Reklama

Zmiana selekcjonera na ostatniej prostej – przykładów jest wiele

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2020, 08:07 • 7 min czytania 32 komentarzy

Można zaklinać rzeczywistość, można przywoływać słowa prezesa Zbigniewa Bońka o pełnym zaufaniu. Fakty są jednak takie, że po minionej przerwie reprezentacyjnej, wielu spośród kibiców widziałoby wielki powrót Jerzego Brzęczka do piłki klubowej. Albo, bez eufemizmów, widziałoby po prostu roszadę na stanowisku trenera reprezentacji Polski. Sami byliśmy zaskoczeni wynikami naszej ankiety – aż 89% z blisko 13 tysięcy uczestników zabawy zagłosowało za zwolnieniem szefa kadry.

Zmiana selekcjonera na ostatniej prostej – przykładów jest wiele

My sami nie zabieramy głosu. Nie przesądzamy. Jesteśmy oczywiście rozczarowani grą oraz brakiem progresu naszej najważniejszej drużyny, ale jednocześnie nie potrafimy aż tak dokładnie oszacować potencjału Polski, by dojść do klarownego wniosku: Brzęczek ten zespół zarzyna i zasługuje na zwolnienie tu i teraz. Natomiast obserwujemy rzeczywistość piłkarską już od jakiegoś czasu. Do wielkiego turnieju pozostało dziewięć miesięcy, co stanowi okres na tyle długi, że niejeden klasowy zespół decydował się na zmianę trenera w analogicznej sytuacji.

Nie chcemy cofać się gdzieś daleko w przeszłość, więc skupiliśmy się na ostatniej wielkiej imprezie. Mundial 2018, Rosja. Na 32 reprezentacje, które przyjechały na turniej, sześć swoich szkoleniowców zatrudniło na mniej niż dziesięć miesięcy przed meczem otwarcia. Innymi słowy – niemal co piąta drużyna wymieniła trenera najpóźniej w październiku 2017 roku. Na całość poszli Hiszpanie, którzy wyrzucili Julena Lopeteguiego już po rozesłaniu powołań.

WYSOKA CENA KONTRAKTU W MADRYCIE

Właśnie od Lopeteguiego wypadałoby zacząć, bo to sprawa najgłośniejsza i pokazująca, że w skrajnej sytuacji trenera można wymienić tuż przed meczem otwarcia. Oczywiście, zadecydowały wyłącznie sprawy pozasportowe, ale mimo wszystko – Fernando Hierro, który wskoczył na okręt tuż przed wypłynięciem z portu, nie wybrzydzał. Przypomnijmy: Lopetegui szedł przez kolejne przerwy reprezentacyjne jak pacman przez armię duszków. Jego praca robiła tak wielkie wrażenie, że jego usługami na krótko przed mundialem zainteresował się Real Madryt. Królewscy byli na tyle konkretni, że podpis pod umową ze stołecznym klubem selekcjoner złożył jeszcze przed rozpoczęciem turnieju.

I to był jego ogromny błąd.

Reklama

Dzień później hiszpańska federacja przekazała mu, że skoro jest aż tak podjarany perspektywą pracy w Realu, to śmiało może się pakować i zawijać na Santiago Bernabeu. Okej, do meczu dwa dni, drużyna w szoku, afera na pół świata, ale pewnych zasad się nie łamie. Jak poszło Hiszpanom po tej roszadzie? Wygrali grupę, ale w rozczarowującym stylu, po remisach z Portugalią i Maroko oraz 1:0 przeciw Iranowi. Po wyjściu z grupy sensacyjnie przegrali w rzutach karnych z Rosją.

Jeśli mamy coś poradzić PZPN-owi – jak Brzęczek dotrwa do maja 2021 roku, to już go może nie ruszajmy.

