jaki stosunek do wyników osiąganych w Ekstraklasie miał Cupiał. Aczkolwiek nie da się ukryć, że „Biała Gwiazda” nie dominowała już nad resztą stawki jak dawniej. W sezonie 2007/08 podopieczni Skorży zdobyli mistrzowski tytuł z czternastoma punktami przewagi nad wiceliderem. Przegrali tylko jeden mecz z trzydziestu, po prostu pozamiatali krajową konkurencję. W kolejnym mistrzowskim sezonie ten zapas był już zdecydowanie skromniejszy – trzy punkty przewagi nad wicemistrzem, pięć nad trzecim zespołem. Rywalizacja się w znacznym stopniu wyrównała.

Po dwudziestu kolejkach sezonu 2009/10 – czyli w momencie zwolnienia Skorży – krakowska drużyna miała na swoim koncie 41 oczek. Zdążyła przegrać pięć spotkań w lidze (tyle samo co z dwóch poprzednich sezonach razem wziętych) i zremisować trzy. Bezpośrednim pretekstem do zmiany trenera był fatalny start rundy wiosennej. Wisła najpierw przegrała z GKS-em Bełchatów, potem z Arką Gdynia.

Bezbramkowy remis z Jagiellonią Białystok przelał czarę goryczy.

Maciej Skorża z kibicami Wisły Kraków

Nie ma żadnego konfliktu. Może przez te wyniki media się tak rozpisują. Nam potrzeba zwycięstwa – mówił po meczu Patryk Małecki. – Mam nadzieję, że trener Skorża zostanie. Jestem w młodym wieku, ale mogę stwierdzić, że nie ma lepszego trenera w Polsce. W ciągu dwóch i pół roku zdobył z nami dwa mistrzostwa. Ten sezon jeszcze trwa i wierzę, że zdobędziemy razem trzecie.

Reklama

Płonne były to nadzieje. Zarówno jeżeli chodzi o pozostanie trenera, jak i mistrzowski tytuł.

Macieja Skorżę zastąpił szkoleniowiec doskonale przy Reymonta znany. Henryk Kasperczak. 64-letni już wówczas trener powrócił do Wisły po sześciu latach. I z jednej strony ponowne zatrudnienie Kasperczaka wywołało naturalną radość. Odżyły wspomnienia spektakularnych zwycięstw „Białej Gwiazdy” w Pucharze UEFA. Henri po prostu dobrze się kojarzył. Z drugiej jednak strony – pojawiło się także sporo uzasadnionych wątpliwości. Zdumiewał właściwie sam fakt, że Kasperczak zdołał w ogóle dojść do porozumienia z Cupiałem. Nie było bowiem wielkim sekretem, że szkoleniowiec w 2004 roku rozstał się z Wisłą w fatalnej atmosferze. Później sądził się nawet z klubem o pieniądze. Cupiał wygrał sprawę i nie musiał wypłacać Kasperczakowi kilkuset tysięcy złotych, których domagał się trener.

Jeżeli chodzi o moją relację z właścicielem klubu, to chcę potwierdzić, że miał wszelkie prawa dobierać sobie swoich współpracowników. Właściciel w okresie moich niepowodzeń miał także prawo mnie zwolnić. Jeżeli między nami powstały jakieś nieporozumienia, jeżeli popełniałem dużo błędów, to chciałem za to przeprosić. Nie jestem człowiekiem idealnym, doskonałym. Każdy z nas ma momenty słabości – pokajał się Kasperczak po powrocie do Wisły (cytat: historiawisly.pl).

