Reklama

Nieudolność kreowania, pochwała przeszkadzania. Kiedy zaczniemy leczyć tę chorobę?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

10 września 2020, 17:21 • 13 min czytania 78 komentarzy

Sześć lat dzieli dwa wywiady Zbigniewa Bońka na temat tego, że nie mamy piłkarzy kreatywnych. Przez te sześć lat nie zmieniło się nic, a prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej na pytanie „dlaczego tak jest?” odpowiada „nie wiem”. Dzięki oddolnym inicjatywom kilku klubów robimy drobne kroki naprzód. Ale inne kraje przechodzą z truchtu w sprint. Być może tak dobrze czujemy się w roli przeszkadzaczy w uprawianiu futbolu, ze nie zamierzamy nic w tej filozofii zmieniać. PZPN umywa ręce. 

Nieudolność kreowania, pochwała przeszkadzania. Kiedy zaczniemy leczyć tę chorobę?

2013 rok. Polska młodzieżówka niespodziewanie ogrywa swoich rówieśników z Turcji. Wszystkie gole dla biało-czerwonych padają po atakach skrzydłami. Dominik Furman mówi po meczu: – Kompletnie nas zdominowali w środku pola. Bardzo dobrze podchodzili pressingiem, uniemożliwiali nam granie, więc byliśmy tylko gotowi na kontrataki.

Siedem lat później właściwie po starciu z każdym trudniejszym rywalem polski zawodnik może powiedzieć to samo. Czasami uda się wygrać, częściej dostajemy bęcki. Ale wciąż w wielu przypadkach jesteśmy gotowi wyłącznie na kontrataki i stałe fragmenty gry.

Młodzieżówka Polski ograła Rosję 1:0, jedyny gol padł po wrzutce z rzutu rożnego. Seniorska kadra pokonała Bośnię i Hercegowinę, pierwszy gol to wrzutka z rzutu rożnego, drugi to dośrodkowanie z lewej flanki. Gdy trzeba było się zmierzyć z zespołem lepiej grającym piłką – jak w Holandii – było nas stać na dwa strzały przez 90 minut gry. Jeden po indywidualnej akcji Jóźwiaka, drugi – co jasne – po wrzutce z prawej flanki.

„Kontra w naszym DNA”

Lata mijają i wciąż słyszymy te same hasła. „Kontra jest w naszym DNA”, „bazujemy na atakach skrzydłami, to leży w naszej naturze”, „trzeba liczyć na stałe fragmenty gry”. Na wielkie turnieje przez ostatnie dwie dekady albo bierzemy pomocników od rąbania, albo zawodników z Ekstraklasy, albo rodzynka w tym gronie grającego w dobrym klubie – Piotra Zielińskiego.

Reklama
  • Na mundial 2002  wystawialiśmy rąbaczy i siepaczy w środku pola – Kałużnego i Świerczewskiego
  • Mundial 2006? Radomski i Sobolewski, obaj od destrukcji. Z ławki wszedł jeszcze Lewandowski
  • Euro 2008 – najlepsi polscy rozgrywający grają w Legii Warszawa (Roger Guerreiro) i GKS-ie Bełchatów (Łukasz Garguła)
  • Na Euro w Polsce i Ukrainie Smuda powołuje Obraniaka i Wolskiego, którzy mają kreować. Poza tym pomocnicy raczej defensywni – Dudka, Murawski czy Polański
  • Cztery lata później do Francji wreszcie jedziemy Piotrem Zielińskim (wówczas jeszcze przed transferem do Napoli), co do którego ciągle są zarzuty, że w kadrze rozczarowuje. Drugi wybór? Filip Starzyński, który zaliczył brutalne zderzenie z zachodnim futbolem
  • W kontekście mundialu w Rosji mamy podobną sytuację – zmiennikiem Zielińskiego jest jednak Linetty, który nie dostaje choćby minuty

Ten obraz środka pola z ostatnich dwudziestu lat powinien nam uświadomić, że choć na Zielińskiego zżymamy się i krytykujemy, to w tym czasie bodaj tylko jeden pomocnik potrafił potrafił dłużej utrzymać się przy piłce i wymyślić coś nieszablonowego. Ten piłkarz nazywał się Ludović Obraniak.

