Reklama

Jeden klub, jeden trener. Klich i Kapustka od Tarnovii do kadry | KOPALNIE TALENTÓW

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

22 września 2020, 17:01 • 14 min czytania 8 komentarzy

Ich pierwszy trener mówi o przypadku, twierdząc, że Mateusz Klich i Bartosz Kapustka poradziliby sobie gdziekolwiek by nie zaczynali, a on akurat miał szczęście, że na nich trafił. Większe zasługi niż sobie przypisuje rodzicom swoich najbardziej znanych byłych podopiecznych. Chyba jednak prowadzący ich za młodu Krzysztof Świerzb jakąś cegiełkę do tego dołożył, skoro nawet teraz w różny sposób okazują mu oni swoją wdzięczność. Odwiedzamy miejsce, w którym na przestrzeni kilku lat wychowali się dwaj reprezentanci Polski i sprawdzamy, jaki jest klucz w tym, że to właśnie im się udało. 

Jeden klub, jeden trener. Klich i Kapustka od Tarnovii do kadry | KOPALNIE TALENTÓW

NIC SAMO SIĘ NIE STAŁO

Trener Świerzb nadal przekonuje, że co najwyżej udało mu się niczego nie zepsuć. – Jeżeli zawodnik ma w sobie to „coś”, umie grać, to raczej wszędzie da sobie radę. Decydującą rolę odegrali tu rodzice. I tato Bartka, i tato Mateusza grali w piłkę, więc jakieś podstawy od razu mieli. Nie da się zrobić wielkiego piłkarza trenując w klubie 2-3 razy w tygodniu. Liczyło się jeszcze to, jak spędzali czas po treningach i po szkole. A wtedy przeważnie grali na podwórkach. Byli potem dobrze prowadzeni, sami byli ułożeni i to według mnie jeden z kluczowych czynników – mówi skromnie.

Będziemy się jednak upierać, że nic samo się nie stało. Jeżeli w czymś Krzysztof Świerzb im pomógł, to na przykład w tym, że pozwalał grać z chłopakami starszymi nawet o 2-3 lata. Jeśli chcieli trenować od razu, musieli sobie radzić, bo w ich kategorii wiekowej nie było wówczas osobnych grup. – To im na pewno pomogło i do dziś tak robię. Teraz też mam w grupie młodszego chłopca niż reszta i bardzo dobrze sobie radzi. Zaobserwowałem, że gdy potem gra ze swoimi rówieśnikami, już się tak nie spina, widać różnicę. Według mnie wybijający się zawodnicy z danej kategorii wiekowej powinni się sprawdzać również ze starszymi – przyznaje.

Reklama

I podkreśla, jak ważne było odpowiednie nastawienie tej dwójki: – Nie przypominam sobie sytuacji, bym któregoś musiał mocniej stawiać do pionu. Jasne, w trakcie meczów czy zaraz po nich były różne sytuacje. W takim wieku raz grasz lepiej, raz gorzej. Zresztą, dorośli mają to samo (śmiech). Przyjmowali uwagi z pokorą. Pod nosem może nawet coś tam sobie potem mówili, ale nic więcej. Generalnie z chłopakami w tym wieku raczej nie ma większych problemów. One zaczynają się na dalszym etapie.

O Kapustce mówiono nawet, że nie ma układu nerwowego. – Fajnie się tak komentuje, ale każdy pewne rzeczy w środku przeżywa. Niektórzy po prostu mniej okazują emocje na zewnątrz – uważa trener Świerzb.

PIŁKARSKIE TRADYCJE

Wydaje się, że obaj byli skazani na ten sport. – Mieszkaliśmy w Mielcu, obijał piłkę o blok, a na boisko miał minutę spacerku i ciągle tam sobie pykał. Chodził też do klasy pływackiej w szkole podstawowej nr 20 w Tarnowie i rano miał zajęcia na basenie. Moja żona Małgorzata jest trenerem pływania, przejęła pałeczkę po tacie Andrzeju Kiełbusiewiczu. Miał więc go kto prowadzić, ale futbol od początku był dla niego najważniejszy. Tu tradycje mamy jeszcze większe: grał mój szwagier, obaj bracia, no i ja – mówi Wojciech Klich.