„W trudnym momencie otrzymaliśmy ofertę od trenera Kasperczaka i – po rozważeniu wszystkich okoliczności za i przeciw – podjęliśmy decyzję powierzenia mu funkcji szkoleniowca Wisły”

Tomasz Turzański, szef Rady Nadzorczej Wisły Kraków

Kasperczak nie zdołał jednak całkowicie odzyskać zaufania nowego-starego przełożonego. Tym razem zatrudniono go na całkiem innych zasadach niż za pierwszym podejściem. Z mniejszą gażą i znacznie mniejszym polem manewru, również w porównaniu do bezpośredniego poprzednika. Skorża w Krakowie pełnił rolę managera niemal w brytyjskim stylu, miał sporo do powiedzenia w temacie transferów. Kasperczak podczas swojej pierwszej kadencji też mógł ściągać do Polski wybranych przez siebie zawodników, którzy zresztą często okazywali się kompletnymi niewypałami. Ten układ się zmienił. Klub zabezpieczył się także przed kolejnym procesem. – Umowa, choć zawarta na dwa lata, będzie mogła zostać rozwiązana przez Wisłę praktycznie w każdym momencie – informował „Fakt”.

Ostrożność Wisły względem Kasperczaka była zrozumiała również z innego względu. Trener po odejściu z Wisły jakoś nie potrafił się skutecznie odnaleźć w kolejnych miejscach pracy. Najpierw powrócił na Czarny Ląd, gdzie przez dwa lata prowadził reprezentację Senegalu. Awansował z nią na Puchar Narodów Afryki, prawda, ale został zwolniony w trakcie turnieju, po dwóch meczach fazy grupowej. Potem chwycił za stery w Górniku Zabrze i… spuścił górnośląską ekipę z ligi. Pomimo mocarstwowych planów związanych z inwestycjami spółki Allianz Polska. Kasperczakowi zagwarantowano gigantyczną jak na krajowe warunki wypłatę. Ściągnięto do Zabrza paru jego pupilków. Górnik miał wskoczyć do ligowej czołówki, tymczasem z nieopisanym łoskotem zleciał na zaplecze Ekstraklasy.

To jest coś niesamowitego, że taki zespół spadł. Bo on nie był najgorszy. Włożyłem w tę pracę całe serce – opowiadał załamany Kasperczak na łamach „Polski The Times”. – Zawiodłem. W Zabrzu już zawsze będą mnie obwiniać o spadek.

Żądza rehabilitacji

Po spadku Kasperczak rozwiązał z Górnikiem kontrakt za porozumieniem stron. Co ciekawe, umowa z trenerem zawierała klauzulę pozwalającą mu swobodnie odejść, gdy pojawi się propozycja poprowadzenia reprezentacji Polski. Na co Kasperczak przez całą swoją trenerską karierę liczył, więc nie ma tu nic dziwnego. Klub nie pozostawił sobie natomiast żadnej furtki do zakończenia współpracy ze szkoleniowcem w momencie degradacji. Działacze Górnika musieli liczyć na dobrą wolę i honorowe zachowanie Kasperczaka, bo oczywiście nikt nie wyobrażał sobie, by powierzyć mu misję awansu do Ekstraklasy. Tak wielkim szokiem był spadek.

Dlatego powrót Henriego do Krakowa trudno było traktować jako nadejście rycerza na białym koniu. No i okazało się, że Kasperczak w Wiśle podtrzymał swoją nie najlepszą passę. Wprawdzie szybko zażegnał kryzys strzelecki i wygrał swój pierwszy mecz ligowy, pokonując aż 3:0 Lechię Gdańsk, ale już w Pucharze Polski poległ po dwumeczu z tą samą Lechią. Jeżeli zaś chodzi o kolejne spotkania w Ekstraklasie, było co najwyżej solidnie. „Biała Gwiazda” w meczu na szczycie zremisowała ze ścigającym ją Lechem Poznań. W pozostałych starciach zwykle przechylała szalę zwycięstwa na swoją korzyść, ale często z kłopotami. Ślizgała się tak do dwudziestej siódmej serii spotkań. Wówczas sposób na Wisłę znalazła nieoczekiwanie Korona Kielce. W kolejnym meczu krakowianie po hat-tricku Pawła Brożka zmiażdżyli Legię Warszawa aż 3:0, lecz ich potknięcie w konfrontacji z Koroną nadało finiszowi walki o mistrzostwo nowych emocji.

