Reklama

Na cholerę te eksperymenty?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

05 września 2020, 00:24 • 3 min czytania 45 komentarzy

Jakoś tak przez lata się utarło, że w ataku grają napastnicy, na środku obrony grają środkowymi obrońcy, na skrzydłach grają skrzydłowi. Czasami zdarzają się eksperymenty, gdy środkowy pomocnik zagra w roli stopera. Albo gdy skrzydłowego przerzuci się do środka pola. Ale konsekwentne wystawianie prawego obrońcy na lewej obronie musi się skończyć źle. Zwłaszcza, gdy ten defensor jest w słabej formie. I dzisiaj znów przekonała się o tym reprezentacja Polski.

Na cholerę te eksperymenty?

Trudno nam dokładnie opisać relacje Jerzego Brzęczka z Maciejem Rybusem. Ale przypuszczamy, że na urodziny się nie zapraszają. Kartek z wakacji raczej też sobie nie ślą. Ewidentnie coś między tymi panami nie gra. Może po prostu selekcjoner nie ceni na tyle lewego obrońcy Lokomotiwu na tyle, by uznać go za podstawowego lewego obrońcę. Wiadomo – Rybus miał problemy ze zdrowiem, ale za kadencji Brzęczka rozegrał… sto minut. Dwa występy przez ponad dwa lata. 80 minut z Łotwą i 20 minut z Macedonią.

Dzisiaj był zdrowy, siedział na ławce. Selekcjoner uznał, że lepszą opcją na lewej obronie będzie Bartosz Bereszyński.

To nie mogło się udać z dwóch powodów:

  • Po pierwsze – Bereszyński po lockdownie jest po prostu w kiepskiej formie. Przyzna to każdy kibic Sampdorii i każdy dziennikarz, który śledzi Serie A.
  • Po drugie – Bereszyński jest prawym obrońcą. Prawonożnym prawym obrońcą. Który przez większą część swojej kariery ustawia się na prawej obronie, ma stoperów po swojej lewej stronie, rywal nadbiega na niego z prawej strony, bramkę ma za lewym uchem… No, moglibyśmy tak wymieniać.

I dziś w Amsterdamie dostaliśmy właściwie pełen przegląd argumentów za tym, dlaczego przerzucanie prawego defensora na lewą stronę obrony kończy się źle. Przede wszystkim Bereszyński nie kontrolował linii spalonego. Normalnie w klubie w lewą stronę zerka na to, by wyczuć ustawienie reszty bloku defensywnego. Z przez prawe ramię ogląda się na wchodzącego mu za plecy rywala. Robi to jak automat – cyk, myk, ustawione.

A widać było gołym okiem, że to kontrolowanie mu nie wychodzi. Tych błędów w łamaniu linii ofsajdu było sporo, ale najbardziej widoczny był rzecz jasna ten przy straconej bramce.

Reklama

Wystarczy obejrzeć sobie tę akcję od momentu, gdy de Jong przyjmuje piłkę. Bednarek, Glik i Kędziora robią dwa szybkie kroki do przodu, a w tym momencie Bereszyński ogląda się za siebie, by sprawdzić pozycję Hateboera. Problem w tym, że w trakcie tego oglądania się nadal biegnie do tyłu. W konsekwencji łamie linię i to tak brutalnie, że trzask był słyszalny pod Olsztynem.

Przypomnijmy też słupek Promesa z ostatnich sekund pierwszej połowy. Kto łamie linię spalonego?

Trudno w ogóle zrozumieć jaki sens miało wystawianie prawonożnego prawego obrońcy na lewej stronie defensywy. Miał zatrzymywać Bergwijna? Cóż, niezbyt, bo to też piłkarz prawonożny, więc grałby na słabszą nogę Bereszyńskiego. Gra zawodnika w formie kosztem tego bez formy? Znów pudło. Bereszyński nie zaczął jeszcze sezonu, Rybus jest w gazie, liga rosyjska już gra. To może szukaliśmy jakiegoś rozwiązania taktycznego na grę w ataku? Cholera, znowu pudło, bo może i przed zawodnikiem Sampdorii grał schodzący do środka Jóźwiak, ale Bereszyński nie dośrodkuje w pełnym biegu swoją słabszą nogą.

Naprawdę trudno nam dojść do ładu z tym, dlaczego selekcjoner znów poszukał kwadratowych jaj. Czasami najprostsze rozwiązania są w futbolu najmądrzejsze. Wystawianie prawego obrońcy na lewej stronie defensywy do mądrych rozwiązań nie należy.

fot. FotoPyk

Reklama

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

45 komentarzy

Loading...