I dodaje: – Wszystko rozwijało się spokojnie, harmonijnie, bez żadnej napinki. Nie naciskałem na Mateusza, nie chodziło o to, żeby robił coś za wszelką cenę. Robił to, co lubił, a dziś widzimy efekty. Na pewno sprawy przyspieszyły po przejściu do Cracovii. Gdy z bardzo dobrej strony pokazywał się w Młodej Ekstraklasie, a potem zadebiutował w lidze, stało się jasne, że może być z tego coś poważnego. Później zespół objął Orest Lenczyk, który zobaczył w nim potencjał, dał mu się wykazać i tak to poleciało: Niemcy, Holandia, Anglia, no i reprezentacja.

Pokusił się także o porównanie umiejętności swoich i syna.

Brakowało mi szybkości. Byłem wytrzymałościowcem, miałem zdrowie do biegania. Syn je po mnie odziedziczył, a przy tym jest szybszy niż ja, a dziś gra jest inna niż za moich czasów: bardziej intensywna i dynamiczna. Największy atut Mateusza to umiejętności czysto piłkarskie. Ma przegląd pola, super prostopadłe podanie, jest kreatywny. Pod kilkoma względami na pewno mnie przerasta, choć rezerwy ciągle są, zwłaszcza jeśli chodzi o stałe fragmenty. Oczywiście poza rzutami karnymi, które bardzo dobrze wykonuje, tylko jednego zmarnował. Lubiłem uderzać z rzutów wolnych, w większości drużyn to robiłem i Mateusz też by mógł. Ma dobry strzał, ale tutaj nie wykorzystuje swojego potencjału technicznego – ocenia.

Reklama

Ojciec Bartosza Kapustki nie grał na wyższym poziomie, natomiast Wojciech Klich ma na koncie 84 mecze i 2 gole w Ekstraklasie jako zawodnik Stali Mielec, Siarki Tarnobrzeg i KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. W niższych ligach kopał aż do 46. roku życia (sezon 2010/11), ale poważniejsze granie zakończyło się dla niego we wrześniu 1999 roku. Jako zawodnik drugoligowej Stali Stalowa Wola doznał bardzo poważnej kontuzji po ataku Andrzeja Pidka z Hetmana Zamość. Sprawę opisywał nawet tygodnik „Piłka Nożna”. Klich senior był wzburzony, oskarżał Pidka o celowy faul i zapowiadał domaganie się odszkodowania. Z czasem jednak wszystkie emocje opadły.

Tata Mateusza pozostał przy piłce jako trener. Od niedawna skupia się na działalności Klich Football School.

To wspólny projekt z synem. – Dzieci w wieku 6-12 lat przychodzą do nas z klubów i szkółek, niektóre nie są nigdzie zrzeszone. Doszkalamy je, pomagając im w szybszym rozwoju. Prowadzimy treningi indywidualne, pracujemy w czteroosobowych grupach. Fajnie się układa, jest zainteresowanie, mamy wielu chętnych. Widać, że dzieci chcą trenować, są zaangażowane. Idziemy w dobrym kierunku. Wiadomo, dzieci prezentują różny stopień umiejętności, niektóre dopiero zaczynają. Głównie się bawimy, na tym etapie przede wszystkim o to chodzi. Mam ten komfort, że każde ćwiczenie mogę zademonstrować. Pomagają mi Grzegorz Jasiak i Grzegorz Tyl. To doświadczeni trenerzy, z którymi współpracowałem już w Akademii Młodych Orłów. Szkolimy na wysokim poziomie – opowiada Wojciech Klich.

Czy po karierze jego syn dołączy do trenerskiego grona? – Mateusz interesuje się na bieżąco, jak pracujemy. Czasami gadają sobie z Markiem Wasilukiem i Arturem Sobiechem, że będzie drugim trenerem u Sobiego. Takie wygłupy, ale myślę, że może pójść w tym kierunku. Albo… w kierunku graffiti i zostanie artystą.