Demony z początku rundy rewanżowej wróciły – narzekał Arkadiusz Głowacki. Naturalnie nie zdając sobie wówczas sprawy, że to co najgorsze w sezonie 2009/10 było dopiero przed Wisłą.

Henryk Kasperczak podczas treningu „Białej Gwiazdy”

W przedostatniej kolejce ligowych zmagań Wisła zremisowała 1:1 w derbach z Cracovią. Po samobójczej bramce Mariusza Jopa, strzelonej w ostatnich sekundach spotkania. Nie będziemy się nad tym niezapomnianym spotkaniem szczególnie rozwodzić, bo opisaliśmy je już w tekście „Samobój, którzy wstrząsnął ligą”. Krótko podsumowując – Jop swoim szokującym swojakiem strącił Wisłę z pierwszego miejsca w tabeli. Na które już się oczywiście nie udało wiślakom powrócić. Mistrzowski tytuł zgarnął Lech Poznań. – Jesteśmy załamani. Atmosfera jest fatalna, a będzie jeszcze gorzej – komentował wstrząśnięty Paweł Brożek.

Wydawało się prawdopodobne, że wypuszczenie z rąk mistrzowskiego tytułu zaowocuje rychłą dymisją trenera, dla którego był to kolejny już z rzędu kleks w CV. Wisła dysponowała przecież naprawdę mocną kadrą, żeby wymienić takich zawodników jak wspomniani Głowacki i Brożkowie, czy też Marcelo, Junior Diaz, Andraż Kirm, Tomas Jirsak, Wojciech Łobodziński, Radosław Sobolewski, Patryk Małecki, Rafał Boguski. A jednak Cupiał postanowił dać Kasperczakowi okazję do rehabilitacji. Mało tego – w trakcie letniego okienka transferowego kadra „Białej Gwiazdy” została nieźle uzupełniona. No, tak się przynajmniej wówczas niektórym wydawało, co można wywnioskować na podstawie doniesień prasowych z tamtego okresu. Pojawiały się nawet głosy o „kłopocie bogactwa” w ataku. Z klubem pożegnał się Marcelo, sprzedany za ładne pieniądze do PSV Eindhoven, ale Cupiał faktycznie nie stronił od gotówkowych transferów przychodzących.

Problem z obsadą bramki miał rozwiązać Milan Jovanić. Defensywę wzmocnili Gordan Bunoza i Erik Cikos. W kolejnych tygodniach pod Wawel trafili także Dragan Paljić, Andres Lorenzo Rios, Cezary Wilk i Osman Chavez. Wielki powrót zanotował też 34-letni Maciej Żurawski, który wylądował w Wiśle po swoich, nie do końca zresztą udanych, grecko-cypryjskich wojażach. Dzisiaj już wiemy, ilu z tych zawodników realnie wniosło jakość do Wisły. Niewielu. Wtedy jednak obiecywano sobie po nich sporo.

„Nie wiedziałem tak naprawdę czego się po trenerze Kasperczaku spodziewać. Chyba trochę za bardzo żyłem wspomnieniami z tego pierwszego okresu współpracy z trenerem. A to niestety w ten sposób w piłce nie działa. Mijają kolejne sezony, piłka ewoluuje. Zmienia się”

Maciej Żurawski

Problem polegał na tym, że wymienieni wyżej gracze trafiali do klubu za późno. Nie na początku okresu przygotowawczego, lecz w jego trakcie. Tymczasem kiedy z Wisłą pożegnał się również Arkadiusz Głowacki, Kasperczak stanął przed koniecznością totalnego przebudowania linii defensywnej. Nie otrzymał na to odpowiednio dużo czasu. Nie pomogły też urazy Clebera.

