Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

16 września 2020, 08:59 • 5 min czytania 18 komentarzy

Nie ma niczego kontrowersyjnego w stwierdzeniu, że życie fanatycznego kibica piłkarskiego to masochizm, zresztą wyjątkowo wyrafinowany. Twierdzenia o tym, że żywot sympatyka dowolnej futbolowej drużyny to wielokrotne uparte strzelanie we własne stopy i kolana stały się przez te wszystkie lata truizmami. Najwięksi artyści pióra opisywali ze szczegółami cierpienia kibica, który żyje w ciągłym strachu przed niepowodzeniem. A gdy nawet jego drużyna na krótką chwilę zabierze go na Olimp – wówczas żyje w ciągłym strachu przed powrotem do chudych lat. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Ci, którzy piórem posługują się nieco gorzej, poprzestają na głębokich westchnieniach, gdy opuszczają stadion. Zawsze jest o co się martwić. Jak wygrali – to czy czasem naszej gwiazdy ktoś zaraz nie wykupi. Jak zremisują i przegrają – wiadomo, tragedia. Jak zdobyli mistrzostwo, to przecież za pasem puchary. Jak im idzie w pucharach, to przecież zaraz zaczną się ciężary w lidze. W najlepszym możliwym wariancie pytasz samego siebie – okej, wygrali wszystko, wszędzie, bezapelacyjnie – ale czy to nie oznacza, że teraz będą szukać nowych wyzwań w innych ligach? A poza tym ten Messi przecież jest już po trzydziestce…

Nie ma sensu się nad tym dłużej rozpisywać, każdy spokojnie może zajrzeć w głąb swojej kibicowskiej duszy i odpowiedzieć na pytanie: ile minut w tym tygodniu uśmiechałem się na myśl o poczynaniach swojego klubu, a ile przeznaczyłem na zamartwianie. Zakładam, że wynik będzie druzgocący, nawet jeśli kibicujecie PAOK-owi, zmierzającemu wprost po awans do Ligi Mistrzów.

Natomiast na tym Madejowym łożu, na którym układamy się każdego tygodnia obserwując zmagania naszych ulubieńców, jest jeden wyjątkowo ostry kolec. W całej tej pierdolniętej komnacie tortur, jakim jest fanatyczne kibicowanie jakiejkolwiek drużynie świata, to właśnie ten kolec jest najgorszy.

Derby.

Reklama

Czy może być coś gorszego od derbów? Chyba tylko te sezony, gdy derbów nie ma.

Nie chodzi o to, że wynik, że któryś klub częściej wygrywa, któryś częściej przegrywa. Ból jest ten sam, bo zaczyna się przecież na kilka tygodni przed spotkaniem. Nie wiem jak kibice Liverpoolu, nie wiem jak fani United w tłustych latach bezapelacyjnej dominacji nad Citizens, ale w Łodzi rozmawiałem wielokrotnie z kibicami z obu stron. Czują to samo, niezależnie, który z klubów występuje w roli papierowego faworyta, za którym przemawia historia, a za którym obecna forma.

Pierwsze ukłucia nieśmiałego strachu pojawiają się w momencie ogłoszenia terminarza. Gorączkowe sprawdzanie – kto ma trudniejszego rywala we wcześniejszej kolejce? Ile dni odpoczynku? Jaki jest następny przeciwnik, jak może prezentować się tabela formy w momencie pierwszego derbowego gwizdka? Potem z każdym dniem jest coraz gorzej, z każdą nocą sen przychodzi coraz później. Nagle dowiadujesz się, kto gra na napadzie znienawidzonych sąsiadów, odkrywasz całą filozofię szkoleniową ich trenera, sprawdzasz bardzo dokładnie, czy na pewno wszyscy hiszpańscy zawodnicy przywieźli już do miasta swoje żony, bo przecież oni w samotności gasną jak Jimenez przed sprowadzeniem do Zabrza familii.

I to jest absolutnie nieznośne.

Na kilka dni przed meczem wszystkie myśli zbierają się wokół derbów. Piłka nożna ogółem zakłóca spokojną egzystencję swoich wyznawców, wciska się bezczelnie do wieczornych rozmów z żoną, sprawia, że z tępym wzrokiem kompletnie ignorujesz, co próbuje ci powiedzieć kolega z pracy – myśli przecież krążą wokół kluczowego wyboru, Tosik czy Rozwandowicz, a może obaj? Ale przed starciem z sąsiednią drużyną to wręcz paraliżuje ruchy. Na co dzień piłka zalewa nasze życia regularnymi falami. W tydzień z tym jednym, jedynym meczem, zaczyna się sztorm.

Dopuszczam do siebie myśl, że to ja jestem walnięty, ale patrzę po swoim otoczeniu – jeśli to prawda, znajduję się w bardzo szerokim gronie. Derby to tygodnie strachu i minuty radości. To litry stresu i łyżeczki relaksu. Tony kłopotów i gramy radości.

Reklama

Wspomnienia zostają na całe życie, to prawda. Do dziś w uszach brzmi komentarz Mikołaja Madeja: „Danielewicz skarcił Widzew”, do dziś pamiętam ryk przy al. Unii 2, gdy parę kilometrów dalej Marcin Mięciel celnym strzałem wykończył centrę Smolińskiego. Doskonale pamiętam dwie asysty Sebastiana Mili, mam wytatuowane po wewnętrznej stronie powiek emocje związane z bramką Kowala już w III lidze, gdy Maksym dał nam remis po bramce w 92. minucie spotkania. Ale przecież tamtego lęku przed spotkaniem, serca w gardle już w jego trakcie, paniki w doliczonym czasie gry, żadne wspomnienia nie zrekompensują.

Pamiętam zresztą ten gol Mięciela. Do tej pory wierzyłem w oklepane hasło: przegrajcie wszystkie inne mecze, spadnijcie z ligi, ale derby wygrajcie, nic wielkiego się nie wydarzy. Wtedy po raz pierwszy wygraliśmy derby i spadliśmy z ligi, byłem zmuszony trochę uaktualnić priorytety. Gdy ktoś mnie zapyta w poniedziałek przed środowymi derbami powiem – ważniejszy awans, niż derby. We wtorek to potwierdzę. We środę z rana już niczego nie odpowiem.

Derby znów nas zabierają na kilkanaście godzin. Oddadzą, niezależnie od wyniku, fizyczne parodie dawnych osób, pozbawione wielu włosów na głowie, ze skrajnie wyczerpanymi nadnerczami, bladą cerą, przekrwionymi oczami, pewnie toksynami różnej maści w organizmie. Derby nas zniszczą, tak jak co tydzień niszczy nas futbol.

Panowie piłkarze, głównie z ŁKS-u, nie będę kłamał. Sprawcie, żeby było warto. Skoro już terminarz pokarał nas tym meczem, skoro już los skazał nas na tę ścieżkę zdrowia – niech chociaż przybędzie pięknych wspomnień. Gdy już żywot kibica sprawi, że każdy z nas stanie się wrakiem – pewnie już za parę sezonów, trzydziestka za pasem! – tylko te wspomnienia nam pozostaną.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

18 komentarzy

Loading...