TRUDNE CHWILE PO WYJEŹDZIE

Ojciec Mateusza dziś ze spokojem przygląda się jego karierze, która w Leeds niesamowicie rozkwitła. U Marcelo Bielsy stał się kluczowym zawodnikiem, dołożył dużą cegiełkę do awansu do Premier League, a wejście do angielskiej elity ma znakomite: dwa mecze, dwa gole i jedna asysta.

Na łączach są nieustannie, tata śledzi każdy występ syna. – Ekspertem od Premier League może nie zostanę, mamy ich już wystarczająco (śmiech). Oglądam wszystkie mecze Leeds, zawsze robię to na chłodno. Mateusz potem do mnie dzwoni i staram mu się nie cukrować. Jak było źle, to było źle. Jak było dobrze, to dobrze. Analizujemy jego grę. Ostatnio po spotkaniu z Bośnią był wkurzony, że nie strzelił gola, miał fajną sytuację. Mówił, że chciał skontrować uderzenie głową. Obaj wiemy, że skąd przyszła, tam strzelasz, ale nie wyszło mu. W ten sposób rozmawiamy, choć co do postawy w Leeds, niewiele mogłem mu wytykać. Był zawsze aktywny, pod grą, stwarzał sytuacje kolegom i samemu do nich dochodził. Praktycznie w każdym spotkaniu biegał 12 kilosów, spełniał oczekiwania swoje i kibiców – tłumaczy.

Wojciech Klich nie ukrywa dumy, że Mateusz po tylu trudnych przejściach zaszedł tak daleko.

Nie podobały mi się opinie dziennikarzy czy ekspertów, że to leń, że nie chce mu się zasuwać. Jemu się chce, tylko ma swój sposób bycia, taki już po prostu jest. Trener musi mu zaufać, postawić na niego. Tak w Leeds postąpił Marcelo Bielsa i dziś Mateusz gra bardzo dobrze na bardzo wysokim poziomie. Tym bardziej się teraz cieszę, bo udowodnił wszystkim, że poprzez ciężką pracę można dojść na sam szczyt. Przykład dla młodych chłopaków, żeby się nie zrażali i walczyli do końca na każdym treningu – mówi z satysfakcją.

I Klich, i Bartosz Kapustka przeżywali za granicą wiele trudnych chwil. Różnica polega na tym, że pierwszy poradził sobie bez powrotu do kraju, drugi nie. Klich, mimo dwóch podejść, nawet nie zadebiutował w Wolfsburgu, a w drugoligowym Kaiserslautern na dłuższą metę też się nie przebił. Świetnie natomiast radził sobie w PEC Zwolle (zdobyty Puchar Holandii po 5:1 z Ajaxem w finale) i Twente Enschede. Z Eredivisie wypromował się do Leeds, ale tam nie znalazł nici porozumienia z trenerem Thomasem Christiansenem. Odszedł więc na wypożyczenie do Utrechtu, oczywiście grał tam regularnie. Wydawało się, że jeśli ten piłkarz ma sobie gdzieś radzić poza Polską, to tylko w Holandii. Na jego szczęście Leeds latem 2018 zatrudniło Marcelo Bielsę i ciąg dalszy wszyscy znamy.

Kapustka znajduje się dopiero na początku drogi do odbudowania formy. Po błysku na Euro 2016 prosto z Cracovii przeszedł do Leicester, ale rzucił się na zbyt głęboką wodę. Podobnie było w przypadku Freiburga. Przez ostatnie cztery lata regularnie grał jedynie podczas wypożyczenia do drugiej ligi belgijskiej, gdzie jednak na boisku ponad kolegów nie wyrastał. Dopiero w Legii wraca do rytmu meczowego, na razie w czterech ligowych spotkaniach zaliczył jedną asystę.