To był taki moment zmiany warty w Wiśle – wspomina Karcz. – Po zakończeniu sezonu odeszło dwóch kluczowych piłkarzy, być może najlepszy duet stoperów w tamtej dekadzie. Marcelo został sprzedany do PSV Eindhoven, Głowacki do Trabzonsporu. Ale na tym zmiany się nie kończyły. W kadrze pierwszego zespołu pozostało kilkunastu zawodników. Nie chcę skłamać – trzynastu albo czternastu. Trener Kasperczak robił dobrą minę do złej gry, ale na obozie w Zakopanem nie było możliwości do rozegrania gierki wewnętrznej. No bo nie było dwóch jedenastek. Kuriozalne, skoro mówimy o wicemistrzu Polski, który szykuje się do pucharowych występów. Kasperczak w swoim stylu żartował, że będą grali po sześciu, ale off the record przyznawał, że sytuacja jest niekomfortowa. Drużyna rzeczywiście była potem wzmacniana, lecz co innego porobić transfery za pięć dwunasta, a co innego przygotować zespół i go zgrać.

Wiślacy zaczęli sezon w połowie lipca, od drugiej rundy eliminacji do Ligi Europy. Tam zmierzyli się z litewskim FK Szawle. Rywalem słabiuteńkim, który prawo gry w Europie uzyskał tylko z uwagi na kłopoty finansowe jednego z wyżej sklasyfikowanych zespołów. W pierwszym starciu podopieczni Kasperczaka nie porwali stylem, ale na dobrą sprawę zapewnili sobie awans, triumfując 2:0 na wyjeździe. W rewanżu było już lepiej – Wisła zwyciężyła aż 5:0. Żurawski zapisał na swoim koncie gola i dwie asysty, rozgrzewając publikę jak za dawnych lat. Publikę niezbyt liczną, bo mecz odbył się na Suchych Stawach. – Cokolwiek powiedzieć, rozgrywanie meczów na stadionie Hutnika nie było do końca komfortowe – twierdzi Karcz. – Reymonta to jednak Reymonta.

W kolejnej rundzie czekał już azerski Karabach Agdam. – Nie możemy wyjść z założenia, że to jacyś amatorzy czy kelnerzy – przestrzegał Rafał Boguski. Jakże proroczo. Trener Kasperczak był jednakże większym optymistą: – To niezłe losowanie – zapewniał.

Misja: Baku

Dotychczasowy bilans polsko-azerskich konfrontacji na europejskiej arenie był miażdżąco korzystny na naszą korzyść, co nakazywało skłaniać się raczej w stronę optymizmu Kasperczaka, niż w kierunku zachowawczej postawy Boguskiego. W 1996 roku Hutnik Kraków wyrzucił z Pucharu UEFA ekipę zwaną Buzovna Baku po zwycięstwie 9:0 u siebie. Rok później Widzew Łódź zdemolował Neftci Baku 10:0 w dwumeczu. ŁKS Łódź bezproblemowo uporał się swego czasu z Kapaz PFK, Lech Poznań z Chazarem Lenkoran. Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski miał w 2007 roku pewne problemy ze swoim azerskim oponentem, no ale koniec końców wyszedł z opresji obronną ręką. Co tu dużo mówić – dość powszechne było przekonanie, że polskie kluby to po prostu za wysokie progi dla ekip z Azerbejdżanu. Tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę poziom tamtejszej reprezentacji narodowej.

Ale trzeba pamiętać, że to nie było jedyne polsko-azerskie starcie tamtego lata. W drugiej rundzie kwalifikacji do Champions League mistrzowie Polski z Poznania dopiero po rzutach karnych zdołali wyeliminować Inter Baku. Lech na wyjeździe wygrał 1:0, u siebie zaś poległ i otarł się o klęskę. Sytuację uratował w konkursie jedenastek Krzysztof Kotorowski, ku ekstazie Mateusza Borka i Romana Kołtonia. Był to poważny znak ostrzegawczy dla Wisły. Sygnał, że powtórka z lat dziewięćdziesiątych jest mało prawdopodobna i starcie z Karabachem wcale nie będzie potyczką gołej dupy z batem, jak to było w przypadku Hutnika czy Widzewa.

Walczymy o honor całej naszej piłki – zapowiadał Tahir Gozal, działacz Karabachu.