Seniorska reprezentacja Polski jest metaforą tego, jak wygląda polski futbol. Nie kreujemy, lecz reagujemy. Czy chcemy prowadzić grę? Też nie. Oddajemy piłkę rywalowi. Nie atakujemy, za to przeszkadzamy w atakach. Jeśli ktoś prezentuje „futbol na tak”, my przeciwstawiamy się „futbolem na nie”. Ripostujemy zamiast otwierać futbolową rozmowę.

Efektywne przeszkadzanie w młodzieżówkach wciąż jest tylko przeszkadzaniem

Ale i zerkając na obraz kadr młodzieżowych widzimy, że próżno spodziewać się rewolucji w sposobie gry dorosłej reprezentacji. Wystarczy rzucić okiem na duże turnieje rozgrywane ostatnio przez nasze reprezentacje młodzieżowe. Mundial do lat 20 rozgrywany w zeszłym roku w Polsce oraz Euro U21 na włoskiej ziemi były papierkiem lakmusowym dla stanu zaplecza starszych kadr.

Kadra Magiery na mundialu U20 wyższy współczynnik goli oczekiwanych miała tylko od Tahiti, które na bramce wystawiło gościa ze złotą kartą w Burger Kingu. Stworzyliśmy sobie mniej okazji niż Anglicy oraz Słowacy, Szwedów wyprzedziliśmy dopiero w doliczonym czasie gry dzięki rzutowi karnemu.

Młodzieżówka Czesława Michniewicza na Euro?

  • vs. Hiszpania U21 – 2,65 xG dla Hiszpanów z gry, 0,02 dla Polski, 31 do 8 w strzałach, najaktywniejszy w rozgrywaniu u nas Robert Gumny.
  • vs. Włochy U21 – 1,36 xG dla Włochów z gry, 0,6 dla Polski, 27 do 8 w strzałach, najczęstszym wariantem rozegrania akcji u Polaków było podanie Grabary do Kownackiego, sam Grabara wykonał najwięcej podań wśród Polaków.
  • vs. Belgia U21 – 1,37 xG dla Belgów z gry, 0,96 dla Polski, 17 do 5 w strzałach, najczęściej grali ze sobą Wieteska i Bielik oraz Dziczek, podania naszych piłkarzy ofensywnych ledwo zauważalne.

Reklama

Oczywiście trudno zarzucać reprezentacji do lat 21 słabe wyniki. Ograliśmy Belgów, postawiliśmy się Włochom, ale z Hiszpanami oglądaliśmy już stracie gołej dupy z batem. Możemy się pocieszać, że w sumie niewiele brakowało nam do wywalczenia kwalifikacji na Igrzyska Olimpijskie. Sęk w tym, że nasz potencjał został brutalnie obnażony. Stać nas było tylko na przeszkadzanie. Do czasu – bardzo efektywne. Ale to tylko przeszkadzanie.

Trudno wściekać się na ten zespół i na sztab. Z tego potencjału i tak zostało wyciśnięte maksimum. Porażka z Hiszpanami nie bolała aż tak, jak boli rzeczywisty obraz polskiego futbolu. A jest on bardzo klarowny: nie gramy w piłkę. Próbujemy neutralizować tych, którzy tą piłką się bawią. Nam pozostają stałe fragmenty, wrzutki i walka.

Problem nie tkwi w selekcji do kadr. Problem tkwi w braku zawodników do selekcjonowania

W pewnym sensie można selekcjonerów kadr zrozumieć. Przy pracy selekcyjnej na ogół bierze się do zespołu najlepszych zawodników. Takich, którzy grają z najsilniejszych klubach, mają największe doświadczenie w piłce seniorskiej, zdradzają symptomy dużego potencjału. I tu dochodzimy do sedna problemu. Najzwyczajniej w świecie nie mamy zawodników do kreacji.

Od lat zmagamy się z problemem braku kreatywnych pomocników. Właściwie niemal każdy duży talent typu „techniczny kreator” zginął na zachodzie lub osiadł się w Ekstraklasie. Tylko w Ekstraklasie. Michał Janota młodzieżówce wygrywał mecze, wyglądał jak chłopak ulepiony z innej gliny. Pograł w Holandii, furory nie zrobił, w Ekstraklasie miał tylko epizody świetnej gry. Filip Starzyński – weryfikacja w Belgii. Rafał Wolski – totalne rozczarowanie na zachodzie. Dominik Furman – odbicie się od Francji. Bartosz Kapustka – nieudana przygoda w Leicester, fala urazów, powrót do Ekstraklasy. Mila, Garguła, Szymkowiak, Mierzejewski, Cetnarski, Żyro, Masłowski… Nazwiskami można sypać. W poważnym klubie w lidze TOP5 Europy ostał się tylko Piotr Zieliński.