NISKI PRESS PRZYNOSI SUKCESS

Wybaczcie ten śródtytuł, nie mogliśmy się powstrzymać. Mało kto pamięta, ale zanim Japonia okazała się najmniej ambitną drużyną w historii mistrzostw (jak można nie chcieć skaleczyć tak słabej Polski!?), wymieniła trenera na dwa miesiące przed startem mistrzostw. Co więcej, stało się to w okolicznościach, których wcale jeszcze nie możemy wykluczyć u nas. Mianowicie: piłkarze po marcowych sparingach przedturniejowych uznali, że mają dość. Krytykowali selekcjonera już nie tylko anonimowo, w zaprzyjaźnionych mediach, ale frontalnie, niemalże na konferencjach prasowych. Vahid Halilhodzić nie bronił się ani wynikami, ani grą, więc władze związku uznały, że wspólna podróż po wpierdy do Rosji nie ma żadnego sensu.

Miejsce Halilhodzicia zajął Akira Nishino, dyrektor techniczny, ale przede wszystkim były piłkarz, w Japonii powszechnie lubiany i szanowany. Japończycy ewidentnie odżyli, w kadrze zrobiła się atmosferka, a po ograniu na wejściu 2:1 Kolumbii – Atmosfera pisana wielką literą. Potem był remis z Senegalem oraz pamiętne 0:1 z Polską, które pozwoliło Japończykom wyjść z grupy.

Czy bardziej doświadczony bośniacki selekcjoner doprowadziłby do tego miejsca piłkarzy niespecjalnie wierzących w jego projekt? Mamy pewne wątpliwości, choć jednocześnie zastanawiamy się, jak wyglądałby mecz z samą Belgią. Azjaci przegrali 2:3, choć na 25 minut przed końcem prowadzili 2:0. Ostatniego gola stracili w ostatniej akcji meczu, w kuriozalnych okolicznościach – jakby w ramach kary za kunktatorstwo z Polską. Wtedy nie walczyli o remis ze słabszym rywalem, teraz rzucili się do przodu, zamiast pilnować 2:2 i dogrywki. Być może Halilhodzić krzyknąłby: panowie, wracajcie do siebie, dokąd to.

A być może w ogóle nie wyszedłby z grupy.

Reklama

BAŁKAŃSKA PORAŻKA…

Październik 2017 roku przyniósł aż dwie roszady na stanowisku selekcjonera w jak zawsze gorącym kotle bałkańskim. Zacznijmy pesymistycznie, potem będzie optymistycznie.

Pracę stracił Slavoljub Muslin, i to dosłownie tuż po awansie na mundial. Serbowie nie byli na żadnej większej imprezie przez 8 lat, gdy już się do niej doczłapali, uznali, że czas na wymianę szefa całej afery. Powód? Cóż, chyba nie da się uciec od teorii spiskowej – jeśli Sergiej Milinković-Savić, złote dziecko serbskiego futbolu, debiutuje w reprezentacji w listopadzie 2017 roku, po tym jak miesiąc wcześniej zwolniony został Muslin… Sam selekcjoner uważał, że w drużynie wystarczy mu Tadić i Ljaić, że to przynosi efekty, że piłkarz Lazio może popsuć dobrze działającą maszynkę.

Władze federacji najwyraźniej miały inne zdanie i powierzyły misję poprowadzenia Serbii na turnieju Mladenowi Krstajiciowi. Początkowo miał być jedynie tymczasowym wyborem, do czasu, aż Serbia znajdzie kogoś bardziej doświadczonego. Krstajić jednak w listopadzie ograł Chiny, a z Koreą zremisował po bramce wypracowanej przez Milinkovicia-Savicia. Piłkarze pobiegli cieszyć się wraz z selekcjonerem i stało się jasne – gość zostanie na dłużej. Gdy tuż przed turniejem opędzlował 5:1 Boliwię, wydawało się, że turniej może należeć do Serbów. Niestety – jak to Serbowie. Z Kostaryką wygrali, ze Szwajcarią zasługiwali na wygraną, ale najpierw sędzia nie gwizdnął karnego na Mitroviciu, a w 90. minucie rywale strzelili na 2:1. Udział w turnieju zakończyli porażką z Brazylią.