Bogusław Cupiał i Henryk Kasperczak

Pierwsze spotkanie trzeciej rundy kwalifikacji do Ligi Europy zaplanowano na 29 lipca 2010 roku w Krakowie. Dokładnie rok i tydzień po tym, jak „Biała Gwiazda” skompromitowała się w starciu z Levadią. Wówczas jednak pełną winę za wpadkę wziął na siebie Skorża. Kasperczakowi pozostało zatem wyciągnąć wnioski z pucharowych niepowodzeń poprzednika, a także z własnych, jeszcze sprzed lat. I na ich bazie odprawić Azerów z kwitkiem, najlepiej już po pierwszym spotkaniu zapewniając sobie bezstresowy awans. Rywale również sprawiali wrażenie liczących na najniższy wymiar kary. – Jeśli przegramy jedną bramką, będę usatysfakcjonowany – zapewniał Gurban Gurbanov, szkoleniowiec Karabachu. Pomocnik Emin Imamaliev w jednym z wywiadów zwrócił się o wsparcie do Allaha.

Może te wypowiedzi były tylko zasłoną dymną, a może Azerowie przecenili Wisłę? Trudno dziś powiedzieć. Tak czy owak, pierwszy mecz zakończył się sensacją. Karabach liczył na niską porażkę, tymczasem wywiózł z Polski jednobramkową zaliczkę. Gola na wagę triumfu gości zdobył w 69 minucie spotkania Vuqar Nadirov, który pojawił się na murawie kilkadziesiąt sekund wcześniej. Piłkarze „Białej Gwiazdy” wykazali się sporą nieskutecznością, zwłaszcza w pierwszej połowie. Na dodatek w końcówce czerwoną kartkę obejrzał Gordan Bunoza. I tak dziurawa defensywa Wisły została jeszcze bardziej osłabiona przed rewanżem.

W samej końcówce spotkania rzut karny zmarnował Maciej Żurawski. – Każdy kto strzela rzuty karne musi mieć świadomość tego, że prędzej czy później się pomyli. To jest w jakiś sposób normalne. Element gry w piłkę nożną, niestety. Są kolejne mecze, kolejne rzuty karne do strzelenia. W taki sposób do tego podszedłem – opowiada „Magic”. – W tamtym czasie to był taki mecz, który polska drużyna powinna wygrać. Wiadomo, że to się potem pozmieniało. Może trochę zabrakło koncentracji przed spotkaniem? Człowiek niby jest skoncentrowany, ale jeżeli ma to poczucie, że rywal jest teoretycznie słabszy, to nawet podświadomie może się trochę zdrzemnąć. I faktycznie, tak w tym wypadku było. Trafił się niewygodny przeciwnik, który potrafił wykorzystać nasze błędy.

„Wy jesteście gwiazdorami? Przegrywacie z frajerami!”

kibice Wisły podczas pierwszego meczu z Karabachem

Początek spotkania sugerował, że może i Karabach to nie są jakieś ogórki, ale jednak Wisła jest zespołem lepszym – wspomina Karcz. – Zwłaszcza pierwsze minuty na to wskazywały. Było kilka bramkowych sytuacji. Wyglądało to jak wiele meczów Wisły w lidze ze słabszymi rywalami. Trzeba było zmęczyć przeciwnika, aż w końcu jego defensywa padała. I otwierający gol załatwiał sprawę. Potem wpadał drugi, trzeci. I poszło. No ale z Karabachem nie poszło. Brak skuteczności odbił się czkawką. Azerowie przeczekali nawałnicę i sami zdobyli bramkę. Na dodatek jedenastkę zmarnował Maciej Żurawski, co było dodatkową łyżką goryczy w całej beczce dziegciu.