Następcy?

Kimś takim był Bartek Kapustka. Zatrzymywał się w miejscu, technika, podniesiona głowa, balans ciałem, zagranie prostopadłe, wyobraźnia przestrzenna. On przyjeżdżał na kadrę i kręcił jak szalony na treningach, to była jego gra. Strasznie żałuję, że nie mógł nam pomóc na boisku podczas Euro. Myślę, że Sebastian Szymański też może stać się kimś w tym typie. U nas wszyscy chcą piłkę do nogi, ale to siłą rzeczy spowalnia akcje – mówił nam swego czasu Czesław Michniewicz.

Optymiści mówią „ale idzie nowe pokolenie – wyszkolone w nowy sposób, w lepszych akademiach, gdzie zwraca się większą uwagę na wyszkolenie techniczne”. Cmokamy nad Marchwińskim, czekamy na Kozłowskiego, przyglądamy się Kaczmarskiemu. Oczekujemy lepszego jutra budowanego w oparciu na młodych techników. A później przychodzi proza życia. Albo inaczej – weryfikujemy naszą jakość w starciach z innymi. Reprezentacje, które mamy gonić młodzieżą nowej fali takich Marchwińskich, Kozłowskich i Kaczmarskich mają tuziny. Gdy my się cieszymy, że zaczynamy dzielnie kroczyć zamiast stać w miejscu, inni z truchtu przechodzą w sprint.

Deficyt indywidualności, liga drenowana z dryblerów

Ekstraklasie w ciągu ostatnich pięciu lat średnia liczba dryblingów na mecz zmalała o trzy. W skali jednego meczu jest to właściwie rzecz niezauważalna przez widza. Ale już w trakcie kolejki daje nam to 24 dryblingi mniej. W skali jednej rundy – 360 dryblingów mniej. Przez cały sezon – blisko 900.

Możemy pokrzepiać się tym, że coraz więcej trenerów zaczyna mówić o tym, że chce grać w piłkę. Sęk w tym, że bardzo łatwo rzucić jest chwytliwe hasło, a dużo trudniej wprowadzić je w życie. Pewnym powiewem świeżości jest sposób gry Lecha Poznań. Organizacją gry wyróżnia się Raków Częstochowa. Odważnie gra Legia Warszawa oraz Zagłębie Lubin. Ale ekstraklasa się sprymityzowała. Spada liczba dryblingów, wzrasta liczba dośrodkowań. Cierpimy na deficyt indywidualności. Kluby są konsekwentnie drenowane z najlepszych dryblerów i nie nadążają ze szkoleniem/ściąganiem zastępców.

Wystarczy rzucić okiem na rankingi zawodników z największą liczbą i najwyższą skutecznością zwodów. Zdecydowanej większości albo już w Ekstraklasie nie ma, albo zaraz ich nie będzie. Carlitos, Luka Zarandia, Szymon Żurkowski, Jakub Kosecki, Javi Hernandez, Vadis Odjidja-Ofoe, Kamil Vacek, Bartosz Kapustka, Guilherme, Joel Valencia, Arvydas Novikovas, Juan Camara, Lukas Haraslin, Przemysław Płacheta, Kamil Jóźwiak… W tym sezonie z czołówki najlepszych dryblerów poprzedniego sezonu będziemy oglądać prawdopodobnie tylko Luquinhasa, Puchacza i Jimeneza.

– Pamiętam, że w którymś z sezonów robiłem analizę do Ligi+Extra gry braci Maków. Obejrzałem ich kilka meczów i okazało się, że prawie wcale nie wchodzą w pojedynki z przeciwnikami. Oddawali piłkę, posyłali nieprzygotowane dośrodkowania. Dało mi to do myślenia i w następnej kolejce zwróciłem uwagę na to, ilu piłkarzy w lidze podejmuje ryzyko dryblingu. Mogłem ich policzyć na palcach jednej ręki – mówił na naszych łamach Maciej Murawski z Canal+. Statystyki nie łamią – w Ekstraklasie drybluje się rzadziej i mniej skutecznie niż chociażby w Chorwacji czy na Słowacji.