UPÓR NIEMCÓW

Krzysztof Świerzb stara się bronić wyborów swoich byłych podopiecznych. – Każdy zawodnik na ich miejscu skorzystałby z takich propozycji, jestem o tym przekonany. Nie wierzę, że jakiś chłopak z Ekstraklasy nie chciałby iść do pierwszego zespołu aktualnego mistrza Anglii. Podjęli wyzwanie. Nie uważam, by wyjściowe decyzje były złe, natomiast później wydarzenia faktycznie nie potoczyły się po ich myśli. Ambicje i plany a rzeczywistość to nieraz dwie różne sprawy. Mimo wszystko nawet codzienne treningi z tyloma świetnymi zawodnikami swoje zrobiły. Oczywiście najlepiej, żeby cały czas grali, ale nie można powiedzieć, że zupełnie stracili czas. Prędzej czy później tamte doświadczenia musiały zaprocentować – uważa.

Wojciech Klich: – Mateusz, jak każdy młody chłopak w Polsce, chciał iść do Bundesligi. To była jego decyzja, my z żoną uszanowaliśmy ten wybór, nie naciskaliśmy. Wiemy niestety, na jakiego trenera trafił w Wolfsburgu. Nie dano mu tam szansy. Poszedł, zobaczył, posmakował, a później odrodził się w Holandii. Tamta liga mu odpowiadała, gra się w niej inaczej niż w Niemczech.

Jego zdaniem, gdyby nie upór Niemców, kariera syna znacznie szybciej wróciłaby na właściwe tory.

Miał w Niemczech momenty, gdy już nie chciało mu się trenować i grać. To normalne, też bym się wkurzał siedząc pół roku czy rok na ławce. Wspieraliśmy go, odwiedzaliśmy. On nie jest taki, że się załamuje i płacze po kątach, ale miał kryzys i przetrwał go. Najbardziej byłem zły o to, że tak długo siedział w Wolfsburgu. Chciałem, żeby odszedł stamtąd na wypożyczenie już po pierwszym sezonie, a to się jeszcze przedłużyło i zmienił klub dopiero po następnym półroczu. No i byłem wkurzony, gdy dyrektor sportowy Klaus Allofs wziął Mateusza z powrotem po pobycie w Zwolle. A mógł wtedy zostać w Holandii, chciały go PSV i Feyenoord, były też oferty z innych kierunków. Niemcy niestety nie zgodzili się na transfer, a potem i tak znów nie dali mu szansy. Następne pół roku w plecy i to w okresie, w którym znajdował się w świetnej formie. Musiał później zaczynać od zera – wspomina.

PAMIĘĆ O KORZENIACH I SZKOLENIE

Klich i Kapustka nie zapominają skąd wyszli. Gdyby zebrać cały sprzęt, który wysyłali do Tarnovii, pewnie mielibyśmy pokój załadowany pod sufit. Oprócz tego, gdy tylko mogą, przyjeżdżają potrenować z dziećmi lub biorą udział w jakimś turnieju.

Potrafią się też zdobyć na coś ekstra, o czym przekonał się Krzysztof Świerzb. – Rodzice dzieci przy wsparciu Bartosza w zeszłym roku ufundowali mi nowy samochód na urodziny. Dostałem też komplet opon zimowych i talon na paliwo o wartości tysiąca złotych. Najbardziej jednak cieszy mnie sam gest, że rodzice wspólnie chcieli mi w ten sposób podziękować. Coś pięknego i wzruszającego. Bardzo wszystkim dziękuję – pochwalił się trener.

Tarnovia Tarnów jako całość odegrała marginalną rolę w historii polskiej piłki. Jeden sezon w najwyższej lidze zaraz po II Wojnie Światowej, 1/8 finału Pucharu Polski w połowie lat 50. i to wszystko jeśli chodzi o poważniejsze osiągnięcia. To skromny klub, w tym wieku balansujący między okręgówką a IV ligą, w której rywalizuje piąty sezon z rzędu. Tarnovia więcej znaczy w futbolu kobiecym. Jej seniorki od trzech lat grają na zapleczu Ekstraklasy i aktualnie zajmują trzecie miejsce w tabeli. Praktycznie cały skład tworzą dziewczyny wyszkolone na miejscu. – Fajnie byłoby awansować i pokazać, że sekcja tak małego klubu może być gdzieś w ekstraklasie, ale nie wywieramy presji – mówi prezes Waldemar Urban.