Przed rewanżowym spotkaniem w Baku obóz Wisły przedstawiał porażkę z Karabachem jako wypadek przy pracy. Normalny na tak wczesnym etapie sezonu. Taką retorykę prezentował podczas konferencji prasowych Kasperczak, wtórowali mu zawodnicy. Aczkolwiek wszyscy dobrze zdawali sobie sprawę, że sytuacja jest cokolwiek kiepska. 0:1 u siebie w realiach pucharowych to wynik gorzej niż nędzny, a Baku to przecież niemal przysłowiowo „trudny teren”. No i ta dziurawa defensywa. Szkoleniowiec „Białej Gwiazdy” przed drugą konfrontacją z Azerami miał właściwie do dyspozycji tylko jednego stopera z prawdziwego zdarzenia. 24-letniego Mateusza Kowalskiego, gracza niespecjalnie doświadczonego nawet na ligowym poziomie. Z przypiętą łatką wiecznego talentu. Kasperczak doszedł do wniosku, że partnerem Kowalskiego w centrum defensywy będzie awaryjnie Junior Diaz.

Nie trzeba chyba dodawać, że ten duet nie gwarantował podobnej jakości co para Głowacki – Marcelo. – Próbowałem grać Diazem na środku obrony w Wolbromiu i to on zagra na stoperze – zapowiedział bez ogródek Henri. Nawiązując do meczu towarzyskiego z trzecioligowym Przebojem Wolbrom, w którym Wisła… wcale nie zachowała czystego konta. Wygrała, ale 6:2.

Junior Diaz w akcji

Zgodnie z przewidywaniami, 5 sierpnia kibice gospodarzy zgotowali niepowtarzalną atmosferę na Stadionie Republikańskim im. Tofiqa Behramova. Frekwencję oszacowano na około trzydzieści tysięcy widzów. – Starsi kibice pewnie poczuliby się tam w Baku jak na trybunach starego Stadionu Śląskiego. Ciężko grać w takiej atmosferze, nie było słychać własnych myśli – wspomina Karcz. – Trochę nas to zdziwiło, bo przecież to trochę tak, jak gdyby ze względów politycznych mecz Wisły odbywał się w Warszawie. Ale wsparcie trybun było bardzo mocne. Pamiętam, że wokół stadionu i na widowni było mnóstwo, mnóstwo wojska. Co wcale nie sprawiło, że na trybunie prasowej czuliśmy się bezpiecznie. Za naszymi plecami stali jacyś dziwni ludzie, którzy co chwilę dotykali nam palcami laptopów. Odnieśliśmy wrażenie, że chwila nieuwagi albo wizyta w toalecie i można się pożegnać ze sprzętem.

Kasperczak zaskoczył nie tylko swoim pomysłem na kształt formacji obronnej. Przede wszystkim – nie posłał do akcji od pierwszych minut Pawła Brożka, który był podstawowym zawodnikiem „Białej Gwiazdy” w każdym z trzech poprzednich spotkań eliminacyjnych. Mimo to, wyjściowe zestawienie przygotowane przez szkoleniowca Wisły prezentowało się nader ofensywnie. W drugiej linii właściwie cały ciężar gry w destrukcji spoczął na barkach Radosława Sobolewskiego. Do tego doliczmy bocznych obrońców, chętnie pojawiających się w okolicach pola karnego przeciwnika. No i tego Juniora Diaza na środku defensywy. Jeśli tak to wszystko zsumować, to niemal każdy gracz z wyjściowej jedenastki Wisły zasadniczo lepiej czuł się w grze do przodu niż w odpieraniu ataków rywali.

„Atmosfera podczas lotu do Baku nie była może przesadnie optymistyczna, ale jednak w zespole panowało ewidentne przekonanie, że straty uda się odrobić. Zderzenie z rzeczywistością okazało się bolesne”

Bartosz Karcz („Gazeta Krakowska”)

W pierwszej fazie meczu mogło się jednak wydawać, że trener trafił z taktyką. Pod wiślakami nie ugięły się kolana, przez dwadzieścia minut mieli nawet delikatną przewagę. A potem zaczął się horror. W dwudziestej ósmej minucie Afran Ismayilov wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Pięć minut później było już 2:0. Po paru chwilach Milan Jovanić wyciągał piłkę z siatki po raz trzeci. Siedmiu minut potrzebowali podopieczni Gurbanova do brutalnego zdeklasowania „Białej Gwiazdy”. – Daliśmy się zaskoczyć. Nie byliśmy aż tak słabi, jak to wtedy wyglądało. Za późno się otrząsnęliśmy po pierwszym ciosie, za późno zaczęliśmy gonić wynik – ocenia Żurawski.