Puchary kolejny papierkiem lakmusowym

Co roku kolejni eksperci próbują przekonać opinie publiczną, że europejskie puchary nie są prawdziwym weryfikatorem klasy polskich zespołów. Słyszymy te same argumenty – że jako liga jesteśmy silniejsi, różnicę robią drużyny z topu, a poza tym kwestia awansu rozstrzyga się tylko w dwumeczu, gdzie można mieć farta/pecha. Sęk w tym, że ten pech musiałby nas prześladować natarczywie przez ostatnią dekadę. A argument o „drużynach wybijających się wyraźnie ponad średnią” to właściwie strzał w stopę zwolenników tej teorii. Bo przecież skoro liga byłaby faktycznie silniejsza, to i czołowe polskie drużyny musiałyby być lepsze od tej naszej średniawki.

Później przyjeżdża jednak DAC Dunajska Streda na mecz z Cracovią i jej dyrektor diagnozuje polski futbol tak trafnie, że aż mamy ochotę postawić mu piwo. –  Macie świetnych piłkarzy i dobrą drużynę narodową. Czasem jednak trzeba pomyśleć o filozofii pracy w klubach. Macie dużo starszych piłkarzy i nieco archaiczny styl gry. Długie piłki, fizyczna gra. Może brzmi to arogancko, ale brakuje tu zachodniego myślenia – mówił Jan van Dael w wywiadzie dla TVP Sport. Trener Dunajskiej Stredy mówił wprost, że polska drużyna przypomina mu zespół koszykarski.

Jego słowa potwierdza Lubomir Satka, wówczas piłkarz DAC, dzisiaj stoper Lecha Poznań: – My w Dunajskiej Stredzie analizując mecze Cracovii wiedzieliśmy, że jeśli doskoczymy do nich poziomem zaangażowania, to jakością zawodników i kulturą gry będziemy w stanie ich pokonać. Bo wiedzieliśmy, że oni posyłają dużo dośrodkowań, że twardo walczą. Trzeba było się dobrze przygotować fizycznie, nastawić na tę twardą walkę i przygotowywaliśmy się z takim przekonaniem, że jeśli tu im dorównamy, to mamy inne atuty, które pozwolą na zwycięstwo. Trener nam mówił „jeśli piłka będzie na ziemi, to będziemy lepsi”. 

Od zespołów z lig lepszych piłkarsko dostajemy bęcki, a później słuchamy tłumaczeń o tym, że „byli od nas lepsi w kulturze gry”. Gdy natomiast odpadamy z teoretycznymi outsiderami słyszymy, że „presja faworyta nam przeszkodziła”. W starciach z Belgami, Holendrami, Szwajcarami czy Portugalczykami wyglądamy jak biedny kuzyn, który przyjeżdża na wakacje do rodziny w mieście wojewódzkim. Ale nie musimy jeździć nawet na zachód. Coraz lepiej na naszym tle wyglądają Węgrzy, Chorwacji, Szwedzi czy Czesi. Nie ma już miasteczka, w którym nie wyglądamy jak chłop odciągnięty od pługa. Smród gnojownika ciągnie się za naszymi gumofilcami podczas niemal każdego wyjazdu w Europę.

Legia w starciu z Omonią stworzyła sobie mało sytuacji strzeleckich i nie ma co się dziwić, że odpadała z eliminacji do Ligi Mistrzów. Cypryjczycy oglądali wrzutki mistrzów Polski. Najlepsze okazje legionistów? Strzał Pekharta – po rykoszecie. Szansa Gwilii – po wrzutce. Słupek – po rzucie rożny. Legia po okienku transferowym, które miało być najlepszym okienkiem ostatniej dekady, nie potrafiła dorównać w kulturze gry Cypryjczykom. Reagowała, a nie kreowała. Nawet wówczas, gdy rywal – w stylu ekip Henninga Berga – cofnął się na własną połowę. Piłka przy nodze jak zwykle była problemem, a nie szansą.

Kto ma to zmienić?

Trudno się gra, gdy mamy tak mało piłkarzy potrafiących tworzyć coś w pomocy. To jest nasz problem. Świetnie umiemy się bronić, bardzo dobrze wychodzimy do szybkiego ataku. Ale jest jeszcze w piłce ta faza najważniejsza: opiekowanie się piłką. Przytrzymać, zwolnić, przyspieszyć, trochę rywalem pobujać, kazać mu się zmęczyć (…) Mnie tylko zastanawia, dlaczego my mamy taki problem ze znalezieniem piłkarzy do podobnej gry. Jest ich u nas bardzo mało. Musi być jakiś problem do rozwiązania w szkoleniu, bo przecież inaczej się tego wytłumaczyć nie da.