Krstajić poleciał ze stanowiska podczas eliminacji Euro 2020.

…BAŁKAŃSKIE ZWYCIĘSTWO

I taki scenariusz by nam pasował najbardziej. W październiku 2017 roku selekcjonera zmienili Serbowie, ale na podobny ruch zdecydowali się również Chorwaci. Trudno nie dostrzec tutaj pewnych analogii z Polską, co oczywiście niewiele znaczy, bo nie mamy ani Modricia, ani Rakiticia, którym dysponował Zlatko Dalić.

Ale po kolei. Pierwszą kontrowersyjną decyzję Chorwacja podejmuje już przed Euro 2016, gdy nieźle radzącego sobie Kovaca zastępuje Ante Cacić. Ten ostatni wjeżdża na turniej i w grupie robi świetny wynik, m.in. ogrywając Hiszpanów. W 1/8 finału odpada z późniejszym triumfatorem (tak jak Polska!), czyli z Portugalią. To jednak oczywiście nie jest powodem do zwolnienia, Cacić pracuje sobie dalej, zaliczając mocny początek w eliminacjach do mundialu. Sęk w tym, że potem przegrywa z Islandią i Turcją, remisuje również z Finlandią. W oczy Chorwatom zagląda widmo ominięcia wielkiej imprezy. Związek panikuje. Cacić traci robotę jeszcze przed ostatnim meczem eliminacji, w którym Chorwacja mierzy się z Ukrainą.

Dalić wjeżdża z jasnym zadaniem – jeśli chce zostać na stanowisku, musi awansować na mundial. Już z Ukrainą wygrywa 2:0, potem pokonuje Greków w barażach. Co dzieje się dalej? Wszyscy znamy dalszy ciąg, rajd Dalicia i jego podopiecznych trwa aż do finału, gdzie ta sympatyczna ekipa musi uznać wyższość Francuzów. Dalić, zatrudniony w wielkim zamieszaniu w październiku 2017 roku, prowadzi ekipę do srebra Mistrzostw Świata. Trudno o bardziej jasny przekaz – ekipa, która drżała o awans na imprezę, po prostu wymienia selekcjonera. I nagle okazuje się, że zamiast kompromitujących remisów z Finami czy porażek z Islandią, mamy opędzlowanie Argentyńczyków czy Anglików.

***

Serbowie pokazali, jak wymianą szkoleniowca na ostatniej prostej można przegrać. Chorwaci pokazali, jak wymianą szkoleniowca na ostatniej prostej można wygrać. Jak w całej piłce reprezentacyjnej – bardzo ciężko wysnuwać jakieś ogólne wnioski, bardzo ciężko tworzyć jakieś reguły postępowania Weźmy Australijczyków – oni trenera zatrudnili na pół roku przed mundialem, ale dlatego, że selekcjoner, który wprowadził ich na MŚ, Ange Postecoglou, sam zrezygnował. Juan Antonio Pizzi zatrudniony przez Arabię Saudyjską w listopadzie 2017 roku, był z kolei… trzecim szkoleniowcem na przestrzeni półrocza. Australia zdobyła w swojej grupie jeden punkt, a Arabia Saudyjska też przegrała dwa mecze i wygrała na otarcie łez z Egiptem.

Próbując odpowiedzieć na pytanie: czy da się zwolnić trenera, gdy do wielkiej imprezy pozostało tak niewiele czasu, musimy zabrać jasno głos: da się, czasem przynosi to nawet srebrny medal turniejowy. Ale odpowiadając na pytanie, czy zawsze się to opłaca, czy zawsze ma to sens, trzeba już niuansować: to zależy. Poza tym pamiętajmy – i Serbowie, i Chorwaci wymieniali trenerów w październiku.

W październiku 2020 też będzie przerwa na kadrę, Polska zagra z Finlandią, Włochami oraz Bośnią i Hercegowiną i wydaje się, że to może być ostatni dzwonek, żeby jeszcze cokolwiek zmieniać.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

32 komentarzy

Loading...