I to właśnie szkolenie pozostaje priorytetem.

Mimo ograniczonych możliwości, ciągle idzie ono do przodu. – Jest ciężko. W związku z koronawirusem niektórzy sponsorzy się wycofali, każdy patrzy przede wszystkim na siebie, ale jakoś wiążemy koniec z końcem. Kluczem pozostaje współpraca z rodzicami, od niej zależy zdecydowanie najwięcej. Jesteśmy już certyfikowaną szkółką, dostaliśmy brązową gwiazdkę od PZPN-u. Jest to dla nas jakiś splendor i motywacja, żeby starać się o jeszcze wyższą gwiazdkę – nie ukrywa Urban.

 – Musieliśmy spełnić szereg formalności związanych z boiskami, licencjami i umowami trenerskimi czy sprzętem sportowym. Potem przyszła pora na etap merytoryczny. Pracujemy zgodnie ze związkowym systemem szkolenia, zobowiązaliśmy się do tego. Musimy się na przykład trzymać liczby jednostek treningowych. Skrzaty i żaki trenują dwa razy tygodniowo, orliki i młodziki trzy razy. Dodatkowo każdy zespół w każdym mikrocyklu musi rozegrać mecz – starsze zespoły grają w lidze, młodsze biorą udział w turniejach. Mamy cztery mikrocykle w miesiącu i w każdym skupiamy się na innej rzeczy. Raz jest to gra jeden na jeden, innym razem przyjęcia i podania, potem rozwój inteligencji zawodnika poprzez małe gry. Program szkoleniowy wymaga od nas dołożenia w każdym treningu wstawki motorycznej rozwijającej siłę, szybkość lub wytrzymałość. Ich rodzaje zależą już od kategorii wiekowej. Trzecim obszarem jest mentalność, tu skupiamy się na motywacji i budowaniu świadomości zawodnika nawet w takich kwestiach jak nawadnianie w trakcie treningu – tłumaczy trener grup młodzieżowych Tarnovii, Mieszko Okoński, który uczył się fachu w Anglii przy projektach związanych ze szkółkami Southampton.

Tarnovia ma u siebie ponad 400 dzieci, mimo że nie zabiega o chętnych na prawo i lewo.

Zawsze podchodziliśmy do tematu na zasadzie: kto chce u nas trenować, niech trenuje. Nie robimy „skoków” na zawodników, nie prowadzimy szeroko zakrojonego skautingu. Nasz główny sposób selekcji to klasy sportowe. Jest z nimi coraz ciężej, czasami trudno zebrać w klasie grupę chłopców mogących ćwiczyć w klubie. Namnożyło się w okolicy różnych szkółek, a wiadomo, że każdy woli trenować bliżej domu niż dojeżdżać. Dotychczas jednak jakoś się udawało. Działamy w ten sposób od trzynastu lat i wierzę, że nadal tak będzie i może wyszukamy kolejne perełki – mówi prezes Urban.

Swoje na pewno robi renoma, którą klub zyskał po wysłaniu w świat Klicha i Kapustki. – Z jednej strony łatwiej nam pracować mając taki punkt odniesienia, a z drugiej mamy z tyłu głowy, że skoro w ostatnich latach zaczynali tutaj dwaj reprezentanci, to chcielibyśmy kolejnych. Nasza praca może być za kilka lat oceniania przez ten pryzmat, więc wyzwanie jest duże. Dla trenerów to dodatkowa motywacja – komentuje Mieszko Okoński.