Teraz krótki quiz – kto to powiedział i kiedy?

  • Adam Nawałka po mundialu w Rosji?
  • Jerzy Brzęczek po porażce z Holandią?
  • Nenad Bjelica po przegranej z Utrechtem?
  • Aleksandar Vuković po odpadnięciu z Dudelange?
  • Waldemar Fornalik po porażkach w pierwszych rundach eliminacji do Ligi Mistrzów i Ligi Europy?

Nie, to wywiad ze Zbigniewem Bońkiem dla „Gazety Wyborczej” w 2013 roku. Podkreślmy – 2013 rok, „(…) mnie tylko zastanawia, dlaczego my mamy taki problem ze znalezieniem piłkarzy do podobnej gry”.

Od tego czasu prezes PZPN oglądał reprezentację Polski na dwóch wielkich turniejach. Oglądał reprezentacje młodzieżowe w dziesiątkach/setkach meczów. Miał okazję śledzić rozgrywki Ekstraklasy, Centralnej Ligi Juniorów. Obejrzał starcia polskich zespołów w europejskich pucharów. Mógł obserwować prelekcje dla trenerów szkolonych przez PZPN.

Ponad sześć lat później najważniejsza osoba w polskiej piłki wciąż nie wie.

Fragment wywiadu Łukasza Olkowicza w „Przeglądzie Sportowym” ze Zbigniewem Bońkiem:

„Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ciągle się nad tym zastanawiam”. Mówimy tu o drugiej kadencji obecnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Trudno nie przyklasnąć, gdy związek ustami prezesa chwali się rekordowymi przychodami, świetnymi kontraktami sponsorskimi, poprawą PR wokół kadry i związki. Sęk w tym, że pieniądze to tylko środek do celu. A tym celem powinna być skuteczna gonitwa za silniejszymi kadrami.

Może warto się zainspirować?

Tymczasem prezes PZPN (a wnioskować można, że i sam PZPN) nie ma diagnozy i odpowiedz na pytanie „dlaczego jesteśmy skazani na piłkę reaktywną?”. Wciąż nie wiemy, dlaczego mamy tak mało piłkarzy kreatywnych. Działania władz piłkarskich i tak są ratowane przez puder w postaci poprawiającego się szkolenia w klubach – w Lechu, Legii, Zagłębiu czy Pogoni. Ale mówimy tu o działaniu oddolnym, a nie systemowym. Być może tylko na to nas stać? A być może warto posłuchać tych, którzy konieczną rewolucję systemową przeprowadzili?

Belgowie walnęli pięścią w stół w 2000 roku. Powstał centralny ośrodek piłkarski. Dziesięciokrotnie zwiększyła się liczba osób zapisujących się na kursy szkoleniowe. Rozpoczęto współpracę z fimą Double-Pass. Nawiązano kontakt z uniwersytetem w Leuven. Dziś Belgowie zbierają tego owoce. Ich gra na mundialu w Rosji była przykładem na to, jak można kreować sobie sytuacje strzeleckie i jak prowadzić grę.

Anglicy przedefiniowali swoje szkolenie dziewięć lat temu. Przede wszystkim chcieli sobie odpowiedzieć na takie pytania, jak „jak chcemy grać, jak chcemy trenować, jak ma wyglądać nasza przyszłość?”.

Niemcy właściwie co rusz modyfikują swoje szkolenie systemowe. Reagują na swoje niedostatki. Najpierw odwrócili się od piłki siłowej, postawili na technikę i taktykę. Dzisiaj szukają indywidualności. Zmiany nie podlegają jednej czy dwóm akademiom. Nie jest tak, że ktoś coś sobie wymyśli w Dortmundzie, a reszta się przygląda. Niemcy chcą działać programowo. I to robią.

Rinus Michels mówił, że jeśli chcesz grać ofensywnym stylem, musisz zacząć to wyrabiać poprzez program szkolenia młodzieży

My ciągle tkwimy w chaosie. Nadal „nie wiemy”. Wciąż uznajemy, że naszą filozofią jest laga na kontrę i wrzutka z rzutu rożnego. Nawet nie leczymy tej choroby, bo wciąż najważniejsze osoby w naszej piłce wciąż szukają na nią leku. A skoro kaszlemy od dekad, to przecież możemy kaszleć dalej.

DAMIAN SMYK

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Komentarze

78 komentarzy

Loading...