Karabach Agdam 3:2 Wisła Kraków

Po przerwie na boisku pojawił się Paweł Brożek, a także Cezary Wilk, debiutujący tamtego dnia w zespole „Białej Gwiazdy”. Ale gościom pozostała już tylko gra o uratowanie resztek honoru. Ostatecznie skończyło się na porażce 2:3. Trzeba jednak zaznaczyć, że rezultat pierwszej połowy – czyli trzybramkowa przewaga Azerów – lepiej oddaje dysproporcję sił między Karabachem i Wisłą. Choć dla gospodarzy był to na tamten moment chyba najcenniejszy triumf na europejskiej arenie. Być może obok zwycięstwa z Rosenborgiem rok wcześniej.

A dla Wisły? Drugi z rzędu powód do wstydu. – To była masakra. Azerowie robili z Wisłą co chcieli. W ciągu dziesięciu minut zamknęli mecz. Okazało się, że zastąpienie duetu Marcelo – Głowacki nie jest możliwe w tak szybkim tempie – uważa Karcz. – Wynik 3:2 zaciemniał obraz tego spotkania, bo przewaga Karabachu była znacznie większa. Choć podczas lotu powrotnego sobie spekulowaliśmy, że gdyby Żurawski wykorzystał karnego w Krakowie, to po trafieniu kontaktowym Rafał Boguskiego byłyby jeszcze w Baku jakieś emocje. Końcówka zdecydowanie należała do Wisły, gospodarze opadli z sił. Ale spotkanie zostało przegrane już w pierwszej połowie.

Weryfikacja

Dla szkoleniowca „Białej Gwiazdy” była to kolejna dotkliwa wtopa z rzędu. Po takiej serii niepowodzeń stało się już raczej oczywiste, że przeszło sześćdziesięcioletni Kasperczak nigdy nie zostanie selekcjonerem polskiej drużyny narodowej.

Trener Kasperczak to człowiek wysokiej kultury osobistej, zawsze w rozmowach z dziennikarzami zachowywał wielką klasę, ale po rewanżu nawet jemu udzieliło się zdenerwowanie – dodaje Karcz. – Bezpośrednio po spotkaniu nie było konferencji prasowej, tylko normalna rozmowa przed wejściem do szatni. Kasperczak strasznie naskoczył na jednego z dziennikarzy, który krytykował postawę drużyny. Padło trochę mocnych słów. Tam chyba Piotrek Brożek przegrał jakąś ważną główkę i o to zrobiła się awantura. Kasperczak machał rękami i krzyczał: „Kurwa, to co, ja miałem tam skoczyć do głowy?! Przecież, kurwa, nie skoczę za niego!”. I ja bym rzeczywiście tak do końca trenera za ten przegrany dwumecz nie winił. To nie jest normalne, że drużyna, która chce awansować do fazy grupowej, do przygotowań przystępuje w tak okrojonym składzie. Wisła w 2011 roku odzyskała mistrzostwo i wielu znaczących dla tego tytułu graczy trafiło do Krakowa już po meczu z Karabachem, a nawet zimą. Ta prowizorka trochę tłumaczy Kasperczaka.

Dla Bogusława Cupiała tego rodzaju usprawiedliwienie było jednak nie do zaakceptowania. Trener Wisły niemal natychmiast po klęsce z Karabachem pożegnał się z posadą. – W jakimś stopniu Kasperczaka również trzeba za tę porażkę winić, to oczywiste. Nawet biorąc pod uwagę problemy, z jakimi się zmagał. Należało bezwzględnie wymagać od drużyny zwycięstwa u siebie. No i co najmniej równorzędnej walki na wyjeździe. A pierwsza połowa w Baku to był po prostu koszmar – twierdzi Karcz. – Aż żal było patrzeć, co ci Azerowie robili z wiślakami. Jak ich wzięli do młyna, to nie był co zbierać.