ŻYWA LEGENDA

Tarnovia kultywuje swoją historię. W siedzibie klubu stworzono Salę Pamięci, w której znajduje się mnóstwo cennych pamiątek, również z najdawniejszych czasów. Kilka lat temu odnaleziono przy remoncie strychu skrzynię z piłką i korkami z jedynego ekstraklasowego sezonu (1948 rok).

Żywą legendą Tarnovii jest Bronisława Stroisz. Nie wypada wypominać wieku, ale jej witalność jest imponująca. Dość powiedzieć, że będąca trenerką tenisa stołowego pani Bronia, podczas rozgrzewki normalnie gra w piłkę ze swoimi podopiecznymi.

 – W listopadzie minie 56 lat mojej pracy w klubie. Najpierw byłam zawodniczką, a potem trenerką, którą jestem do dziś. Mam studentów, mam ligę chłopców z klas 7-8. Odnosimy sukcesy w młodszych kategoriach wiekowych. Do tego w soboty wieczorem prowadzę zajęcia w parach rodzic-dziecko. Raz w miesiącu robię im turniej deblowy, są nawet malutkie puchary w nagrodę. W ten sposób prędzej przyciągnie się dzieci, gdy widzą, że mama czy tata też pograją – opowiada.

Z Tarnovią zrosła się na zawsze. – Cały czas jestem w klubie, to mój drugi dom. Gdy mieszkające za granicą dzieci do mnie dzwonią, to mówią, żebym sobie tu łóżko wstawiła, bo w Tarnovii mi wszystko wolno (śmiech). Forma wciąż jest, nie liczę godzin i lat. Póki mnie chcą, to pracuję, a skoro jestem dobra… Młodzież muszę ciągle ogrywać, inaczej by mnie nie szanowała i powiedziała, żeby starsza pani poszła do domu – śmieje się.

MARZENIE

Mateusz Klich i Bartosz Kapustka legendami klubu w tym sensie nie są, ale to oni go najbardziej rozsławili. O tym, ile ich dokonania znaczą, najlepiej mówi fakt, że dopóki się nie pojawili, Tarnovia w całej historii miała tylko jednego reprezentanta kraju Antoniego Barwińskiego, który grał w tym jedynym ekstraklasowym sezonie.

W temacie losów swoich wychowanków w drużynie narodowej trener Krzysztof Świerzb wciąż odczuwa niedosyt. – Moim marzeniem jest to, żeby obaj spotkali się w reprezentacji. Dotychczas zawsze się w niej rozmijali. Bartosz wrócił do kraju, wierzę, że odbuduje się w Legii i prędzej czy później zagrają razem w tym samym meczu z orzełkiem na piersi – przyznaje.

Obecnie ważną postacią w kadrze jest Klich, ale w porównaniu do Leeds, to zupełnie inny zawodnik. Zresztą nie tylko on. – Problemów w kadrze jest więcej. Całkiem inne granie niż w klubie. Wszyscy o tym piszą i mówią. Myślę, że to się poprawi. Nie wiem, może filozofia selekcjonera musi się zmienić, żeby wykorzystać potencjał tych chłopaków. Najwięcej się dziś zajmujemy naszym środkiem pola, a mamy tu przecież w kim wybierać. Krychowiak, Zieliński, Mateusz: oni naprawdę potrafią grać – podsumowuje Wojciech Klich.

Czekamy.

PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. własne/archiwum Krzysztofa Świerzba/FotoPyK 

***

„Kopalnie Talentów” to cykl reportaży i wideoreportaży o klubach, w których znani polscy piłkarze rozpoczynali swoje kariery. Będziemy opowiadać w nich historię o tym, jak dzisiejsi reprezentanci Polski (i nie tylko) przychodzili na pierwsze treningi, jak się rozwijali i jakimi dzieciakami byli lata temu. Materiały realizujemy we współpracy z PKO Bankiem Polskim. Na następny odcinek z cyklu „Kopalnie Talentów” zapraszamy za dwa tygodnie.

Poprzednie odcinki:

Z Damasławka do Serie A. Historia Karola Linettego

Przede wszystkim Rozwój. Początki Arkadiusza Milika

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...