Przegraliśmy frajersko. Nie można dziś bronić zawodników, szczególnie jeśli chodzi o te popełnione błędy. Ja tego nie zamierzam robić. Popełniono szkolne błędy w kryciu – grzmiał Henri tuż po końcowym gwizdku.

Radosław Sobolewski

„Wasi gracze zarabiają pieniądze, nasi tworzą historię” – takie słowa napisali azerscy kibice na jednym z transparentów. Wielce wymowne i pokazujące, na jakim etapie swojej historii był Karabach, a na jakim Wisła. Krakowski klub podjął w przyszłości jeszcze jedną, dość desperacką już próbę szturmowania fazy grupowej Ligi Mistrzów. Bez powodzenia. W 2012 roku europejskie boje „Białej Gwiazdy” się, przynajmniej na ten moment, zakończyły. Tymczasem Karabach ustabilizował swoją pozycję europejskiego średniaka z aspiracjami.

Wisła Kraków:
  • sezon 2010/11 – mistrzostwo Polski, III runda eliminacji Ligi Europy
  • 2011/12 – siódme miejsce w lidze, 1/16 finału Ligi Europy
  • 2012/13 – siódme miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2013/14 – piąte miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2014/15 – szóste miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2015/16 – dziewiąte miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2016/17 – szóste miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2017/18 – szóste miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2018/19 – dziewiąte miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2019/20 – trzynaste miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
Karabach Agdam:
  • sezon 2010/11 – trzecie miejsce w lidze, IV runda eliminacji Ligi Europy
  • 2011/12 – czwarte miejsce w lidze, III runda eliminacji Ligi Europy
  • 2012/13 – drugie miejsce w lidze, brak europejskiego futbolu
  • 2013/14 – mistrzostwo Azerbejdżanu, IV runda eliminacji Ligi Europy
  • 2014/15 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Europy
  • 2015/16 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Europy
  • 2016/17 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Europy
  • 2017/18 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Mistrzów
  • 2018/19 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Europy
  • 2019/20 – mistrzostwo Azerbejdżanu, faza grupowa Ligi Europy

Klęska Wisły w 2010 roku była nie tylko lekcją pokory dla krakowskiego klubu, ale i całego polskiego futbolu. Pokazała, że nawet jeśli nasza krajowa piłka stawia kolejne kroki do przodu, rozwija się, to rozwój ten przebiega w tempie znacznie wolniejszym niż w wielu innych krajach. Nawet takich, co do których mogliśmy sobie do niedawna pozwolić na luksus lekceważącego podejścia. Rzucać pod ich adresem takimi określeniami jak „kelnerzy” czy „ogórki”. Oczywiście nie każdy kolejny sezon kończył się dla polskich klubów katastrofą, nie ma też sensu przesadnie dramatyzować. Legia Warszawa wystąpiła nawet w fazie grupowej Champions League. Niemniej, ogólny trend jest dość oczywisty. Wystarczy rzut oka na wspomniany już ranking UEFA i nasze rozpaczliwe próby wczołgania się z powrotem do trzeciej dziesiątki tego zestawienia.

Gdyby porażka „Białej Gwiazdy” w dwumeczu z Karabachem była pechowa, niezasłużona – nie byłaby tak cenna. Gdyby z Karabachem przegrał ktoś inny – jakiś nieco przypadkowy pucharowicz z czwartego miejsca w Ekstraklasie – nie byłaby to z kolei porażka aż tak wymowna. Ale to właśnie wiślacy, tak wysoko przecież celujący, zostali przez Azerów zmiażdżeni.

Latem 2010 roku piłkarze Karabachu Agdam wykrzyczeli nam w twarz prawdę o kondycji polskiej piłki klubowej. Oby wreszcie ta bolesna futbolowa nauczka zaczęła tracić na aktualności.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. FotoPyk / NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

23 komentarzy

Loading...